Moja
przygoda ze służbą zdrowia
Chciałbym
zacząć ten artykuł od opowiedzenia mojej osobistej historii jednej
z chorób, jakim niestety podlegam i podlegałem. Niektóre są
wrodzone, a inne nabyte. W zasadzie unikam tutaj zbyt osobistych
wypowiedzi, bo celem tego bloga jest propagowanie wiedzy, jaką udało
mi się zdobyć przez ostatnie 30 lat. Jednak czasem warto zrobić
wyjątek. Powodem jest fakt, że ciągle natrafiam na artykuły
wyśmiewające zażywanie większych ilości witaminy C. Różni
eksperci z bożej łaski krytykują takie podejście i tłumaczą, że
"nigdy ludzie, nie przyjmowali takich ilości witaminy C".
Jest to kłamstwo lub raczej półprawda. Jeszcze nasi dziadowie
jedli dużo więcej naturalnych witamin, w tym witaminy C, niż
współczesny człowiek. Owoce i warzywa miały jej więcej niż te,
które teraz można kupić. Mniej w nich było fruktozy (w owocach),
która też blokuje przyswajanie witaminy C. Jedzono sporo
naturalnych kiszonek, a także mięso zwierząt karmionych bardziej
naturalnie. O jajkach nie wspominając. Co więcej mniej było
zanieczyszczeń środowiska, więc nie trzeba było aż tyle witaminy
C, by zwalczyć nadmiar toksyn. Stąd właśnie potrzeba
suplementacji witaminą C lub jak kto woli kwasem L-askorbinowym.
Wiem, że niektórzy próbują dowodzić, że witamina C to nie tylko
ten kwas, ale jak się na własnym przykładzie (w zasadzie także na
przykładzie wielu znajomych) najważniejsza substancja czynna to
właśnie kwas L-askorbinowy.
Wróćmy
jednak do mojej historii. Wszystko zaczęło się jakieś 25 lat
temu. Pracowałem wtedy fizycznie i nie raz byłem mocno spocony, a
jednocześnie poddawany latem i zimą mocnym przeciągom, gdyż wielu
pracownikom nie chciało się zamykać za sobą drzwi, a hala na
której pracowałem była przewiewna na przestrzał. Uważam, że
właśnie to stało się pierwotną przyczyną późniejszych
problemów. Druga przyczyna to pożywienie zbyt ubogie w witaminy. Na
marginesie dodam, że sporo problemów z zatokami, jakie dotyka
współczesnych ludzi jest wynikiem wszech panujących systemów
klimatyzacji. Może mógłbym do tego dodać jeszcze dwie inne
przyczyny mojej choroby, ale myślę, że to wyjdzie w dalszej części
tej opowieści.
Pojawił
się ropny katar, który z czasem narastał. Uszy często się
zatykały i coraz częściej męczyły mnie silne bóle głowy.
Laryngolog, do której się zwróciłem ignorowała moje objawy albo
wręcz mnie wyśmiewała. Był to czas tzw. rejonizacji, co w
praktyce oznaczało, że można było udać się tylko do lekarza w
swoim rejonie, albo przypisanego do zakładu pracy. Tak się akurat
złożyło, że była to ta sama osoba. Być może należało iść
do jakiegoś specjalisty prywatnie, ale niezbyt mnie było na to
stać, a jak pokaże dalsza część tej opowieści - i tak by to nie
pomogło.
Wreszcie
po kilku latach dostałem skierowanie na punkcje. Przez kilka tygodni
miałem co drugi dzień wykonywane punkcje zatok, co nic nie dało.
Wtedy zaproponowano mi zabieg operacyjnego czyszczenia zatok. Miałem
już dość bólów głowy i nieustannego kataru, więc się
zgodziłem. Nie będę tu opisywał szczegółowo przebiegu tego
zabiegu, bo był wykonywany skandalicznie. Dwie młode stażystki
debatowały czy ma jakieś znaczenie, że wiertło kręci się w
prawo czy w lewo. Doszły do wniosku, że nie! Miejscowe
znieczulenie, jakie mi podano szybko przestało działać. Reszty
wolę nie opisywać, bo do dziś ogarnia mnie wściekłość na
wspomnienie tego jak tam byłem traktowany. Jeśli ktoś oglądał
film lub serial "Botoks", to resztę może sobie
dopowiedzieć.
