czwartek, 30 czerwca 2016

NIECHCIANE DZIECI czyli Krótka apokalipsa dla optymistów



Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość
ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe,
żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się.
Wreszcie Pan rzekł: Zgładzę ludzi, których stworzyłem,
z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające
i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem. (Rdz 6,5-7)


1. Scena

Mijała mroźna noc. Trujące wiatr hulał pośród zgliszcz podnosząc tumany żółtawego kurzu. Powoli nadchodził kolejny wschód słońca. Czerwonokrwiste światło spłynęło z góry, kładąc się kolorowymi plamami na tym co kiedyś było najlepszym ze światów. W powietrzu, lub raczej gazie, który nazywano już tak tylko z przyzwyczajenia, rozpływały się nierównomierne kolory załamującego się w zanieczyszczeniach światła, od różowego poprzez odcienie czerwieni, aż do ostrej pomarańczy.
Rozległa przestrzeń zarzucona była złomem i wszelkimi możliwymi odpadami. Powykrzywiane w konwulsjach wszechmateriałowe wymioty niebyłej już cywilizacji. Metale – od stali, mosiądzu, aluminium i miedzi, aż po różne dziwne stopy. Wszelakie tworzywa sztuczne, dzieło pracowitych rąk ludzkich i nieujarzmionych umysłów. Była to nieprzebyta składnica materiałowa, w której nadtopiona guma w najdziwniejszych plątaninach, niby rojowisko dziwacznych różnobarwnych żmij i węży, oplatała makabryczne hałdy potłuczonego szkła, porcelany, czy kamionki. Mieszała się tu cała ludzka przemyślność w stworzeniu czegoś trwałego…. Pordzewiałe pręty wystawały ze stosów kamienia, zawsze chętne i gotowe, by ktoś nieostrożny mógł się na nie nabić.
Wiatr przerzucał, to tu to tam wielkie płaty blach, które przelatywały nad ziemią wydając dziwne dźwięki. Falujące płaty huczały tajemniczo podczas tego krótkiego lotu. Potem wbijały się z impetem w ziemię, lub zsuwały po stosie odpadów.
Tak wyglądał ten świat, kolebka ludzkości. Ogołocona z roślin i zwierząt ziemia przyjęła za swoje, tony resztek tego co przeminęło. Tam gdzie nie było odpadów rozpościerały się pozbawiane prawie wszelkiej roślinności rozległe, jałowe przestrzenie. Prawie wszelkiej… czasami rosło coś, dziwne czerwono – brązowe liście.
Jednak uparte życie kołatało się ciągle nie chcąc poddać się bez walki...


2. Czas

Będzie to niebawem, kiedy już przeminie czas zachwytu rozumem. Nadejdzie, gdy wygasną serca, wtedy gdy usną anioły znużone czuwaniem nad szaleństwem, gdy zaś usną przyśni im się, że nie istnieją, bo nie znajdą dla siebie racji bytu. Tak pogrążone we śnie, zapomną się przebudzić. Niektóre obudzi głos skargi serc skołatanych, serc dzieci niechcianych. To ostatnie westchnie tworu co był człowiekiem nie wzruszy, nie wzbudzi ich współczucia… już nie.
Te anioły co zdołają się obudzić, obudzą się jako demony.
Czas ostatniej walki bez zwycięzców.
Czas dogorywania. Okaleczone życie wierzgając nadpalonymi kikutami, przełykając ślinę w poszukiwaniu światełka resztek myśli, resztek świadomości zgaśnie niczym wypalony znicz na cmentarnym nagrobku i z dymem uleci jego pamięć.
Kiedy potem powróci Bóg z samotnej wyprawy, na której opłakiwał niegodziwość swego stworzenia, brzegiem szerokiego rękawa ocierając resztki łez zastygłych w nieskończoności… cóż! Okaże się zapewne, iż nie ma już nad czym płakać. Przeminęło.

