wtorek, 30 grudnia 2014

Kontrakt psychologiczny. Nieformalna strona zarządzania cz. 5

Metody pozyskiwania nowych pracowników ciągle się zmieniają i rozwijają. Pojawia się coraz więcej koncepcji skutecznej rekrutacji oraz mnóstwo przeróżnych testów. Niektóre są tworzone z myślą o konkretnych stanowiskach, inne pozostają jedynie wyrazem panującej mody w ramach samej psychologii pracy czy też zawirowań na rynku pracy. Omówienie ich wszystkich wymagałoby osobnego i dość obszernego opracowania. Dlatego też w tym miejscu nie będę się tym szczegółowo zajmował. Wskażę tylko te aspekty, które bezpośrednio wiążą się z omawianym tematem.
Kandydat na pracownika przychodząc na pierwszą rozmowę w sprawie pracy, czy też składając wymagane dokumenty, wchodzi w szczególną interakcję. Może się ona zakończyć albo podjęciem pracy, czyli pozytywnym przejściem całego procesu, albo też odrzuceniem w tym procesie. Istnieje też trzecia możliwość, o której dość często się zapomina. Sam pracownik może w czasie rekrutacji zrezygnować, gdy już na tym wstępnym etapie uzna, iż przyszły pracodawca nie daje szansy na spełnienie jego oczekiwań. Może również w tym czasie dostać albo znaleźć inną, w jego odczuciu, bardziej korzystną ofertę.
Wybrany sposób rekrutacji oraz cały jej przebieg pozwalają zebrać informacje o przyszłym pracowniku. O jego możliwościach oraz dotychczasowych dokonaniach. Jednak nie tylko. Mówią również wiele kandydatowi o samej firmie. Im więcej ma on wiedzy i doświadczenia, tym więcej może z takiego procesu wywnioskować.
Im więcej ktoś przeszedł podobnych procesów, tym większe ma doświadczenie i orientuje się do czego dana procedura zmierza. Nie wolno też zapominać, że testowane osoby bynajmniej nie dają odpowiedzi jakich się od nich oczekuje. Trudno w tym wypadku mówić o szczerości lub nieszczerości. Pracodawca stara się pozyskać najlepszych ludzi do danej pracy, natomiast kandydaci starają się zaprezentować właśnie jako ci najlepsi. Dlatego udzielają takich odpowiedzi o jakich sądzą, iż będą najbardziej satysfakcjonujące dla pracodawcy i pozwolą zdobyć im stanowisko w firmie. Próbują więc zgadnąć to, czego oczekuje od nich pracodawca.
Przebieg procesu rekrutacji może znacznie zmienić oczekiwania formalne i nieformalne pracownika, który dostosowuje się do nowej sytuacji i przyjmuje zaproponowane przez przyszłego pracodawcę warunki. Natomiast raczej nic się nie zmieni, jeśli chodzi o oczekiwania pracodawcy. Chyba, że mamy do czynienia z negocjacjami prowadzonymi z wysokiej klasy specjalistą, którego firma pragnie pozyskać i dlatego też gotowa jest pójść na pewne ustępstwa. Niekiedy nawet znaczne. Jednak takie negocjacje są czymś zupełnie innym niż opisywany tu proces rekrutacji. Z racji zaś, że dotyczą bardzo małego procenta pracowników możemy je w tym miejscu zupełnie pominąć.
Wielu psychologów uważa, że typ osobowości generuje określony rodzaj oczekiwań i zachowań. Także w zakresie związanym z pracą zawodową. Dlatego też w ostatnich latach podejmuje się wysiłek, by w ramach testów wchodzących w skład procesu rekrutacji ustalić typ charakterologiczny kandydata. Dzięki temu ma dojść do lepszego dopasowania stanowiska dla poszczególnych pracowników lub też wyszukania takiego, którego cechy charakteru i osobowości będą bardziej nadawały się do określonego rodzaju pracy. Jednak sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, więc musimy przejrzeć się jej pod różnymi kątami.
Mimo obiecujących perspektyw związanych z tą teorią, okazało się, że przygotowywane testy charakteryzują się niskim poziomem trafności. Teoria sama w sobie nadal pozostaje interesująca, lecz wprowadzanie jej w życie napotyka na szereg przeszkód. Dlaczego tak się dzieje? By to dobrze zrozumieć musimy przeprowadzić proste ćwiczenie. Zastanówmy się chwilę nad tym, jak opisali by nasz charakter poszczególni nasi bliscy i znajomi. Czy w domu przy rodzinie zachowujemy się tak samo, jak w towarzystwie przyjaciół na nieoficjalnym przyjęciu? Czy nasze zachowanie wobec szefa jest takie same jak wobec żony czy męża? Jasne, że nie. Niekiedy opinie na nasz temat mogą być bardzo rozbieżne. Ta oczywista prawda w rzeczywistości bardzo komplikuje cały proces rekrutacji. Zauważono bowiem, że dana osoba zachowuje się inaczej w czasie samej rekrutacji, a inaczej wówczas, gdy już ma pracę i oswoi się ze środowiskiem. Niełatwo więc przeniknąć testami ową fasadę „dobrego wrażenia”.
Tak więc okazało się, iż to nie tylko cechy osobowości wpływają na zachowanie człowieka, ale także funkcja, jaką sprawuje w odniesieniu do danych ludzi, czy środowisk. Ten sam człowiek będzie inaczej reagował jako ojciec, inaczej jako szef, inaczej jako podwładny, inaczej jako przyjaciel, mąż itd. Niektórzy badacze wysuwają nawet tezę, że funkcja ma większe znaczenie niźli sama osobowość. Jednak wydaje się, że jest to zbyt daleko posunięte przesunięcie akcentów. Bowiem różne osobowości będą różnie podchodziły do pełnienie poszczególnych funkcji w swoim życiu, lecz jak widać sprawa jest bardziej skomplikowana niż się to wstępnie wydawało i poniekąd tłumaczy niską trafność prognozowania testów osobowości.
Skoro tak się rzeczy mają, to czemu firmy nadal stosują testy osobowości? Czy dlatego, że liczą, iż z czasem staną się one bardziej adekwatnym narzędziem do potrzeb pracodawcy? Częściowo tak, ale nie tylko. Warto zdać sobie sprawę z faktu, że nawet niska trafność daje korzyści w skali większej firmy. Są one wbrew pozorom i tak na tyle duże, iż warto inwestować w podobne testy. Inaczej będzie w przypadku małych firm. Dla nich inwestycja w tak złożony proces rekrutacyjny nie będzie miała sensu i wygeneruje większe koszty niż może przynieść korzyści. Musimy pamiętać, że im więcej osób poddaje się naraz testom prowadzonym przez fachowców, tym koszt rekrutacji w przeliczeniu na jednego kandydata jest niższy.


cdn.

Źródła:
P. Mankin, C. Cooper, Ch. Cox, Organizacja a kontrakt psychologiczny. Zarządzanie ludźmi w pracy, tłum. G. Kranas PWN Warszawa 2000.
S. P. Morreale, B. H. Spitzberg, J. K. Barge, Komunikacja między ludźmi: motywacja, wiedza i umiejętności, tłum. P. Izdebski, A. Jaworska, D. Kobylińska, PWN Warszawa 2007.

wtorek, 23 grudnia 2014

Życzenia


Jak co roku wszystkim Czytelnikom i Sympatykom bloga oraz poglądów tu wyrażanych, życzę:
Wesołego karpia
Seksu na śniegu
Płonącej choinki
Na talerzu słoninki

a bardziej poważnie wszystkiego najlepszego!

