wtorek, 27 listopada 2012

Nie jesteś ektomorfikiem! cz. 2


Czynników, które nas naprawdę różnicują jest wiele. Zacznijmy więc od owych nieszczęsnych węglowodanów. Poziom tolerancji węglowodanów u poszczególnych ludzi jest bardzo różny. Zapewne też częściowo związany z pochodzeniem etnicznym, ale przy obecnym wymieszaniu nie za bardzo da się na tym bazować. Rzecz jest związana z aktywnością określonych enzymów.
Faktycznie jest tak, że jedni będą mogli zjeść dużo więcej węglowodanów niż inni i nie przytyć. Jednak tylko do pewnej granicy. Po jej przekroczeniu i tak nastąpi otłuszczenie. Szczególnie, gdy będą to węglowodany przetworzone i ogołacające organizm z mikroskładników. Na pierwszym miejscu mamy tu biały ryż.
Jednak rodzi się tu inne pytanie, czy skoro zjadasz 5-7 gram węglowodanów na każdy kilogram masy ciała i się nie odtłuszczasz to warto się tak odżywiać? Nic za tym nie przemawia. Zapewne możesz sobie pozwolić na nieco więcej, ale nie oznacz to, że dla zdrowia będą korzystne tak duże ilości węglowodanów.
Lepsza tolerancja węglowodanów jest zjawiskiem korzystnym, ale nie wolno tego nadużywać, a już na pewno nie warto robić z tego teorii dla wszystkich i twierdzić, że sportowcy muszą zjadać ich dużo, że nie da się zrobić bez nich masy mięśniowe itp. Jeśli ktoś zostanie zakwalifikowany, jako ów ektomorfik każe mu się zjadać tony węglowodanów co w praktyce nie daje nic lub daje ostatecznie otłuszczenie. Pogarsza się insulinoodproność, a to tylko pierwszy krok do całej lawiny zaburzeń hormonalnych. Paradoksalnie przy zmianie diety na taką, w której dominują nasycone kwasy tłuszczowe, osobnik takowy zaczyna obserwować postępy. Ich poziom bywa różny, bo zależy jeszcze od wielu innych czynników – o których niebawem – ale zwykle jest. Co więcej ma się wtedy pewność, że faktycznie przybywa mięśni, a nie tłuszczu.

niedziela, 25 listopada 2012

Nie jesteś ektomorfikiem! cz. 1


Temat ten był już wielokrotnie poruszany na starym blogu, choć nie jestem pewny czy wtedy poświęciłem mu osobny artykuł, czy też pojawiał się tylko w formie wzmianek i dopowiedzi. Zatem skoro istnieje zapotrzebowanie warto spojrzeć na rzecz jeszcze raz. Zwłaszcza, że ciągle jeszcze 90% ćwiczących wierzy w takowe dziwne podziały.
Bez trudu na wielu forach kulturystycznych natkniecie się na podział na: ektomorfika, endomorfika i mezomorfika. Nie będę tu wnikał w szczegóły tej teorii. Jest ona odbiciem starych i co tu dużo mówić nieco poronionych teorii psychologicznych, w których poszukiwano powiązań pomiędzy temperamentem, a budową ciała. Wprawdzie w nowych systemach charakterologicznych też się takie rzeczy robi, lecz z nieco większym dystansem. Nie zawsze muszą one coś odzwierciedlać, nie wspominając już o tym, że tam typów jest znacznie więcej niż trzy.
Swego czasu Poliquin również wprowadził swój produkt marketingowy w tym zakresie oparty o chińską filozofię. Wiadomo, coś jest stare i chińskie to dobrze się sprzeda. Jednak w praktyce taki podział pozostaje tylko tym – marketingową reklamówką.
Wszystkie te podziały, zwłaszcza ten najpopularniejszy, mają stanowić podstawę do układania planu treningowego i diety. Według nich taki ektomorfik ma zjadać o wiele więcej węglowodanów niż pozostali. Tu trzeba już mocno włączyć krytycyzm. Jestem jak najbardziej zwolennikiem daleko idącej indywidualizacji. W wielu aspektach różnimy się od siebie i będzie to miało znaczenie przy układaniu planu i jadłospisu, ale na Boga i Karola Marksa razem wziętych – długość jelit ektomorfia nie różni się aż tak bardzo od innych, by miał zjadać 2 lub 3 razy więcej węglowodanów. To samo będzie dotyczyło pozostałych narządów i ich funkcji.