3. Statyści

Alo lustrując uważnie teren, posuwał się powoli do przodu. Jego jedyne zdrowe oko rejestrowało uważnie wszelkie oznaki ruchu. Swoim zachowaniem przypominał dzikie, zaszczute zwierzę. Ciało chłopca okrywały powiązane resztki tkanin. Do zaimprowizowanego paska przywiązany był woreczek i nadtopiona, wyszczerbiona siekiera ze śladami rdzy i krwi na ostrzu.
Jego ruchy spowalniał także dziwny bagaż jaki ciągnął za sobą. Bagaż ten dla człowieka z dawnej epoki mógłby wydawać się makabryczny, jednak w tym świecie był jednym z ostatnich dowodów podtrzymywania wartości rodzinnych. Za pomocą postrzępionej stalowej linki, Alo ciągnął, przyczepioną do kawałka deski, swoją młodszą siostrę. Ciało dziewczynki pozbawione było rączek, jednak opieka brata ciągle podtrzymywała ją przy życiu.
Ich świat był prosty, nieskomplikowany. Skutki życia jakie wiedli nie pozwolił rozwinąć się w żadnej ze sfer. Słownik Alo składał się zaledwie z kilkunastu słów. Jedyną znaną emocją był strach. Ich egzystencja polegała na przetrwaniu kolejnego dnia.
Tego dnia chwilę nieuwagi Alo, jego siostra przypłaciła życiem. Mimo całej ostrożności zareagował o wiele za wolno. Wielki drab z nożem wyskoczył nagle zza sterty śmieci. Potężny cios odrzucił Alo na bok. Tamten porwał ciało dziewczynki, usiadł na ziemi i zaczął ją żywcem pożerać.
Alo sięgnął do paska. Celny rzut siekierą zakończył ucztę. Było jednak już za późno…
Szybko pogodził się z jej śmiercią. Teraz buszując w śmieciach był bardziej skupiony. Nie miał się już z kim porozumiewać, więc wkrótce zapomniał nawet tych kilkunastu słów jakie znał dotychczas. Został więc, tylko strach.

4. Bohater wyalienowany

Jestem złym facetem. To niewątpliwe. Dziś już nawet wspomnienia z czasów, gdy należałem do tych dobrych, są nieco zatarte i raczej przypominają dawno oglądany film niż cząstkę własnego życia. Świat to paskudne miejsce, zwłaszcza od kilku lat, a ja próbuje się tylko przystosować do tej rzeczywistości.
Problem polega na tym, że zbyt często myślę, czasem porównuję…
Cicho!
Coś się poruszyło, szarpnięcie. Pociągnąłem za sznurek. Jest! W pułapce wił się mały zmutowany piesek. Dostał w łeb. Dobrze, nie będę dziś spał głodny…
Wracając do moich rozważań. Są jak muchy, latające po głowie i nie mają zamiaru się wynieść. Kiedyś będzie mnie to kosztowało życie. W tym świecie nie ma miejsca na luksus wspomnień, czy jakiś rozważań. Jedyne do czego powinien mi służyć mózg, to walka o przetrwanie. Dobrze ocenić warunki, kiedy uderzyć, kiedy uciec, gdzie szukać, gdzie spać i takie tam. Trzeba mieć na tyle rozumu, żeby wiedzieć, że nie można go mieć za dużo.
A jednak… czuje lekkie rozbawienie, jak pomyśle o moich studentach sprzed lat. Ich poważny profesor botaniki, zawsze nienagannie ubrany w garnitur, białą koszulę, krawat… Ha! Teraz ugania się w łachmanach, z mieczem na plecach i w śmietniku poluje na zmutowane psy, żeby mieć kolację. Ale mieliby miny!
Dziś doszedłem do etapu, kiedy lekko przypieczony mutant, stał się delicją. Wbiłem zęby w brązowe, pachnące benzyną udko. Dobre! Są jeszcze takie rzeczy, dla których warto żyć.

