sobota, 14 kwietnia 2018

Reakcje na stres a motywacja cz. 1


Unikać stresu? Radzić sobie ze stresem?

Na temat stresu napisano już tyle tysięcy książek i miliony artykułów, że temat wydaje się po prostu nudny. Jednak jak to zwykle bywa z popularnymi tematami, większość tego co napisano zawiera w najlepszym wypadku półprawdy. Ugruntowano w powszechnej świadomości pogląd, że stres szkodzi i najlepiej go unikać. Zgodnie z tym zaleceniem nie należałoby w ogóle wychodzić z domu. Nie chodzić do pracy, bo tak często interakcje z ludźmi są trudne. Nie wiązać się z drugą osobą, bo kobiety to... a faceci są... itd. Nie może istnieć bliska relacja, która prędzej czy później nie doprowadzi do spięć. Jakby tego było mało, idziemy na siłownię, by poddać ciało silnym stresorom fizjologicznym. I co? Lepiej zostać w fotelu, by być zdrowszym?
Umówmy się więc od razu, że zalecenie unikania stresu jest nierealne, nieżyciowe i kompletnie głupie. Podobnie jak bezstresowe wychowanie, które obecnie wychodzi wszystkim bokiem. Skoro już jesteśmy przy dzieciach to warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno. Często w ramach taniego i głupiego romantyzmu, przedstawia się dzieciństwo jako okres beztroski. Czas pozbawiony stresu i zmartwień. Gdy spotykam się a takimi opiniami mam wrażenie, że większość dorosłych traci pamięć, albo po prostu stara się oszukać samych siebie w imię jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów. Czy naprawdę dzieciństwo jest pozbawione zmartwień? W skrajnych przypadkach mamy do czynienia z przemocą domową, alkoholizmem rodziców, czy wykorzystywaniem seksualnym. Jednak nie zawsze musi być aż tak źle. Bicie przez rówieśników, złe oceny, niesprawiedliwość nauczycieli i wychowawców - to inne możliwe przyczyny stresu. Dla dorosłego może to być nieważne, ale dla dziecka śmierć ulubionego zwierzaka czy zgubienie zabawki - też jest ciężkim przeżyciem. Po prostu nie da się przeżyć dzieciństwa zupełnie bez zmartwień. Co więcej, gdyby się dało, to takie dziecko byłoby w dorosłym życiu kompletnie bezradne. Nie twierdzę, że należy dzieci poddawać stresorom, ale też nadmierne chronienie ich prowadzi często do tego, że mamy coraz więcej samobójstw, bo utrata pracy czy odejście dziewczyny/chłopaka to sytuacje, w których te osoby sobie nie radzą. Normalną reakcją byłby tu może i smutek, ale po nim mobilizacja do dalszego życia.
W końcu prawda o niemożliwości unikania stresu dotarła także do psychologów i autorów popularnych poradników. Wówczas zamiast pisać i mówić o unikaniu stresu, zaczęto używać pojęcia "radzenia sobie ze stresem", które na pewno jest lepsze. Jednak jako formy tego radzenia wymienia się zwykle standardowo:
- medytację
- umiarkowane uprawianie sportu
- relaks
- ciepłe kąpiele itp.
Z niektórymi z tych punktów mogę się zgodzić, do niektórych mam zastrzeżenia. Do niektórych z tych zaleceń będę w kolejnych częściach powracał. Niemniej proponuję Wam jeszcze bardziej zmienić optykę podejścia do stresu. Skoro sami chodzimy na siłownię i podajemy się określonemu rodzajowi stresorów, jakimi są duże ciężary, to może uznać, że stres to coś dobrego? Ujmijmy to jeszcze inaczej. Może jest tak, że czasem stres może być czymś dobrym? Wcale nie chodzi o to, że stres na siłowni jest dobry, a stres związany ze wkurzającym szefem zły. To zbyt uproszone podejście. Spróbujmy rozważyć wszystko po kolei.


