środa, 21 sierpnia 2013

Metody treningu cz. 12

Skoro omówiłem już pokrótce problem częstotliwości treningów w odniesieniu do różnych metod treningowych i sprzecznych szkół, pora zająć się kolejnym ważnym parametrem mającym niebagatelny wpływ na układanie poszczególnych planów treningowych. Jest nim tempo. Przez długi czas faktor nieco niedoceniany, obecnie nawet jakby przeceniany. Od razu stwierdzę, że okresowo warto tempo różnicować, co zresztą zaleca nawet Poliquin w jednym ze swoich artykułów. Dlatego też nie ma sensu sprzeczać się, jak czyni wielu, czy lepsze jest tempo szybkie dynamiczne, czy też wolne.
Istnieje ogólna reguła ujęta dość dobrze przez Thibaudeau, która mówi o tym, że na przyjętą wartość tempa największy wpływ ma grawitacja. Innymi słowy tempo jest wyznacznikiem naszej walki z grawitacją. Dlatego też, gdy podnosisz powinieneś to robić jak najszybciej się da. Natomiast przy opuszczaniu ciężaru strać się zwalniać właśnie po to, by przeciwstawić się sile grawitacji. Niby nie trzeba nic tu dodawać. Jednak spróbujmy przyjrzeć się sprawie nieco dokładniej.
W rzeczywistości powyższa zasada odnosi się najbardziej do ciężkich ćwiczeń siłowych. Już niekoniecznie do izolacji. Ma też związek z częstotliwością, o czym niebawem. Nim jednak pójdę dalej muszę oddać sprawiedliwość Thibowi, który wyraźnie zaznacza, że z tym zwalnianiem tempa w fazie negatywnej nie możemy przesadzić, gdyż w przeciwnym wypadku ciężar używany w ćwiczeniu stanie się zbyt mały.
Tak z tego, jak i z kilku jeszcze innych powodów, wolna faza negatywna nie cieszyła się powodzeniem w byłym Bloku Wschodnim. Trenerzy stawiali bowiem na dość dużą częstotliwość, więc siłą rzeczy należało fazę negatywną wykonywać w miarę szybko. Prowadziło to czasem do przesady. Jedno z zaleceń dotyczących przysiadów mówiło, że zawodnik ma schodzić w dół niczym "śliwka wpadająca w kompot". Takie podejście znacznie skracało czas regeneracji, ale też żywotność stawów zawodnika i często gęsto prowadziło do poważnych kontuzji.
Zasadą, która i nas do dziś obowiązuje jest to, że wszystkie ćwiczenia olimpijskie oraz ich pochodne nie mają praktycznie fazy negatywnej. Widać tak w snatchu, jak i w cleanie, ale również w push pressie, czy hang pullu. Jest to podyktowane właśnie troską o stawy.
Co innego w ćwiczeniach złotych. Tu fazę negatywną można wydłużać do 4-5 sekund pod warunkiem, że dane ćwiczenie wykonujemy raz na 5-14 dni. Jeśli częściej to będzie to zbyt duże obciążenie. Jeszcze inaczej będzie w izolacjach, które ze swej natury narzucają wolniejsze tempo w obu fazach, lecz też bez przesady. Warto pamiętać, że kulturystyka bazuje na tym samym co inne sporty siłowe, ale na pewnym etapie zaczyna się od nich nieco różnić.
Na fali fascynacji zwolnionym tempem powstały plany typu super slow. Metoda może i dobra, ale tak naprawdę daje ona efekty w dość krótkim przedziale czasowym. Należy pamiętać, że wolna faza pozytywna nigdy tak naprawdę nie przyczyni się do zwiększenia siły. Układ nerwowy ma swoje prawa. Chcesz podnosić dużo, podnoś dynamicznie.
Co do ćwiczeń, które robi się tylko w formie fazy negatywnej, to omówię je później, by teraz nie rozmywać tematu.
Jak już wspomniałem Rosjanie i Bułgarzy stawiając na wysoką częstotliwość - niekiedy nawet wykonywanie kilka razy w tygodniu np. przysiadów w 6 sesjach na dzień - unikali, jak ognia wolnej fazy negatywnej. Jeśli więc zdecydujemy się na opisaną wcześniej metodę Sandowa albo jakieś podobne rozwiązanie, nie możemy przedłużać fazy negatywnej. W tej sytuacji praktycznie musimy zapomnieć o wolnym tempie ćwiczeń. W ramach specjalizacji można czasowo niektóre wykonywać z wolną fazą negatywną co drugi dzień, lecz ciągnąć tego za długo się nie da. Jeszcze na koniec przypomnienie - wszystko to dotyczy ciężkich ćwiczeń siłowych, a nie izolacji, które kierują się swoimi odmiennymi prawami.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Następna odsłona dyskusji o diecie i treningu