 5. Bohater zasymilowany


Świat Karla był dość prosty, a cele jasno wyznaczone. Tu na Księżycu był idolem. Dla tych kilku tysięcy ocalałych był uosobieniem poświęcenia i bohaterstwa. Czuł, że jest potrzebny i, że to co robi jest ważne.
Siedział wygodnie na wersalce ubrany tylko w szorty. Nogi wyciągnął przed siebie. Leniwym ruchem sięgnął po kubek z napojem syntetycznym. Poczuł ból w barku, skutek wczorajszej sesji w siłowni. Spojrzał na swoje potężnie, umięśnione ramię. Lubił tak siedzieć w poczuciu własnej siły. Lubił siebie, tutaj. Tam na Ziemi ogarniało go jakieś dziwne przygnębienie. Kiedy był tutaj, patrzał na odradzającą się ludzkość było dobrze. Był dumny ze swej pracy. Tam…, tam było inaczej, czasem miewał odruchy współczucia. W tym tkwiło niebezpieczeństwo. Słyszał o takich co zostawali na ziemi, nie chcieli już tak pracować. To była głupota. Znajdował czasem ich szkielety. Trzeba robić swoje.
Psycholog poradził mu, aby bardziej się kontrolował i unikał porównywania.
Nieważne. Teraz siedział u siebie. Wziął multipilota i podkręcił temperaturę o kilka stopni. Lubił ciepło, lubił estetykę tego pokoju, lubił tak siedzieć i czekać, aż Dara wróci z pracy. Pomyślał o tych, dla których jest wzorem, bohaterem. Takie myśli od razu poprawiają nastrój.

6. Pierwszy miecz

Tego dnia miałem straszne bóle głowy. Zastanawiam się, czy ta dolegliwość, wlokąca się za mną jak sęp, jest skutkiem warunków w jakich żyje. Gdybym był młodszy i zależałoby mi na czymś w życiu, mógłbym sobie pozwolić na małe oszustwo i stwierdzić, że tak. Oto skutek Wielkiej Katastrofy. Jestem jednak za stary i zbyt zrezygnowany, by się oszukiwać.
Wiem, że te bóle to kwestia zszarpanej psychiki, to chroniczny brak nadziei spożywany jak codzienny chleb, a zazwyczaj zamiast chleba!
Wtedy, zaraz po tym całym bałaganie i potem, gdy Ona umarła, miałem jeszcze nadzieję, poczucie krzywdy. Poczucie krzywdy pozwala przeżyć kolejne dni. Ma się wroga, dla niego się żyje. Chce się go zniszczyć. Zawsze to jakaś motywacja!
Potem… mijały dni i wszystko się wypalało. Przyszedł czas na rozważanie samobójstwa. Skoro taka egzystencja nie ma sensu, to najrozsądniej zakończyć ten absurd. Jednak w absurdalnym świecie, samobójstwo też staje się tylko absurdalnym wyjściem, a poza tym…
Uwaga! Coś na prawo. Schyliłem się i czekałem. Mijały minuty, a może tylko sekundy… pokazał się! Człowiek! Duży, wychudzony i łysy. Jedna ręka zwisała bezwładnie, w drugiej trzymał żelazną sztabę. Spojrzałem mu w oczy. Zasady były proste! Nikt, nigdy nikogo nie oszczędza. Jeśli pozostawisz przeciwnika przy życiu to on cię znajdzie i zabije. Nikt tu nie był na tyle silny, by pozwolić sobie na miłosierdzie.
Skoczył! Ze swoim drągiem nie miał szans przeciw Plasterkownicy… Czy opowiadałem Wam, już o Plasterkownicy? Nie?
Plasterkownica to rzecz, która pozwoliła mi przeżyć tu tak długo. Miecz neurosensoryczny – najnowszy wynalazek, tych z Księżyca. Współdziała z ciałem, nadając człowiekowi taką szybkość, iż nawet ktoś z bronią palną ma niewielkie szanse. Znalazłem go u jednego eksterminatora, który zatruł się czymś i kiedy mnie spotkał zwijał się bólu. Więc mu pomogłem…
Strasznie nie lubię widoku twarzy nieboszczyka. Kopnąłem więc głowę łysego i zacząłem przeszukiwać zwłoki. O czym to…
Aha! Zanim zaatakował myślałem o samobójstwie. Mógłbym się zabić, albo po prostu pozwolić zrobić to innym. Choćby temu tu. Jednak taka decyzja wymaga zbyt wielkiego nakładu sił psychicznych. Już mnie na to nie stać.
Łysy miał przy sobie trzy suchary. Dobre i to.


