Unikać stresu? Radzić sobie ze stresem?
Na
temat stresu napisano już tyle tysięcy książek i miliony
artykułów, że temat wydaje się po prostu nudny. Jednak jak to
zwykle bywa z popularnymi tematami, większość tego co napisano
zawiera w najlepszym wypadku półprawdy. Ugruntowano w powszechnej
świadomości pogląd, że stres szkodzi i najlepiej go unikać.
Zgodnie z tym zaleceniem nie należałoby w ogóle wychodzić z domu.
Nie chodzić do pracy, bo tak często interakcje z ludźmi są
trudne. Nie wiązać się z drugą osobą, bo kobiety to... a faceci
są... itd. Nie może istnieć bliska relacja, która prędzej czy
później nie doprowadzi do spięć. Jakby tego było mało, idziemy
na siłownię, by poddać ciało silnym stresorom fizjologicznym. I
co? Lepiej zostać w fotelu, by być zdrowszym?
Umówmy się więc od
razu, że zalecenie unikania stresu jest nierealne, nieżyciowe i
kompletnie głupie. Podobnie jak bezstresowe wychowanie, które
obecnie wychodzi wszystkim bokiem. Skoro już jesteśmy przy
dzieciach to warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno. Często w
ramach taniego i głupiego romantyzmu, przedstawia się dzieciństwo
jako okres beztroski. Czas pozbawiony stresu i zmartwień. Gdy
spotykam się a takimi opiniami mam wrażenie, że większość
dorosłych traci pamięć, albo po prostu stara się oszukać samych
siebie w imię jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów. Czy
naprawdę dzieciństwo jest pozbawione zmartwień? W skrajnych
przypadkach mamy do czynienia z przemocą domową, alkoholizmem
rodziców, czy wykorzystywaniem seksualnym. Jednak nie zawsze musi
być aż tak źle. Bicie przez rówieśników, złe oceny,
niesprawiedliwość nauczycieli i wychowawców - to inne możliwe
przyczyny stresu. Dla dorosłego może to być nieważne, ale dla
dziecka śmierć ulubionego zwierzaka czy zgubienie zabawki - też
jest ciężkim przeżyciem. Po prostu nie da się przeżyć
dzieciństwa zupełnie bez zmartwień. Co więcej, gdyby się dało,
to takie dziecko byłoby w dorosłym życiu kompletnie bezradne. Nie
twierdzę, że należy dzieci poddawać stresorom, ale też nadmierne
chronienie ich prowadzi często do tego, że mamy coraz więcej
samobójstw, bo utrata pracy czy odejście dziewczyny/chłopaka to
sytuacje, w których te osoby sobie nie radzą. Normalną reakcją
byłby tu może i smutek, ale po nim mobilizacja do dalszego życia.
W
końcu prawda o niemożliwości unikania stresu dotarła także do
psychologów i autorów popularnych poradników. Wówczas zamiast
pisać i mówić o unikaniu stresu, zaczęto używać pojęcia
"radzenia sobie ze stresem", które na pewno jest lepsze.
Jednak jako formy tego radzenia wymienia się zwykle standardowo:
-
medytację
-
umiarkowane uprawianie sportu
-
relaks
-
ciepłe kąpiele itp.
Z
niektórymi z tych punktów mogę się zgodzić, do niektórych mam
zastrzeżenia. Do niektórych z tych zaleceń będę w kolejnych
częściach powracał. Niemniej proponuję Wam jeszcze bardziej
zmienić optykę podejścia do stresu. Skoro sami chodzimy na
siłownię i podajemy się określonemu rodzajowi stresorów, jakimi
są duże ciężary, to może uznać, że stres to coś dobrego?
Ujmijmy to jeszcze inaczej. Może jest tak, że czasem stres może
być czymś dobrym? Wcale nie chodzi o to, że stres na siłowni jest
dobry, a stres związany ze wkurzającym szefem zły. To zbyt
uproszone podejście. Spróbujmy rozważyć wszystko po kolei.
Stresory i homeostaza
Homeostaza
jest terminem bardzo często niewłaściwie rozumianym nawet przez
naukowców. W powszechnym mniemaniu homeostaza to stan niezmiennej
równowagi, do której po każdym odchyleniu organizm powinien
wrócić. Gdyby tak było, to wszelkie treningi nie miałyby sensu.
Zaczynasz od określonego poziomu równowagi i wprowadzasz stresor w
postaci treningu: biegu, podnoszonych ciężarów itd. Po wysiłku
organizm powinien wrócić do punktu wyjścia i niezależnie od tego
jak często i intensywnie będziesz trenował, zawsze będziesz w tym
samym miejscu. Nie zwiększy się Twoja siła, kondycja czy same
mięśnie. Wiadomo, że tak nie jest. Dobrze rozumiana homeostaza to
stan równowagi, ale dynamicznej i podlegającej ciągłym
interakcjom ze środowiskiem. Wprowadzono ostatnio także pojęcie
allostazy, ale nie komplikujmy niepotrzebnie tych rozważań.