niedziela, 21 grudnia 2014

Kontrakt psychologiczny. Nieformalna strona zarządzania cz. 4

Przedstawiłem już najważniejsze nieformalne oczekiwania pracownika. Teraz możemy przejść do omówienia oczekiwań pracodawcy. Przy czym w wypadku dużych firm chodzi tu bardziej o osobę bezpośredniego przełożonego niż szefa całej firmy. Jednak z racji złożoności problematyki, niekiedy pod pojęciem „pracodawcy' będziemy także rozumieli firmę jako całość uosabianą przez zarząd. Na przykład wtedy, gdy wprowadza się reorganizację i wzbudza tym określone reakcje personelu.
Prócz tego co definiuje umowa o pracę, a więc wykonywania konkretnych działań w określonych godzinach, czy też w przypadku umów o dzieło – w określonym terminie, każdy pracodawca oczekuje odpowiedniej dozy szacunku. Przy czym należy zaznaczyć, że chodzi tu o właściwie rozumiany szacunek wynikający ze stosunku pracy, a nie nadmiernie wygórowane w tym względzie ambicje jakie wykazują niektórzy ludzie. Dla tych ostatnich poczucie władzy staje się tak mocnym narkotykiem, iż często żądają oznak szacunku przekraczających zdrową miarę. W tym wypadku dochodzi już do naruszania kontraktu psychologicznego przez przełożonego, a nie przez podwładnych.
Czynnikiem, który pracownicy z różnych względów najbardziej lekceważą jest lojalność wobec firmy. Lojalność rozumiana bardzo szeroko. Teoretycznie, gdy się nad tym zastanowić, każdy wie, że nie należy rozgłaszać negatywnych opinii o swoim miejscu pracy. W praktyce nazbyt często się o tym zapomina i wręcz w wielu rozmowach towarzyskich należy do dobrego tonu żalenie się na przełożonego, warunki pracy itd. Tym samym buduje się negatywny wizerunek firmy. Oceniając takie zjawisko negatywnie musimy jednak zachować pewien dystans. Trudno niekiedy rozstrzygnąć jednoznacznie na ile podobna postawa wynika z łamania kontraktu psychologicznego przez samego pracodawcę. Niezbyt racjonalnym sposobem zarządzania wzbudza się zazwyczaj niezadowolenie i lekceważenie u podwładnych. Jeśli tak jest, to zachowanie pracownika staje się bardziej zrozumiałe, choć nie zmienia to faktu, iż nie powinien opowiadać wszystkim o swoich odczuciach, a ograniczyć się jedynie do osób najbliższych, które mogą udzielić mu psychicznego wsparcia. Innymi słowy, nie każde wyjawianie negatywnych stron swojej pracy będzie od razu przejawem nielojalności, jednak im częściej będzie się to robiło i im w szerszym gronie, tym bardziej będzie nielojalne.
Rzecz jasna od razu nasuwa się stwierdzenie, iż tego rodzaju problemy powinno się rozstrzygać w firmie, ale każdy wie, że nie zawsze jest to możliwe. Zazwyczaj przełożeni nie dopuszczają żadnej krytyki, nawet tej konstruktywnej. Należy pamiętać, że tak szacunek, jak i lojalność mają charakter dwustronny. Im bardziej przestrzega ich jedna strona, tym zwykle także robi to druga. Przy czym pierwszy krok w tym względzie należy do pracodawcy. Szanowani pracownicy zwykle odpłacają się lojalnością.
Na tym etapie naszych rozważań możemy wstępnie uznać listę nieformalnych oczekiwań obu stron za zamkniętą. Jednak bynajmniej nie wyczerpaliśmy przez to tematu. Teraz należy przyjrzeć się kilku aspektom sprawy bardziej szczegółowo. Najpierw spójrzmy na proces rekrutacji, czyli ten moment, w którym najczęściej pracodawca (jego przedstawiciele) i ewentualny pracownik stykają się po raz pierwszy bezpośrednio. W wypadku pracodawcy będzie to niemal zawsze pierwszy kontakt. Chyba, że przyjmuje się kogoś kogo znało się na płaszczyźnie towarzyskiej lub rodzinnej. Kandydat na pracownika mógł jednak zetknąć się z firmą pośrednio na różne sposoby. Poprzez jej produkty, informacje pozyskiwane z prasy czy internetu (reklamy), jak również od znajomych.
Najczęściej wybierając się na rozmowę rekrutacyjną pracownik stara się zebrać jak najwięcej informacji o firmie, w której szuka zatrudnienia. Próbuje też przewidzieć oczekiwania swojego przyszłego pracodawcy. Tak te formalne, jak i nieformalne. Zastanawia się jakie padną pytania w czasie rozmowy lub jakich testów należy oczekiwać. Do tej sprawy jeszcze powrócę. Jeśli to możliwe kandydat na pracownika próbuje poznać system rekrutacyjny firmy tak, by móc pozytywnie przejść cały proces.
Samo ogłoszenie o pracę i sposób jego sformułowania wiele mówi o firmie. Jest wyrazem formalnych oczekiwań pracodawcy i ma pewien wpływ na kształt oczekiwań kandydata. Niestety! Analiza ogłoszeń pracodawców, jakie obecnie się pojawiają, wskazuje na dość niepokojącą tendencję. Okazuje się, że ogłoszenia te są pisane często zgodnie z modnym schematem i nie wyrażają realnych oczekiwań związanych z danym stanowiskiem pracy. Stawiają też pod dużym znakiem zapytania oczekiwania pracownika. O ile w innych krajach wyraźnie pisze się o oferowanych zarobkach, u nas w kraju mamy często do czynienia z tzw. mydleniem oczu. Zamiast prostej informacji pisze się o młodym, dynamicznym zespole, interesującej pracy i tym podobne banały, które ładnie brzmią, ale w rzeczywistości pozbawione są treści, gdyż mogą oznaczać wszystko i nic.
Trudno jednoznacznie oceniać takie ogłoszenia, ale niewątpliwie i niezelżenie od intencji ogłaszającego wprowadzają poważny zamęt w oczekiwania potencjalnego pracownika. Już nie tylko te nieformalne, ale nawet formalne, bo przecież podstawowym impulsem do podjęcia starań o pracę jest zwykle chęć zarobienia na życie! Jeśli przyszły pracodawca chce zdobyć lojalnych pracowników, którzy będą go szanowali i poważnie traktowali, powinien się o to zatroszczyć już na poziomie tworzenia ogłoszenia. Musi ono być wyrazem jego własnego szacunku wobec potencjalnych pracowników i zawierać tylko i wyłącznie przejrzyste informacje.

cdn.

Źródła:
P. Mankin, C. Cooper, Ch. Cox, Organizacja a kontrakt psychologiczny. Zarządzanie ludźmi w pracy, tłum. G. Kranas PWN Warszawa 2000.
S. P. Morreale, B. H. Spitzberg, J. K. Barge, Komunikacja między ludźmi: motywacja, wiedza i umiejętności, tłum. P. Izdebski, A. Jaworska, D. Kobylińska, PWN Warszawa 2007.

wtorek, 16 grudnia 2014

Kontrakt psychologiczny. Nieformalna strona zarządzania cz. 3


Nim pójdziemy dalej w naszych rozważaniach musimy kwestię pochwały i doceniania pracownika dobrze zrozumieć. Nawet przy dużym zaangażowaniu w pracę brak pochwały nie jest jeszcze naruszeniem nieformalnych oczekiwań. Jeśli pracownik ma poczucie, iż mimo braku lub rzadkości bezpośrednich deklaracji swoich przełożonych jest po prostu doceniany – kontrakt psychologiczny jest zwykle przestrzegany w sposób satysfakcjonujący obie strony. Przecież nie chodzi o słowa, które jak wcześniej wykazałem mogą nie oddawać prawdy, lecz o postawę przełożonego wobec pracownika.
Nie można też rozpatrywać doceniania i pochwały w oderwaniu od całego zespołu pracowniczego. W ramach nieformalnych zasad każdy pracownik oczekuje, że będzie sprawiedliwie traktowany. Co oznacza, że np. nie zostanie przed nim awansowany lub inaczej wyróżniony inny pracownik, który uzyskał gorsze efekty albo mniej się do pracy przykładał. Czy też taki, który jest mniej kompetentny.
W skład listy oczekiwań pracownika wchodzi również kwestia stworzenia mu przez pracodawcę możliwości rozwijania własnych kompetencji zawodowych. Przy czym w tym punkcie musimy zachować pewną ostrożność. Takie ujęcie na pewno pojawia się w naukowych opracowaniach, na temat kontraktu psychologicznego i zarządzania ludźmi. Nas jednak powinien interesować stan faktyczny, a nie idealny. Każdy kto posiada choć w niewielkim stopniu rozwinięty zmysł obserwacyjny i zdolność do krytycznego myślenia, wie, że podobne oczekiwania nie charakteryzują wszystkich pracowników. Wręcz przeciwnie. Część z nich chce tylko i wyłącznie „odrobić pańszczyznę” i iść do domu, by oddawać się niezobowiązującym rozrywkom. Nie chcą się rozwijać i każda próba skierowania ich w takim kierunku będzie przez nich odczytywana, jako naruszenie kontraktu. Oczywiście ich postawa nie jest właściwa i pracownicy pragnący się rozwijać zawsze są bardziej wartościowi dla firmy, niemniej trzeba zdawać sobie sprawę z tej różnicy postaw. Niekiedy sam pracodawca woli zatrudniać takich ludzi do pewnych prostych działań, które nie wymagają kreatywności. Już dawno temu wykazano, że ludzie bardziej inteligentni i kreatywni gorzej radzą sobie z monotonnymi zajęciami. Jak widać te dwie grupy odróżnia nie tylko to, lecz także poziom i rodzaj oczekiwań w ramach kontraktu psychologicznego. Pracownicy mało kreatywni i mało ambitni oczekują, iż nikt nie będzie ich wysyłał na żadne szkolenia ani wymagał od nich rozwoju zawodowego.
W związku z rozwojem zawodowym musimy rozpatrzyć jeszcze jedną możliwość. Mianowicie taką, gdy wprawdzie pracodawca stwarza warunki do rozwoju, wręcz kieruje na kursy i szkolenia, ale poziom tych szkoleń jest bardzo niski i nieadekwatny do potrzeb i aspiracji danego pracownika. Wtedy będzie to odbierane tylko i wyłącznie, jako marnotrawstwo czasu. Również zawiedzie oczekiwania pracownika. Dlatego też warto wcześniej upewniać się co do merytorycznej wartości i sposobu prowadzenia szkoleń, na które posyła się swoich podwładnych.
Choć umowa zwykle precyzuje kwestię czasu zatrudnia, czy jest to dany okres, czy też czas nieokreślony, to gdy w grę wchodzi ta druga ewentualność, pracownik oczekuje, że będzie zatrudniony przez dłuższy okres czasu i nie zostanie zwolniony bez wyraźnych powodów. Jeśli zwalnia się go z tzw. przyczyn ekonomicznych, gdy jednocześnie na co dzień obserwuje w firmie marnotrawstwo, to wprawdzie pracodawca nie łamie formalnej umowy, ale do jakiegoś stopnia narusza kontrakt psychologiczny.
W tym miejscu warto wrócić do problemu umów o dzieło, czy też zlecenie. Tu znowu się narażę, choć tym razem komu innemu, lecz muszę to jasno stwierdzić. Związki zawodowe nie zawsze dbają o realny interes pracowników. Na podstawie powstałego ostatnio szumu medialnego i wypowiedzi związkowców mogłoby się wydawać, że takie umowy zawsze są krzywdzące dla pracowników i zawierane niejako pod ekonomicznym przymusem. Tak nie jest. Na pewno dotyczy to niektórych sytuacji, ale w wielu wypadkach podobna forma współpracy jest satysfakcjonująca dla obu stron. Niektórzy pracownicy wolą mieć większą swobodę, tak w zakresie czasu i miejsca wykonywania konkretnych usług, jak i wiązania się z pracodawcą. Ich oczekiwania są zatem inne. Pragną respektowania swojej niezależności. Prócz tego lista nieformalnych oczekiwań będzie znacznie krótsza niż w przypadku pracownika etatowego, który musi każdego dnia roboczego stawiać się w firmie.
Jednak ze względu na szczególne cechy, jakie zwykle charakteryzują ludzi decydujących się na podjęcie pracy w takiej formie, trzeba zakładać, że oczekują oni nieco więcej szacunku ze strony pracodawcy niż zwykły pracownik etatowy. Jest to dosyć łatwe do uzyskania. Wystarczy w rozmowach, czy też korespondencji nie zapominać o zwrotach grzecznościowych i odpowiednio formułować swoje wypowiedzi.
Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć o zmianach formalnych, jakie od czasu do czasu zachodzą w każdej firmie. Zwykle zmienia się wówczas jej struktura, czasami wiąże się to też z przesunięciami kadrowymi. Kierownictwo w takiej sytuacji musi się liczyć z tym, że część pracowników poczuje się rozczarowana. Związali się z firmą o określonym charakterze i strukturze, a tymczasem nagle wszystko to się zmienia. Czy ich oczekiwania dotyczące trwałości struktury są realne i właściwe? Oczywiście, że nie. Choć trzeba też brać pod uwagę fakt, iż nie zawsze wprowadzane zmiany są zasadne czy też dobre dla firmy. Wówczas można przyjąć, że pracownicy choć częściowo będą mieli rację. Do tych zmian trzeba zaliczyć także nadmierne dyscyplinowanie załogi. Ono również w pewnych warunkach może zostać odebrane, jako łamanie zasad kontraktu psychologicznego.


cdn.