7. Drugi miecz

Skończył się urlop. Karl szedł długim korytarzem prowadzącym do biura Naczelnego Koordynatora Ratowania Świata. Wielkie metalowe drzwi otworzyły się same, kiedy się zbliżył. Wszedł. W jasnym, pomalowanym na zielono gabinecie siedziała ubrana w przepisowy uniform Służb Biurowych, blondynka o wielkich zielonych oczach. (zawsze zastanawiał się, czemu te uniformy mają tak krótkie spódnice. Oszczędność materiału?).
Sekretarka uśmiechnęła się, odsłaniając rząd równych, białych zębów:
- Proszę. Pan Koordynator czeka już na pana.
- Dzięki – odpowiedział uśmiechem, pokazując swoje równie zadbane uzębienie. „Ciekawe, czy w szufladzie ma komiksy o moich przygodach?” - pomyślał.
Przestąpił próg i znalazł się w pomieszczeniu wypełnionym monitorami i różnego rodzaju aparaturą pomiarowo–obserwacyjną. Jasne ekrany przekazywały obraz z oczyszczonych części Ziemi. Na niektórych migały skomplikowane diagramy i wykresy.
W środku tego pomieszczenia, na skórzanym fotelu siedział wysoki siwy mężczyzna w czarnym ubraniu. Na piersiach połyskiwał Emblemat, znak prawie nieograniczonej władzy.
- Witaj Karl – powiedział nie odrywając wzroku od jednego z ekranów. Mówił jakby bardziej do siebie niż do niego. Karl przyzwyczaił się już do tego dziwnego stylu bycia.
- Melduję, że jestem gotów do dalszej służby!
- To dobrze, bardzo dobrze. Czeka cię wiele pracy Karl – odwrócił się do swego rozmówcy, co było nie byle jakim zaszczytem – Spójrz tam! – jeden z monitorów wyświetlał mapę z zaznaczonym migającym kwadratem – Ten kwadrat jest twój. Musisz go dokładnie oczyścić. W przyszłym miesiącu montujemy tam urządzenia pomiarowe. Męty nie mogą się tam kręcić, żeby czegoś nie uszkodzili, a nie mam zamiaru trzymać w tym miejscu oddziału żołnierzy. Czas nagli, więc rozważałem, rozważaliśmy… - poprawił się, starał się zawsze by nie zwracano uwagi ma zakres władzy jaki posiadał – zawieszenie Paktów Wieczystych i zbombardowanie tych terenów. Jednak nie można ryzykować powszechnego wzburzenia.
Zamyślił się na chwilę, jakby dając Karlowi czas na przyswojenie tego co usłyszał. Potem skończył:
 - Zrobimy to tak jak dotychczas! Zostaniesz zrzucony na spadochronie, transporter przyleci po ciebie za dziesięć dni. Do tego czasu ten kwadrat musi być czysty – ich oczy spotkały się – To wyjątkowo niebezpieczny teren, ale miecz musi ci wystarczyć. W końcu jesteś najlepszy. Tu na księżycu pół miliona kobiet wzdycha nad komiksami o twoich przygodach, a mali chłopcy bawią się w Karla Pogromcę Potworów. No do roboty!
- Zrozumiałem! – zasalutował, wyprężając swoje potężne ciało. Zabolała go ironia Koordynatora, ale co tam. Ruszał na kolejną misję. Byle tylko znowu nie zacząć rozmyślać. Ironia dowódcy świadczyła o tym, że psycholog powiadomił kogo trzeba o jego wątpliwościach. Tajemnicę lekarską diabli wzięli już dawno temu


