niedziela, 18 listopada 2018

Internetowi "badacze" i "naukowcy", czyli o manowcach zdobywania wiedzy cz. 9


Pozowanie na naukowca
Dobrze jest zamieszczać pod artykułem linki czy też pozycje bibliograficzne, z których się korzystało. Jednak doszło w tym względzie do daleko idącej przesady. Zresztą - bądźmy szczerzy, w wielu wypadkach jest to nic innego jak kolejny zabieg marketingowy. W pracach naukowych jest rzeczą konieczną podawanie źródeł, z których się korzystało lub prace do których się odwołuje. To nie oznacza, że tak musi wyglądać każda publikacja, która naukową nie jest. Sam zwykle nie zamieszczam podobnych danych z prostej przyczyny - moje artykuły nie są publikacjami naukowymi! Dzielę się swoim doświadczeniem, wiedzą i przemyśleniami. Często robię to z pamięci lub z notatek. Dzięki temu mogę opublikować kilka artykułów na miesiąc. Gdybym miał nadawać im formę naukową, byłoby ich zaledwie kilka na rok. No i byłyby w dużej mierze nieczytelne dla wielu osób. Nie każdy ma czas zgłębiać naukowe zawiłości danego tematu. Podaję tu pewne syntezy poparte moim doświadczeniem. Trochę się tego nazbierało przez 30 lat. Dobrze jeśli ktoś chce zgłębiać dalej jakieś zagadnienie. Wówczas może to co piszę potraktować jako inspirację i wskazówkę, gdzie szukać.

Tymczasem obecnie prawie każdy piszący artykuły w sieci pozuje na naukowca. Jakieś krótkie dwu-akapitowe porady na poziomie gazetek dla gospodyń domowych mają załączoną bibliografię niczym co najmniej praca doktorska. Tak wygląda coraz więcej tekstów np. na słynnych T-Nation. Podobnie rzecz się ma z polskimi stronami. Każdy, kto nawet nie umie sklecić poprawnego zdania, nagle pozuje na naukowca poprzez rozbudowaną bibliografię. Nierzadko te bibliografie nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Albo są żywcem kopiowane z jakichś prawdziwych publikacji naukowych, albo zmyślane. Z podobnymi praktykami spotkałem się nawet analizując prace kilku profesorów. Gdy sięgnęło się po publikację umieszczoną w przypisie książki, okazywało się, że odnośny fragment nie ma nic wspólnego z omawianym tematem.


Bibliografia jest ważnym narzędziem i wskazówką. Dzięki niej można poznać źródła, z jakich korzystał autor. Można też pogłębić dany temat. Można ocenić jakość interpretacji danych. Jednak, jak i wszędzie, także i tu zdarza się coraz więcej nadużyć, gdy wielu piszących w sieci stara się dodać sobie wiarygodności pozując na naukowców, którymi nie są.

