Moja
przygoda z witaminą C
Momentem
przełomowym był fakt natrafienia na kilka publikacji na temat roli
witaminy C. Początkowo podszedłem do tego bardzo sceptycznie, bo
przecież tyle już razy próbowałem różnych rzeczy i nie odczułem
żadnej poprawy. Próbowałem ze zwykłymi tabletkami z apteki.
Nawet, gdy się brało ich sporo tak, że w sumie miało to dać 1-2
gramy witaminy, nic nie pomogło. To mnie zniechęciło do całej
sprawy. Jednak, gdy w pewnym momencie znowu miałem wylądować w
szpitalu, spróbowałem jeszcze raz. Tym razem z witaminami z Olimpu.
Takimi o zawartości 1 grama. I nagle odczułem poprawę. Uniknąłem
szpitala. Biorąc 1 a potem 2 gramy tej formy witaminy C czułem się
coraz lepiej. Stąd mój wniosek, który często powtarzam, że
zwykłe witaminy z apteki nie działają. Nie są tym czy być mają.
Nie wiem, czy ich forma jest inna, nie chcę tutaj wdawać się w
dysputy biochemiczne, ale wiem, iż nie działają. Co więcej często
do tych tabletek dodaje się sporo różnych szkodliwych substancji.
Z
witaminą C z Olimpu był inny problem. Biorąc 2 tabletki na dzień
czułem pewien dyskomfort w żołądku. Również cena była dość
wysoka. Wtedy trafiłem na opis kwasu L-askorbinowego ze Stanlabu.
Kupiłem pierwszy kilogram. Co ciekawe przy dawkach 2-3 gramy nie
czułem tego dyskomfortu. Szybko okazało się, że jestem dość
podatny na działanie tej witaminy. Większe dawki wywoływały
przeczyszczenie. Jednak już tak niskie na poziomie 2-3 gramy niemal
z dnia na dzień poprawiały stan moich dróg oddechowych. Zniknął
praktycznie zupełnie i katar i ów męczący kaszel, który do tej
pory utrudniał mi spanie, ćwiczenie i wiele innych rzeczy. Po
czasie nieco zwiększyła się moja tolerancja i obecnie zwykle
przyjmuję 4 gramy na dobę. Więcej tylko wtedy, gdy czuję, że coś
mnie łapie. Wtedy na kilka dni zwiększam dawkę do 7-9 gram i
choroba nie nadchodzi. Taki stan rzeczy trwa już od ponad pięciu
lat. Nie jest idealnie, muszę uważać na drogi oddechowe, ale jest
coraz lepiej. Od tego czasu nie byłem ani razu przeziębiony, nie
przyjmowałem żadnych antybiotyków ani innych leków na zatoki czy
oskrzela.
Gorzkie
wnioski
Kamil
w komentarzu napisał o tym, że nie chodzi o żalenie się. Ma
rację. Nie o to mi chodzi. Jednak trudno nie powstrzymać się od
kilku spostrzeżeń i pytań. Czemu pośród tylu lekarzy z jakimi
się stykałem, nie znalazł się żaden, który choćby słowem
wspomniał o witaminie C? To oni powinni mieć odpowiednią wiedzę i
wykształcenie. Nie ja! Jak jest każdy wie, nie będę się tu
rozpisywał o powiązaniach z firmami farmaceutycznymi i skutkami
tych powiązań. Napisano o tym już sporo.
Inna
ciekawa rzecz. Oto każdy, kto mnie dłużej zna, zauważył tę
poprawę. Wielu moich znajomych nie może się nadziwić. A lekarze?
Otóż nie zauważyli. W czasie kolejnych wizyt kontrolnych pani
doktor oświadczyła, że nie ma żadnej poprawy! Tak więc pacjent
nigdy nie ma racji. Jeśli wyzdrowiał, a w papierach napisano, że
choroba jest nieuleczalna, to pacjent jest w błędzie. Głupi
ignorant nie rozumie, że musi dalej kupować i brać leki, chodzić
na wizyty i robić co roku rtg płuc!
Wreszcie
ostatnia sprawa. Nie wiem skąd się bierze tak wielka rzesza
zajadłych "ekspertów" piszących negatywne artykuły na
temat witaminy C. Mam naprawdę gdzieś ich badania (często
wykonywane przy pomocy aptecznych tabletek, o których byłą mowa
wyżej), skoro życie ich nie potwierdza. Cenię sobie bardziej swoje
zdrowie niż ich badania i mądrości. Może to ja jestem jakiś
inny? Poprawę zdrowia zauważyłem nie tylko u siebie, ale także u
wielu znajomych, którzy zaczęli stosować kwas L-askorbinowy. Dla
lekarzy i wielu internetowych ekspertów takie fakty to tzw.
przypadki anegdotyczne. Dla mnie moje zdrowie nie jest przypadkiem
anegdotycznym. Tyle na temat! Nie twierdzę, że witamina C leczy
wszystko, każdego i zawsze, ale o tym więcej napiszę w kolejnej
części.
Po
tym cokolwiek długim wstępie o nazbyt osobistym wydźwięku mogę w
kolejnej części przejść do nieco bardziej pozytywnych kwestii.
Ja w gruncie rzeczy mam podobne zdanie nt. kwasu askorbinowego , na mnie też działa, może nie tak spektakularnie, ale odporność zwiększa ewidentnie.
OdpowiedzUsuńDawkowanie wygląda zazwyczaj tak, że dodaje jej trochę do szklanki wody wypitej o poranku, natomiast wieczorem mieszam ją z cytrynianem/mleczanem magnezu - około 2 gramów.
Z aptecznych rzeczy jakby Ci zabrakło witaminy C ze Stanlabu, to awaryjnie możesz spróbować Esberitox - co parę godzin 3-4 tabletki (warto je possać na chwilę) - to też działa, sprawdzone.
Działa również Astragalus/Traganek - buduje się tym ziółkiem odporność.
Pozdrowienia
Ja powiedzmy większych dawek (2g dziennie) + z pożywienia nie odczułem znacząco. Może dlatego, że ja nie mam żadnych stałych dolegliwości, które by dawały obraz, że ich natężenie się zmniejszyło.
OdpowiedzUsuńWczoraj właśnie oglądałem jakiś angielski program o witaminie C i tam profesorowie przekonują, że ma działanie prozdrowotne ale duże dawki nie są potrzebne i nie działają. Komu tu wierzyć.
Mnie też uczono, że duże dawki się nie wchłaniają jednorazowo. Co z tego, kiedy praktyka temu przeczy.
OdpowiedzUsuńJak ktoś chce mieć produkt naturalny, to nie ma jak nalewka z dzikiej róży. Oprócz witaminy C jest tak masa innych pożytecznych związków. I jak to smakuje...
Jest taka ciekawa roślinka - żółtlica. Porasta powszechnie działki, często grządki z ziemniakami - taki chwast nieznośny, tępiony przez działkowców, najczęściej nieświadomych.
Ma ona w sobie niesamowite ilości witamin, związków mineralnych. Można poddusić jak szpinak i dodawać do jajek, lub spożywać na surowo spożywać. Polecam!
To chyba oczywiste, ze nie wchlaniaja sie jednorazowo, ale z drugiej strony - jesli spozyjemy 1 g na raz do posilku, a potem co godzine/dwie kolejne 1 g, to przeciez ta witamina nadal bedzie sie mieszala z pozywieniem i bedzie stopniowo dostarczana do komorek, czy tak nie jest?
OdpowiedzUsuńPrzyklad z ostatnich dni - przedwczoraj bylem na kajakach, nastepnego dnia ewidentnie katar, lekki bol glowy, oslabienie. Wpakowalem w siebie z 5-6 g witaminy C w odstepach co 1-2 h, dzisiaj mlody bog ;-)