8. Obserwatorzy partycypujący


Spłynęliśmy, by spojrzeć w czas. Zatrzymaliśmy naszą uwagę na jednej krótkiej chwili. Tam oni dogorywali, ich cierpienie było dla nas niezrozumiałe. Uczestniczyliśmy w nim. Było dla nas straszne. Ten straszny ból nie dotykał ich tylko zewnętrznie, był w nich. W tych dziwnych stworzeniach był niemal ontologicznym spoiwem bytu.
Jakże byli dziwni, dla nas niezrozumiali. Czemu tak się miotają? –zapytaliśmy. Nie wiemy – odpowiedzieliśmy. Dlaczego On, podobno tak ich kochający na to pozwala? Dziwiliśmy się. Tego też nie wiemy? – odpowiedzieliśmy.
Przeniknęliśmy odmęty czasu, chmury ludzkiej historii. Oto ujrzeliśmy kolejne zamykające się koło. Jakże słabe to umysły, a jak pewne siebie. Lecz ciężar jaki nieśli przeraził nas. My nie unieślibyśmy go, nawet razem, a oni byli sami choć obok siebie. Panie! – zawołaliśmy wstrząśnięci. Połączyliśmy uwielbienie z prośbą za nimi. Czemu każesz im tak walczyć, samotnie w czasie? Czemu tak ich próbujesz. Nic. Brak zrozumienia. Cierpieliśmy, wołaliśmy i oddawaliśmy Mu hołd.
Wtedy… stało się! To straszne, to co nas okaleczyło. Oto Lucyferus odłączył się od nas przejęty ich cierpieniem. Już nie był My. I ujrzeliśmy jego piękno, lecz oderwane od nas. I pomknął w czas, już głuchy na naszą miłość. Palił nas ogień jego nieobecności.
Lucyferus zstąpił w środek czasu, by im pomóc. Tam w czasie doznał samotności i bólu ponad siły anioła. Oto pętle czasu zwarły się i zakręciły nim kalecząc tą wspaniałą grację, ponadczasową urodę.
I widzieliśmy jego walkę. Zmagał się, próbując wzbić znowu w górę. Zmagał się i trudził, choć dotąd nie znał trudu. I opadał z sił.
Wtedy Wszechmocny, sam ze nieskończoności chwały swego tronu, podał mu dłoń. I zamarliśmy niemal, w zachwyceniu. Lecz Lucyferus, odrzucił ją gniewnie. I widzieliśmy jego upadek. I zgasło dla nas jego światło.
Oto jest z nami, a już go nie ma. Taka jest bezczasowość. Chcieliśmy ugasić nasz ból z tej obecnej, nieobecności i zatęskniliśmy za czasem, za losem synów ludzkich. Pan, znowu nie odpowiedział.