Źródła:
P. Mankin, C. Cooper, Ch. Cox, Organizacja a kontrakt psychologiczny. Zarządzanie ludźmi w pracy, tłum. G. Kranas PWN Warszawa 2000.
S. P. Morreale, B. H. Spitzberg, J. K. Barge, Komunikacja między ludźmi: motywacja, wiedza i umiejętności, tłum. P. Izdebski, A. Jaworska, D. Kobylińska, PWN Warszawa 2007.

środa, 10 grudnia 2014

Kontrakt psychologiczny. Nieformalna strona zarządzania cz. 2


Nim pójdziemy dalej w naszych rozważaniach proponuję się na chwilę zatrzymać i przeprowadzić prosty eksperyment. Należy go zrobić teraz, a potem powtórzyć już po zakończeniu lektury całego tego cyklu. Wówczas też porównać uzyskane wyniki. Szczególnie te, które będą dotyczyły naszej pracy. Być może dowiemy się dzięki temu wielu interesujących rzeczy, na temat naszej postawy i oczekiwań.
Do przeprowadzenia doświadczenia potrzebna nam będzie jedynie kartka papieru i długopis. Należy wybrać dwie relacje pozazawodowe oraz zaraz po ich analizie to samo doświadczenie przeprowadzić w stosunku do swojej sytuacji zawodowej. Należy zastanowić się i wypisać nasze nieformalne oczekiwania w stosunku do każdej z tych relacji. Gdy chodzi o naszą pracę – w stosunku do pracodawcy (albo bezpośredniego przełożonego) lub jeśli sami jesteśmy pracodawcą, w stosunku do jednego ze swoich pracowników. Najlepiej w tym wypadku wybrać bardzo konkretną osobą, zamiast posługiwać się jakimś nieokreślonym abstraktem pracownika.
Wynik naszych rozważań zapisujemy na kartce lub w notatniku i zostawiamy sobie do późniejszych porównań. Teraz możemy pójść dalej. Nie będę tutaj szczegółowo analizował relacji pozazawodowych i nieformalnych. Wiadomo, że oczekujemy w nich wsparcia, szacunku, być może także intymności – rozumianej szerzej niźli tylko w wymiarze seksualnym. Oczkujemy także zwykle szczerości i lojalności.
Zatem, czego oczekuje pracownik od pracodawcy? Zacznijmy od przypomnienia formalnych zobowiązań. Pracownik oczekuje wypłacanego regularnie wynagrodzenia (w tym także odprowadzania składek ubezpieczeniowych itp.) oraz stworzenia określonych warunków do pracy. Zwykle także dostarczenia koniecznych do jej wykonania materiałów. W tej kwestii wiele się ostatnio zmienia, gdyż coraz więcej osób pracuje na własny rachunek w domu przyjmując konkretne zlecenia od różnych pracodawców. W tej sytuacji pracownik sam stwarza sobie miejsce pracy i nie oczekuje tego od zleceniodawcy. Tutaj warto napomknąć o kontrakcie psychologicznym związanym z umowami o dzieło czy też zlecanie, lecz tym zajmę się niebawem nieco szerzej. Teraz przejdźmy dalej tak, by nie rozbijać ciągłości wywodu.
Jakie są formalne oczekiwania pracodawcy? Rzecz jasna oczekuje on wykonania zleconych zadań i nie podejmowania działań na szkodę firmy, a więc odpowiednie i celowe rozporządzanie powierzonymi sobie materiałami i narzędziami. Na tym praktycznie można zakończyć i zamknąć listę formalnych oczekiwań obu stron. Jednak, jak już wspomniałem na początku, wcale nie wyczerpuje to tematu wszelkich oczekiwań związanych z relacjami zawodowymi. Spójrzmy więc na pozostałe.
Nieformalnie pracownik ma sporo oczekiwań, które nie zawsze są bezpośrednio uświadomione. Zwykle pragnie być doceniany. Nie tylko w formie finansowej. Dobre słowo, podkreślenie zasług, jeśli tylko jest szczere i pozbawione hipokryzji, będzie równie silnie motywowało do pracy.
Chciałbym na chwilę zatrzymać się przy tej sprawie. Człowiek zwykle dokładnie wie, kiedy jest chwalony szczerze, a kiedy pochwała nie jest niczym innym, jak tylko formą manipulacji. Trzeba być niemal zupełnie pozbawionym wrażliwości społecznej, by tej różnicy nie wyczuwać. Wprawdzie niektórzy przełożeni potrafią się doskonale maskować, ale zazwyczaj prawda i tak wychodzi na jaw, gdy na przykład coś w firmie idzie źle i nagle pracownik słyszy o sobie zupełnie co innego niż wcześniej. Gdy przełożonemu zależało na szybkim wykonaniu pracy, pracownik był chwalony. Gdy coś, co w dodatku nie wynika z winy tego pracownika, idzie źle lub przedsiębiorstwo nie ma pilnych zleceń i nie stoi najlepiej finansowo, nagle okazje się nierobem pozbawionym wszelkich talentów.
Taka postawa jest jawnym łamaniem kontraktu psychologicznego przez kierownika. Pracownik czuje się oszukany i co więcej, ma do takiego poczucia prawo. Pozwolę sobie nawet narazić się niektórym pracodawcom i napisać wprost... Niejednokrotnie szumne mowy w czasie opłatków firmowych, czy też innych okolicznościowych imprez integracyjnych organizowanych dla pracowników, drażnią i są również przejawem łamania kontraktu psychologicznego. Dlaczego? Dzieje się tak wtedy, gdy przemówienia takie stoją w jawnej sprzeczności ze słowami i sposobem traktowania pracowników na co dzień. Już mniejszym złem jest niewłaściwe traktowanie pracowników cały czas, niźli takie okresowe popisy hipokryzji. Warto, by przełożeni wzięli sobie tę przestrogę do serca. Jeśli nie potrafią odpowiednio doceniać swoich ludzi, to przynajmniej powinni być w tym konsekwentni.
To samo dotyczy samej idei integracji załogi. Jeśli jest tylko formalnym działaniem od czasu do czasu, a na co dzień w firmie raczej wywołuje się sztucznie nadmierną rywalizację, ceni lizusostwo czy donoszenie na kolegów – mamy do czynienia z łamaniem kontraktu w większym stopniu, niż gdyby te naganne praktyki nie były od czasu do czasu przetykane tzw. integracją. Same w sobie są łamaniem zasad nieformalnych, ale nie aż tak bardzo, jak w opisanym przypadku sztucznej integracji, jawnie sprzecznej z prawdziwymi intencjami pracodawcy.
By dobrze zrozumieć w czym rzecz muszę jeszcze dodać kolejną uwagę. Brak pochwał ze strony przełożonego nie oznacza automatycznie łamania kontraktu psychologicznego. Gdy pracownik nie robi nic ponad swoje obowiązki lub wręcz wykonuje je opieszale i mimo tego oczekuje uznania, to mamy do czynienia ze wspomnianymi już wygórowanymi oczekiwaniami, a więc problem leży po jego stronie i to on poniekąd łamie zasady kontraktu.
cdn.

Źródła:
P. Mankin, C. Cooper, Ch. Cox, Organizacja a kontrakt psychologiczny. Zarządzanie ludźmi w pracy, tłum. G. Kranas PWN Warszawa 2000.
S. P. Morreale, B. H. Spitzberg, J. K. Barge, Komunikacja między ludźmi: motywacja, wiedza i umiejętności, tłum. P. Izdebski, A. Jaworska, D. Kobylińska, PWN Warszawa 2007.