czwartek, 22 listopada 2012

Witamina C i stres cz. 3


Moja kuracja antystresowa

Wiadomo już od początku, choćby za sprawą tytułu, że rzecz rozbija się o witaminę C. Jej większe dawki mogą faktycznie uspokoić nadnercza i zmniejszyć wydzielanie kortyzolu. Sam tego doświadczyłem, kiedy będąc pod wpływem silnego napięcia emocjonalnego zdecydowałem się na miesięczną kurację witaminą C. W związku z tym podaję kilka własnych wniosków.
Skuteczna kuracja oznaczała dla mnie dawkę 1 grama witaminy C o wysokiej biodostępności. Raz dziennie po posiłku. Już po kilku dniach zaobserwowałem znaczny spadek napięcia i lepszą tolerancję na stres. Tego efektu nie dała zwykła apteczna witamina C. Zjadanie nawet 10 tabletek na dobę, czyli 2 gramy – nie dało kompletnie nic.
Na dziś uważam, że jeśli ktoś decyduje się na tego typu kurację to rozsądna dawka wynosi 1-2 gramy i możemy serwować sobie ją przez miesiąc kilka razy do roku. Nie ma sensu brać na okrągło. Podobnie nie uważam, by rozsądne było promowanie przyjmowania 30 gram na dobę, co ostatnio jest modne w niektórych środowiskach. Po rozczarowaniu Poliquinem jestem dość ostrożny w szacowaniu dużych dawek jakichkolwiek suplementów. Żaden pojedynczy składnik nie będzie działał na nas i nasze zdrowie magicznie, tylko dlatego, że dostarczymy go w ilościach hurtowych.

Witamina C po treningu

Niespecjalnie też przemawia do mnie inna współczesna moda, a mianowicie przyjmowanie witaminy C zaraz po treningu w celu ograniczenia kortyzolu. To prawda, że powinniśmy ograniczać wydzielanie tego hormonu, by nie tracić wypracowanej masy, ale głównie poprzez dostarczenie dawki białka i tłuszczu i tym samym pobudzanie testosteronu. Nie wolno zapominać, że kortyzol działa przeciwzapalnie. Jego całkowity brak po treningu też nie jest dobry i zakłóci procesy regeneracyjne. Wszystko musi się opierać na subtelnej równowadze.

środa, 14 listopada 2012

Witamina C i stres cz. 2


Suplementy, a paleo

Kluczowy argument podnoszony przeciw suplementacji jest właśnie taki, że przecież nasi przodkowie żadnych suplementów nie brali i byli zdrowi. Rzeczywiście, choć z tym zdrowiem w praktyce też różnie mogło być. Ogólnie jednak możemy przyjąć, że ewolucja przystosowała nas do jedzenia mięsa tudzież owoców i warzyw, a nie tabletek.
Kłopot zaczyna się w punkcie, w którym zdamy sobie sprawę z jakości współczesnej żywności. Sposobów produkcji czy też hodowli. Właśnie z tego powodu nie jestem całkowicie przeciwnikiem suplementacji. Im bardziej skazani jesteśmy na okoliczne sklepy, a nie np. na małe gospodarstwo rolne, tym częściej jednak do jakiegoś niedoboru dojść może. Jednak na pewno nie tak dużego, jak usiłują nam wmówić spece od marketingu. Bywa, że wystarczy dodać więcej surówki do obiadu...

Unikaj stresu!