9. Jest i bohaterka, a więc wątek romantyczny


Świst. Koło mojej głowy utkwiła strzała.
Nieuwaga, która mogła kosztować życie. Czemu ciągle troszczę się o coś, o co niby się nie troszczę? Strzała była znakiem, który mnie ucieszył.
- Sara – krzyknąłem w stronę małego okienka w ruinach – nie strzelaj to ja!
- Dodo! To ty? – usłyszałem kobiecy głos. Była jedyną osobą, której nie musiałem zabić, kiedy się spotykaliśmy.
- Dodo, to naprawdę ty! – stwierdziła, wyraźnie ucieszona moim widokiem, kiedy wpełzłem do jej kryjówki – Myślałam, że już dawno nie żyjesz.
- Jeszcze jedno takie powitanie i pewnie będziesz miała rację – podałem jej strzałę
- No, no. Nie myślałam, że cię jeszcze zobaczę. Napijesz się herbaty? Mam dużo, odkopałam tu niedaleko magazyny, istny skarbiec.
- Skoro tak – stwierdziłem usiłując przypomnieć sobie jak smakuje herbata – Jak mały?
- Śpi. Usiądź. – przyglądałem się jej jak robi herbatę. Oparłem Plasterkownicę, pochwą o podłogę, na rękojeści złożyłem dłonie, a na nich położyłem brodę. Tak, kto by pomyślał, że jeszcze ich tu znajdę. Życie jest jednak uparte.
- Aż dziwne, że nikt cię nie zgwałcił ani nie zabił – wyraziłem głośno swe myśli. Odwróciła się i spojrzała na mnie. Była wciąż ładna. Typ urody kobiecej, nie tej delikatnej, szklarniowej, która szybko więdnie w zderzeniu z życiem. Nie, Sara podobna była chyba, do żon osadników podbijających nowe ziemie, albo kobiet wikingów. Trudy jakby podkreślały jej urok, pomagały mu się rozwinąć. Nie usiłowałem nawet liczyć, kiedy ostatni raz widziałem kobietę. Kontemplowałem więc zjawisko w krótkiej niebieskiej sukience, krzątające się wśród ruin.
- Prędzej to drugie – powiedziała, dodając zalotnie (może tak mi się wydawało?) – Nie wiesz, że po Katastrofie ludzki pęd do zachowania gatunku prawie zaniknął?
Podała mi herbatę, a ja zdałem sobie sprawę, że we mnie starym profesorze botaniki właśnie się obudził. Przyglądała mi się.
- Ogól się – stwierdziła, a potem… wieczór skończył się banalnie, jak w starym filmie, takim jakich dziś nikt oprócz mnie nie pamiętał. Tak to już jest, że często banały stają się pięknem i prawdą naszego życia. Kiedy później leżeliśmy w ciemnościach przytuleni do siebie powiedziałem:
- Wiesz, nie miałem żadnej kobiety od czasu kiedy Ona odeszła… - cicho parsknęła śmiechem.
- Ach, faceci. Mówisz to takim tonem jakby wokół ciebie kręciły się tabuny spragnionych…, a oto ty wybrałeś właśnie mnie.
Nie odpowiedziałem. Myślałem nie o tym, tylko… Tamten dzień był straszny. Powiedzieli, że tylko ja mogę lecieć. Ona już nie należała do gatunku ludzkiego. Któryś chciał skrócić jej cierpienie.… Tak, to wtedy stałem się złym facetem. Aha, mówiłem wam już, że jestem złym facetem? Tak? Nie rozumiem skąd ten uśmiech niedowierzania.
Zasnąłem.
Znowu byłem tam. Odlatywały ostatnie transportowce. Żołnierze w tajemnicy dobijali tych okaleczonych. Nie było miejsca dla wszystkich. Polecieć mogli tylko zdrowi i inteligentni. Trzeba było oczyścić i odnowić gatunek. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.
Muskularny drab w zielonym mundurze, podszedł do nas. Dla mnie szanowanego naukowca miał bilet pierwszej klasy. Miałem dbać o rozwój nowej roślinności dla nowej ludzkości. Ona nie mogła polecieć. Tłumaczył, że tak musi być. Tu się nią zaopiekują. Powiedziałem, że jej nie zostawię. Tłumaczenia, krzyki, szamotanie, jej łzy i krzyk, że mam lecieć. Uparłem się. Doszło do szamotaniny. Żołnierz sięgnął po broń. Wtedy zrozumiałem. Był pierwszym z długiego szeregu, tych których zabiłem. Tej nocy zabiłem go znowu, po raz setny… Znowu za późno. Leżała w kałuży krwi, a ja stałem się zły…