niedziela, 7 grudnia 2014

Kontrakt psychologiczny. Nieformalna strona zarządzania cz. 1


Kontrakt psychologiczny jest terminem, który w psychologii pracy pojawił się stosunkowo niedawno. Z tego powodu dla wielu zarządzających, czy też ich podwładnych, pozostaje ciągle czymś nowym. Jest jedną z tych rzeczy, z którą każdy z nas styka się niemal codziennie, a jednocześnie nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.
Wielu ludzi wyobraża sobie, iż relacje pomiędzy pracownikiem a pracodawcą opierają się tylko i wyłącznie na zasadzie wykonywania pewnych zadań, za które otrzymuje się zapłatę. Innymi słowy pracodawca oczekuje, że zlecone zadania zawarte w formalnej umowie będą przez pracownika wypełniane, natomiast pracownik, iż za wykonanie tych zadań będzie otrzymywał zapłatę. Również określoną w umowie. Wszystko zatem sprowadza się do tego, co zostało zapisane w umowie o pracę. Tak mogłoby być tylko w przypadku, gdyby chodziło o relacje pomiędzy robotami. W przypadku ludzi rzeczy nigdy nie przedstawiają się tak prosto. Zawsze obok aspektu formalnego mamy do czynienia także z tym nieformalnym.
Nim jednak pójdziemy dalej w rozważaniu niuansów w stosunkach zawodowych, spróbujmy najpierw ogólnie opisać czym właściwie jest wspomniany kontrakt psychologiczny. Mamy bowiem z nim do czynienia zawsze, gdy stykają się ze sobą co najmniej dwie osoby. Może również dotyczyć większych grup. Jego najważniejszą cechą charakterystyczną jest nieformalność! Takiego kontraktu nie spisuje się na papierze. Zwykle też nie określa się jasno jego zasad słowami. Gdyby do tego doszło nie ma już mowy o kontrakcie psychologicznym, lecz raczej jakimś innym. Przynajmniej nie w tym sensie, jaki tutaj jest prezentowany. Jednak wcale nie oznacza to, że za kulisami spisanej czy wypowiedzianej umowy nie będzie krył się jakiś inny nie do końca uświadomiony kontrakt psychologiczny.
Przykładem pozazawodowym będzie na przykład małżeństwo lub relacja partnerska. Jest to przykład o tyle ciekawy, że trudno w nim jasno wytyczyć, gdzie kończy się część formalna, a zaczyna nieformalna. Kontrakt między małżonkami zakłada wierność i wzajemne wsparcie. Praktycznie w większości dziedzin życia. Jednak każdy wie, że aspekt wsparcia psychologicznego nie daje się sformalizować. Dlatego też często mąż przestrzegając formalnych zasad, czyli wierności seksualnej, czy też odpowiedzialności finansowej za rodzinę, jednocześnie nie rozumie dlaczego żona ma do niego o coś pretensje. Przecież robi wszystko do czego się zobowiązał. Czego więc ona chce więcej? Ano właśnie domaga się przestrzegania kontraktu psychologicznego. Tego, by z nią porozmawiał, by jej doradził itd. Tego, czego wprost nie ujmuje się w przysiędze małżeńskiej, ale czego jednak małżonkowie od siebie oczekują. Tak ulotne zjawisko, jak poczucie bezpieczeństwa czy zaufanie trudno sformalizować. Co wcale nie oznacza, że ich nie ma.
Innym przykładem będzie przyjaźń, która ze swej natury jest relacją całkowicie nieformalną. Od przyjaciela oczekuje się również wsparcia i pewnej dozy lojalności, choć nigdy nie ujęło się tego wprost w jakiejś umowie. Pisemnej czy słownej. Zwykle nawet trudno wyznaczyć moment, w którym zwykłe kontakty towarzyskie przeradzają się w przyjaźń. Jednak gdy dowiadujemy się, że przyjaciel obmawia nas przed osobą trzecią lub rozpowiada rzeczy powierzone mu w sekrecie, czujemy się oszukani. Zostały złamane zasady kontraktu psychologicznego.
Rozpatrując kontrakt psychologiczny nie musimy wcale ograniczać się do bliskich relacji. Powiedzmy, że znajomy pożycza od nas książkę. Zamiast oddać ją zgodnie z wcześniejszym zapewnieniem po tygodniu, przynosi dopiero po miesiącu. Może nie oddać jej wcale lub zwrócić podniszczoną. We wszystkich tych wypadkach będziemy czuć dyskomfort. Zostały złamane niepisane zasady kontraktu psychologicznego, które w tym określonym wypadku były nawet dość jasno sprecyzowane. Jeśli należymy do osób konsekwentnych to temu znajomemu już nic nie pożyczymy, a być może nawet ograniczymy z nim kontakty towarzyskie. Jakże często doświadczamy podobnej niefrasobliwości ze strony innych ludzi. Być może sami mamy skłonności do łamania zasad kontraktu w tym przypadku nie doceniając jego społecznego oddziaływania.
Jak widać kontrakt psychologiczny jest pewnym zbiorem nieformalnych zasad. Czasem wypowiedzianych, a czasem nie. Jest to to, co zwykło się określać jako „zrozumiałe samo przez się”. Jego złamania nie możemy dochodzić w żadnym sądzie, gdyż przestrzegania kontraktu psychologicznego nie gwarantują nam żadne przepisy. Być może nawet, gdy przedstawimy sprawę innemu znajomemu, ten wzruszy ramionami i nie zrozumie o co nam chodzi. Bowiem kontrakt psychologiczny ma jeszcze jedną ważną cechę. Nie jest zjawiskiem, które można oceniać całkowicie obiektywnie. Choć opiera się na określonych i powszechnie przyjętych normach społecznych, to pewne jego niuanse w konkretnej indywidualnej sytuacji wymykają się obiektywizacji i stanowią część subiektywnego odczuwania. To rzecz jasna sprawia, że w wypadku, gdy to odczuwanie u obu poszczególnych stron nie przebiega tak samo, może dochodzić do szeregu nieporozumień.
Tutaj dochodzimy do bardzo ważnej konkluzji. By kontrakt psychologiczny był satysfakcjonujący dla obu stron, muszą one wykazywać się pewną formą empatii i przynajmniej częściowo wiedzieć, czego w tej sytuacji się od nich oczekuje. Przy czym musimy również pamiętać, że oczekiwania jednej ze stron mogą być zawyżone i nieadekwatne do sytuacji, czy nawet nierealne. Małżonkowie powinni poświęcać sobie wzajemnie czas, rozmawiać ze sobą i starać się zrozumieć. Jednak żona, która oczekuje, że mąż nie pójdzie do pracy tylko będzie nieustannie jej słuchał, narusza kontrakt psychologiczny nie poprzez łamanie jego zasad, lecz przez wysuwanie nierealnych oczekiwań.

cdn.

Źródła:
P. Mankin, C. Cooper, Ch. Cox, Organizacja a kontrakt psychologiczny. Zarządzanie ludźmi w pracy, tłum. G. Kranas PWN Warszawa 2000.
S. P. Morreale, B. H. Spitzberg, J. K. Barge, Komunikacja między ludźmi: motywacja, wiedza i umiejętności, tłum. P. Izdebski, A. Jaworska, D. Kobylińska, PWN Warszawa 2007.

sobota, 6 grudnia 2014

WPŁYW USZKODZENIA MIĘŚNIA NADGRZEBIENIOWEGO NA STABILNOŚĆ I MOBLINOŚĆ OBRĘCZY BARKOWEJ


Polecam lekturę każdemu kto interesuje się anatomią, a w szczególności budową kostną i mięśniową barków, problemami z rotatorami itp. Bardzo solidnie napisana praca magisterska, pod kierunkiem prof. Nowotnego - autorstwa p. Marii Dobosz.

środa, 3 grudnia 2014

Fleksja kolana


Newralgiczny punkt

Jako, że powstała taka potrzeba, czas napisać coś więcej na temat fleksji kolana. Dokładniej zaś zajmę się wyrównywaniem niebezpiecznych dysproporcji związanych z tą funkcją. Sporo uwagi swego czasu poświęcaliśmy rotatorom, jak również wyrównywaniem głowy vastus medialis mięśnia czworogłowego uda. Teraz pora zająć się zginaczami kolana.
Kolano obok stożka rotatorów jest tym miejscem, które w sporcie bardzo często ulega kontuzjom. Przyczyn tego faktu może być wiele. Tym niemniej, im więcej z nich wyeliminujemy, tym mniej niebezpieczeństw nam grozi. Jest niewątpliwym faktem, iż po czterdziestym roku życia na kolana narzekają częściej kobiety niż mężczyźni. Zwykle dają o sobie znać długie lata chodzenia na szpilkach, które strasznie zaburzają statykę całego układu. Druga przyczyna to zła dieta powodująca stany zapalne stawów. Panie częściej dają się namówić na rezygnację z mięsa, co też odbija się na ich zdrowiu.

Zaburzenia statyki i motoryki

Częstym błędem jest rozpatrywanie jakiegoś mięśnia lub jego funkcji w oderwaniu od całości motoryki i statyki ciała. Wprawdzie w kulturystyce istnieje coś takiego jak izolacja mięśnia, często wyśmiewana przez ignorantów, lecz wymaga to specjalnych technik, o których nie czas i miejsce teraz pisać. Dodam tylko na marginesie, iż zrozumienie tych technik jest jeszcze niższe u bywalców siłowni, jak w przypadku ćwiczeń złotych. Wróćmy jednak do tematu.
Biorąc pod uwagę powyższe stwierdzenie można uznać, a praktyka to potwierdza, że już nawet zaburzenie w układzie stóp może przenosić się na cały układ ruchu człowieka, co w skrajnych przypadkach daje sytuację, gdy nieprawidłowo pracująca stopa powoduje zaburzenia w obszarze kręgów szyjnych, bóle głowy itp. Może też być odwrotnie. Niewłaściwe trzymanie głowy będzie poprzez poszczególne kręgi przenosić się coraz niżej, a potem poprzez układ kostny i stawowy może odbijać się także na zdrowiu stóp. Czasem w grę wchodzi poważna wada postawy, a czasem tylko zły nawyk, który w porę wychwycony i wyeliminowany pozwoli ustrzec się takich wad i ich skutków.
Tak naprawdę cały temat ma ogromne zaplecze. Musimy pamiętać, że mimo podejmowania licznych prób tworzenia - coś takiego jak idealne proporcje ciała, czy idealna budowa nie istnieje. Są pewne ogólne wskazania, czy dana postawa mieści się w normach, czy jest już wadą, ale istnieją także indywidualne zróżnicowania. Dodatkowym kryterium jest wiek. U małego dziecka krzywizny wykształcają się stopniowo pod wpływem grawitacji. Dlatego np. nie można oceniać postawy dwulatka wg kryteriów dla dorosłego. Pewne skoki w czasie rośnięcia też powodują czasowe zaburzenia statyki i motoryki ciała, jednak nie są jeszcze uważane za stan chorobowy.
Te dygresje podaję tutaj dlatego, byśmy sobie uświadomili, iż za stan kolan odpowiada mnóstwo czynników. Nie zawsze wystarczy mocnej popracować nad vastus medialis, czy dodać coś na fleksję, by rozwiązać wszystkie problemy. Wróćmy jednak do istoty omawianego tematu.

Ćwiczenia złote a kolana

Ważną rzeczą, którą trzeba tu dobrze zrozumieć jest fakt, iż nie zawsze, gdy dochodzi do zgięcia kończyny jednocześnie wiąże się to z bezpośrednią pracą jej zginaczy. Jeśli np. spojrzymy na ramię w wyciskaniu francuskim to zauważymy, że w negatywnej części ruchu dochodzi do zgięcia ramienia, a jak wiadomo w tym ćwiczeniu skupiamy się na tricepsie. Czy znaczy to, że biceps zupełnie nie pracuje? Nie do końca. Pracuje jako antagonista hamując nadmiar siły tricpesa i chroniąc tym samym staw łokciowy. Jest to jednak głównie tylko praca statyczna. To samo zachodzi we wszelkich odmianach wyciskań, a nawet w dipsach. Całość tej relacji możemy spokojnie przenieść na przysiady. Tu zachodzi bardzo podobna korelacja. Wprawdzie w dolnej fazie noga jest zgięta w kolanie, ale nie znaczy to, że mocno pracują zginacze. Jeśli robimy ciężki przysiad ze sztangą na plecach to mocno napracuje się mięsień dwugłowy uda. Tyle tylko, że głównie głowa długa w swojej funkcji prostownika bioder (także półbłoniasty i półścięgnisty). Podobnie też będzie w przypadku martwego ciągu.
W pierwszych miesiącach treningów pobudzenie wynikające z napięcie statycznego oraz efekt tzw. cross training zupełnie wystarczą do pobudzenia mięśni zginających staw kolanowych. Jednak z czasem może stać się to niewystarczające.
W tym miejscu warto dodać jeszcze następującą ciekawostkę. Jeśli zrobicie bardzo ciężkie wiosła z wybiciem z nóg, szczególnie wiosła jednorącz, to możecie na drugi dzień poczuć, że mocno pracowały zginacze kolan. Jednak mimo to, ciągle będzie to raczej praca statyczna niźli dynamiczna bliska pełnemu zakresowi ruchu.

