Kierowanie uwagą
Nie
możemy się skupić na wszystkim na raz. Nie odnotowujemy świadomie
wszystkich docierających do nas bodźców. Jeśli na przykład boli
Cię głowa i będziesz cały czas myślał tylko o tym, to zapewne
ból będzie narastał a w każdym razie nie będzie malał. Jeśli
jednak oderwiesz uwagą poprzez jakieś interesujące zajęcie, to
zapewne ból zelżeje. Trochę podobnie jest ze zmęczeniem. Im
bardziej będziesz się skupiał na tym, że jesteś zmęczony, to
bardziej będą bolały mięśnie i Twoje zdolności motoryczne
spadną. W momencie, gdy uda się przekonać samego siebie, że wcale
nie jest się tak zmęczonym - poziom zmęczenia spadnie.
Dużą
rolę odgrywa tu nawet wyobraźnia. Spróbuj wyobrazić sobie siebie
samego pełnego energii. Poczuj się wypoczęty, a faktycznie poziom
zmęczenia spadnie. To ile jesteś w stanie trenować i jak ciężko
jest w dużej mierze wypadkową Twojej motywacji. Wyobraź sobie, że
jesteś silniejszy, a będziesz silniejszy! Pamiętam dobrze, jak
blisko 27 lat temu przeczytałem o regeneracji. Wcześniej ćwiczyłem
prawie dziennie i to długimi godzinami. Wcale nie czułem się
zmęczony. Potem, gdy zacząłem się martwić regeneracją, nagle
ciągle chodziłem zmęczony i obolały. Ćwiczyłem dwa razy na
tydzień i ciągle się martwiłem, że jeszcze nie dość się
zregenerowałem. Nie popełniajcie tego samego błędu!
Rampy, drabiny, fale i interwały - metody przekonywania mózgu
Jest
oczywiste, że naszych ograniczeń nie przeskoczymy od razu. Byłoby
to zresztą niebezpieczne dla zdrowia. Jednak jeśli podnosisz 100kg
w martwym ciągu to nie musisz od razu myśleć o 200kg, ale po
prostu uznać, że 102kg są w Twoim zasięgu. Trzeba tylko przekonać
mózg, że nic złego się nie stanie. Gdy już tego dokonasz,
nadejdzie pora, by przekonać samego siebie, że 105kg to też nic
strasznego. Każdy wyższy poziom obciążenia organizmu jest ciągle
bezpieczny, bo tak naprawdę znajdujesz się jeszcze daleko od swoich
maksymalnych możliwości. Gdy za kilka lat dojdziesz do 200kg, tak
naprawdę potencjalnie będzie mógł podnieść 300kg czy nawet
więcej.
Rzecz
jasna im dłużej i ciężej będziesz trenował, tym wyzwania -
także te psychiczne - będą większe. Coraz trudniej będzie się
mobilizować i motywować, ale właśnie na tym to polega, by
wzrastała nie tylko siła mięśni, ale też siła psychiki. Trzeba
coraz bardziej wierzyć w siebie i swoje możliwości. Warto przy tym
wiedzieć, że każde udane powtórzenie danego ćwiczenia wykonane
minimalnie poniżej progu Twoich maksymalnych możliwości, poprawia
komunikację neuronową dla danego ruchu i powoduje wzrost Twoich
zdolności. Natomiast upadek nie daje takiego bonusu. Dlatego
najlepiej kończyć z minimalnym zapasem sił. Taki udany trening ma
również tę zaletę, że znacznie podwyższa poziom testosteronu.
Rzecz jasna nie warto się też martwić każdym upadkiem mięśniowym,
jeśli już się zdarzy. Takie zamartwianie się też nie przyniesie
niczego dobrego. Starajmy się tylko, by tych upadków nie było za
dużo.
Właśnie
takiemu celowi służą opisywane tu już nieraz metody, jak rampa,
drabina czy bardziej ekstremalne fale. Chodzi o stopniowe - krok po
kroku - przekonywanie swojego umysłu, że możesz podnieść więcej
lub zrobić to jedno powtórzenie więcej niż poprzednio.
Zapomnijcie o banialukach, że tyle powtórzeń na siłę, tyle na
masę itd. Liczy się to, byś podniósł więcej i tylko dzięki
temu będziesz silniejszy i większy. Twoim największym wrogiem jest
Twój własny mózg, ale możesz zrobić tak, by stał się Twoim
sprzymierzeńcem. Jeśli nie odczuwasz lekkiego lęku przed
najcięższymi seriami podstawowych ćwiczeń tzn., że póki co
trenujesz daleko od swoich możliwości. Pomyśl o tym tak, że także
ten strach może stać się czynnikiem wyzwalającym, który Cię
wzmocni. To walka z wymagającym przeciwnikiem. Tak samo, jak było
to w przypadku naszych przodków walczących z drapieżnikiem czy
wrogimi wojownikami. Taki przeciwnik budził respekt, ale i tak
trzeba było rzucić się do walki. Należy się też pogodzić z
tym, że nie zawsze się uda. Czasem można mieć gorszy dzień i
gorsze wyniki. To nie tragedia. Wróć jutro i spróbuj jeszcze raz.
Musisz nauczyć się reagować na strach radosnym podnieceniem, a nie
fizycznym i psychicznym paraliżem. Być może kiedyś rozwinę ten
temat w osobnym artykule.
Jest
też ważne zrozumienie, że upadek mięśniowy na końcu rampy czy
drabiny ma o wiele mniej skutków negatywnych niż w typowym
weiderowskim podejściu. W zasadzie takim upadkiem wcale nie trzeba
się przejmować.
Na
koniec przestroga. Można naprawdę ćwiczyć ciężko i często. Nie
trzeba do tego sterydów. Jednak trzeba przestrzegać pewnych
podstawowych zasad. Jeśli będziesz spał po 3 godziny na dobę i
jadł jak anorektyczka, to nie pomoże Ci motywacja i wyobraźnia. Po
prostu się zajedziesz. Uważam też, że nie dasz radę ćwiczyć z
dużą częstotliwością na diecie wysoko węglowodanowej. Dlaczego?
Dlatego, że będziesz coraz bardziej tłusty i ociężały. Nie
popełniaj błędu myślenia, że jeśli więcej ćwiczysz to możesz
jeść więcej węglowodanów. Tak to nie działa! Możesz jeść
więcej białka i tłuszczu. Taki trening, o jakim tu piszę wymaga
7-10 godzin snu i sporej ilości mięsa, jajek i warzyw. Jeśli z
jakiegoś powodu śpisz po 5 godzin na dobę, to nie możesz ćwiczyć
2 razy na dzień.
Zwróciłem uwagę, że kiedy rozmawiamy o diecie tak łatwo nam przychodzą argumenty związane z ewolucją, natomiast brakuje tego rodzaju refleksji w temacie treningów. Tymczasem kiedy zastanowić się na przykład nad taką podstawową, zdawałoby się, zasadą, jak wykonywanie martwego ciągu tylko 1 raz na mikrocykl, a z biegiem lat coraz rzadziej, to nasuwa się pytanie: no ale jak to? Czy naprawdę człowiek jest przystosowany do podnoszenia z ziemi ciężkich rzeczy tylko raz na tydzień? Jak funkcjonowałaby w takim razie społeczność pierwotna i jaką korzyść miałaby ze swoich siłaczy, gdyby można ich było wykorzystywać tak rzadko? Może powinno być ich siedmiu na każde plemie, żeby starczyło na wszystkie dni tygodnia... A dipsy i podciąganie? Dzisiaj już wszedłem na drzewo, to jutro może dam odpocząć rękom i spróbuję na nie wskoczyć, żeby dać wycisk nogom?
OdpowiedzUsuńOczywiście mocno przekolorywuję, ale idąc tym tokiem myślenia nietrudno zauważyć, że trening siłowy obrósł u swoich podstaw szeregiem zasad, które nie do końca wiadomo skąd się wzięły. Stał się niejako celem samym w sobie, a w odstawkę gdzieś poszła rzecz najważniejsza: powinien służyć rozwojowi naszego zdrowia i sprawności motorycznej. Co to za sprawność, którą można wykorzystać raz na tydzień? Piszesz o lęku przed przetrenowaniem. Dość szybko trafiłem pod Twoje skrzydła, więc nie miałem okazji popaść w podobne obawy, ale coś podobnego zdarzało się jednak całkiem często. Obawiałem się iść ze znajomymi na ściankę wspinaczkową, no bo przecież wczoraj się podciągałem, nie chciałem iść na basen, no bo trening siłowy powinien być przed wytrzymałościowym, cholera, pamiętam jak się kiedyś stresowałem tym, że musiałem nosić ciężkie wory z jakimiś tam zakupami kilka kilometrów, bo jak ja później będę robił wiosłowanie, skoro mi chwyt już wysiadł po drodze :)
Swoistą kwintesencją takich kuriozalnych lęków jest obawa przed uprawianiem seksu przed siłownią. Jasne, że robienie tego tuż przed treningim może nieco pogorszyć wyniki, ale o ile ktoś nie trenuje zawodowo, to przejmowanie się tym, świadczy o kompletnym pomieszaniu priorytetów. Po to trenuję, żeby być silnym, sprawnym i atrakcyjnym tu i teraz. W każdym momencie życia, a nie raz na tydzień albo tylko wieczorem, kiedy już trening jest odfajkowany i minęły od niego trzy obowiązkowe godziny. Konia z rzędem jak ktoś mi pokaże kobietę, którą kręciłby facet odmawiający jej seksu, bo musi wykorzystać zwyżkę testosteronu po treningu...
Mam zamiar poruszyć tę kwestię w kontekście maratonów, sprintów i treningów siłowych. Kluczem jest to zaawansowanie, które powinno między innymi polegać na tym, że z czasem można ciężkie rzeczy podnosić coraz częściej, a nie odwrotnie. Jeśli ktoś zaczyna dopiero treningi, to nie ma sensu od razu skakać na głęboką wodę. 2-3 razy na tydzień będzie ok. Jednak w miarę rozwoju częstotliwość powinna wzrastać a nie odwrotnie.
OdpowiedzUsuńStefan ten art o strachu zapowiada się bardzo ekscytująco. Bardzo chętnie poznam rozwinięcie tematu. A przy okazji, od kilku miesięcy ćwiczę bez źadnej rozgrzewki. Pierwszy ruch jest też początkiem właściwego trening. Piszę do a'propos ewolucji, że w życiu gdy trzeba wykorzystać skutecznie i precyzyjnie układ nerwowy, to nie nigdy nie ma rozgrzewki...
OdpowiedzUsuńArt o strachu już jest :) Ostatni wpis w lutym. Będzie jeszcze rozwinięcie tematu i pewnie o to Ci chodzi, ale to za czas jakiś. Teraz piszę o rodzajach wysiłku.
OdpowiedzUsuńJa podobnie jak LOGOS nie robię rozgrzewki jako takiej, ma siłownię jadę rowerem więc lekko rozgrzany już jestem, a jakiś krążeń, orbitreków, rowerków czy innych rzeczy nie robię, uważam ,że w życiu codziennym nie robi się rozgrzewki przed np. dźwiganiem ciężkiej szafy lub pościgu za napastnikem ,więc nie ma sensu się nad nią rozwodzić na siłowni. Pierwsze ćwiczenie na siłowni jest jednocześnie po prostu pierwsza serią rampy. No bo jakie ćwiczenie jest lepsze na rozgrzewkę przed ciężka druga przysiadów niż właśnie przysiady ze sztangą, tylko że z mniejszym obciążeniem?
OdpowiedzUsuńCo tym myślisz Stefan?
Trzeba tu uwzględnić kilka dodatkowych rzeczy:
OdpowiedzUsuń1) Człowiek pierwotny był w zasadzie w ciągłym ruchu, poza tym porównywanie takiej aktywności do treningu siłowego troszkę mija się z celem. Bardziej kuszące wydaje się odniesienie np. do bawiących się dzieci, albo młodych różnych gatunków, np. kotów czy psów. Mnóstwo zabawy sprowadzającej się nieraz do krótkotrwałego, bardzo intensywnego wysiłku, krótkiej przerwy i od nowa i tak przez cały dzień, no może nie cały :)
2) Nawet jeśli trening bez rozgrzewki jest możliwy, to czy na pewno wskazany? Czy jesteście w stanie wskazać jakieś realne profity takiego podejścia?
3) Zależy co się rozumie przez rozgrzewkę, moja np. trwa raptem parę minut.
4) Z całą pewnością nie powinny tak robić osoby posiadające jakiekolwiek wady postawy czy niewytrenowane.
Z czasem rozgrzewka jest coraz bardziej wskazana. Szczególnie, że nie zawsze robi się akurat rampy. Przy rampach to jeszcze przejdzie, ale w wielu wypadkach już nie. Sam układ nerwowy musi się też rozgrzać. Często dopiero po rozgrzaniu jesteśmy w stanie podnieść więcej niż bez rozgrzewki. To nie ma być jakiś maraton, ale kilka minut przygotowania ciała.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze by nie zapominać w tym wszystkim o zdrowym rozsądku.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o rozgrzewkę przed treningiem to wg mnie zastępuje ona reakcję organizmu w sytuacji "walcz albo uciekaj", ale miedzy sytuacją zagrożenia a treningiem jest dosyć istotna różnica. Mamy "wbudowany" naturalny mechanizm ochronny i w sytuacji zagrożenia gdy musimy być gotowi do walki albo ucieczki w sekundę wydziela się cała kaskada hormonów które powodują, że nasze ciało jest w najwyższej "gotowości bojowej". Organizm jest gotowy do maksymalnego wysiłku bo często od tego zależy życie. Jest reakcja której nie możemy raczej uruchomić siła umysłu przed treningiem. Dlatego, żeby zainicjować reakcje biochemiczne przygotowujące nasze ciało do zwiększonego wysiłku powinniśmy jednak zrobić rozgrzewkę. Oczywiście przypadek Logosa potwierdza, że prawie zawsze od jakieś reguły jest wyjątek, ale dla moim zdaniem dla większości trenujących rozgrzewka jet potrzebna.
OdpowiedzUsuńStan umysłu jest wszystkim.
OdpowiedzUsuńDla mnie rewelacyjnie działa "umacnianie" poczucia wartości...
https://www.youtube.com/watch?v=_bRqKmjMgms
i muzyka wzmagająca koncentracje. Czasami filmowa by dać sobie kopa przez podświadomość.
Jakkolwiek to nie zabrzmi. Można się programować i budować nowe, korzystne wzorce.