10. Ostatni bastion nadziei

Miałem czujny sen. Nawet dzisiaj. Poczułem jak wstała, potem zaczęła się krzątać, usłyszałem jak karmi dziecko. Otworzyłem oczy.
- Wiesz podziwiam cię.
- Za co? – usiadła koło mnie z małym na rękach. Dziecko miało niebieskie oczy i wadę kręgosłupa.
- Za nadzieję…
- Myślałam, że powiesz mi mowę o podziwie dla mojej miłości macierzyńskiej. Ale… co z tą nadzieją?
- Wychowujesz i karmisz małego, chcesz, żeby żył. Dobrze wiesz, że nigdy nie dostanie się na Księżyc do tego luksusowego raju. Tu czeka go tylko taka egzystencja jak nas – popatrzałem na jej nos, na podbródek, to takie szczegóły, których zwykle mężczyzna nie rejestruje w pamięci, widząc całość. Coś mnie w niej uderzyło – Więc skoro go wychowujesz, to znaczy, iż gdzieś w głębi serca masz nadzieję… na lepszy świat… przynajmniej dla niego.
- Wiesz co, stary profesorze, jak dla mnie to gadasz zbyt mądrze. Wiem tyle, że to mój syn i nie pozwolę go zabić w imię żadnej idei, albo bez idei.
Ubrałem się. Siadłem koło nich. Pijąc herbatę, głaskałem małego po głowie. Pomyślałem, że każdy powinien mieć szansę. Nie wiem czemu, ale przypomniałem sobie katechezy z dzieciństwa. To było wtedy gdy byłem dobry i wrażliwy (tak w każdym razie myślałem). Pamiętałem księdza w czarnej sutannie. Mówił, że wszyscy są równi, każdego Bóg kocha, każdego obdarował. Takie słowa dawały nadzieję.
- Sara, wierzysz w Boga? – spytałem
- Nie wiem. Czemu?
- Widzisz, tak sobie myślę… Kiedyś… Nieważne, ale jeśli istnieje, to ma niezłe poczucie humoru. Szkopuł w tym, iż nie dostrzega, że nie wszyscy się dobrze bawią…
Wtedy pomyślałem, że jeśli istnieje – to chciałbym iść do piekła. Nie to nie żaden bunt, tylko naukowa ciekawość. Chciałbym zobaczyć miejsce, gdzie podobno jest gorzej niż tu.


11. Dramat

Musiałem odejść. Byłoby wielkim błędem przywiązywać się do kogokolwiek. Jeśli chciałem, by przeżyli musiałem ich zostawić z ich magazynem żywności. Tylko tak mogło im starczyć jeszcze na jakiś czas. Trzeba też było, aby Sara pozostała czujna, aby nikomu nie ufała.
Dopiero parę godzin później uświadomiłem sobie brak manierki. Musiałem zostawić ją u Sary. Bez niej nie miałem wielkich szans. Trzeba było się wrócić. Ale głupota. Teraz będę musiał się tłumaczyć, żegnać.
Ruszyłem z powrotem. Szedłem powoli, omijając podejrzanie wyglądające kupy śmieci. Tu nadmierny pośpiech prowadził nieuchronnie do śmierci. Ciekawe, nie wiem może Was też to zainteresuje, ale skąd we mnie brała się ta głupia troska o własne życie. Pamiętam dzień ślubu, albo sukcesy badawcze, wtedy nie uważałem jadąc samochodem, przechodząc przez ulicę. Kiedy byłem młody miałem tysiąc powodów, aby chronić życie. Trzy wypadki. Nie myślałem o tym. Może stwierdzicie, że to ten świat zagłady zmusił mnie do czujności, ale to chyba nie to, nie tylko to.
Mamy zaszczepione jakieś głupie przywiązanie do siebie. Ono rozwija się z wiekiem…
Zatrzymałem się. Coś było nie tak!
Kiedy z zachowaniem wszelkich środków ostrożności dostałem się do pomieszczenia w ruinach, pojąłem. Poczułem się tak jak wtedy. Patrzałem i czułem jak odchodzi wszystko. Oto wszelki koniec. Nikt, już nigdy nie powita mnie uśmiechem, nikt już nigdy nie powie mi Dodo.
Sara leżała w kałuży krwi. Umarła tak jak żyła, z synem w ramionach. Wiedziałem, że to moja wina. Gdyby nie ja ona byłaby czujna i nie dała się zaskoczyć.
Kolana ugięły się same. Klęczałem tak w kałuży krwi i chciałem płakać, ale źli faceci nie mają łez. Dlatego są źli. Lepka czerwonawa maź przesiąkała mi nogawki, a myśli wsiadły na karuzelę. Czas płynął. Pustka. Czas i pustka, tyle mi zostało.
Wtedy to przyszło. Tak jak wtedy. Wstąpił we mnie demon. Chłodna kalkulacja i opanowanie uciszyły fale bólu. Szybko znalazłem jego ślad, to był jeden z exterminatorów z Księżyca. Jak oni wszyscy, pewny siebie i nieczuły. No, Plasterkownica jest robota, idziemy!
Przez kilka najbliższych godzin miałem po co żyć!