Zaangażowane mięśnie

O jakie mięśnie dokładnie chodzi? Głównie o: m. półścięgnisty, półbłoniasty i dwugłowy uda. Dodatkowo jako synergiście pracują: m. krawiecki, smukły i brzuchaty łydki. Dość silną asystę zapewniają także mięśnie pośladkowe. Jak dokładnie te mięśnie są rozmieszczone można zobaczyć TUTAJ (FIG 5)

Żuraw - harm raises

Jeśli chodzi o żurawia to jest to ćwiczenie specyficzne. Wprawdzie jego głównym celem jest aktywizacja mięśni odpowiedzialnych za fleksję w stawie kolanowym, ale z drugiej strony angażuje tyle jednostek motorycznych i ma taki charakter, że często jest zaliczany do ćwiczeń złotych. Jednak z racji poziomu trudności zwykle wstrzymuję się z polecaniem go osobom, które dopiero zaczynają przygodę z siłownią.
Prócz samych zginaczy kolana - żuraw stawia duże wymagania samemu rdzeniowi. Pracują w tym ćwiczeniu mocno pośladki, prostowniki grzbietu, jak i mięśnie brzucha. Tak więc, póki ktoś nie opanuje dobrze przysiadów czy MC, to nie ma sensu brać się za żurawia. Spore napięcie przypada nawet na rectus femoris.
Trudnościami związanymi z tym ćwiczeniem są także - kwestia odpowiedniego zaczepienia nóg oraz zwiększania obciążenia. W odniesieniu do pierwszego każdy musi sam znaleźć dla siebie dobre rozwiązanie. Czy to podkładając nogi pod jakiś mebel, sztangę, czy też posiadając dobrego partnera, który przytrzyma za kostki. Co do obciążenia to mamy trzy możliwości. Pierwsze to plecak dobrze przylegający do pleców. Druga to kamizelka obciążeniowa. Wreszcie trzecia polega na tym, iż w ugiętych rękach przed sobą trzyma się sztangielki i na nie opada w dolnej pozycji. Należy przy tym pamiętać, że jest normalne, że na dole ciało przejawia pewną bezwładność i dlatego lekki odbicie rękami jest jak najbardziej prawidłowe. Ważne tylko, by nie było zbyt mocne i pracę jednak wykonywały zginacze kolan, a nie klatka i tricepsy.

Uginanie nóg na maszynie leżąc

O wiele mniej problemów nastręcza zwykłe uginanie nóg na maszynie. Najczęściej w pozycji leżenia na brzuchu. W porównaniu z żurawiem mamy tu o wiele mniejszy angaż jednostek motorycznych. Z drugiej strony większa izolacja mięśni zginających kolano pozwala lepiej skupić się na nich samych. Rzecz jasna i tu dość mocno pracują pośladki. Dużo zależy od tego, jaki kąt ma podkładka pod udo. Im większy kąt tym bardziej pracują pośladki, a nieco mniej zginacze kolana. Inną formą "udziwnienia" jest ustawienie stóp. Można palce zadzierać w górę lub przyciągając do piszczeli, co zmienia głównie zaangażowanie łydek. Można też w trakcie ruchu zmieniać układ stopy w stawie skokowym. Można wreszcie w miarę potrzeb, stopy ustawiać do wewnątrz lub na zewnątrz - dzięki temu mocniej pobudzając poszczególne zginacze. Jednak wymaga to już wysokiej znajomości swoich aktualnych potrzeb. No i nigdy nie robimy rotacji stóp już w czasie trwania ruchu. Zwykle najlepiej wykonywać zwykłe uginanie bez nadmiernej manipulacji ustawieniami stóp.

Inne formy i rozwiązania

Podobną choć nieco inną formą jest uginanie nóg siedząc. Tu angaż poszczególnych mięśnie jest nieco inny. Mniej też pracują pośladki, ale i wzrasta ryzyko kontuzji. Łatwo przesadzić z ciężarem i zdestabilizować kolano. Istnieją wreszcie maszyny do uginania stojąc. Jeśli ktoś nie ma dostępu do omówionych powyżej maszyn i nie może lub nie potrafi wykonywać żurawia, to zawsze jeszcze można przywiązać ciężar do kostki i robić ugięcia w leżeniu lub siadzie. Minusem jest na pewno ograniczenie obciążenia, ale np. w sytuacji rehabilitacji jest to całkiem dobre rozwiązanie.

poniedziałek, 6 października 2014

Metody treningu cz. 18

Zakres ruchu, czyli z angielskiego ROM (Range of Motion) to kolejny ważny element składowy poszczególnych metod treningowych, którym można manipulować. Nic też dziwnego, że i wokół niego narosło kilka mitów i nieporozumień. Zapewne większość z Was zetknęła się z poglądem, iż skrócony ROM powoduje skracanie mięśni. Nie wiem, jak i kto do tego doszedł, ale przesąd ten znany jest od dawna. W polskiej literaturze przedmiotu wprowadził go chyba Stanisław Zakrzewski. To ciekawa postać, człowiek dla sportu zasłużony z jednej, ale i niestety propagator takich i podobnych twierdzeń - z drugiej.
Po pierwsze - każde ćwiczenie ma swój określony pełny zakres. Bynajmniej zakres ten nie oznacza, że dochodzimy już do blokady stawowej. Przykładem może być wiosłowanie. Tu kończymy ruch wcześniej niż moglibyśmy. Podobnie jest na modlitewniku w jego górnej fazie. Na marginesie nie wiem dlaczego, ale większość osób ma poważny problem ze zrozumieniem zakresu ruchu w modlitewniku. Gdy tylko dojdzie do sfilmowania tego ćwiczenia okazuje się nagle, że na dole opuszczają za mało, a na górze unoszą za wysoko.
Prócz tego, że niektóre ćwiczenia same w sobie wykonuje się ze skróconym ruchem, mamy także do czynienia z dodatkowym skracaniem go w celu pobudzenie mięśni do dodatkowego wzrostu. Często właśnie skrócenie ROMu pozwala przełamać plateau. Jest to więc technika raczej dla osób z pewnym stażem. Nie ma sensu na początku swojej przygody z ciężarami skracać ruchu.
Istnieją też różne podejścia do tego zagadnienia. Jedni wykonują krótkie serie w skróconej wersji, a inni (np. Thib) zalecają długie serie po kilkanaście czy nawet dwadzieścia powtórzeń. Wg mnie wszystko zależy od konkretnej osoby oraz od charakteru danego ćwiczenia. Z racji zaś, że zwykle w końcowej fazie ruchu jesteśmy silniejszy to ten obszar jest wykorzystywany do takich manipulacji. Najlepiej na początku zrobić jeden albo kilka pełnych ruchów i dopiero potem przejść do częściowych.
Przykład: po odpowiedniej rozgrzewce zakłada się ciężar, którym można zrobić dwa pełne i poprawne przysiady. Z tym obciążeniem robimy jeden pełny przysiad, a następnie 15-20 ćwierć przysiadów. Jak ktoś jeszcze nie próbował to po kilku takich seriach może mieć następnego dnia problemy z chodzeniem. Innym przykładem skróconego zakresu jest rack pull czy docisk tricepsowy. Ogólnie można powiedzieć, że w takich wypadkach często przesuwamy akcent na pewne mięśnie, które przy pełnych zakresach nie mają możliwości w pełni rozwinąć swojej mocy. Trzeba tylko dbać o to, by tą drogą nie doprowadzić do dysbalansu.
Należy jeszcze wspomnieć o dwóch innych aspektach manipulacji zakresem. Pierwszy z nich dotyczy przełamywania słabych punktów w określonym ćwiczeniu. Najczęściej stosowany jest w trójboju, ale można go wykorzystać także w innych dyscyplinach. Rzecz polega na tym, iż taki słaby punkt zwykle znajduje się gdzieś w środku danego zakresu, gdzie działanie grawitacji jest największe a możliwości mięśni najmniejsze. Dlatego można wykonywać dodatkowe serie w zakresie kilku stopni w górę i w dół od tego najsłabszego punktu. Robimy więc tylko jakby środkową część ROMu w tym ćwiczeniu.
Drugi aspekt polega na dzieleniu zakresu na kilka odcinków, które wykonuje się po kolei, by na końcu lub na początku ćwiczenia zrobić najpierw kilka pełnych ruchów. Najbardziej zanany i szczerze powiedziawszy najmniej wydajnym ćwiczeniem jest tu uginanie ramion ze sztangą lub sztangielkami. W tym wypadku robi się najpierw dolną połówkę, potem górną (albo odwrotnie), by zakończyć wszystko pełnym uginaniem. Słabość tego rozwiązania polega na tym, że należy wykonać całe powtórzenia wtedy, gdy jesteśmy już zmęczeni. Dlatego lepiej robić je na początku, a nie na końcu. Podobnie można dzielić zakres w wyciskaniu na ławie, czy nawet w dipsach albo podciąganiu. W przysiadach raczej nie, ze względu na to, iż wtedy punktem zmiany będzie poziom równoległości ud do podłogi czyli moment najmniej korzystny dla naszych wiązadeł.

piątek, 3 października 2014

Dziennik treningowy: cooler nr 2


d1. przysiad krótka rampa x 2 na koniec z tym największym ciężarem po minucie przerwy 2 serie ćwierć przysiadów do oporu z dwoma minutami przerwy pomiędzy nimi

dips rampa x 12 na koniec 2 serie bez ciężaru do oporu

push press rampa x 15

wyciskanie sztangielek na ławie kąt 30 st rampa x 10 - robisz tak, że przedramiona idą cały czas równolegle sztangielki nie zbliżają się do siebie.