To
równowaga nie tylko wewnętrzna, ale też zewnętrzna - ze
środowiskiem. Pojawia się określony czynnik. Można nazwać go
stresorem czy bodźcem. Organizm musi jakoś na niego zareagować. W
przeciwnym razie może dojść do śmierci. Np. stale przeciążasz
swoje mięśnie. By to przeciążenie wytrzymać, a co więcej by
stało się mniej uciążliwe, organizm reaguje przyrostem masy
mięśniowej. Wchodzi na wyższy poziom homeostazy. Jeśli zwiększysz
obciążenia, cały proces zachodzi od nowa. Argumentacja, by się
nie przemęczać, bo organizm dla zdrowia powinien być w homeostazie
wynika z nieporozumienia. Co więcej, tak naprawdę nie można cały
czas być w tym samym stanie. Środowisko zawsze na nas oddziałuje.
Siedzenie w fotelu to też bodziec, choć raczej jeśli serwowany
jest w nadmiarze - degenerujący. Żywy człowiek może się albo
rozwijać, albo degenerować. Nie ma innej opcji. Dotyczy to
wszystkich stref życia, nie tylko fizycznej.
Ludzie twierdzący, że dzieciństwo to beztroski okres zapominają nie tylko o własnych doświadczeniach, ale też o 99,99% ludzkiej historii. Pomijając wiek starczy, to przecież wśród dzieci zawsze była najwyższa śmiertelność. Jeszcze sto, dwieście lat temu, jak z kilkunastu dzieci urodzonych w ciągu życia przez kobietę przeżyło kilka, to można było mówić o sukcesie. 50% dzieci nie dożywało piątego roku życia. Rzeczywiście, bardzo beztroski okres.
OdpowiedzUsuńTeraz już oczywiście tak źle nie jest, ale organizmy bynajmniej o tym nie wiedzą. Tyle tu mówimy o ewolucji i właśnie o nią się rzecz rozbija - małe dziecko może być autentycznie i śmiertelnie przerażone różnymi sytuacjami, z tego prostego powodu, że tak nas wykształciła ewolucja. Pięciolatek zgubił się w lesie? Co z tego, że las jest malutki i nie ma w nim groźnych zwierząt. Pogasły wszystkie światła, a dziecko jest samo? Skąd ma wiedzieć, że w dzisiejszych czasach szansa, że w jego własnym pokoju dopadnie je jaguar jest stosunkowo niska? Dzieci nie lubią jakiegoś dzieciaka i je odrzucają od grupy? Konia z rzędem, jeśli ktoś znajdzie dziecko, które zazna ukojenia, bo wie, że tak naprawdę nic mu nie grozi, bo rodzice i tak je będą utrzymywać, a w najgorszym razie zrobi to państwo.
Bynajmniej, dzieciństwo nie jest beztroskim okresem. Należałoby raczej powiedzieć, że nie występują w nim pewne troski, które stanowią wyzwanie wieku dorosłego. Szukanie partnera, praca, odpowiedzialność za rodzinę itp. Pod tym względem rzeczywiście może wydawać się beztroskie, ale tylko wydawać, bo ci sami dorośli, którzy je tak określają nie muszą już zmagać się z dziecięcymi problemami, a doświadczenie nauczyło już ich, że zgubienie się w parku nie oznacza nieuchronnej śmierci.
Wątpię by dało się uniknąć stresu... Pozostaje ciągła walka w celu jak najmniejszego wpływu stresu na nasz życie :)
OdpowiedzUsuńTo mam takie małe pytanie Stefan do Ciebie, bo jestem ciekaw Twojego zdania. Czy dla introwertyka będzie korzystnym wystawianie się regularnie na kontakt z większą grupą ludzi. Pozwól, że podam na przykładzie. Gram w koszykówkę i nie ukrywam, że czasami przebywanie w grupie doprowadza mnie do szału. Po prostu nie mogę znieść ludzi, którzy strasznie podnoszą mi ciśnienie. Z jednej strony pomogło mi to w codziennym życiu reagować należycie, ze spokojem, na czasami "zapalne" interakcje z innymi ludźmi. Niestety w dalszym ciągu łapię się na tym, że sporty zespołowe, to nie jest moja bajka. I teraz pytanie. Czy trzymać się tego, jakiego stresora, który trochę mnie prostuje? Czy może jednak, w zgodzie z samym sobą unikać takich stresorów?
