Czy
wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie?
Czy
książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną
o
zapachu mojego ciała? A ludzie?
Przez
chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci –
zapomną.
Halina
Poświatowska
Miłość
jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu,
śmiercią czasu.
Jonathan
Carroll
Gościniec
niedaleko Poznania – 25 września 1283
Kurz
gościńca wgryzał się w twarz. Wdarł się nawet do oczu i ust.
Drażnił nozdrza. Jednak Dobko nie miał siły, by go zetrzeć. Miał
nawet trudności z przełykaniem śliny. Jego silne i wielkie jak
konary dębu ramiona leżały bezwładnie na ziemi. Czuł wściekłość
i wstyd. Oto on, Dobiesław Zaremba, zwycięzca turniejów i pogromca
najbardziej znamienitych rycerzy uległ zwykłym zbójom. Wpadł w
pułapkę i teraz konał na poznańskim gościńcu.
Myśli
coraz mniej składnie kołatały się w głowie. Ostatnie słowa,
jakie ku swemu zdumieniu usłyszał brzmiały:
-
Przyfilujcie, coby ten krzy pachoł zapłacił co obiecał, a tego tu
już ostawcie. Zara dychać przestanie.
Litościwy
mrok okrył świadomość Dobka. Jednak oddychać jeszcze nie
przestał.
Poznań,
komnata na wieży zamkowej - 10 grudnia 1283
Jestem
kotem i nie powinno to nikogo obchodzić. Nim opowiem Wam moją
historię albo ten jej fragment, który jest szczególnie zajmujący,
muszę kilka rzeczy wyjaśnić. Po pierwsze koty nie lubią mleka.
Zdecydowanie wolą kawał mięsa. Taki co to biega na czterech
łapkach lub taki co to można zwędzić z książęcej kuchni. No
dobrze, to tylko szczegół techniczny. Nie będę Was zanudzał
prozą kociego życia.
Po
drugie czarne koty nie są wcale odpowiedzialne za nieszczęścia
nawiedzające ludzi. Nie mają nic wspólnego z czarownicami. Choć
akurat od tej reguły zdarzają się wyjątki. Chciałbym tylko
byście nie wysnuwali z mojej opowieści zbyt daleko idących
wniosków i nie generalizowali, obciążając podejrzeniami moich
pobratymców. Mimo tego co się stało, a właściwie właśnie
dlatego poczuwam się do wspólnoty z nimi.
Wreszcie
trzecia sprawa. Księżna Ludgarda była kobietą piękną i pełną
wielu zalet, jednak nie ujmując nic jej pamięci, chcę zaznaczyć,
że nie był to dobry materiał na świętą, co przedstawiciele
Kościoła szybko pojęli i pomimo paru ludowych bajań nigdy za uszy
na ołtarze jej nie ciągnęli. Zresztą pan biskup Jakub Świnka
wolał mieć na uwadze własny ingres niż starać się o wątpliwą
poniekąd kanonizację. Wystarczy już tych dygresji, posłuchajcie
lepiej, co ma do powiedzenia skromny zamkowy kot...
Chata
gdzieś w lesie – 26 września 1283
Chłop
przestępował z nogi na nogą. Czuł się dość niepewnie i już
zdążył przynajmniej kilka razy pożałować, że się wtrącił
zamiast zajmować własnymi sprawami. Nie należało zbierać
poranionych ludzi z gościńca. Nie należało ładować ich na swój
wóz, a już na pewno nie należało przywozić do starej wiedźmy
mieszkającej pod lasem. O tej wiedźmie krążyły takie opowieści,
że strach było słuchać. To prawda, że chodziły do niej baby,
gdy ktoś w rodzinie zachorował lub krowa przestawała mleko dawać.
Stara potrafiła też dowiedzieć się, kto mleko zapaskudził
urokiem, albo kto ukradł kurę. Umiała odczyniać. Jednak nikt bez
bardzo ważnej przyczyny się do niej nie fatygował.
