Problem
internetu
Internet,
podobnie jak wcześniej zaistniały powszechny dostęp do edukacji,
zrobił wiele dobrego. Umożliwił dostęp do informacji i dzielenie
się wiedzą. Na pewno nie należy wylewać dziecka z kąpielą i
widzieć w nim samo zło. Tym niemniej dochodzi do szeregu dziwnych
zjawisk, które trzeba uznać jednoznacznie za szkodliwe. Wielu pół-
i ćwierć- analfabetów, którzy kiedyś musieli ograniczać swój
krąg oddziaływania do najbliższych i kumpli od kieliszka, obecnie
pozują na naukowców i ekspertów. Sposób pisania, nadmiar
wulgaryzmów, niestylistyczne wypowiedzi, mnożenie znaków
interpunkcyjnych, to tylko niektóre przejawy tej tendencji. Niestety
ma ona wpływ także na wydawane obecnie książki. Coraz więcej w
nich błędów, a szczególnie rażącym jest anglicyzm w postaci
chronicznego nadużywania zaimków.
Piszę
ten artykuł, by po raz kolejny odnieść się do szerokiej
problematyki badań naukowych, jak i zdobywania wiedzy na temat
żywienia i sportu. Jest to moja odpowiedź dla wszystkich, którzy
gardłują na temat tego co potwierdziły lub czego nie potwierdziły
"badania naukowe".
Aby
wiedzieć, trzeba umieć pytać
Zdobywanie
wiedzy jest sprawą złożoną. By zadawać pytania trzeba najpierw
opanować podstawy danej dziedziny. Trzeba umiejętnie przedzierać
się przez stosy książek i artykułów. Jednak przede wszystkim
książek. Artykuły zwykle siłą rzeczy przedstawiają zagadnienia
skrótowo. Szczególnie ważne jest na początku czytanie książek
zawierających szerze omówienie danego tematu czy jakiegoś aspektu.
Zapoznając się z obszernymi omówieniami uczymy się lepiej
rozumieć te krótsze zawarte w artykułach. Kolejnym krokiem jest
porównywanie różnych ujęć i teorii. Mamy skłonność wierzyć
zwykle tej informacji, którą uzyskaliśmy jaką pierwszą.
Automatycznie potem wszystko odnosimy do niej. Krytyczne myślenie
jest o wiele trudniejsze niż się wydaje. Niekiedy, a w zasadzie
dość często, trzeba umieć zrezygnować z wcześniejszych
poglądów.
Chętnie
czytamy to z czym się zgadzamy. Trudniej przebrnąć przez pozycje,
z którymi się absolutnie nie zgadzamy. Oczywiście życie jest zbyt
krótkie, by czytać wszelkie bzdury, jakie ludzie wypisują i nie o
to chodzi. Jednak trzeba umieć czasem sięgnąć po coś, co zmieni
nasz punkt widzenia. Tak naprawdę z każdej książki przyjmuję
ileś procent i ileś procent odrzucam. Na pewno jest to działanie
subiektywne, ale nikt z nas tak naprawdę nie jest do końca
obiektywny. Jeśli czytam książkę i trafiam na same bzdury i
rzeczy, które już dość dobrze przemyślałem i się z nimi nie
zgadzam; jeśli widzę totalną tendencyjność i marketingowy bełkot
- przerywam lekturę i nie tracę czasu na kontynuację. Jeśli
jednak nawet 30-40% jest w jakiś sposób ciekawe i inspirujące,
nawet, gdy się z tym do końca nie zgadzam - czytam dalej.
Dopiero
na takim fundamencie można sięgnąć po same badania i oceniać ich
wartość oraz ewentualnie się na nie powoływać. Do tego dochodzi
jeszcze wieloletnie doświadczenie w danej dziedzinie. Jeśli sam
badacz przykładowo nie ma doświadczenia w sportach siłowych, nigdy
nie skonstruuje poprawnego badania na temat efektywności określonej
metody treningowej.