d2. w domu:
snatch rampa x 3

podciąganie szerokim chwytem 3 x 8

rotatory A+B 5 serii x 10

d3. MC rampa x 1

żuraw 4 serie x 7

pośladki http://www.exrx.net/WeightExercises/HipAbductor/DBLyingHipAbduction.html - 4 serie x 12

rotacja http://www.exrx.net/WeightExercises/HipExternalRotator/CBSeatedHipExternalRotation.html 4 serie x 12

d4. clean rampa x 2

unoszenie ramiona leżąc bokiem na ławce (jak u Słodkiewicza) 5 serii x 20

unoszenie ramion przodem zbieżne - rampa x 12

cuban press rampa x 7

d5. przysiad przedni rampa x 3 dynamicznie

podciąganie do mostka 4 serie x 6

wiosłowanie rampa x 7 + 2 serie do oporu z 50% największego ciężaru

Gironda drag curl - 5 serii x 12

sobota, 13 września 2014

Moskole, czyli sposób na kanapki bez mąki


Co to są moskole, można poczytać w wikipedii. Ja mam tutaj zamiar podać Wam prosty przepis, który jest odpowiedzią na pytania o to, co np. brać do pracy i jak zrobić sobie kanapki bez użycia chleba.
Te proste placki mają tę wadę, że wszystkie internetowe przepisy każą nam dodawać do nich mąkę. Tymczasem wcale nie jest to konieczne. Wystarczą ziemniaki i białko jajka. Nie podam tu dokładnych proporcji, bo zwykle wszystko robię na wyczucie. Ziemniaki trzeba ugotować, przecisnąć lub utłuc i dodaj białko jajka, tak by uzyskać w miarę spójną masę po wyrobieniu. Żółtko jajka można wykorzystać do innych potraw.
Tak przygotowane placki pieczemy na patelni, na piecu na blasze (jak ktoś taki jeszcze posiada) lub w piekarniku. W tym ostatnim wypadku ustawiamy temperaturę na 160 stopni i trzymamy ok. 20 minut. Przy czym należy pamiętać, że są piekarniki bardzie i mniej szczelne oraz wydajne, więc temperatura podana jest dla mojego. Każdy musi sam dostosować ją do swojego.
Rzecz jasna patelnia lub blacha w piekarniku muszą być pokryte niewielką ilością tłuszczu - smalcu lub oleju kokosowego. Masło za szybko się spali. Do takich moskoli można potem dodać mięso czy jakiś sos oraz warzywa. Jak się dobrze zrobi ciasto i nie będą się rozpadać, to można położyć na nich plaster mięsa czy sera i zabrać jako kanapki do pracy.
Wczoraj coś takiego robiłem i jadłem. Wyszło całkiem nieźle. Niestety nie miałem pod ręką aparatu, by zrobić zdjęcia i Wam je tu wrzucić.

piątek, 5 września 2014

Fanatycy i perfekcjoniści kontra luzacy


Nie jestem fanatykiem... prawie!

Jest specyficzną cechą natury ludzkiej, że większość z nas łatwiej ulega skrajnościom niźli potrafi zająć umiarkowane stanowisko. Innymi słowy - łatwiej o fanatyków lub luzaków, niż o ludzi zrównoważonych. Jakbyśmy się do tej prawdy nie odnosili i jak bardzo jej nie zaprzeczali - w jakimś stopniu dotyczy każdego z nas. Niektórzy skłaniają się bardzie ku jednej skrajności, a inni ku drugiej. Czasem w jednej sprawie potrafimy zachować zdrowy rozsądek, a w innej stajemy się zagorzałymi bojownikami niczym religijni ekstremiści. W jeszcze innych kwestiach wykazujemy tak daleko idącą niefrasobliwość, że aż strach pomyśleć. Zresztą często jest tak, że rozsądek uważa się wręcz za słabość: "Musisz mieć zdecydowane poglądy", "Musisz ich zawsze bronić", "Bądź sobą" itd.
Poszczególne jednostki mają skłonności do kierowania się ku jednej skrajności lub drugiej w większości dziedzin życiowych. Trudno jednoznacznie powiedzieć co gorsze. Tak fanatycy, jak i ludzie lekkomyślni narobili dość szkód w przeciągu znanej nam historii, by obawiać się ich w równym stopniu.
Jednak nie mam zamiaru pisać tu eseju historycznego ani tym bardziej politycznego. Chcę zająć się wspomnianymi postawami tylko w odniesieniu do tematyki, jak interesuje nas na tej stronie szczególnie. Więc w kwestii szeroko rozumianego zdrowia. Warto, by tekst ten pomógł każdemu z nas w swoistym rachunku sumienia i próbie przywrócenia równowagi, By było uczciwie zacznę od siebie.
Może nie uważam się za fanatyka określonych poglądów zdrowotnych - bo przecież żaden fanatyk za takiego się nie uważa - ale co jakiś czas łapię się niestety na tym, że ogarnia mnie złość, gdy ktoś ma inne poglądy na żywienie, gdy widzę jak na filmie w necie jakiś koks kaleczy technikę itp. Niby nic, ale... Nie chodzi tylko o zdrowie. Jeszcze bardziej wkurza mnie, jak czytam cokolwiek i widzę jak ludzie niby wykształceni ciągle robią spacje przed przecinkami, pytajnikami i resztą znaków interpunkcyjnych. To jest błąd przedszkolny. Plaga jakaś. No, ale zostawmy dygresję i tak pewnie będzie tylko gorzej (po kolejnej reformie systemu oświaty), więc...
Czy warto się wkurzać? Pewnie nie. Staram się i jakoś mi się udaje nie wtrącać do nawyków życiowych innych. To dobra zasada. Piszę o tym w kontekście pytań, które tu już padały "Jak przekonać najbliższych...?". Odpowiem, że najlepiej nie przekonywać. Jak ktoś zapyta to powiedz co jesz i wytłumacz dlaczego. Poleć książki, artykuły itd. Jednak bez przesady. Staraj się nie komentować tego, że inni wcinają kanapki z margaryną i sojową szynką. Nikt tego nie lubi i na pewno nikomu w ten sposób nie pomożemy.

Nie bądź dzieckiem aptekarza

Jest też inna forma fanatyzmu. Ta odnosząca się bezpośrednio do samego siebie. Jak również jej przeciwieństwo. W pierwszym wypadku wpadamy w pułapkę perfekcyjnego wymierzania składników pokarmowych. Nigdy nie pozwalamy sobie na najmniejsze odstępstwo. Do szału doprowadza nas to, że jedna tabela podaje inną zawartość niż druga czy trzecia. Nie potrafimy zrozumieć, że np. nasza wątroba do pewnego stopnia akumuluje niektóre mikroelementy. Dlatego też twierdzenie, że dziennie musimy dostarczyć dokładnie wszystkich składników w dokładnie takich, a nie innych ilościach (modne w reklamach suplementów) - jest pozbawione sensu. Gdyby tak było to jeden dzień z niedoborem np. witaminy A kończyłby się poważną chorobą.
Nie chcemy też przyjąć do wiadomości, że skład np. mięsa zależy od tego, jak zwierze było karmione. Nie każda np. łopatka wieprzowa ma tyle samo tłuszczu i białka. Drobne różnice zawsze będą i nie są niczym złym. Są nawet - paradoksalnie - pożądane. Bowiem nic gorszego, jak rutyna. Rutyna to prędzej czy później brak postępów. Na pewnym etapie mięśnie nie będą rosły jeśli ciągle będziesz ćwiczył tak samo i jadł dokładnie to samo.
Staramy się zapewnić sobie wszystkie ważne składniki diety i tak nas to stresuje, że tracimy przez to psychiczne napięcie więcej minerałów i witamin niż pozyskujemy. Czy któryś z twórców mądrych poradników o żywieniu, albo pani dietetyk powiedzieli Wam o tym? Czasem drobne odstępstwo od diety poprawiające samopoczucie daje więcej zdrowia niż nazbyt radykalny reżim.
Wielu wydaje się, że dobry trening to taki, po którym trzeba ich wynosić z siłowni. Tymczasem dobry trening to taki, który daje efekty, jakich oczekujesz a nie permanentne przemęczenie. No chyba, że właśnie taki jest Twój cel treningowy!
Druga skrajność to oczywiście całkowite olewanie tego co się je i ćwiczenie tylko wtedy, gdy ma się "ochotę". Natura ma swoje prawa i ignorancja nie zwalnia nikogo z ponoszenia konsekwencji. Nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności. W przypadku praw natury ta zasad obowiązuje całkowicie bezwzględnie.

Jeszcze bardziej skrajnie, czyli poza krawędzią przepaści

Istnieją jeszcze zjawiska bardziej skrajne i bardziej niebezpieczne. Praktycznie śmiertelnie niebezpieczne. Chodzi o kupowanie i zjadanie bardzo podejrzanych substancji, począwszy od tasiemców a na pestycydach skończywszy. Wszystko po to, by schudnąć. Potem dowiadujemy się o śmiertelnym zejściu takiej osoby po zażyciu preparatu. Niedawno oglądałem coś podobnego o dziewczynie zmarłej po spożyciu takiej substancji. Co najgorsze w tej historii to fakt, że wcale nie miała takiej nadwagi, by mogło to usprawiedliwiać aż taką desperację! Po prostu normalna w miarę szczupła dziewczyna. Sam znam kilka przypadków kobiet, które głupim odchudzaniem w młodości zafundowały sobie cukrzycę na całe życie. Przed odchudzaniem były szczupłe, po - dwa razy cięższe!