Z racji, że w poprzednim wątku przekroczyliśmy liczbę 200 komentarzy i niektóre przeglądarki mają z tym kłopot, otwieram kolejną część dyskusji. Za chwilę postaram się odpowiedzieć na ostatnie pytania Marka.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rehabilitacja a motywacja...


... czyli, jak niebezpieczne są skrajności.
Artykuł ten jest w zamierzeniu krótką wstawką na temat pewnej niebezpiecznej tendencji, jaką zaobserwowałem w ramach pracy z niektórymi osobami poprzez ich dzienniki, jak również rozmów oraz czytywanych czasem publikacji i porad.
Dość długo w sportach siłowych pokutowała przekonanie, że najważniejsze to dźwigać jak najwięcej i rosnąć ile się da. Brak dokładnego rozpoznania stanu zdrowia skutkował w wielu wypadkach jego pogorszeniem się, pogłębieniem wad postawy, a nawet kontuzjami. Powoływanie się na starych mistrzów i dowodzenie, że oni robili jedynie ciężkie złożone ćwiczenia jest nieporozumieniem. Kilkadziesiąt lat temu ludzie więcej się ruszali, przeciętnie byli po prostu fizycznie zdrowsi. Dlatego też mieli lepszy start i zwykle nie wymagali rehabilitacji. Dziś jest inaczej. Siedzący tryb życia, większość czasu spędzana przed komputerem itd. Gdzie są dzieci grające w piłkę całymi dniami? Wszędzie, gdzie tylko się dało? Gdzie huśtające się na trzepaku? Gdzie dziewczynki skaczące na gumie? Kiedyś był to widok normalny, dziś coraz rzadziej można się z tym spotkać. Matki kurczowo trzymają swoje pociechy, by nie biegały i nie zrobiły sobie krzywdy. Są o wiele spokojniejsze, gdy dziecko siedzi przed komputerem... Tymczasem właśnie tak degraduje się jego motoryka. Wyniki wszyscy znamy.
Potem, gdy taki człowiek przyjdzie na siłownię i od razu próbuje dźwigać dużo i ciężko musi się to skończyć źle. Potrzebna jest tu na nowo edukacja w zakresie poprawności ruchów. Coś co kiedyś było naturalne. No dobrze. Nie chcę w tym miejscu rozpisywać się nadmiernie na temat rehabilitacji. Chciałbym zwrócić uwagę na coś innego. Na drugą skrajność.
Oto bowiem pojawił się inny nurt. Dokładne diagnozowanie, rehabilitacja i powolne wdrażanie do treningu siłowego. Sam uważam się za przedstawiciela tego nurtu. Dobrze się stało, jednak i tu czai się pewna pułapka. Można i z tym przesadzić.
Nazbyt drobiazgowa analiza wad postawy może człowieka całkowicie zniechęcić i przestraszyć. Będzie całe życie podnosił tylko symboliczne ciężary i uważał na siebie, jak owe wspomniane wyżej matki na swoje dzieci. Nie popełnijmy tego błędu.
Każdy z nas ma jakieś większe lub mniejsze wady postawy. Warto na nie zwrócić uwagę i starać się leczyć. Jednak nie można od razu z powodu lekkiego skrzywienia czuć się inwalidą i unikać cięższych wysiłków. Zwłaszcza wtedy, gdy mamy opanowaną technikę.

