wtorek, 25 września 2018

Internetowi "badacze" i "naukowcy", czyli o manowcach zdobywania wiedzy cz. 1


Problem internetu
Internet, podobnie jak wcześniej zaistniały powszechny dostęp do edukacji, zrobił wiele dobrego. Umożliwił dostęp do informacji i dzielenie się wiedzą. Na pewno nie należy wylewać dziecka z kąpielą i widzieć w nim samo zło. Tym niemniej dochodzi do szeregu dziwnych zjawisk, które trzeba uznać jednoznacznie za szkodliwe. Wielu pół- i ćwierć- analfabetów, którzy kiedyś musieli ograniczać swój krąg oddziaływania do najbliższych i kumpli od kieliszka, obecnie pozują na naukowców i ekspertów. Sposób pisania, nadmiar wulgaryzmów, niestylistyczne wypowiedzi, mnożenie znaków interpunkcyjnych, to tylko niektóre przejawy tej tendencji. Niestety ma ona wpływ także na wydawane obecnie książki. Coraz więcej w nich błędów, a szczególnie rażącym jest anglicyzm w postaci chronicznego nadużywania zaimków.

Piszę ten artykuł, by po raz kolejny odnieść się do szerokiej problematyki badań naukowych, jak i zdobywania wiedzy na temat żywienia i sportu. Jest to moja odpowiedź dla wszystkich, którzy gardłują na temat tego co potwierdziły lub czego nie potwierdziły "badania naukowe".

Aby wiedzieć, trzeba umieć pytać
Zdobywanie wiedzy jest sprawą złożoną. By zadawać pytania trzeba najpierw opanować podstawy danej dziedziny. Trzeba umiejętnie przedzierać się przez stosy książek i artykułów. Jednak przede wszystkim książek. Artykuły zwykle siłą rzeczy przedstawiają zagadnienia skrótowo. Szczególnie ważne jest na początku czytanie książek zawierających szerze omówienie danego tematu czy jakiegoś aspektu. Zapoznając się z obszernymi omówieniami uczymy się lepiej rozumieć te krótsze zawarte w artykułach. Kolejnym krokiem jest porównywanie różnych ujęć i teorii. Mamy skłonność wierzyć zwykle tej informacji, którą uzyskaliśmy jaką pierwszą. Automatycznie potem wszystko odnosimy do niej. Krytyczne myślenie jest o wiele trudniejsze niż się wydaje. Niekiedy, a w zasadzie dość często, trzeba umieć zrezygnować z wcześniejszych poglądów.
Chętnie czytamy to z czym się zgadzamy. Trudniej przebrnąć przez pozycje, z którymi się absolutnie nie zgadzamy. Oczywiście życie jest zbyt krótkie, by czytać wszelkie bzdury, jakie ludzie wypisują i nie o to chodzi. Jednak trzeba umieć czasem sięgnąć po coś, co zmieni nasz punkt widzenia. Tak naprawdę z każdej książki przyjmuję ileś procent i ileś procent odrzucam. Na pewno jest to działanie subiektywne, ale nikt z nas tak naprawdę nie jest do końca obiektywny. Jeśli czytam książkę i trafiam na same bzdury i rzeczy, które już dość dobrze przemyślałem i się z nimi nie zgadzam; jeśli widzę totalną tendencyjność i marketingowy bełkot - przerywam lekturę i nie tracę czasu na kontynuację. Jeśli jednak nawet 30-40% jest w jakiś sposób ciekawe i inspirujące, nawet, gdy się z tym do końca nie zgadzam - czytam dalej.


Dopiero na takim fundamencie można sięgnąć po same badania i oceniać ich wartość oraz ewentualnie się na nie powoływać. Do tego dochodzi jeszcze wieloletnie doświadczenie w danej dziedzinie. Jeśli sam badacz przykładowo nie ma doświadczenia w sportach siłowych, nigdy nie skonstruuje poprawnego badania na temat efektywności określonej metody treningowej.