Stresory i homeostaza

Homeostaza jest terminem bardzo często niewłaściwie rozumianym nawet przez naukowców. W powszechnym mniemaniu homeostaza to stan niezmiennej równowagi, do której po każdym odchyleniu organizm powinien wrócić. Gdyby tak było, to wszelkie treningi nie miałyby sensu. Zaczynasz od określonego poziomu równowagi i wprowadzasz stresor w postaci treningu: biegu, podnoszonych ciężarów itd. Po wysiłku organizm powinien wrócić do punktu wyjścia i niezależnie od tego jak często i intensywnie będziesz trenował, zawsze będziesz w tym samym miejscu. Nie zwiększy się Twoja siła, kondycja czy same mięśnie. Wiadomo, że tak nie jest. Dobrze rozumiana homeostaza to stan równowagi, ale dynamicznej i podlegającej ciągłym interakcjom ze środowiskiem. Wprowadzono ostatnio także pojęcie allostazy, ale nie komplikujmy niepotrzebnie tych rozważań.
To równowaga nie tylko wewnętrzna, ale też zewnętrzna - ze środowiskiem. Pojawia się określony czynnik. Można nazwać go stresorem czy bodźcem. Organizm musi jakoś na niego zareagować. W przeciwnym razie może dojść do śmierci. Np. stale przeciążasz swoje mięśnie. By to przeciążenie wytrzymać, a co więcej by stało się mniej uciążliwe, organizm reaguje przyrostem masy mięśniowej. Wchodzi na wyższy poziom homeostazy. Jeśli zwiększysz obciążenia, cały proces zachodzi od nowa. Argumentacja, by się nie przemęczać, bo organizm dla zdrowia powinien być w homeostazie wynika z nieporozumienia. Co więcej, tak naprawdę nie można cały czas być w tym samym stanie. Środowisko zawsze na nas oddziałuje. Siedzenie w fotelu to też bodziec, choć raczej jeśli serwowany jest w nadmiarze - degenerujący. Żywy człowiek może się albo rozwijać, albo degenerować. Nie ma innej opcji. Dotyczy to wszystkich stref życia, nie tylko fizycznej.

10 komentarzy:

  1. Ludzie twierdzący, że dzieciństwo to beztroski okres zapominają nie tylko o własnych doświadczeniach, ale też o 99,99% ludzkiej historii. Pomijając wiek starczy, to przecież wśród dzieci zawsze była najwyższa śmiertelność. Jeszcze sto, dwieście lat temu, jak z kilkunastu dzieci urodzonych w ciągu życia przez kobietę przeżyło kilka, to można było mówić o sukcesie. 50% dzieci nie dożywało piątego roku życia. Rzeczywiście, bardzo beztroski okres.
    Teraz już oczywiście tak źle nie jest, ale organizmy bynajmniej o tym nie wiedzą. Tyle tu mówimy o ewolucji i właśnie o nią się rzecz rozbija - małe dziecko może być autentycznie i śmiertelnie przerażone różnymi sytuacjami, z tego prostego powodu, że tak nas wykształciła ewolucja. Pięciolatek zgubił się w lesie? Co z tego, że las jest malutki i nie ma w nim groźnych zwierząt. Pogasły wszystkie światła, a dziecko jest samo? Skąd ma wiedzieć, że w dzisiejszych czasach szansa, że w jego własnym pokoju dopadnie je jaguar jest stosunkowo niska? Dzieci nie lubią jakiegoś dzieciaka i je odrzucają od grupy? Konia z rzędem, jeśli ktoś znajdzie dziecko, które zazna ukojenia, bo wie, że tak naprawdę nic mu nie grozi, bo rodzice i tak je będą utrzymywać, a w najgorszym razie zrobi to państwo.
    Bynajmniej, dzieciństwo nie jest beztroskim okresem. Należałoby raczej powiedzieć, że nie występują w nim pewne troski, które stanowią wyzwanie wieku dorosłego. Szukanie partnera, praca, odpowiedzialność za rodzinę itp. Pod tym względem rzeczywiście może wydawać się beztroskie, ale tylko wydawać, bo ci sami dorośli, którzy je tak określają nie muszą już zmagać się z dziecięcymi problemami, a doświadczenie nauczyło już ich, że zgubienie się w parku nie oznacza nieuchronnej śmierci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wątpię by dało się uniknąć stresu... Pozostaje ciągła walka w celu jak najmniejszego wpływu stresu na nasz życie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To mam takie małe pytanie Stefan do Ciebie, bo jestem ciekaw Twojego zdania. Czy dla introwertyka będzie korzystnym wystawianie się regularnie na kontakt z większą grupą ludzi. Pozwól, że podam na przykładzie. Gram w koszykówkę i nie ukrywam, że czasami przebywanie w grupie doprowadza mnie do szału. Po prostu nie mogę znieść ludzi, którzy strasznie podnoszą mi ciśnienie. Z jednej strony pomogło mi to w codziennym życiu reagować należycie, ze spokojem, na czasami "zapalne" interakcje z innymi ludźmi. Niestety w dalszym ciągu łapię się na tym, że sporty zespołowe, to nie jest moja bajka. I teraz pytanie. Czy trzymać się tego, jakiego stresora, który trochę mnie prostuje? Czy może jednak, w zgodzie z samym sobą unikać takich stresorów?

