Pozowanie
na naukowca
Dobrze
jest zamieszczać pod artykułem linki czy też pozycje
bibliograficzne, z których się korzystało. Jednak doszło w tym
względzie do daleko idącej przesady. Zresztą - bądźmy szczerzy,
w wielu wypadkach jest to nic innego jak kolejny zabieg marketingowy.
W pracach naukowych jest rzeczą konieczną podawanie źródeł, z
których się korzystało lub prace do których się odwołuje. To
nie oznacza, że tak musi wyglądać każda publikacja, która
naukową nie jest. Sam zwykle nie zamieszczam podobnych danych z
prostej przyczyny - moje artykuły nie są publikacjami naukowymi!
Dzielę się swoim doświadczeniem, wiedzą i przemyśleniami. Często
robię to z pamięci lub z notatek. Dzięki temu mogę opublikować
kilka artykułów na miesiąc. Gdybym miał nadawać im formę
naukową, byłoby ich zaledwie kilka na rok. No i byłyby w dużej
mierze nieczytelne dla wielu osób. Nie każdy ma czas zgłębiać
naukowe zawiłości danego tematu. Podaję tu pewne syntezy poparte
moim doświadczeniem. Trochę się tego nazbierało przez 30 lat.
Dobrze jeśli ktoś chce zgłębiać dalej jakieś zagadnienie.
Wówczas może to co piszę potraktować jako inspirację i
wskazówkę, gdzie szukać.
Tymczasem
obecnie prawie każdy piszący artykuły w sieci pozuje na naukowca.
Jakieś krótkie dwu-akapitowe porady na poziomie gazetek dla
gospodyń domowych mają załączoną bibliografię niczym co
najmniej praca doktorska. Tak wygląda coraz więcej tekstów np. na
słynnych T-Nation. Podobnie rzecz się ma z polskimi stronami.
Każdy, kto nawet nie umie sklecić poprawnego zdania, nagle pozuje
na naukowca poprzez rozbudowaną bibliografię. Nierzadko te
bibliografie nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Albo są
żywcem kopiowane z jakichś prawdziwych publikacji naukowych, albo
zmyślane. Z podobnymi praktykami spotkałem się nawet analizując
prace kilku profesorów. Gdy sięgnęło się po publikację
umieszczoną w przypisie książki, okazywało się, że odnośny
fragment nie ma nic wspólnego z omawianym tematem.
Bibliografia
jest ważnym narzędziem i wskazówką. Dzięki niej można poznać
źródła, z jakich korzystał autor. Można też pogłębić dany
temat. Można ocenić jakość interpretacji danych. Jednak, jak i
wszędzie, także i tu zdarza się coraz więcej nadużyć, gdy wielu
piszących w sieci stara się dodać sobie wiarygodności pozując na
naukowców, którymi nie są.
Doświadczenie,
czyli wykpiwane "dane anegdotyczne"
Co
jakiś czas pada pogardliwe określenie dane anegdotyczne. Wg tych,
którzy się nim posługują oznacza dane niezweryfikowane naukowo.
Jednak tak naprawdę w podtekście oznacza nie mniej ni więcej, ale
"bzdury". Często też w takiej sytuacji powtarza się
slogan, że wyjątek potwierdza regułę. Takie myślenie lub
bezmyślność to wynik wyłączenia logiki z programów wielu
kierunków studiów. Brak podstaw logiki sprawia, że ludzie ciągle
powtarzają tę głupotę. Jest dokładnie odwrotnie - wyjątek
zawsze obala regułę! Nigdy jej nie potwierdza. Jeśli sformułujesz
zasadę, że wszystkie konie są czarne, to spotykając jednego
białego konia będziesz musiał uznać, że zasada jest błędna.
Chyba, że jesteś lekarzem lub dietetykiem. Wtedy dalej będziesz
mógł się upierać, że wyjątek potwierdza regułę, a w ogóle
to, że widziałeś białego konia to tylko dane anegdotyczne.
Na
pewno każda teoria wymaga weryfikacji, a każde dane sprawdzenia.
