Publikowanie
prac naukowych
Proces
publikacji prac naukowych również znacznie odbiega od powszechnych
wyobrażeń. Naukowcy nie dostają pieniędzy za publikacje, tak jak
autorzy książek. Czasami nawet muszą sami płacić za możliwość
publikacji. Robią to albo z własnych pieniędzy, albo - i tak się
dzieje najczęściej - z różnych grantów lub pieniędzy swojej
uczelni. Płacąc za publikację łatwiej można zamieścić swoją
pracę, ale też zwykle oznacza to publikację w czasopiśmie o
gorszej renomie. Tam, gdzie płacić nie trzeba - czeka się długo.
Od kilku miesięcy nawet do kilku lat. Praca zostaje wysłana do
recenzentów, potem wraca do autora z zaleceniem poprawy ewentualnych
błędów i dopiero dopuszcza się ją do publikacji.
Bardzo
mocno działa tu magia nazwiska. Jeśli ktoś zdobył jakąś renomę,
to zwykle łatwiej mu publikować nowe prace. Nawet jeśli są gorsze
od poprzednich. Natomiast osoba nieznana będzie miała duże
trudności się wybić, nawet próbując publikować coś
wartościowego. Nierzadko zdarza się tak, że w pracach wspólnych
znany naukowiec tylko firmuje swoim nazwiskiem artykuł, a całą
pracę tak naprawdę wykonują mniej znani współautorzy. Choć
oczywiście oficjalnie chwała za nowe badania przypada autorowi,
które tylko dał swoje nazwisko.
Obecnie
produkuje się mnóstwo nic nie wnoszących prac. Jeśli tylko
zbytnio nie odbiegają od przyjętego w danej dziedzinie paradygmatu,
to łatwiej się przebić niż z czymś nowatorskim. Sam spotkałem
się z sytuacją, jak pewne kraje (których to nie będę wymieniał
z nazwy) wydają spore pieniądze na pozyskiwanie znanych naukowców
firmujących prace ich młodych "uczonych" tłukących na
akord bezwartościową makulaturę. Natomiast prace wartościowe, ale
wnoszące coś zupełnie nowatorskiego lub sprzeciwiające się
istniejącemu paradygmatowi, są z marszu odrzucane bez wnikliwego
zbadania.
Badania
w sporcie
No
dobrze, ale jak to wszystko odnieść do sportu? To w sumie o takie
badania rozbijają się najczęściej dyskusje na internetowych
forach. Częściej tylko pojawiają odwoływania do szeroko
rozumianych badań z zakresu medycyny i żywienia. Jednak o tym
pisałem już sporo, dlatego tu dla zilustrowania poruszanych
zagadnień ograniczę się do sportu, a dokładniej do sportów
siłowych, choć to co poniżej przedstawię można odnieść do
każdej dyscypliny. Pomijam też badania anatomii np. nad jednostkami
motorycznymi, czy jednostkami mięśniowo-powięziowymi. To osobne i
dość złożone tematy wymagające specjalnego wprowadzenia i
szczegółowego omówienia. Zostanę tylko przy tych badaniach, które
odnoszą się bezpośrednio do metodologii treningu.
W
sporcie dominują dwa rodzaje badań. Pierwszy rodzaj koncentruje się
na obserwacji sportowców w "ich naturalnym środowisku",
czyli nie ingerując bezpośrednio w to co robią. Obserwuje się
różne grupy, porównuje i wreszcie syntetyzuje wyniki. Własne
pomysły i udoskonalenia wprowadza się dopiero w oparciu o takie
wielomiesięczne obserwacje i po ich wprowadzeniu nadal obserwuje i
koryguje. Druga metoda polega na zebraniu kilkunastu lub
kilkudziesięciu ludzi, którzy mają w określonym przedziale czasu
wykonywać określone zadanie/ćwiczenia. Mierzy się ich wyniki
przed i po badaniu. Do takich badań wybiera się zwykle grupę
młodych mężczyzn, którzy nigdy nie ćwiczyli. Czyli takich, na
których zadziała praktycznie wszystko. Czy jednak tak samo będzie
z zawodnikami zaawansowanymi? A co z kobietami, szczególnie tymi,
które dość mocno doświadczają problemów z menstruacją? Na
marginesie dodam, że bardzo podobnie testuje się często leki - na
grupie białych młodych mężczyzn!
Nie
trzeba chyba wyjaśniać, że pierwszy rodzaj badań zdominował
naukowców byłego bloku wschodniego, a szczególnie ZSRR. Tam
chodziło o wynik. Trzeba było sprawić, by nasi sportowcy byli
lepsi od zepsutych imperialistów. Więc albo coś działało i
sportowcy zdobywali medale, ale też szło się na Łubiankę. Druga
metoda królowała i króluje do dziś w USA. To skutek zupełnie
innych priorytetów. Każdy chce zabłysnąć wymyśleniem nowej
metody, albo zgarnąć pieniądze od sponsora. To na ile coś działa
jest mniej ważne. Jak to kiedyś ująć Pavel Tsatsouline - "jedni
i drudzy koksowali, a skoro ci z bloku wschodniego wygrywali, to
widocznie ich metody były lepsze". Cytuję tutaj z pamięci,
ale jest to chyba najlepszy komentarz co całej sprawy. Nim rzucisz
się na jakąś metodę potwierdzoną badaniami naukowymi i dającą
przyrosty 10kg masy mięśniowej na tydzień - sprawdź dobrze jak
były przeprowadzone te badania.