Długie życie

Prawdziwe mistrzostwo w tym sporcie, jak i w każdym innym, nie polega na perfekcyjnym przestrzeganiu wszystkich reguł. Nie polega na gwałceniu swojego ciała i psychiki, ale na umiejętnej współpracy z nimi. Na umiejętności instynktownego wyczucia, kiedy należy sobie przykręcić śrubę, a kiedy wyluzować. Nie chodzi przy tym, by rezygnować z ciężkiej pracy i z zasad dietetycznych. Jeśli za często będziesz sobie pozwalał na luz to do niczego nie dojdziesz, jednak jeśli nie będzie tego robił - też do niczego nie dojdziesz, a Twoje ciała i Twoja psychika - o ile w ogóle możemy je rozdzielać - staną się Twoimi największymi wrogami, zamiast być przyjaciółmi. Zgodnie ze starą zasadą - jak nie napniesz mocno łuku to z niego nie wystrzelisz, jak napniesz go za mocno to się złamie!
Co ciekawe wielu powołuje się w swoich zaleceniach dietetyczno-życiowych na takich, czy innych długowiecznych. Czasem jednak można orzec, że ktoś przeżył tyle "pomimo", a nie "ze względu" na określone nawyki i styl życia. Są ludzie długowieczni - czyli tacy co to przekroczyli setkę - którzy pili alkohol albo nie pili (większość z tych pijących piła i pije bardzo umiarkowanie), są nawet tacy co sporo papierosów wypaliło, są wege i są mięsożercy. Łączą ich ich trzy cechy. Duża aktywność fizyczna, niska odporność insulinowa i pozytywne nastawienie do świata i do samych siebie. To właśnie na tę cechę chciałem Wam zwrócić uwagę tym artykułem. Nadmierny perfekcjonizm jest przejawem autoagresji, nadmierne luzactwo przejawem olewania samego siebie.

piątek, 22 sierpnia 2014

Metody treningu cz. 17

Jakiś czas temu pojawiły się pytania o MDS, więc postanowiłem ten odcinek serii o metodach treningu poświęcić właśnie temu zagadnieniu. Jest to o tyle ważne, że nie zawsze mogę odpowiadać na bieżąco na pytania wymagające nieco szerszego omówienia i pomimo smutnych doświadczeń mam nadzieję, że jednak nowe osoby nim zadadzą kolejny raz to samo pytanie przeczytają choć kilka artykułów.
MDS - Mechanical Drop Set jest specyficzną formą aktywizacji danej grupy mięśniowej. Jednak nim przejdę do szczegółów tej metody, dla porządku powinienem jeszcze wspomnieć o zwykłych drop setach. Te akurat można zastosować niemal w każdym ćwiczeniu, co nie znaczy, że każde ćwiczenie jakie robisz na treningu należy robić do upadłego stosując drop sety. Raczej należy w danym momencie wybrać jedno lub dwa, a nigdy wszystkie na raz.
W zasadzie drop sety można wykorzystać nawet w takim ćwiczeniu, jak przysiad. O tyle, o ile w razie czego mamy dobrą asystę i asekurację, bo może się zdarzyć, iż w którymś momencie mięśnie nagle odmówią posłuszeństwa. Natomiast niespecjalnie, z powodu specyfiki zaangażowanych mięśni, zalecałbym drop sety z MC, czy innych ćwiczeniach angażujących mocno hamstringii. Ważne w całej idei tej metody jest to, by zmiana ciężaru - a dokładnie jego zmniejszanie "zrzucanie" - przebiegała bardzo szybko. To ile procent zrzucamy na poszczególnych etapach jest zróżnicowane i zależy od wielu czynników. Tak od rodzaju ćwiczeń, poziomu zaawansowania, jak i odporności danej grupy mięśniowej na zmęczenie. Zwykle będzie chodziło o zakres od 10-30%. Przy czym nie można przesadzić z ilością składowych takiego drop seta. Raczej nie warto robić ich więcej jak 4, czyli 3 razy zmniejszając ciężar w ciągu całej serii.
Prz jedźmy zatem do MDS. Tutaj nie zmienia się ciężaru w poszczególnych składowych, a jedynie pozycję ciała. Podobnie, jak w drop setach robimy to szybko bez przerw. Natomiast raz złapany w ręce ciężar powinien w miarę możliwości zostać w tych rękach do końca. Nie zawsze jest to technicznie możliwe, choćby wtedy, gdy trzeba przestawić ławeczkę lub racka. Chyba, że korzystamy z pomocy dobrego partnera treningowego.
MDS zwykle składa się z co najmniej 3 ćwiczeń, choć może ich być więcej, a w pewnych szczególnych wypadkach tylko 2. Jednak w praktyce raczej nie powinno się łączyć więcej jak 4-5. Choć nawet 5 to już zazwyczaj zbyt dużo. Ostatecznie nie chodzi nam przecież o to, by przekształcać trening siłowy w aerobowe molochy. Co jest ważne to to, że zawsze zaczynamy od pozycji, w której jesteśmy najsłabsi i powoli przechodzimy do tych silniejszych. Na końcu powinno znajdować się to ćwiczenie, w którym mamy najlepsze wyniki. Kolejny warunek poprawnego MDSa to takie ułożenie ćwiczeń, by atakowały te same grupy mięśniowe pod innymi kątami. Więc np. uginanie ramion na modlitewniku połączone z unoszeniem ramion bokiem i czymś tam jeszcze nie będzie żadnym MDSem. W zasadzie wcale nie będzie niczym sensownym.
Zwykle MDS jest jednym z elementów dopełniających trening, czyli takim następującym po ciężkich ćwiczeniach siłowych. Przykładem może być wersja ma szrugsy, którą tu już kilku osobom polecałem w planach. Robi się szrugsa z ramionami nad głową, potem w opadzie, a na koniec stojąc z ramionami opuszczonymi w dół. Inny przykład to wyciskanie na ławce poczynając od dużego kąta i stopniowo go zmniejszając. Pomysłów na dobre MDSy jest wiele, więc można tu też popisać się kreatywnością. Pod warunkiem, iż będą przestrzegane powyższe zasady.
Jakie jest cel tej metody? Chodzi głównie o wszechstronne pobudzenie opornych mięśni. Dajemy specyficzny impuls neurologiczny odwołujący się do wzorców neuro-motorczynych zakodowanych w mózgu. Wykonujemy specyficzne nerwowe bombardowanie z różnych pozycji tego samego mięśnia lub grupy mięśni i atakujemy różne jego/ich obszary.

sobota, 26 lipca 2014

Od genialnych fizyków, do nieco mniej rozgarniętych dietetyków cz. 2


Ile kalorii dziś spaliłeś?

Każdy kto trochę dłużej uprawia jakiś sport lub po prostu pracuje fizycznie i nie dał się ogłupić do końca mitologii spalania kalorii wie dobrze, że organizm przystosowując się do danego wysiłku potrzebuje coraz mniej tej tzw. energii. Dochodzi do adaptacji i optymalizacji pracy wszystkich układów. Z tego powodu publikowanie tabel podających ile dany rodzaj ruchu pozwala spalać kalorii jest już po prostu absurdem podniesionym do bardzo wysokiej potęgi.
Ciekawy jest zresztą sam sposób badania tego ile przy danej czynności jednostka spala kalorii. Mierzy się bowiem w takim wypadku poziom oksydacji tłuszczu, tętno oraz pułapy tlenowe i z tego za pomocą czarodziejskich wzorów wylicza ilość spalonych kalorii. To dopiero jest naukowe podejście! Zresztą - kto odpowie na pytanie "ile kalorii spalamy poprzez krytyczne myślenie"?
Samo pojęcie "spalania kalorii" jest dość dziwaczne. Przecież kaloria jest to nic innego jak stara jednostka ciepła. Więc spalamy ciepło? Tu już nawet porównanie do pieca zawodzi. I tu następna ciekawostka - okazuje się bowiem, że kaloria w dietetyce oznacza coś innego niż w fizyce. Przyznam, że już sam dokładnie nie wiem co. Jednak skoro oznacza coś innego, to jak można nadal powoływać się na zasady termodynamiki? Może one też oznaczają tu coś innego? Idąc tym tropem dochodzimy do wniosku, że żywiąc się zgodnie z zaleceniami współczesnej dietetyki będzie tracić tkankę tłuszczową, jednak pamiętajcie, że oznacza to co innego - przykład wielu pulchnych pań dietetyczek - i tracenie ostatecznie będzie oznaczało tycie!

Więc po co jemy?

Zatem po co właściwie nam jest jedzenie? Ano potrzebne jest w szeregu procesów. Już choćby bez cholesterolu nie powstanie szeregu hormonów, poczynając od tych płciowych. Ciekawa woltę zrobił cały system Weidera, gdy najpierw kazano ograniczać kulturystom spożywanie tłuszczu i cholesterolu, a potem zdesperowanych kierowano na drogę testosteronu w strzykawce. Jasne, że nigdzie takich zaleceń nie znajdziecie wprost w artykułach. Jednak wnioski są takie i nie da się tego przeoczyć. Zaś na koniec mamy cały stek mądrości rodem z piaskownicy, pod tytułem "jaka to kulturystyka jest niezdrowa".
Kolejny ważny proces to powstawanie enzymów. Tu również potrzebne są składniki dostarczane do organizmu z pokarmem. Na koniec to, na co idzie najwięcej. Naprawa uszkodzeń, nadbudowa tkanek. Wspominałem już o nieustannej wymianie komórek. Teraz trzeba dodać do tego efekty wywołane wszelkiego rodzaju wysiłkiem. Począwszy od tego, gdy unosisz pokarm do ust i go żujesz, a skończywszy na ciężkich treningach na siłowni. Im większy wysiłek, tym większe uszkodzenia do odbudowy i do nadbudowy. Do tej ostatniej dochodzi w związku ze wspomnianą już optymalizacją do wysiłku. Organizm buduje większe mięśnie po to, by w przyszłości wysiłek był dla niego łatwiejszy.
Trzeba teraz wspomnieć jeszcze o uzupełnianiu wydatkowanej energii mechanicznej. Taka faktycznie zachodzi. Jednak zarówno to, jaki jest jej procent z przyjmowanego pokarmu u poszczególnych jednostek, jak i wyliczanie jej w kaloriach, jest całkowicie nierealne. Przynajmniej na dzisiejszym poziomie nauki. Liczne wzory, jakie czasem można spotkać w niektórych publikacjach są tylko próbą nadania naukowych pozorów bezsensownemu bełkotowi. Póki co, to ile każdemu z nas potrzeba jedzenia można wywnioskować tylko z długotrwałej obserwacji. Nigdy też uzyskane wyniki nie będą raz na zawsze ustalone na całe życie. Nasz organizm nie gromadzi kalorii lecz substraty typu glikogen czy ATP.
Przyczyna leży w hormonach
A teraz spójrzmy na klasyczne aeroby. Dlaczego tak się dzieje - wbrew zapowiedziom trenerów fitness - że tzw. większe wydatkowanie energii sprawia, że u wielu osób przybywa tkanki tłuszczowej? Jest to chyba najlepszy praktyczny przykład, który raz na zawsze pozwoli nam się uwolnić od wzorów energetycznych w opisie żywych organizmów.
Nazbyt duże obciążenie treningowe, ponad poziom wytrenowania, sprawia, że dochodzi do nadprodukcji hormonów nadnerczy - głównie kortyzolu. To zaś objawia się niczym innym, jak odkładaniem tłuszczu na brzuchu. Jest rzeczą ważną, by zrozumieć ten mechanizm. Organizm zamiast przeznaczać pokarm na odżywianie mięśni i innych tkanek, część z niego przeznacza na tkankę tłuszczową. Dlaczego? Tu możemy tylko spekulować. Jest to zapewne pozostałość przystosowań ewolucyjnych. Długi bieg oznacza brak zwierzyny w okolicy i nieudane polowanie. Skoro tak, to trzeba zrobić jakiś zapas, by dłużej przeżyć na gorszym pożywieniu roślinnym. Czyli - długi wysiłek aerobowy plus niedożywienie - współczesna recepta na odchudzanie, tak naprawdę prowadzi w przeciwnym kierunku. Spada masa mięśniowa, rośnie tkanka tłuszczowa. Do tego dochodzi fakt, na który zwraca uwagę Taubes - im więcej wysiłku, tym bardziej jesteś głodny!
Zapewne nie muszę tu pisać o wpływie innych hormonów, jak choćby testosteronu na rozwój masy mięśniowej, czy też insuliny na tkankę tłuszczową. Te sprawy były poruszane już wielokrotnie. Rzecz jasna w żywym organizmie nie chodzi tylko o jeden konkretny hormon, lecz o całe spektrum reakcji i ich wzajemne relacje. Tym niemniej widać tu wyraźnie, że to czy rośniemy czy chudniemy nie zależy w żadnej mierze od kalorii, ale od hormonów oraz od tego jaki rodzaj pokarmu przyjmujemy. Przy czym zachodzi też pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne, gdyż poszczególne pokarmy - tak przez zawartość makroskładników, jak i witamin czy minerałów jak i poprzez inne dodatki np. fitoestroegny - wpływają na gospodarkę hormonalną organizmu.