Obiecano
mi ustąpienie kataru i bólu głowy. Jak się to skończyło? Katar
i bóle głowy tylko się nasiliły. Dodatkowo infekcja przeniosła
się na oskrzela. Gdy z silnym kaszlem poszedłem do lekarki, ta dała
mi L4 na jeden dzień i uznała za symulanta. Kolejne wizyty nic nie
dały, a infekcja się nasilała. Wtedy spróbowałem wizyt
prywatnych. Chodziłem od specjalisty do specjalisty. Trafiłem nawet
do lekarki homeopatki. Skutek? Żaden. Poza stratą czasu i
pieniędzy.
Wreszcie
mój stan tak się pogorszył, że trafiłem do szpitala na oddział
pulmonologi. Tam usłyszałem "Proszę się nie martwić. My tu
pana szybko wyleczymy.". Po dwu tygodniach w wypisie do domu ci
sami lekarze napisali, że mam rozstrzenia oskrzelowe i jest to
nieuleczalne. Kazano mi brać leki wziewne przeciw astmie! Lek został
sprzedany - pacjent obsłużony! Już wcześniej straciłem pracę, a
moje finanse były w opłakanym stanie, więc po kilku miesiącach
przestałem kupować i brać coś co w żadnej mierze mi nie
pomagało.
Potem
była kolejna operacja. Wprawdzie przeprowadzona w lepszych
warunkach, ale pomogła niewiele. Po kilku tygodniach wszystkie
objawy wróciły. Było to modne prostowanie przegrody nosowej.
Sztuka dla sztuki, której jedynym skutkiem jest zaburzenie
przełykania! Chodziłem więc na wizyty kontrolne na pulmonologię i
do laryngologa. Szukałem specjalistów i niestety, żadnych
pozytywnych efektów nie było. Tylko kolejne rtg i tomografie, choć
jak wiadomo rozstrzeń oskrzeli na zdjęciach wykazać się nie da i
ich nie widać. Pani doktor jednak widziała!
Praktycznie
co roku miałem grypę i wysoką temperaturę. Potem pojawiły się
ciężkie zapalenia płuc. Raz nawet musiało mnie wywieźć
pogotowie. Koszmarne dawki antybiotyków tylko na krótko pomagały.
Ciężkie infekcje zdarzały się coraz częściej. Wystarczyło, że
trochę mnie przewiało. Minimalną poprawę zanotowałem po
przejściu na dietę z mniejszą ilością węglowodanów, a większą
tłuszczu, ale to nie rozwiązało problemu. Czytałem książki
prof. Tombaka i stosowałem polecane przez niego metody.
Bezskutecznie. Wspominam o tym, bo warto pamiętać, że Tombak jest
autorem jednego z krytycznych artykułów na temat Jerzego Zięby i
przyjmowania większych dawek witaminy C. Rzecz jasna czytałem też
i testowałem wiele innych rzeczy. Jeśli do tego obrazka dodacie
sobie fakt, że w międzyczasie miałem problemy z innymi wrodzonymi
chorobami, i byłem "ofiarnie leczony" przez służbę
zdrowia...
Widzisz, a wedlug mnie warto pisac takie rzeczy, to nie jest bynajmniej osobiste wylewanie gorzkich zali, tylko dla takich osob jak ja - mlodych i niedoswiadczonych - to mozliwosc nauki dzieki czyjemus doswiadczeniu. Kiedys wychodzilem z zalozenia, ze "autorytetow" sie nie podwaza, tylko zawsze robi to co kaza. Z reszta mam wrazenie, ze rzadowi i oplacanym przez niego "autorytetom" wlasnie na tym zalezy, aby otumanic spoleczenstwo, najlepiej od urodzenia, aby potem nie odwazyli sie chocby pomyslec, ze moze byc inaczej.
OdpowiedzUsuńDobrze, że pewnymi rzeczami się dzielisz bo wnioski może wyciągnąć ktoś kto czyta i sam pewnych błędów uniknie. Z tą witaminą C różnie mówią/piszą ja osobiście mam problem stanąć po jednej stronie. Czytałem jakiś czas temu o dawkach Paulinga i jego badaniach, ale jakoś nie jestem przekonany do dużych dawek.