Teraz
chłop podpierał krzywą futrynę drzwi, przestępował z nogi na
nogą i w duchu klął swoją głupotę. Jakby tego było mało nowe
łapcie obcierały go niemiłosiernie. Wiedźma tymczasem oglądała
rany przywiezionego człowieka. Coś mruczała pod nosem, ucierała
jakieś papki i zaczęła nakładać je na rany.
- To
jo se już pójdę – odezwał się chłop niepewnie. Chciał
gdzieś w spokoju stopy zanurzyć w strumieniu, no i oddalić się
jak najszybciej z tego przeklętego miejsca.
- Idź,
idź – zaskrzeczała wiedźma – Tylo mi powidz kaź go nalazł? - Nu przy gościńcu na Poznań. Zbóje go naszły i ostawiły ledwo dychającego.
- I nic ni mioł? Zbroi, miecza...
Chłop
miał dość. Co go naszło, by dźwigać tego zdechlaka? Trza było
zostawić i iść swoją drogą. Przecież nie to chrześcijańskie
miłosierdzie, o którym klechy ględziły z kazalnicy. Nigdy do
końca im nie wierzył. Niby troszczyć się o obcych? Odjąć sobie
od pyska i dać innemu? E tam. Bajania. Nie bardzo też widział, by
jakiś klecha sam se od pyska odejmował i jemu dał. Co to, to już
nie. Każdy wie, że lepiej pchać żarcie do swojego pyska niż do
cudzego.
Jednak
coś go tam na tej drodze tknęło. Coś, jakaś siła dziwna, która
kazała mu zebrać ledwo żywe ciało i przywieźć tutaj. Teraz zaś
żałował. Tym bardziej, że zachował sobie drogi pierścień,
który jakimś cudem przetrwał rabunek.
- Nico
nie mioł – powiedział z udawaną pewnością siebie chłop –
Zbóje przeca po to napadają, by wziundź. To i nico nie ostawiają
– Z tymi słowy wyszedł z krzywej chałupy i nie oglądając się
za siebie poszedł do wozu. Łapcie nadal go obcierały.
Poznań,
jedna z komnat zamkowych - 11 grudnia 1283
Zaletą
każdego kota jest to, że jest niemal niewidoczny. Im jakiś
człowiek ważniejszy i możniejszy, tym mniejsza szansa, że zauważy
małego zwierzaka szwendającego się po komnatach. Gdy spotka się
książę i kot, to ten drugi nie powinien liczyć na zainteresowanie
tego pierwszego. Może co najwyżej oberwać, gdy będzie zbyt
natrętny. Rzecz jasna kot, nie książę!
Teraz
też nikt na mnie uwagi nie zwracał. Na dworze zawiewało śniegiem
i nic nie zachęcało do szwendania się po murach czy dziedzińcu.
Przysiadłem cicho przy palenisku. Cieplej tutaj i lepiej słychać.
Słuchać zaś było o czym. Na zydlach nieopodal siedzieli książę
Przemysł i jeden z jego najbardziej zaufanych dworzan.
- Krze,
niech to spadnie na moją starą głowę, ale musimy – mówił
cicho, lecz stanowczo – Bóg nie błogosławi temu związkowi. Nam
zaś potrzebny jest dziedzic i nowy sprzymierzeniec... - Czy przeto mamy występować przeciw Bogu? – zapytał nieco ochrypniętym głosem książę
- Nie
przeciw, jeno... - stary dworzanin ważył teraz każde słowo –
Niekiedy i patriarchowie dopuszczali się czynów uznanych za złe,
a potem Bóg im błogosławił. Pomnisz panie historię Dawida i
Batszeby, o której bajał wielebny Świnka na kazaniu? Czyż grzech
króla nie sprawił, iż trwał dalej jego ród? Czyż nie powiła
syna zdobyta podstępem żona – wielkiego Salomona? On musiał
zgładzić Uriasza, ty zaś panie... - urwał i spojrzał znacząco
w oczy swego władyki. Mimo wszystko bał się dokończyć.
- Miłowałem
ją kiedyś. I teraz nie jest mi do końca obojętna.