Doświadczenie, czyli wykpiwane "dane anegdotyczne"
Co jakiś czas pada pogardliwe określenie dane anegdotyczne. Wg tych, którzy się nim posługują oznacza dane niezweryfikowane naukowo. Jednak tak naprawdę w podtekście oznacza nie mniej ni więcej, ale "bzdury". Często też w takiej sytuacji powtarza się slogan, że wyjątek potwierdza regułę. Takie myślenie lub bezmyślność to wynik wyłączenia logiki z programów wielu kierunków studiów. Brak podstaw logiki sprawia, że ludzie ciągle powtarzają tę głupotę. Jest dokładnie odwrotnie - wyjątek zawsze obala regułę! Nigdy jej nie potwierdza. Jeśli sformułujesz zasadę, że wszystkie konie są czarne, to spotykając jednego białego konia będziesz musiał uznać, że zasada jest błędna. Chyba, że jesteś lekarzem lub dietetykiem. Wtedy dalej będziesz mógł się upierać, że wyjątek potwierdza regułę, a w ogóle to, że widziałeś białego konia to tylko dane anegdotyczne.
Na pewno każda teoria wymaga weryfikacji, a każde dane sprawdzenia. Czasem weryfikacja pojedynczego przypadku może być trudna lub wręcz niemożliwa. Niemniej powinno to dawać do myślenia, a nie tylko być zbywane pogardliwym określeniem czy wzruszeniem ramion. Trzeba wyjątkowego chamstwa i arogancji, by czyjeś wieloletnie zmaganie się z chorobą określić jako dane anegdotyczne. Opisana już przeze mnie kuracja witaminą C po licznych nieudanych interwencjach lekarskich, nie jest łatwa do weryfikacji z punktu widzenia medycyny. Tak się przynajmniej wydaje na pierwszy rzut oka. Jednak podobnych przypadków jest mnóstwo. Istnieje też cała gama badań, które to potwierdzają. Różnica polega na tym kto i jak przeprowadził badanie. Czy wziął do badania kwas L-askorbinowy wytworzony przez bakterie lub wypreparowany z owoców, czy też będący wynikiem sztucznej reakcji chemicznej. Te pierwsze działają, te drugie nie. O ile proces pozyskiwania z owoców jest bardzo drogi, o tyle pozostałe metody są dość tanie. Dlatego do badań używa się albo tego z bakterii albo z reakcji chemicznej. Większość tego co oferują apteki jest wynikiem reakcji chemicznej. Kupując w aptece "witaminę C z aronii" dostajemy substancję stworzoną w sztucznej reakcji plus trochę suszu z aronii. Prawdziwa witamina z aronii jest na tyle droga, że jest produkcja i zażywanie jest prawie nieopłacalne. Badania wykazujące bardzo pozytywną rolę witaminy C w leczeniu wielu schorzeń są w dużej mierze wyciszane i negowane przez cały przemysł farmaceutyczny, bowiem nie da się tej naturalnej substancji opatentować.
Pisząc o tym, by brać pod uwagę dane anegdotyczne nie mam zamiaru dowodzić, że każdy wymysł jest godny uwagi. Internet jest pełen wszelkich dziwnych teorii. Chodzi tylko o bardziej krytyczne spojrzenie na wszelkie teorie. Nauka już często zmieniała swoje paradygmaty i pewnie jeszcze nieraz to zrobi. Jeśli lek został przetestowany - załóżmy na chwilę radośnie, że uczciwie - na grupie 50 białych młodych mężczyzn, to nie można na podstawie takich badań twierdzić, że pomoże każdemu niezależnie od wieku, płci, rasy i innych czynników. Równie dobrze takie badanie można uznać, za dane anegdotyczne!

Na koniec tego cyklu chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że nie było moim celem krytykowanie badań naukowych jako takich. Nawet nie próbowałem tutaj przedstawić dokładnie metod badań, gdyż są one różne i zależne od danej dziedziny nauki. Ciągle też się zmieniają. Chodziło mi jedynie o wskazanie punktów zapalnych - możliwych manipulacji, tak dokonywanych przez samych badaczy, jak i przez ich sponsorów, a wreszcie poprzez całe rzesze internetowych ekspertów terroryzujących swoich przeciwników tym, "że badania naukowe udowodniły...". Zapewne i tak nie udało mi się w pełni opisać wszystkich niuansów tego problemu.
Nie oznacza to wcale, że większość naukowców nie poszukuje prawdy, choć na pewno liczy się też współzawodnictwo, ambicje i finansowanie. Naukowcy potrzebują funduszy na swoje badania, choć zapewne przydałoby się na nowo przeanalizować systemy finansowania badań. Krótko podsumowując - nie żyjemy na doskonałym świecie, ani nawet na najdoskonalszym możliwym jak to widział Leibniz. Naukowcy też nie są ludźmi doskonałymi, a jakość ich badań czasem pozostawia wiele do życzenia. Zaś większość wypowiedzi internetowych speców od biochemii i sportu to...

3 komentarze:

  1. Wydaje mi się Stefan, że przeceniasz rolę logiki w nauce. Badania mają udowodnić tezę a nie opierać się na logice. Liczy się tylko to czy marketingowo potrafisz sprzedać swoją prawdę, a logika już się zużyła to nie XVIII wiek. Inna rzeczywistość. Logika i wiedza to zło. Marketing psychologiczny i ignorancja to dobro. Ja też kiedyś myślałem w kategoriach osiemastowiecznych, ale to nie jest prawda, bo miarą prawdy jest skuteczność. Widać co jest skuteczne a co nie w promocji swoich interesów. Na pewno logika i dialektyka to dziś strata czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. World Health Organisation to rozumie:
    https://edition.cnn.com/2018/11/07/health/meat-tax-healthcare-scientists-scli-intl/index.html?utm_term=image&utm_medium=social&utm_content=2018-11-07T21%3A01%3A08&utm_source=twCNNi

    OdpowiedzUsuń
  3. I nikomu nie przeszkadza, że hipoteza cholesterolowa została już obalona. Prawda nie ma szans w starciu z marketingiem. I bardzo dobrze. #bezzłudzeń

    OdpowiedzUsuń