OdpowiedzUsuńKraken - zależy co rozumiesz przez duże dawki. 30 gram to wg mnie za dużo w większości przypadków. Pomijam nowotwory, ale to złożona sprawa i nie chcę się tutaj wypowiadać. Normalnie kilka gram na dobę naprawdę czyni cuda. I nie jest to duża dawka. Opiszę to na moim przykładzie dokładniej w kolejnej części.
OdpowiedzUsuńMiałem okres, że suplementowałem ok 4-5g dziennie plus to wszystko co z pożywienia i nie odczułem żadnej różnicy niestety. A jakiś czas temu rozmawiałem z ogarniętym dietetykiem i powiedział mi, że nadmiar antyoksydantów też nie jest dobry.
UsuńPoczekaj trochę. Odniosę się do tego w trzeciej części.
UsuńMógłbyś się szerzej odnieść do coraz częstszych zarzutów względem "alternatywnej" medycyny i diety? Nie chodzi mi nawet o mainstreamowe media, ale dość niezależne osoby jak prowadzący kanał na YT "Pod Mikroskopem" zaczynają się sceptycznie odnosić do pewnych teorii czy wręcz wykazywać brak podstaw naukowych aby w ogóle te teorie uznać za poważne.
UsuńZasadniczo chodzi mi o to, aby nie popaść w samozachwyt tylko dociekać prawdy w krytyczny sposób. A niektórzy przedstawiciele altmedu o tym zapomnieli, jak najwyraźniej pan Zięba i jego zwolennicy.
Kamil, problem w tym, że pojęcie medycyna alternatywna jest dość nieostre i w zasadzie mylące. Wrzuca się zbyt wiele rzeczy do jednego worka. Mogę tu jedynie podać przykłady.
OdpowiedzUsuń- leczenie większymi dawkami witamin czy minerałów - w wielu wypadkach ma sens i zostało potwierdzone
- szukanie przyczyn a nie skutków choroby, np. poprawa stanu zakwaszenia żołądka zamiast zmniejszanie ilości tego kwasu, to też niby można nazwać medycyną alternatywną i pomaga w wielu wypadkach, tak samo jak poprawa stanu jelit itd.
- leczenie ziołami, ma tysiące lat tradycji i też może pomóc a przy okazji ma mniej skutków ubocznych niż współczesne leki;
- homeopatia - zachwalana przez Ziębę, a dla mnie jest to niepoważny bełkot, może kiedyś zmienię zdania, ale póki co uważam, że to w najlepszym razie placebo.
- picie moczu, czytanie aury itp. wszystko to jak dla mnie jest wytworem chorej wyobraźni
Muszę tu jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy, leczenie na samej zasadzie placebo czy unikanie nocebo. Mimo sprzeciwu wielu lekarzy i naukowców w niektórych przypadkach bardzo pomaga. Więcej o tym w "Lek. Nauka o wpływie umysłu na ciało" - Jo Marchant. Warto poczytać, bo zmienia spojrzenie na wiele spraw.
Stefan, ale jeżeli nie ma aury to nie ma pola elektromagnetycznego wokół człowieka, nie istnieją gruczoły oraz serce człowieka i człowiek zostaje pustym ciałem wydmuszką. Przecież pole elektromagnetyczne serca można zmierzyć, a dla Ciebie Stefan to nie istnieje? Jak to? Chcesz zaprzeczyć naukowemu dowodowi, że każda istota żywa ma pole elektromagnetyczne? Rozumiem, że trochę żartujesz i sprawdzasz czy ktoś na blogu myśli samodzielnie. Sprytny trik ;)
OdpowiedzUsuńCzym innym jest pole elektromagnetyczne, czy nawet tzw. pola morfologiczne, do których na razie trudno mi się odnieść, a czym innych szarlatan "leczący" poprzez czytanie "aury". Wokół wszystkiego można zrobić otoczkę pseudonaukową. Chodzi o pewną otwartość, ale też i krytyczne myślenie wobec wszelakich nowinek i teoryjek.