Nie ma też wątpliwości, że chyba jeszcze nigdy w historii ludzie nie mieli tylu problemów sami z sobą. Mam tu na myśli popularne radzenie sobie ze stresem. Stres jest integralną częścią życia. Niezależnie od tego co będzie twierdził jeden z drugim telewizyjny mądrala czy tzw. prasa kobieca. Nie ma też głupszej rady, jak – unikaj stresu! Oznacza to nie mniej, ni więcej tylko – unikaj życia.
Trenując na siłowni wywołujesz silny stres. Wykonując swoją pracę również będziesz na niego narażony. Umawiając się z kobietą czujesz napięcie nerwowe. Podejmując takie czy inne działanie zawsze narażasz się na stres. Chcąc go uniknąć musisz z tego wszystkiego zrezygnować.
Istota problemu nie leży więc w unikaniu, ale w odpowiednim radzeniu sobie, albo nawet wykorzystaniu tych naturalnych mechanizmów. Nie czas tu i miejsce na roztrząsanie wszystkiego pod kątem psychologicznym. Wystarczy, że wspomnę, że jedni z nas są z natury mniej nerwowi, a inni bardziej. Czasem jest to cecha nabyta, a czasem wrodzona i powiązana z temperamentem. Skupmy się tylko na aspekcie fizjologicznym i to w takiej sytuacji, gdy dochodzi do znacznego przeciążenia i trudno nam nad stresem zapanować. Co więc możemy zrobić od strony fizycznej, pomijając całą pracę nad sobą, medytacje itp. zjawiska?

Dziennik treningowy: Kuba

czwartek, 1 listopada 2012

Witamina C i stres cz. 1


Witaminki witaminiki, dla chłopczyka i...”

Nagonka na „jedzenie witaminek” trwa już od bardzo dawna. W zasadzie wcześniej niż rozpoczęła sie u nas wiara w magiczną moc suplementów. Pamiętam jeszcze, jak ponad 30 lat temu zajadano się kolorowymi tabletkami z buteleczek. Czerwona witamina A, żółta C itd.
Potem nadszedł szał na suplementy i cudowne diety odchudzające. Im więcej tych diet tym więcej ludzi walczących z otyłością. Każda promocja diety cud składa się z zapewnienia, iż zawiera wszystkie niezbędne witaminy i minerały. Fakt, że zwykle wcale nie zawiera białka ani tłuszczu jakoś nikomu nie wydaje się istotny. Z witaminami w nich też różnie bywa. Tak więc mamy wszelakie diety kapuściane, kopenhaskie i podobne o reżimie bardziej zabójczym niż żywienie w obozach koncentracyjnych. Nieważne. Ważne, że właśnie niszczysz sobie zdrowie, ale robisz to zdrowo, bo przecież jesz witaminki.

Wegetarianizm

Na temat suplementacji witaminami można pisać sporo wchodząc na grząskie bagna wegetarianizmu, który ponoć jest zdrowy i zapewnia wszystkie potrzebne składniki. Póki co zostawmy to. I tak prędzej czy różniej dojdzie tutaj znowu do spięć w tej materii.

Żywienie w sporcie i niedobory

Inna sprawa to kwestia niedoborów wynikających z intensywnych treningów czy też ciężkiej pracy fizycznej. Stwierdzenie to teoretycznie jest prawdą, jednak prawdą, którą spece od marketingu zamienili w kłamstwo. Z czego najczęściej wynikają niedobory witamin u kulturystów i innych sportowców? Ano z diety wysokowęglowodanowej. Organizm zużywa na przyswojenie tych ponoć dobrych źródeł energii więcej witamin niż one dostarczają. Zresztą idąc tropem przyswajalności źródeł energii należałoby się żywić głównie spirytusem. Ot taki paradoks! Czemu tak nie jest?
Na diecie wysokotluszczowej z niewielką ilością węglowodanów ryzyko niedoboru jest niewielkie. Jeśli jeszcze doda się warzywa tym bardziej. Jednak od powyższego mogą wystąpić wyjątki i właśnie jednym z nich mam zamiar się tutaj zająć.