Czasem weryfikacja pojedynczego przypadku może być trudna lub wręcz
niemożliwa. Niemniej powinno to dawać do myślenia, a nie tylko być
zbywane pogardliwym określeniem czy wzruszeniem ramion. Trzeba
wyjątkowego chamstwa i arogancji, by czyjeś wieloletnie zmaganie
się z chorobą określić jako dane anegdotyczne. Opisana już
przeze mnie kuracja witaminą C po licznych nieudanych interwencjach
lekarskich, nie jest łatwa do weryfikacji z punktu widzenia
medycyny. Tak się przynajmniej wydaje na pierwszy rzut oka. Jednak
podobnych przypadków jest mnóstwo. Istnieje też cała gama badań,
które to potwierdzają. Różnica polega na tym kto i jak
przeprowadził badanie. Czy wziął do badania kwas L-askorbinowy
wytworzony przez bakterie lub wypreparowany z owoców, czy też
będący wynikiem sztucznej reakcji chemicznej. Te pierwsze działają,
te drugie nie. O ile proces pozyskiwania z owoców jest bardzo drogi,
o tyle pozostałe metody są dość tanie. Dlatego do badań używa
się albo tego z bakterii albo z reakcji chemicznej. Większość
tego co oferują apteki jest wynikiem reakcji chemicznej. Kupując w
aptece "witaminę C z aronii" dostajemy substancję
stworzoną w sztucznej reakcji plus trochę suszu z aronii. Prawdziwa
witamina z aronii jest na tyle droga, że jest produkcja i zażywanie
jest prawie nieopłacalne. Badania wykazujące bardzo pozytywną rolę
witaminy C w leczeniu wielu schorzeń są w dużej mierze wyciszane i
negowane przez cały przemysł farmaceutyczny, bowiem nie da się tej
naturalnej substancji opatentować.
Pisząc
o tym, by brać pod uwagę dane anegdotyczne nie mam zamiaru
dowodzić, że każdy wymysł jest godny uwagi. Internet jest pełen
wszelkich dziwnych teorii. Chodzi tylko o bardziej krytyczne
spojrzenie na wszelkie teorie. Nauka już często zmieniała swoje
paradygmaty i pewnie jeszcze nieraz to zrobi. Jeśli lek został
przetestowany - załóżmy na chwilę radośnie, że uczciwie - na
grupie 50 białych młodych mężczyzn, to nie można na podstawie
takich badań twierdzić, że pomoże każdemu niezależnie od wieku,
płci, rasy i innych czynników. Równie dobrze takie badanie można
uznać, za dane anegdotyczne!
Na
koniec tego cyklu chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że nie było moim
celem krytykowanie badań naukowych jako takich. Nawet nie próbowałem
tutaj przedstawić dokładnie metod badań, gdyż są one różne i
zależne od danej dziedziny nauki. Ciągle też się zmieniają.
Chodziło mi jedynie o wskazanie punktów zapalnych - możliwych
manipulacji, tak dokonywanych przez samych badaczy, jak i przez ich
sponsorów, a wreszcie poprzez całe rzesze internetowych ekspertów
terroryzujących swoich przeciwników tym, "że badania naukowe
udowodniły...". Zapewne i tak nie udało mi się w pełni
opisać wszystkich niuansów tego problemu.
Nie
oznacza to wcale, że większość naukowców nie poszukuje prawdy,
choć na pewno liczy się też współzawodnictwo, ambicje i
finansowanie. Naukowcy potrzebują funduszy na swoje badania, choć
zapewne przydałoby się na nowo przeanalizować systemy finansowania
badań. Krótko podsumowując - nie żyjemy na doskonałym świecie,
ani nawet na najdoskonalszym możliwym jak to widział Leibniz.
Naukowcy też nie są ludźmi doskonałymi, a jakość ich badań
czasem pozostawia wiele do życzenia. Zaś większość wypowiedzi
internetowych speców od biochemii i sportu to...
Wydaje mi się Stefan, że przeceniasz rolę logiki w nauce. Badania mają udowodnić tezę a nie opierać się na logice. Liczy się tylko to czy marketingowo potrafisz sprzedać swoją prawdę, a logika już się zużyła to nie XVIII wiek. Inna rzeczywistość. Logika i wiedza to zło. Marketing psychologiczny i ignorancja to dobro. Ja też kiedyś myślałem w kategoriach osiemastowiecznych, ale to nie jest prawda, bo miarą prawdy jest skuteczność. Widać co jest skuteczne a co nie w promocji swoich interesów. Na pewno logika i dialektyka to dziś strata czasu.
OdpowiedzUsuńWorld Health Organisation to rozumie:
OdpowiedzUsuńhttps://edition.cnn.com/2018/11/07/health/meat-tax-healthcare-scientists-scli-intl/index.html?utm_term=image&utm_medium=social&utm_content=2018-11-07T21%3A01%3A08&utm_source=twCNNi
I nikomu nie przeszkadza, że hipoteza cholesterolowa została już obalona. Prawda nie ma szans w starciu z marketingiem. I bardzo dobrze. #bezzłudzeń
OdpowiedzUsuń