    OdpowiedzUsuń
  4. Naucz się zarzadzać ludźmi=naucz się zarządzać stresorem

    OdpowiedzUsuń
  5. Podział na introwertyków i ekstrowertyków jest moim zdaniem mocno naciągany. Ja na przykład mam typowe cechy tzw. introwertyka. Bardzo łatwo denerwują mnie ludzie, szczególnie tacy, których uważam za głupich, ale jednocześnie często łapię się na tym, że mimo wszystko brakuje mi towarzystwa, a ocenianie innych bywa pochopne i często zupełnie nietrafione. "Każdy ma swoją opowieść" - nie ma chyba cenniejszej umiejętności, niż zdolność do słuchania i szczerego interesowania się ludźmi, którzy nas otaczają. To jest kwestia zdolności społecznych, które w znacznej mierze można w sobie wykształcić.
    Zamiast myśleć o zmianie sportu zasyanowilbym się raczej, czy problem nie leży gdzieś po Twojej stronie, albo czy po prostu grupa, z którą grywasz, nie ma w sobie czegoś, co Cię od niej po prostu odpycha. Duże różnice poglądów, przekonań czy inteligencji łatwo sprawiają, że ludzie źle się ze sobą czują.

    OdpowiedzUsuń
  6. LOGOS czy moglbys rozwinac mysl, bo nie jestem pewien czy dobrze ja zrozumialem? Marek, mi nawet nie chodzi o taki zero jedynkowy podzial na introwertykow i ekstrawertykow, tylko czy osoba z przewazajacymi sklonnosciami w jedna strone, slusznie pcha sie w srodowiska, ktore nie koniecznie pasuja do niej? Bo tak jak napisalem, jakies korzysci z tego wynioslem, tylko jest to obarczone tez pewnymi kosztami. Stad moje pytanie jak podchodzic to takiego racunku zyskow i strat. Oczywiscie w ujeciu stresu w zyciu

    OdpowiedzUsuń
  7. W sumie to mogę się podpisać pod tym, co napisał Marek. Kiedyś miałem duże problemy z zaistnieniem w dużej grupie. Potem praca nad tym, wystąpienia publiczne itd. Wtedy wiele osób uznawało mnie za typowego ekstrawertyka. Tak naprawdę ten podział faktycznie jest bardzo uproszczony. Dziś raczej prowadzę dość ograniczone życie towarzyskie i niekiedy czuję się z tym dobrze, a czasem potrzebuję bardziej rozległych kontaktów. Tyle tylko, że jak do nich dojdzie to zaczynam żałować, bo większość ludzi ma tak ograniczone horyzonty i zainteresowania, że rozmowa z nimi jest po prostu nudna. Szkoda mi czasu.
    Nic na siłę. Odpowiedz sobie sam, na ile takich kontaktów potrzebujesz. Jak ich potrzebujesz, to ich szukaj, jak nie to chwilowo możesz ograniczyć się do najbliższych. Warto też zrobić sobie lasenowski test temperamentu. Będziesz wiedział więcej o sobie. To nie jest tak, że każdy musi mieć tłumy znajomych. Zwłaszcza na siłę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mateusz, mnie kiedyś stresowały kobiety, teraz gdy nauczyłem się (na tyle na ile to możliwe haha) nimi zarządzać (i swoim nastrojem w relacji z kobietami) stresu nie ma a jest wyzwanie. Czym ciekawsze tym lepiej. Dla mnie była to motywacja do pogłębienia swojej znajomości komunikacji i zmiany samego siebie. Ujarzmiony stresor daje przyjemność :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Co do homeostazy to czytałem ostatnio o jej "wersji" predykcyjnej tzn. o przewidywaniu przez organizm tego co może nadejść np wyrzut insuliny przed posiłkiem spowodowany widokiem/zapachem albo nawet myśleniem o nim :-). To samo ma pewnie zastosowanie przy wysiłku i ćwiczeniach a przynajmniej powinno. Organizm pewnie przygotowuje się do ćwiczeń i jeśli robimy to systematycznie to przed samym ćwiczeniem "przewiduje" że za chwile będziemy coś dźwigać i następuje wyrzut tego co trzeba do krwi :-).


    Co prawda z tych "mądrosci" niewiele wynika bo każdy z nas indywidualnie reaguje na rózne "stresory".
    Ktoś po ćwiczeniach rośnie a ktoś moze mieć nawet regres bo organizm bedzie sie bronił przed większymi cieżarami w przypadku kiedy nie jemy tego co trzeba albo mamy problemy hormonalne i nie za bardzo jest jak pobudzić mięśnie do wzrostu.

    Osobiście uważam ze stres (czyli bodźce) w życiu jest niezbędny do tego abyśmy się rozwijali a co do kontroli to trochę chyba przesadzamy bo w pełni kontrolować w życiu możemy relatywnie niewiele :-). To jak z żeglowaniem mamy "kontrolę" nad wiatrem o pewnej sile a z huraganem długo nie powalczymy i trzeba go przeczekać i zwinac zagle - i to też jest homeostaza (predykcyjna) :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. www.weathermodification.com
    Możesz mieć wpływ na więcej lub mniej. Zależy od Ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń