Poczucie
kontroli i celowości
Co
ciekawe poczucie kontroli zmniejsza napięcie i ogranicza długotrwałe
wydzielanie glikokortykoidów. Sam po sobie wiem, że nic tak bardzo
mnie nie męczy i nie denerwuje, jak sytuacje, w których jestem
bezradny. Gdy nic nie mogę zrobić. Jedynie czekać na to co zrobią
inni lub w ogóle przyjąć, że w danej sprawie nic nie da się
zrobić. Inaczej jest, gdy czujemy się panami swego życia. Mamy
poczucie własnej siły i wartości. Już samo to może poprawić
stan zdrowia. Niestety służba zdrowia nie korzysta z tej
informacji. Pacjent w poradni, a jeszcze bardziej w szpitalu, staje
się przedmiotem. Jemu się tylko poleca zażywać takie a nie inne
leki, ewentualnie robi się to za niego. Zostaje "otoczony
opieką" i pozbawiony kontroli nad własnym życiem i zdrowiem.
Rzadko się zdarza, by lekarz naprawdę konsultował się z pacjentem
i wyjaśniał przynajmniej pobieżnie rodzaj terapii. Nie chodzi tu o
jakieś skomplikowane wykłady, ale danie człowiekowi poczucia
wyboru i kontroli. Mamy zamiast ludzi przypadki. To "woreczek
żółciowy", to "złamana noga", to "ten guz".
Wiele się też mówi o postawie obywatelskiej, ale póki co
większość zbiurokratyzowanych instytucja działa tak, by jak
najbardziej pozbawić człowieka autonomii, by go uprzedmiotowić.
Żyjemy w świecie aż nadmiernie kafkowskim.
Teraz
druga strona medalu. Poczucie kontroli musi być umiarkowane.
Nadmierne poczucie kontroli też nie jest dobre. Wydaje się to na
pierwszy rzut oka absurdalne, ale tak właśnie jest. Jeśli człowiek
ma nadmierne poczucie kontroli, to będzie starał się kontrolować
wszystko wokół. Tym samym może uprzykrzać życie nie tylko sobie,
ale też innym. Co więcej, będzie czuł się winny, gdy zdarzy się
coś zupełnie nieprzewidzianego na co i tak nie miałby wpływu np.
wypadek czy inne tragiczne wydarzenie. W takim przypadku nadmierne
poczucie kontroli stanie się raczej stresorem. Gdy dojdzie do
tragicznych wydarzeń osoby z nadmiernym poczuciem kontroli i
przekonaniem, że mogły coś zrobić, podlegają silniejszej reakcji
stresowej niż uważające, że nic się nie dało zrobić. Ważna
jest więc realna ocena sytuacji. To może też wyjaśniać część
zawałów czy wrzodów, jakie występują u osób na eksponowanych
stanowiskach (dyrektorów, szefów itp.). Są to zwykle ludzie o
nadmiernym poczuciu kontroli. Tu trzeba nadmienić na marginesie, że
tzw. mit zestresowanego dyrektora nie do końca jest prawdziwy.
Obserwacje dowodzą, że osoba na najwyższym stanowisku w jakiejś
instytucji lub firmie nie doświadcza nadmiaru stresu lecz raczej
przyprawia o wrzody i inne skutki długotrwałego stresu swoich
bezpośrednich podwładnych, czyli zarządzających średniego
szczebla. Dzieje się tak, gdy szef jest apodyktyczny i jednocześnie
sam niechętnie podejmuje się realnej odpowiedzialności za
cokolwiek.
Podobnie
rzecz ma się z przewidywalnością. Każdy z nas w jakimś stopniu
lubi przewidywać co się stanie. Chcemy wiedzieć co nas czeka.
Skrajnym i - trzeba to przyznać - głupim przejawem takiej tendencji
jest poszukiwanie wiedzy o przyszłości w horoskopach czy u wróżek.
Jeśli jesteśmy w stanie przewidzieć jakieś przykre wydarzenie lub
zagrożenie, zwykle reagujemy na nie spokojniej. Chyba, że mamy
tendencje do nadmiernego zamartwiania się. Może też być tak, że
jeśli otrzymamy informację o jakimś nadchodzącym bardzo poważnym
stresorze - to tylko nasilmy niekorzystne reakcje naszego organizmu.
Nadmierna przewidywalność prowadzi też do znużenia i poczucia
bezcelowości. Każdy z nas czasem lubi niespodzianki.
Niewątpliwie
wytyczony w życiu cel pozwala lepiej radzić sobie z różnymi
przeszkodami. Już samo poczucie bezcelowości życia jest bardzo
silnym stresorem. W zasadzie jest to jeden z wyznaczników depresji.
Często łączy się poczucie celu z religijnością, ale sam
spotkałem się z wieloma osobami głęboko religijnymi i
jednocześnie pogrążonymi w depresji. Trudno jest jednoznacznie
określić jak odnaleźć cel czy też sens życia. Niektórzy -
zwykle ci mniej inteligentni - nie zadają sobie tego pytania i
pozornie żyje im się dobrze. Tyle tylko, że do czasu. W
późniejszym wieku pojawia się rozgoryczenie. Czasem, gdy cel dla
którego się żyło nagle przestaje być wiarygodny np.
rozczarowanie jakąś ideologią, której poświęciło się sporo
lat życia, także pojawia się smutek, a niekiedy i depresja.
Dlatego też nim się czemuś poświęcimy warto racjonalnie i
krytycznie ocenić, czy naprawdę warto. Choć cel jest w życiu
ważny, to czasami - moim zdaniem - lepiej po prostu cieszyć się
życiem niż oddać w służbę mętnym ideom. Aż się prosi, by w
tym miejscu zacytować mistrza aforyzmów i krótkich fraszek -
Sztaudyngera: "Módl się i pracuj. Ty zostaniesz biedny, a inni
się wzbogacą".
Obwinianie
i dobre rady
Niebezpieczne
jest też bezkrytyczne podchodzenie do teorii o tym, że taka czy
inna choroba to wynik nieumiejętności radzenia sobie ze stresem.
Innym przykładem może tu być twierdzenie, że ktoś dostał raka,
bo nie umiał komuś przebaczyć lub uporać się z przeżyciami z
dzieciństwa. Nawet jeśli takie stwierdzenia zawierają ziarno
prawdy, to trzeba być z nimi bardzo ostrożnym. Łatwo wzbudzić
poczucie winy u chorego. Każda choroba ma zwykle wiele przyczyn i
nie wolno wszystkiego zwalać na stres lub zaniedbania chorego.
Tak
samo rzecz ma się z sytuacjami skrajnymi. W sytuacji poważnych
katastrof na nic się zdają wszelkie techniki radzenia sobie ze
stresem. Pewne rzeczy trzeba przeboleć i nic nie pomoże wówczas
racjonalne argumentowanie. Jeśli komuś umarł ktoś bliski to nie
tłumacz mu, by się uspokoił, bo mu się nadmiernie podniesie
poziom kortyzolu. No właśnie! Nie wolno - szczególnie w
dramatycznych sytuacjach, gdy ktoś naprawdę cierpi - zarzucać
ludzi dobrymi radami. To zwykle tylko jeszcze bardziej pogłębia
reakcje stresowe. Pisałem już kiedyś - za Tomaszem Witkowskim - że
tzw. pomoc psychologiczna po różnych katastrofach bardziej szkodzi
niż pomaga. Naprawdę w obliczu wielkich tragedii nikomu nie jest
potrzebny ekspert zarzucający człowieka książkowymi mądrościami.
Nawet ktoś kto wysłucha, bo zwykle wtedy nie ma się ochoty na
mówienie.
Wsparcie
społeczne i bliskość również mogą stać się kijem o dwu
końcach. Zawsze są ludzie, z którymi akurat niekoniecznie chcemy
przebywać - szczególnie, gdy jest nam źle. Nawet osoby najbliższe
nie w każdej sytuacji będą mogły pomóc, a może się zdarzyć,
że będą przeszkadzać. Bywa tak, że potrzebujemy czasu spędzonego
w samotności. Po to, by ochłonąć. Po to, by sobie wszystko na
spokojnie poukładać w głowie. Dopiero po takim okresie odsunięcia
od ludzi będziemy mogli skorzystać z dobrodziejstw, jakie niesie
bliskość. Dużo zależy od temperamentu i sytuacji życiowej danej
osoby czy specyfiki relacji. Nie ma w tej dziedzinie złotych reguł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz