Moja
przygoda ze służbą zdrowia
Chciałbym
zacząć ten artykuł od opowiedzenia mojej osobistej historii jednej
z chorób, jakim niestety podlegam i podlegałem. Niektóre są
wrodzone, a inne nabyte. W zasadzie unikam tutaj zbyt osobistych
wypowiedzi, bo celem tego bloga jest propagowanie wiedzy, jaką udało
mi się zdobyć przez ostatnie 30 lat. Jednak czasem warto zrobić
wyjątek. Powodem jest fakt, że ciągle natrafiam na artykuły
wyśmiewające zażywanie większych ilości witaminy C. Różni
eksperci z bożej łaski krytykują takie podejście i tłumaczą, że
"nigdy ludzie, nie przyjmowali takich ilości witaminy C".
Jest to kłamstwo lub raczej półprawda. Jeszcze nasi dziadowie
jedli dużo więcej naturalnych witamin, w tym witaminy C, niż
współczesny człowiek. Owoce i warzywa miały jej więcej niż te,
które teraz można kupić. Mniej w nich było fruktozy (w owocach),
która też blokuje przyswajanie witaminy C. Jedzono sporo
naturalnych kiszonek, a także mięso zwierząt karmionych bardziej
naturalnie. O jajkach nie wspominając. Co więcej mniej było
zanieczyszczeń środowiska, więc nie trzeba było aż tyle witaminy
C, by zwalczyć nadmiar toksyn. Stąd właśnie potrzeba
suplementacji witaminą C lub jak kto woli kwasem L-askorbinowym.
Wiem, że niektórzy próbują dowodzić, że witamina C to nie tylko
ten kwas, ale jak się na własnym przykładzie (w zasadzie także na
przykładzie wielu znajomych) najważniejsza substancja czynna to
właśnie kwas L-askorbinowy.