OdpowiedzUsuńKażdy szarlatan jest szarlatanem, niezalżenie od tego czy "leczy" przy pomocy najnowszych środków chemicznych zalecanych przez firmę farmaceutyczną czy przez teorie swojej babci. Wspomniałeś o polu morfologicznym i to oznacza, że jednak nie obce Ci jest myślenie Ruperta Sheldrake'a i perspektywa tzw "totalnej biologii".
Usuń*szarlatanem jest gdy leczy i nie ma wyników leczenia oraz nie próbuje poznać powodu cierpienia - przyczyny sytuacji.
Usuńhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Promieniowanie_elektromagnetyczne
OdpowiedzUsuńŚwiatło widzialne
Światło widzialne na tle całego spektrum fal elektromagnetycznych.
Światło (promieniowanie widzialne) to ta część widma promieniowania elektromagnetycznego, na którą reaguje zmysł wzroku człowieka. Różne zwierzęta mogą widzieć w nieco różnych zakresach.
Światło jest tylko w niewielkim stopniu absorbowane przez atmosferę ziemską i przez wodę. Ma to duże znaczenie dla organizmów żywych, zarówno wodnych, jak i lądowych.
Światło ma bardzo duże znaczenie w nauce i wiele zastosowań w technice. Dziedziny nauki i techniki zajmujące się światłem noszą nazwę optyki."
To światło to aura Stefan. Światło, pole elektromagnetyczne, aura to tylko słowa, ale logicznie myśląc ciężko uznać człowieka za istotę martwą czyli nie promieniującą. Jeśli człowiek jest martwy to nie ma i aury, jeśli jednak dopuszczamy, że nie wszyscy wokół nas to zombie ;) to jednak każdy promieniuje światłem = ma aurę...
Jak chcesz to możesz to nazywać aurą, ale nie ma to nic wspólnego z diagnozowaniem chorób. Może kiedyś uda się coś takiego robić, ale obecnie wszyscy diagnozujący poprzez czytanie aury to tylko naciągacze.
OdpowiedzUsuńNie jest tak, że jestem np. zamknięty na różne zjawiska związane z szamanizmem, ale w wydaniu pierwotnym, a nie przemyconym do Europy czy USA. Jednak nie piszę o tym, bo są to sprawy za mało poznane i zrozumiałe i trudne do zwerbalizowania. W różnych centrach medycyny alternatywnej siedzą samozwańczy "szamani", którzy nigdy by nie przeżyli prób jakim byli poddawani prawdziwi szamani niektórych ludów.
Rozumiem. Ciekawe gdybyś kiedyś Stefan wypił wywar z DMT - ayahuasci, ze swoją duchowością i wiedzą pewnie zostałbyś już pro-szamanem! Ja nie piłem takiego wywaru, ale wiem, że szyszynka zawiera dmt i uwalnia w momencie śmierci, a więc największy odlot (transgresja :)) jeszcze przed nami :)
UsuńTo dobry przykład, kiedy warto jednak pokusić się o pewne odroczenie gratyfikacji :)
UsuńA ja napiszę tak krótko o aurze, choć to mogłaby być spora opowieść.
