Jak
to ugryźć?
Jakiś
czas temu padła w komentarzach propozycja, by napisać jakiś
dłuższy cykl na temat metod treningu. Temat zapewne ciekawy, choć
przyznam, że trudny. Nie do końca wiem jeszcze, jak go ująć. Dróg
rozwoju tak w sporcie ogółem, jak i w kulturystyce
szczegółem, jest mnóstwo. Przy czym niestety większość
drugiej połowy minionego stulecia była czasem regresu. Głównie
za sprawą mieszania przez Mentzera i Jonesa, jak i samych braci
Weider. Dość często podkreśla się wielki wkład w propagowanie
kulturystyki przez imperium Weidera, co poniekąd jest prawdą.
Rzadziej dodaje, że przy okazji mieli wielki wkład w narobieniu
bałaganu (by nie użyć to mniej cenzuralnych zwrotów) tak w
metodologii, jak w głowach ćwiczących na siłowniach.
Nie
jest też łatwo ustalić takie czy inne podziały poszczególnych
metod. Dość często nawarstwiają się na siebie i jedna przenika z
inną. Nierzadko ogłasza się coś za nowość co tak naprawdę
znane było już sto lat temu. Idąc dalej, jak to wszystko ująć w
kontekście periodyzacji? Bowiem choć nie ma nic złego we włączeniu
od czasu do czasu czegoś w rodzaju HIT czy HST do swoich planów,
uporczywe twierdzenie, że to jedyne skuteczne metody, którymi
należy ćwiczyć cały rok jest po prostu idiotyczne. To wynik
ślepego fanatyzmu, którego nawet w sporcie jak widać nie
brakuje.
Wprawdzie
można robić cały rok te same ćwiczenia, ale... No właśnie to
„ale” to już podejście metodologiczne wynikające z szerszego
spojrzenia. Musi w tym wszystkim być przynajmniej jeden zmienny
parametr. Jak go ustalić? Tu wkraczamy w obszar, który nas
interesuje. Metoda Sandowa zakładała robienie dzień w dzień tych
samych ćwiczeń, jednak z tygodnia na tydzień dodawało się
powtórzeń, by po czasie zwiększyć ciężar i zacząć cały
proces od nowa. Prosta i do dziś skuteczna koncepcja. Szczególnie
dla młodych. Nie jest niczym innym, jak formą odwróconej
periodyzacji liniowej.
Prawa
autorskie
Żyjemy
w czasach paranoi na tle praw autorskich. Proszę mi wybaczyć
szczerość, ale chyba czas to napisać. Jestem za respektowaniem
praw autorskich i dorobku intelektualnego. Jestem za czerpaniem z
tego korzyści. Każdemu należy się zapłata za pracę. Mnie też.
Jednak wszystko w rozsądnych granicach. Dlaczego ktoś kto kilka
razy beknął na scenie i kilka razy się wypiął zarabia więcej
niż np. inżynier wykonujący projekt budynku czy mostu? Gdzie
odpowiedzialność jest większa? Czemu więc w ramach obrony praw
autorskich winduje się ceny płyt, czy biletów kinowych tylko
po to, aby utrzymać całe rzesze tych co na tym żerują. Także
wielkich organizacji ponoć broniących interesów twórców.
Czemu z jednej mniej lub bardziej udanej piosenki mają żyć całe
pokolenia potomków twórcy? Im gorszy poziom artystyczny
tym większa zachłanność. Jak to wygląda wobec postawy wielkich
uczonych z przed ponad stu lat, którzy wręcz wzdrygali się
przed patentowaniem swoich odkryć i uważali, że ludzkość powinna
z nich korzystać bez ograniczeń?
Powtarzam,
nie mam nic przeciw prawom autorskim, ale wg mnie każdy utwór,
film, czy książka powinny po 10 latach przechodzić do domeny
publicznej i być rozpowszechniane bez ograniczeń. Potem oczywiście
każde ich otworzenie czy przytoczenie powinno zawierać informację
o autorze, ale tylko tyle.
Co
to ma do metodologii treningu? Ano ma i to sporo. Obecnie często
obserwuję, jak ktoś ogłasza coś znanego od dziesiątków
lat twierdząc, że to jego pomysł i domagając się do tego prawa
wyłączności. W praktyce często nie wiadomo kto i co wymyślił,
kto dodał, czy zmodyfikował. Sam fakt, że w nazwie jakiegoś
ćwiczenia jest czyjeś nazwisko o niczym nie świadczy. Np. ławeczki
Scotta, czyli modlitewnika nie wymyślił Scott, tak jak Scott
Pressa. to wszystko dorobek Girondy. Arnoldki to też ćwiczenie
Girondy, a nie Arnolda. Skąd więc te nazwy? Ano stąd, że były
opracowywane dla potrzeb tych konkretnych zawodników. Niekiedy
też ze względów marketingowych.
Pisząc
o tym można więc popaść w konflikt z tym czy owym, który
będzie twierdził, że to jego. Tymczasem w moim rozumieniu jest to
dobro publiczne. Tam, gdzie wiem, że czerpię z czyjegoś dorobku
zawsze staram się to zaznaczyć. Czasem jednak trudno mi określić
kto to wymyślił.
Sam
znalazłem w necie plagiat mojego artykułu o MC, który nie
został nawet opatrzony linkiem do pierwowzoru. To jest wyraz
chamstwa. Jednak pisanie o tych samych metodach, czy ćwiczeniach z
własnego punktu widzenia i własnymi słowami nie może zostać za
plagiat uznane. Chciałbym by było to jasne. Przecież nikt nie może
rościć sobie praw wyłączności do przysiadów.
Na
koniec najważniejsze co z tego wynika. Sam przez lata opracowałem
kilka metod. Czy rzeczywiście są moje? Nie wiem. Są modyfikacjami
innych, łączeniem i miksowaniem. Być może ktoś gdzieś wpadł na
podobne pomysły. Byłoby niepoważne w tym układzie kłócić
się o prawa autorskie.
Tak
więc po zaprezentowaniu wszelkich trudności spróbuję mimo
wszystko podjąć temat, choć pewnie dygresji będzie w trakcie
mnóstwo. Jeszcze jedno. Musicie pamiętać, że tak jak
napisał Krzysztof Sas-Nowosielski, układanie planów to tyle
wiedza co i sztuka. Nieraz w szczególnych wypadkach trzeba
komuś zalecać coś czego większości się zabrania. Zaawansowani
robią rzeczy, których początkującym nie wolno itd.