OdpowiedzUsuńNaucz się zarzadzać ludźmi=naucz się zarządzać stresorem
OdpowiedzUsuńPodział na introwertyków i ekstrowertyków jest moim zdaniem mocno naciągany. Ja na przykład mam typowe cechy tzw. introwertyka. Bardzo łatwo denerwują mnie ludzie, szczególnie tacy, których uważam za głupich, ale jednocześnie często łapię się na tym, że mimo wszystko brakuje mi towarzystwa, a ocenianie innych bywa pochopne i często zupełnie nietrafione. "Każdy ma swoją opowieść" - nie ma chyba cenniejszej umiejętności, niż zdolność do słuchania i szczerego interesowania się ludźmi, którzy nas otaczają. To jest kwestia zdolności społecznych, które w znacznej mierze można w sobie wykształcić.
OdpowiedzUsuńZamiast myśleć o zmianie sportu zasyanowilbym się raczej, czy problem nie leży gdzieś po Twojej stronie, albo czy po prostu grupa, z którą grywasz, nie ma w sobie czegoś, co Cię od niej po prostu odpycha. Duże różnice poglądów, przekonań czy inteligencji łatwo sprawiają, że ludzie źle się ze sobą czują.
LOGOS czy moglbys rozwinac mysl, bo nie jestem pewien czy dobrze ja zrozumialem? Marek, mi nawet nie chodzi o taki zero jedynkowy podzial na introwertykow i ekstrawertykow, tylko czy osoba z przewazajacymi sklonnosciami w jedna strone, slusznie pcha sie w srodowiska, ktore nie koniecznie pasuja do niej? Bo tak jak napisalem, jakies korzysci z tego wynioslem, tylko jest to obarczone tez pewnymi kosztami. Stad moje pytanie jak podchodzic to takiego racunku zyskow i strat. Oczywiscie w ujeciu stresu w zyciu
OdpowiedzUsuńW sumie to mogę się podpisać pod tym, co napisał Marek. Kiedyś miałem duże problemy z zaistnieniem w dużej grupie. Potem praca nad tym, wystąpienia publiczne itd. Wtedy wiele osób uznawało mnie za typowego ekstrawertyka. Tak naprawdę ten podział faktycznie jest bardzo uproszczony. Dziś raczej prowadzę dość ograniczone życie towarzyskie i niekiedy czuję się z tym dobrze, a czasem potrzebuję bardziej rozległych kontaktów. Tyle tylko, że jak do nich dojdzie to zaczynam żałować, bo większość ludzi ma tak ograniczone horyzonty i zainteresowania, że rozmowa z nimi jest po prostu nudna. Szkoda mi czasu.
OdpowiedzUsuńNic na siłę. Odpowiedz sobie sam, na ile takich kontaktów potrzebujesz. Jak ich potrzebujesz, to ich szukaj, jak nie to chwilowo możesz ograniczyć się do najbliższych. Warto też zrobić sobie lasenowski test temperamentu. Będziesz wiedział więcej o sobie. To nie jest tak, że każdy musi mieć tłumy znajomych. Zwłaszcza na siłę.
Mateusz, mnie kiedyś stresowały kobiety, teraz gdy nauczyłem się (na tyle na ile to możliwe haha) nimi zarządzać (i swoim nastrojem w relacji z kobietami) stresu nie ma a jest wyzwanie. Czym ciekawsze tym lepiej. Dla mnie była to motywacja do pogłębienia swojej znajomości komunikacji i zmiany samego siebie. Ujarzmiony stresor daje przyjemność :)
OdpowiedzUsuńCo do homeostazy to czytałem ostatnio o jej "wersji" predykcyjnej tzn. o przewidywaniu przez organizm tego co może nadejść np wyrzut insuliny przed posiłkiem spowodowany widokiem/zapachem albo nawet myśleniem o nim :-). To samo ma pewnie zastosowanie przy wysiłku i ćwiczeniach a przynajmniej powinno. Organizm pewnie przygotowuje się do ćwiczeń i jeśli robimy to systematycznie to przed samym ćwiczeniem "przewiduje" że za chwile będziemy coś dźwigać i następuje wyrzut tego co trzeba do krwi :-).
OdpowiedzUsuńCo prawda z tych "mądrosci" niewiele wynika bo każdy z nas indywidualnie reaguje na rózne "stresory".
Ktoś po ćwiczeniach rośnie a ktoś moze mieć nawet regres bo organizm bedzie sie bronił przed większymi cieżarami w przypadku kiedy nie jemy tego co trzeba albo mamy problemy hormonalne i nie za bardzo jest jak pobudzić mięśnie do wzrostu.
Osobiście uważam ze stres (czyli bodźce) w życiu jest niezbędny do tego abyśmy się rozwijali a co do kontroli to trochę chyba przesadzamy bo w pełni kontrolować w życiu możemy relatywnie niewiele :-). To jak z żeglowaniem mamy "kontrolę" nad wiatrem o pewnej sile a z huraganem długo nie powalczymy i trzeba go przeczekać i zwinac zagle - i to też jest homeostaza (predykcyjna) :-)
www.weathermodification.com
OdpowiedzUsuńMożesz mieć wpływ na więcej lub mniej. Zależy od Ciebie ;)