Problem
zastałych przesądów
Przykładem,
który od razu się nasuwa jest zabobon przeliczania żywności na
kalorie. Ten totalnie kretyński pomysł zaciążył na całej
dietetyce, a częściowo także na medycynie. Nawet osoby bardzo
inteligentne i krytycznie myślące nie mogą się od niego uwolnić.
W komentarzu Kamila pod poprzednią częścią można znaleźć
przykład, jak za pomocą przeliczania na kalorie można wypaczyć
każde badanie diety.
Innym
podobnym przykładem jest potrzeba spożywania dużej ilości
węglowodanów przez sportowców. Tudor Bompa - znakomity badacz
metodologii treningów i rodzajów periodyzacji - też nie jest wolny
od tego przesądu. Choć sam się żywieniem nie zajmuje, powtarza w
swoich publikacjach twierdzenie o potrzebie spożywania dużych
ilości węglowodanów w sportach wytrzymałościowych. Ciągle też
w ogólnym odbiorze pokutuje przekonanie o szkodliwości nasyconych
kwasów tłuszczowych czy soli.
Jako
inny współczesny zabobon można podać szaleństwo szczepionkowe.
Dopóki ludzie dostawali kilka szczepionek w czasie całego życia,
być może faktycznie przyczyniało się to do poprawy zdrowia.
Jednak obecnie tych szczepionek jest tak dużo, że żaden układ
odpornościowy nie jest w stanie sobie z nimi radzić. Zawierają też
coraz więcej metali ciężkich. Mimo potwierdzonych wielu powikłań
poszczepiennych, każdego kto próbuje ograniczyć ten dziki pęd do
coraz większej ilości szczepień nazywa się oszołomem. Ciekawe,
jak długo będzie można jeszcze pisać to co tu piszę. Rzecz ma
się podobnie jak z antybiotykami. Do pewnego stopnia ratowały
życie, ale gdy zaczęto ich nadużywać stały się bardziej
zagrożeniem niż lekarstwem. To samo mógłbym napisać o
kortykosteroidach. Takich zabobonów w wielu innych dziedzinach nauki
jest dużo. Upośledzają sposób myślenia, oglądu świata, a więc
i wiele badań naukowych. Nierzadko ich motorem napędowym
podtrzymującym istnienie są po prostu wielkie pieniądze.
Stefanie słyszałem kiedyś odpowiedź dr Różańskiego na pytanie o współczesne szczepionki. Opowiadał, jak to swego czasu rozmawiał z osobą, która produkowała polskie szczepionki na początku lat 90-tych i wcześnie, za komuny. Zdaniem tego Pana dawna szczepionka, a ta współczesna to dwa różne produkty, inna technologia, inne konserwanty - ogólnie obecne nie darzył nadmiernym zaufaniem.
OdpowiedzUsuńNo i ta ilość szczepień podawana obecnie - to już czyste szaleństwo.
Ja osobiście byłbym za tym, aby dla Polaków takie szczepionki produkowały polskie firmy, które podlegają naszym, krajowym kontrolom i instytucjom (jakie by one nie były, nawet marne). Wtedy można przynajmniej sprawdzać i kontrolować, co faktycznie w nich jest - i publikować np. na stronach sanepidu.
Pozdrowienia
Ja tam okresowo liczę kalorie, aczkolwiek częściej bazuje na podziale makro przeliczanym na kilogram masy ciała.
OdpowiedzUsuńZ tym szczepieniami to sprawa jest trudna sam swoje dzieci szczepię i mam mieszane uczucia jeśli rodzice nie chcą szczepić swoich i tu zamieszanie jest jak w dietetyce ile obozów tyle opinii. I nie wiadomo komu wierzyć.
Czekam na kolejne części 😀💪
OdpowiedzUsuńOstatnio dość "mocno" siedzę w temacie szczepionek.I moim skromnym zdaniem to co się dzieje teraz to czyste ludo... medyczne Polaków.Naprawdę warto na to spojrzeć trzeźwym okiem,ale ludziom zwyczajnie się nie chce.Lepiej usiąść przed telewizorem i oglądać odmóżdżające programy "rozrywkowe".Co do metali ciężkich to pełna racja (thiomersal i aluminium) a do tego skwalen,polisorbat 80,formaldehyd a nawet małpie wirusy typu sv40,którymi zakażone były szczepionki przeciwko polio.Zaszczepiono nimi ponad 100mln ludzi! Od tylu lat krzywdzą i niszczą nasze dzieci,przyszłość tego narodu.
OdpowiedzUsuń