UsuńJedna babka w wieku 30 lat mało co nie zeszła na zawał, wysokie ciśnienie itd. Była u bioenergoterapeuty, stwierdził on, że jest ona b. mocną bioenergoterapeutką i musi "wypromieniowywać" swoją moc, aby jej nie rozsadziła od środka. Zrobiła kursy, zaczęła "leczyć" ludzi i wszystko jej przeszło. Widzi aury, wyrównuje hormony, przywraca równowagę organizmu itd... Brzmi jak jakaś ściema, nie? Tyle, że chodzi do niej moja żona od czasu do czasu, jak przyszła do niej przed ciążą (wtedy co miała problemy zdrowotne), ta babka na nią spojrzała i powiedziała, że ma nierównowagę hormonów. Żona nawet nie zdążyła powiedzieć co jej dolega. Później, jak zaszła w ciąże (kilka dni dosłownie, sama jeszcze nie wiedziała), ta babka widziała już, że jest w ciąży. Mojej teściowej powiedziała na pierwszej wizycie, że ma refluks i wrzody, że miała złamany obojczyk, który się źle zrósł itd. Widzi, że w tych chorych miejscach są zaburzenia aury. Widzi kolory aur i po nich ocenia charakter. Mojej teściowej powiedziała na przykład, że ma idygo, a to oznacza, że poświęca się dla innych ludzi. Powiedziała to, nie znając jej, a moja teściowa od 15 lat opiekowała się: teściem, teściową, siostrą chorą na raka (wszyscy już zmarli, na różne choroby), a teraz 90letnią matką. Cały czas kimś się zajmuje i bardzo się poświęca. Mojej żonie powiedziała, że ma zieloną aurę i przez to ma ciężko w życiu, bo wszystkim ufa i łatwo ją zranić - to też prawda, bo taka ona jest. Nasz mały bardzo tę kobitkę lubi, bo dzieci, wg jej teorii też widzą aury. Dlatego do niektórych się tulą i nie boją się do obcych iść na ręce (bo mają dobrą aurę), a na widok innych płaczą, niby bez powodu (bo mają aurę pokazującą zły charakter, np czerwoną). Ludzie chorzy śmiertelnie mają czarną aurę, chore miejsca też tak promieniują. Nikt nie leczy aurą, tylko ewentualnie diagnozuje. Uszkodzeń mechanicznych ta babka nie wyleczy, tylko, że tak powiem, "duchowe" i hormonalne, doładuje człowieka aby organizm sam zaczął walczyć z chorobą. Mojej żonie po pierwszej wizycie cały wieczór dosłownie lało się z nosa, bo jej odblokowała coś w zatokach. To jest b. ciekawy temat, są ludzie naciągacze i szarlatani, ale są też rzeczy które się filozofom nie śniły:) i mogą istnieć osoby, które rzeczywiście mają jakaś tam moc. Słyszeliście o "szeptuchach" na Podlasiu? Też "cuda" czynią, wg nauki niemożliwe. Co do szamanów, polecam książkę Cejrowskiego "Rio Anakonda". Można go nie lubić bo ma poglądy jakie ma, ale pióro ma świetnie. A to co tam opisuje o szamanach w Amazonii... Niesamowite. Warto poczytać.
Dlatego właśnie napisałem, że pewnych zjawisk nie lekceważę. Natomiast nauczyłem się być bardzo ostrożny. Na przykład, czy pewnej wiedzy nie czerpie z różnych innych źródeł. Czasem można tak pokierować rozmową, że człowiek powie lub zasugeruje więcej o sobie niż mu się wydaje. Tak działa wiele wróżek i innych. Nie neguję tego o czym piszesz, tylko należy wszystko brać pod uwagę.
UsuńTo się nazywa zimnym odczytem. Nie trzeba specjalnych zdolności, a wystarczy odrobina wiedzy, żeby całkiem dobrze pewne rzeczy wyczytać z tego, jak ktoś wygląda i jak się zachowuje. Pomysł choćby o tkance tłuszczowej. To ile i jakie dana osoba ma fałdy, pozwala całkiem nieźle oszacować jej profil hormonalny. Poza tym są jeszcze narzędzia takie jak Facebook czy inne miejsca, gdzie ludzie dzielą się swoimi danymi.
UsuńNie chcę krytykować tej konkretnej kobiety, której zresztą nie widziałem na oczy, ale warto być sceptycznym. Inna sprawa, że jeśli rzeczywiście umie w ten sposób komuś pomóc, to co za różnica, w jaki sposób to robi. Problem się pojawia wtedy, kiedy takie osoby uzależniają od siebie klientów i zniechęcają ich do normalnego leczenia. Skutecznie zajmują się tym już lekarze, więc nie ma powodu aby ich w tym ktoś wyręczał :)
Niesamowita pojemność worka zwanego "medycyną alternatywną" to tylko jeden z problemów. Osobiście uważam, że wszystkie metody, środki i preparaty, które przyczyniają się do poprawy zdrowia człowieka należy traktować jako szeroko rozumianą medycynę. Jedyne sensowne rozróżnienie to podział na medycynę akademicką i pozaakademicką. Jeżeli lekarz jest konowałem tudzież zaślepionym głupkiem uzależnionym od sponsoringu firm farmaceutycznych i nie chce danej osoby wyleczyć, to rzeczywiście można nazważ go szarlatanem. Z kolei jeśli ktoś bez wykształcenia medycznego doprowadzi do wyleczenia, to z jakiego powodu należy odmawiać tym działaniom miana medycznych? Sprawa jest pogmatwana, a pojęć namnożyło się w tym obszarza dość, żeby jakiś mało ambitny lingwista pokusił się o pracę doktorską :)
OdpowiedzUsuńJednak tym, co w moim przekonaniu, najbardziej to wszystko komplikuje, jest niesamowity bełkot, praktycznie wszechobecny w większości dyskusji na ten temat. I to niezależnie, czy prowadzi się je na forum dla homeopatów i wróżek, czy na blogach tzw. racjonalistów.
O wróżkach i homeopatach się nie tu nie będę wypowiadał, ale naprawdę przeraża mnie poziom tej dyskusji "racjonalistów". Jakiś czas temu ktoś tutaj wrzucił linkt do artykułu z krytyką książki J. Zięby. Artykuł pozbawiony choćby jednego merytorycznego argumentu, za to ziejący metaforami i odwołaniami do popkultury. Wdałem się w dyskusję pod tym artykułem, prosząc o podanie jakichś konkretów. W pewnym momencie prosiłem o cokolwiek - choćby jeden opis badania, na które powołuje się Zięba, któremu możnaby przedstawić jakieś zarzuty merytoryczne czy wykazać, iż autor wyciąga błędne wnioski. Pewnie pomyślicie, że takie pytanie na blogu broniącym rozumu spotkało się z uznaniem i od tego miejsca zaczęła się rzeczowa dyskusja? Gdzie tam! Zwyzywali mnie od zakochanych w Ziębie oszołomów i posłali do diabła.
Tymczasem na temat Zięby odczucia mam bardzo mieszane. Z jednej strony jego książki wydają się wartościowe (naprawdę chętnie poczytałbym jakąś rzeczową krytykę, ale taka jeszcze chyba nie powstała) i w jego sklepie da się kupić kilka przydatnych suplementów, ale... No właśnie: zbyt wiele w tym dla mnie marketingu, zbyt wiele dziwacznych suplementów i przede wszystkim zbyt wiele stawiania się w jednym rzędzie z homeopatami i medycyną alternatywną. W pewnym sensie Zięba sam do tego doprowadził, że w pierwszym momencie trudno go odróżnić od tłumu szarlatanów starających się zrobić kasę na pustosłowiu i ładnych opakowaniach. Zresztą ten jego związek z homeopatią bynajmniej nie wydaje mi się na całym tym tle przypadkowy. Nie zamierzam rzucać oskarżeń, bo szczerze mówiąc niewiele mnie to interesuje, ale faktem jest, że homeopatia to duży i dochodowy biznes.
Na marginesie, Stefanie, czy dobrze zgaduję, że ta historia, a przynajmniej jej zakończenie, odnosi się tak naprawdę do kilku ostatnich lat? Pamiętam jeszcze z czasów HGH i Hormonu Wzrostu, że wtedy dopiero zaczynałeś eksperymentować z dietami niskowęglowodanowymi. Także witamina C zaczęła się pojawiać w Twoich artykułach stosunkowo niedawno, chyba już dopiero na Dziedzictwie Sandowa :)
W każdym razie historia, mimo że dopiero rozpoczęta, wygląda naprawdę dramatycznie. Możnaby wręcz napisać na jej podstawie powieść albo sztukę teatralną dla ludzi o mocnych nerwach...
Tak, jak napisałem w artykule zaczęło się jakieś 25 lat temu, ale faktycznie można powiedzieć, że skończyło się dopiero kilka lat temu. Mógłbym napisać też o tzw.leczeniu mnie z innych chorób, ale to akurat póki co niczego nie wnosi. Jedynie jałową krytykę. Jak kiedyś uda mi się całkowicie z czegoś wyleczyć, to wtedy będzie miało sens opisanie wszystkiego.
OdpowiedzUsuńCo do zamętu pojęciowego w medycynie alternatywnej czy też nie alternatywnej, to nawet pojęcie medycyny akademickiej będzie niedokładne, bo np. w Rosji bada się to co u nas uchodzi za alternatywne i ludzie robią z tego doktoraty.