Siedziałem
nieopodal i czułem coraz większy strach. Lęk nieodparty. Zacząłem
bowiem rozumieć do czego zmierza ta rozmowa. Do czegoś co było
przerażające. O wiele bardziej przerażające niźli to co mnie się
przytrafiło. Czyż mogłem siedzieć i słuchać tego spokojnie? Co
mogłem zrobić? Co może zrobić zwykły zamkowy kot, by zapobiec
zbrodni?
Książę
myślał. Sapał ciężko, jakby proces ten sprawiał mu wiele trudu.
Głowę miał pochyloną i cała jego postać się zgarbiła.
Milczenie zapadło na długo. Nawet ja zamarłem i bałem się
poruszyć. Czekałem i miałem nadzieję. Może jednak nie zdecyduje
się na ten krok? Wreszcie Przemysł wyprostował się. W jego oczach
nie było życia, ale powiedział spokojnie i zdecydowanie:
-
Dobrze. Zróbcie to. Tylko tak, by nikt nie odgadł. Bez przelewu
krwi.
Chata
gdzieś w lesie – 12 października 1283
Stara
kobieta, którą okoliczni mieszkańcy nazywali wiedźmą, spoglądała
z troską na walczące z gorączką ciało. Młodzieniec nie rokował
dużych nadziei. W zasadzie już powinien nie żyć, jednak jakaś
siła wewnętrzna nie pozwalała mu odejść. Stara domyślała się
co to za siła. Nie zawsze była stara i nie zawsze była przecież
wiedźmą. Podtrzymywała to niknące życie już od kilku miesięcy,
choć początkowo myślała, że zgaśnie po paru dniach. Teraz czas
się kończył. Czemu tak się o niego starała? Odpowiedź na to
pytanie nie tyle znała, co raczej ją przeczuwała.
Obawiano
się jej, ale i ona musiała się bać. Duchowni z ambon potępiali
takie jak ona. Wystarczyła iskra, by rozpalić nienawiść. Ratowało
ją tylko to, że kraj ciągle jeszcze był pogański. Pod podszewką
uroczystych rytów i modłów, jakie prowadzili chrześcijańscy
kapłani, pod demonstracyjną wiarą przejawianą przez książąt i
możnowładców czaił się duch pogaństwa mieszkający w prostym
ludzie. Każdy chodził na msze, ale też każdy wiedział gdzie
szukać odczyniającej uroki baby, gdzie znaleźć żercę starych
bogów, co kryje się po uroczyskach... Było ich coraz mniej, ale
jednak byli. Już od kilku wieków tępiono ich niemiłosiernie, choć
w ostatnich latach zamętu jakby mniej gorliwie.
Teraz
musiała podjąć decyzję, co zrobić z tą resztką życia, jaką
jej powierzono. Młodzieniec na pewno był znamienitego rodu i gdyby
go uratowała być może zapewniłaby sobie opiekę. Tylko nie bardzo
mogła. Ani jej niewielka wiedza tajemna, ani znajomość ziół nic
tu pomóc nie mogły. Rany były zbyt poważne. Mimo tego coś jej
mówiło, coś zupełnie niepojętego, jakaś siła nieznana, że nie
może pozwolić mu umrzeć. Pozostawało więc tylko jedno, ale na to
on musiał się zgodzić. Więc trzeba by odzyskał choć na chwilę
przytomność.
Czemu
chciała poważyć się na coś tak strasznego? Tak niebezpiecznego?
Też nie wiedziała, ale czuła, że musi. Coś się miało wypełnić
i to coś potrzebowało jej wiedzy i zapomnianej już mocy.
Świetna kocia narracja, bardzo przyjemnie się czyta :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kontynuacje.
Stefan, w ramach domowych ćwiczeń czytania nagrałem Ludgardę w wersji audio :)
OdpowiedzUsuń1. https://instaud.io/G5Z
2. https://instaud.io/G60
3. https://instaud.io/G63
4. https://instaud.io/G64
Pozdrawiam! :)
Niebawem posłucham na spokojnie. Na pewno kawał dobrej roboty :)
OdpowiedzUsuń