sobota, 12 lipca 2014

Od genialnych fizyków, do nieco mniej rozgarniętych dietetyków cz. 1


Fizycy na temat biologii

Już Erwin Schrodinger (ten od słynnej kotki, bowiem polski przekład podręczników sugerujących, iż był to kot - osobnik rodzaju męskiego - jest nieprawidłowy) wyraźnie podkreślał, że jeśli spróbujemy przyłożyć prawa fizyki na reakcję żywego biologicznego organizmu, to otrzymamy całkowicie błędne wnioski. Bowiem fizyka bada układy statyczne - stąd tyle zamieszania z mechaniką kwantową - natomiast w biologii mamy do czynienia z układami dynamicznymi. Dziś wszak nie składasz się z tych samych komórek co 20 lat temu! Cały czas w Twoim organizmie zachodzą zmiany.
Komentując powyższe stwierdzenie swego kolegi, drugi wielkiego formatu fizyk i matematyk Roger Penrose, stwierdził, iż niestety dziś jeszcze ciągle wielu ludzi twierdzi, że jedzenie to przyjmowanie energii. Innymi słowy robią to przed czym przestrzegał Schrodinger - bawią się liczeniem kalorii i bezkrytycznie przenoszą prawa termodynamiki na żywe organizmy.
Swoje wnioski Schrodinger wypowiedział w latach czterdziestych ubiegłego stulecia, co oznacza, że wiedział już wtedy to co dla współczesnych dietetyków i lekarzy ciągle pozostaje tajemnicą. O tym, że dietetyka jest obecnie w tyle za tym co osiągnięto w Europie niemal wiek temu wiem od dawna. Ostatnio zaczyna mnie prześladować myśl, iż ostatnie pięćdziesiąt lat postępu medycyny to jeden wielki bajer. Na marginesie tych rozważań powołam się jeszcze raz na Schrodingera, który wyraźnie już wówczas przestrzegał przed tym, że prześwietlenia rentgenowskie nie tylko mogą wywoływać nowotwory i inne choroby, ale też nasilać niekontrolowane mutacje. Te zaś będą miały wpływ na cały gatunek ludzki. Tymczasem lekarze często posługują się promieniami rtg nawet wtedy, gdy nie jest to konieczne. Nie chcę całkowicie przekreślać walorów diagnostycznych prześwietleń, może jednak warto zrobić uczciwy bilans zysków i strat?
Sam znam przypadek lekarza, który nalega na ciągłe prześwietlanie, gdy tymczasem wszystkie podręczniki i opracowania podkreślają, że w chorobie, o którą w tym wypadku chodzi (mniejsza o to jakiej) rozpoznanie rtg nic nie daje. Czy zatem jest to postęp, czy tylko lekarzom przybywa gadżetów? Zostawmy to pytanie otwartym.

Wartości kaloryczne pokarmów

Skąd w ogóle biorą się podawane na opakowaniach czy w tabelkach wartości kalorii? Otóż jest to wynik działania polegającego na spalaniu danego pokarmu w przyrządzie zwanym kalorymetrem. Ile kalorii ciepła dany produkt wydzieli w czasie spalania, tyle przypisuje mu się wartości kalorycznej. Na tej podstawie powstają pseudonaukowe mądrości na temat liczenia kalorii w diecie. Jednak wystarczy przejrzeć się w lustrze, by stwierdzić, że człowiek to nie piec i dym mu uszami nie leci. Czy naprawdę wymagam tak wiele od dietetyków?
Prawda jest taka, że nasz metabolizm różni się bardzo od tego "piecowego" inne wydzielanie ciepła zachodzi przy przyswajaniu tłuszczu ok. 4%, węglowodanów 10%, białka zaś 30%. Jest to tzw. współczynnik efektu termicznego TEF. Jednak i do tego podchodziłbym z pewną rezerwą, bo póki co nikt nie przebadał zależności tego współczynnika od środowiska w jakim dany człowiek się rozwijał oraz co się stanie, gdy całkowicie zmieni klimat. Być może na skutek tego zmieni się i TEF. Wystarczy sobie to uzmysłowić na przykładzie Afrykańczyka przeprowadzającego się do Skandynawii lub też odwrotnie.
Już w tym miejscu widać jak złudne jest liczenie kalorii i dlaczego od lat odradzam taką praktykę. Jednak spróbujmy teraz pójść nieco dalej. Czy nawet po ignorowaniu wartości kalorycznej możemy jeszcze w ogóle mówić i pisać o tym, że jedzenie to dostarczanie organizmowi energii? Otóż jest to tak daleko idące uproszczenie, że znowu jego jedynym efektem będzie trwanie w błędzie.

Mit żywej maszyny

Zacznijmy od porównania dowolnego urządzenia mechanicznego i żywego organizmu. Tym pierwszym może być samochód, tym drugim człowiek lub dowolny inny ssak. Samochód porusza się dzięki spalaniu benzyny i w jego przypadku zasady termodynamiki będą się jak najbardziej sprawdzać. Jeśli nie nalejesz do baku to nie pojedziesz. Koniec kropka. Skończy się benzyna i samochód staje. Czy tak samo jest z człowiekiem? Nie do końca. Czas zapomnieć o starym przesądzie o żywej maszynie i mechanistycznym ujmowaniu żywych organizmów.
Jak nie zjesz śniadania to nie oznacza od razu, że nie będziesz zdolny do pracy. Już słyszę kontrargumenty, że żywe organizmy mają zapasy energetyczne np. w postaci tkanki tłuszczowej, glikogenu itd. Dopiero po ich wyczerpaniu "przestaną działać". Nie jest to takie proste!
Czy organizmy żywe rosną zgodnie z ilością przyjmowanego pokarmu, czy też ze względu na zakodowany w genach plan rozwoju? Innymi słowy czy zawsze lepiej odżywione dziecko urośnie większe niż źle odżywione? Okazuje się, że nie. Jest jasne, że skrajne niedożywienie będzie prowadziło do wad rozwojowych, czy nawet upośledzenia. Jeśli jednak porównamy dzieci z lekkim niedoborem do tych z lekką nadwyżką żywieniową, to sprawa nie jest już tak oczywista. Zwłaszcza, gdy chodzi o rozwój muskulatury.
Coraz częściej zwraca się uwagę na fakt, iż w pewnych sytuacjach dochodzi do rozwoju mięśni nawet na sporym deficycie pokarmowym. Stąd zresztą biorą się pewne metody manipulacji w sporcie, ale to zostawmy póki co na boku. Warto tu natomiast zwrócić uwagę na wspomniany już plan rozwoju zakodowany w genach. Otóż przykładowo pewne allele kodujące mogą pojawić się w populacji ludzkiej aż w 3 odmianach - apoE-e2, apoE-e3, apoE-e4. Wiadomo już, że od tego jaki typ allelu posiadamy będzie zależało optimum proporcji między białkiem a tłuszczem czy pokarmów zwierzęcych w stosunku do roślinnych u danej jednostki. Jednak nie oznacza to wcale, że wiemy już wszystko i w grę nie wchodzą inne czynniki. Być może istnieje również kod genetyczny stanowiący o tym, czy komuś do rozwoju wystarczy 1 gram białka na kilogram masy ciała, a komuś innemu potrzeba i więcej niż 3 gramy. Bynajmniej jednak nie wszystko sprowadza się do genów w tak rozumianym znaczeniu.
Jednakże prowadzi nas do kolejnego wniosku. Ustalanie optymalnych proporcji makroskładników dla wszystkich jest błędne. Ustalanie, że każdy kto ćwiczy na siłowni potrzebuje dokładnie 1,8 grama białka jest bzdurą. Możemy sobie tu podarować wyniki nieudolnie prowadzonych badań przez naukowców, którzy nie bardzo wiedzą co badają. Tak samo niepoważne będzie stwierdzenie, że bez 3 gram białka na każde 1kg masy ciała nie urośniesz. Skłonność do szukania uniwersalnych rozwiązań niemal zawsze prowadzi na manowce. Ma tylko tę "zaletę", że zwalnia z myślenia i obserwacji!