Problem google i marketingu
Pamiętam jeszcze internet z przed epoki google. Wtedy, by coś znaleźć trzeba było dysponować konkretnym linkiem. Z drugiej strony marketing wówczas dopiero raczkował w sieci (w Polsce), więc jak się już coś znalazło, to było to o wiele bardziej rzetelne niż to co można znaleźć obecnie. Wprawdzie można było korzystać z dziś już zapomnianych wyszukiwarek, ale ich zasoby były niewielkie. Pojawienie się google było przełomem. Odpowiednio zadane pytanie czy wpisana fraz odsyłały do konkretnych stron i informacji. Wiele firm szybko się połapało, że można na tym zrobić dobry biznes i przyciągnąć klientów. Zaczął się czas pozycjonowania i ludzi, którzy się specjalnie takim pozycjonowaniem w goole zajmowali. Powoli przestawała się liczyć jakoś strony i zamieszczone na niej treści. Poprzez manipulowanie frazami i odpowiednim podlinkowaniem można było wypromować praktycznie wszystko. Jakość prezentowanych treści gwałtownie spadała.


Drugim krokiem była coraz większe dostępność internetu. Teraz każdy mógł się już popisać swoją mądrością. Obniżyła się nie tylko jakoś merytoryczna, ale i sposób pisania, a nawet kultura osobista piszących. Co więcej - wystarczyło trochę poszukać, dokopać się do jakich abstraktów czy opisu badań, by zabłysnąć na takim czy innym forum internetowym. W zasadzie w ten sposób, poprzez odniesienie się do badań naukowych można zdyskredytować każdego adwersarza, choć często sam odwołujący nie ma do końca pojęcia na co się powołuje. Nie zna ani zastosowanej metodologii badań i błędów jakie mogły się pojawić, ani też tzw. surowych danych - do tego tematu jeszcze powrócę.
Najgorsze jest jednak to, że algorytmy googla pomagające wyszukiwać różne treści z czasem tak przystosowano, by łatwo było wyszukiwać tylko to co jest wg tych algorytmów zgodne z profilem użytkownika. Drugie kryterium to względna poprawność polityczna i zgodność z oficjalnie promowanymi jedynie słusznymi prawdami. Widać to szczególnie, gdy próbuje się znaleźć coś z dziedziny medycyny, zdrowia czy żywienia. Tym samym google jako wyszukiwarka zaczyna mocno tracić na wartości i by coś naprawdę pożytecznego znaleźć trzeba wrócić do początku, czyli wymiany linkami.

3 komentarze:

  1. "Coraz więcej w nich błędów, a szczególnie rażącym jest anglicyzm w postaci chronicznego nadużywania zaimków." - Wiem co to zaimek, ale mógłbyś podać przykład takiego zdania z namnożonymi zaimkami i to jak ono powinno brzmieć poprawnie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypadkiem sam podałeś jeden :)
    W ostatnim zdaniu Twojego komentarza są dwa niepotrzebne zaimki: "to" i "ono".

    OdpowiedzUsuń
  3. W zasadzie Marej ma rację. Te zaimki są tam niepotrzebne, ale najbardziej rażące przykłady to np.:
    "Mężczyzna wyszedł na ulicę. Poszedł on w stronę..." - z poprzedniego zdania jasno wynika kto poszedł.
    Inny problem to błędne użycie zaimków np.:
    "Dzieci siedziały przy stole. Bawili się oni w..." - tu nie dość, że zaimek jest niepotrzebny to forma jest niewłaściwa. Jeśli już odnosimy się to dzieci czy kobiet, to powinno być "one".
    To są te najczęstsze formy błędów, jakie spotykam. Niekiedy w jednym zdaniu zaimek "on" występuje niemal co drugie słowo. Aż się człowiek zastanawia, czy to nie nowa odmiana popularnego przerywnika "k...". :)

    OdpowiedzUsuń