Przykład skoliozy

Prosty przykład: skolioza w odcinku piersiowym. O ile zwierzęta nie mają tego problemu, my z powodu specyficznego rozwoju mózgu rozwinęliśmy się tak, że jedna strona ma lekką przewagę. Tak więc są osoby praworęczne i leworęczne. To zaś powoduje, że lekka skolioza w odcinku piersiowym jest u nas normą, a nie wadą postawy. Wprawdzie powinniśmy dążyć do wyrównania tego dysonansu, ale bynajmniej nie jest to takie proste. Zawsze dominująca ręka będzie nieco silniejsza i nieco sprawniejsza.
W tym punkcie trudno mi się zgodzić z Girondą proponującym skupianie się przez cały dzień na tym, by robić wszystko słabszą ręką. Jest to walka z wiatrakami. Spowoduje jedynie to, że ogólnie nasza praca będzie mniej wydajna, choć zapewne lewa ręka nieco dogoni prawą lub odwrotnie w przypadku osób leworęcznych.
Sprawa treningu oburącz w takich sportach, jak np. tenis czy szermierka to temat ciekawy, ale nie związany z tym o co tutaj chodzi. Pozostawmy go więc na uboczu.

Motywacja

Tak więc po dokładnej analizie sylwetki może nagle dojść do sytuacji, że człowiek dotychczas pełen zapału traci cały rozpęd i motywację. Wczoraj czuł się kandydatem na mistrza świata, dziś niepełnosprawnym bez perspektyw. Nie temu to wszystko ma służyć!
Nasza psychika w dużej mierze decyduje o stanie naszego zdrowia, o wynikach treningu. Dieta dietą, ale jeśli ciągle będziemy przygnębieni i tak stan naszego zdrowia będzie się pogarszał. Zupełnie inne wyniki daje trening robiony z zapałem, a inne taki bez przekonania. Różnica może wynosić nawet od 50 do 80%. Trzeba więc uważać na swoje wady, ale nie pozwolić, by ograbiły nas z motywacji.
Sam wiem najlepiej jak to jest. Mimo tylu lat starań, ćwiczeń i poszukiwań nie jestem i nigdy pewnie nie będę wyglądał imponująco. Gdybym 25 lat temu wiedział tyle ile teraz, zapewne teraz wyglądałbym znacznie lepiej. Trudno! Nie porównuję się z czołówką światową, ale z sobą samym z przed miesiąca, roku, lat. Wtedy wiedzę sens tego co robią. Wiem, że nie miałbym nawet tego, gdybym się nie przykładał do treningów.
Wtedy, gdy udaje mi się wygenerować odpowiednie nastawienie psychiczne treningi dają nieporównywalnie lepsze efekty!

Wielkie nieporozumienie

Jeśli więc człowiek, który do tej pory robił przysiady z 200 kg na plecach nagle po diagnozie będzie się bał nawet 20 kg, to już jest coś nie tak. Nie o to w tym chodzi. Przecież kulturystyka, jak i każdy inny sport poważnie traktowany ma nam pozwolić przekraczać własne ograniczenia, a nie biernie się im poddawać. Można narzekać i stwierdzać, że gdyby miało się predyspozycje... gdyby było się całkiem zdrowiem... O wtedy pokazałbym na co mnie stać. I co komu przyjdzie z takiego marudzenia? Zapewne nic.
Warto na koniec uświadomić sobie jeszcze jedno. wady postawy, przynajmniej te pomniejsze, nie są zauważane przez większość ludzi. Będą podziwiać nasze wypracowane mięśnie niski poziom tkanki tłuszczowej, a nie lekkie skrzywienie kręgosłupa. My powinniśmy sami zdawać sobie z tego sprawę, ale niech nas to motywuje do bardziej wytrwałej pracy, do lepszej techniki, a nie do pozostania na poziomie różowej sztangielki.
Silna motywacja sprawia, że człowiek regeneruje się dwa razy szybciej, a więc też rośnie dwa razy szybciej. Pomyślcie o tym!