Problem
google i marketingu
Pamiętam
jeszcze internet z przed epoki google. Wtedy, by coś znaleźć
trzeba było dysponować konkretnym linkiem. Z drugiej strony
marketing wówczas dopiero raczkował w sieci (w Polsce), więc jak
się już coś znalazło, to było to o wiele bardziej rzetelne niż
to co można znaleźć obecnie. Wprawdzie można było korzystać z
dziś już zapomnianych wyszukiwarek, ale ich zasoby były
niewielkie. Pojawienie się google było przełomem. Odpowiednio
zadane pytanie czy wpisana fraz odsyłały do konkretnych stron i
informacji. Wiele firm szybko się połapało, że można na tym
zrobić dobry biznes i przyciągnąć klientów. Zaczął się czas
pozycjonowania i ludzi, którzy się specjalnie takim pozycjonowaniem
w goole zajmowali. Powoli przestawała się liczyć jakoś strony i
zamieszczone na niej treści. Poprzez manipulowanie frazami i
odpowiednim podlinkowaniem można było wypromować praktycznie
wszystko. Jakość prezentowanych treści gwałtownie spadała.
Drugim
krokiem była coraz większe dostępność internetu. Teraz każdy
mógł się już popisać swoją mądrością. Obniżyła się nie
tylko jakoś merytoryczna, ale i sposób pisania, a nawet kultura
osobista piszących. Co więcej - wystarczyło trochę poszukać,
dokopać się do jakich abstraktów czy opisu badań, by zabłysnąć
na takim czy innym forum internetowym. W zasadzie w ten sposób,
poprzez odniesienie się do badań naukowych można zdyskredytować
każdego adwersarza, choć często sam odwołujący nie ma do końca
pojęcia na co się powołuje. Nie zna ani zastosowanej metodologii
badań i błędów jakie mogły się pojawić, ani też tzw. surowych
danych - do tego tematu jeszcze powrócę.
Najgorsze
jest jednak to, że algorytmy googla pomagające wyszukiwać różne
treści z czasem tak przystosowano, by łatwo było wyszukiwać tylko
to co jest wg tych algorytmów zgodne z profilem użytkownika. Drugie
kryterium to względna poprawność polityczna i zgodność z
oficjalnie promowanymi jedynie słusznymi prawdami. Widać to
szczególnie, gdy próbuje się znaleźć coś z dziedziny medycyny,
zdrowia czy żywienia. Tym samym google jako wyszukiwarka zaczyna
mocno tracić na wartości i by coś naprawdę pożytecznego znaleźć
trzeba wrócić do początku, czyli wymiany linkami.
"Coraz więcej w nich błędów, a szczególnie rażącym jest anglicyzm w postaci chronicznego nadużywania zaimków." - Wiem co to zaimek, ale mógłbyś podać przykład takiego zdania z namnożonymi zaimkami i to jak ono powinno brzmieć poprawnie?
OdpowiedzUsuńPrzypadkiem sam podałeś jeden :)
OdpowiedzUsuńW ostatnim zdaniu Twojego komentarza są dwa niepotrzebne zaimki: "to" i "ono".
W zasadzie Marej ma rację. Te zaimki są tam niepotrzebne, ale najbardziej rażące przykłady to np.:
OdpowiedzUsuń"Mężczyzna wyszedł na ulicę. Poszedł on w stronę..." - z poprzedniego zdania jasno wynika kto poszedł.
Inny problem to błędne użycie zaimków np.:
"Dzieci siedziały przy stole. Bawili się oni w..." - tu nie dość, że zaimek jest niepotrzebny to forma jest niewłaściwa. Jeśli już odnosimy się to dzieci czy kobiet, to powinno być "one".
To są te najczęstsze formy błędów, jakie spotykam. Niekiedy w jednym zdaniu zaimek "on" występuje niemal co drugie słowo. Aż się człowiek zastanawia, czy to nie nowa odmiana popularnego przerywnika "k...". :)