12. Stary człowiek i już prawie nie może


Starość, bywa pogodna, bywa też okrutna. Po Katastrofie, tu na Ziemi miała tylko to drugie oblicze, dla tych nielicznych nieszczęsnych, co na tyle nie mieli szczęścia, że jej dożyli. Niezwykle rzadkim zjawiskiem był więc stary człowiek.
Ted był zaradnym staruszkiem. Wygrzebywał swoje dzienne racje w miejscach, w których nikt nawet by się nie domyślił istnienia jakiegoś pokarmu. Miał jednak za sobą wiele lat doświadczenia. Jego chude, żylaste ręce zręcznie myszkowały wśród resztek.
Dziś miał dobry dzień, trafił na puszkę, pełną nienaruszoną. Czuł radość… kiedy ją otwierał, nagle jakiś cień pojawił się na ziemi, obejrzał się. Człowiek z mieczem zasłonił sobą czerwone słońce. Ted widział tylko ciemną sylwetkę, usłyszał cichy świst, opadło ostrze. Puszka stoczyła się po kamieniach…
Kiedy znalazłem ciało starego, jeszcze ciepłe, wiedziałem, że tamten jest blisko. Schowałem puszkę i przyspieszyłem kroku. 


13. Sąd Boży

Wyszedłem zza kupy gruzu i zastąpiłem mu drogę. Staliśmy naprzeciw siebie z obnażonymi klingami.
- Ja cię skądś znam – powiedział Karl, marszcząc brwi, próbują coś sobie przypomnieć.
- Nie znam takich jak ty. I nie chcę znać!
- Już wiem! – Karl uśmiechnął się – Pan profesor! Wykładał pan botanikę
Przypomniałem go sobie, zresztą pamiętałem większość studentów, a zwłaszcza tych dobrych. Karl robił trzy fakultety jednocześnie. Lubiłem go, lubiłem z nim rozmawiać… kiedyś.
- Pamiętam – stwierdziłem – ostatnio, kiedyśmy się widzieli nie byłeś mordercą…
- Nic pan nie rozumie. To tak wygląda, ale oni… ci ludzie i tak są przegrani. Pan wciąż ma szansę.
- Ja mój chłopcze urodziłem się bez szans. Ty też, ale jeszcze o tym nie wiesz.
- Jest pan naukowcem, może pan być pożyteczny. Tam na Księżycu jest nowe społeczeństwo…
- Karl – powiedziałem wolno i spokojnie – przyszedłem cię zabić.
- Kiedyś mnie pan lubił! Tak nie musi być. Dobrze pan wie, że nie ma pan szans w tej walce. Ja nie chcę pana zabijać. Pojedziemy…
- Kiedyś, kiedyś lubiłem, nawet kochałem… moją żonę. Lubiłem też taką dziewczynę i jej dziecko – przyszła mi do głowy dziwna myśl - Pamiętasz, jak raz zachorował historyk i miałem z wami wykłady o średniowieczu? Mówiliśmy dużo o tak zwanych sądach Bożych. Twierdziłeś, że to bzdura, ciemnota. Teraz stoimy tu na ubitej ziemi. Stoisz Karl na sądzie Bożym. Rację ma ten, kto przeżyje, bo nawet Bóg faworyzuje zwycięzców.
- No cóż, widzę że zaczął pan już wariować. Trudno! – klingi lśniły, krwawym blaskiem. Śmierć przywarła do ziemi, gotowa do żniwa. Stara już była, jak świat, ale znała się na robocie. Byłem spokojny, myślałem o Bogu. Ciekawe, czy obserwuje swoich gladiatorów.
Skoczył w moim kierunku. Wiedziałem, że tej walki nie mam szans wygrać. Był młody i silny. Miałem stoczyć pojedynek z prawdziwym wyszkolonym do zabijania wojownikiem, a nie z jakimś łysym mutantem. Po mojej stronie była tylko wściekłość. W całym ciele poczułem znowu to dziwne opanowanie, stan, kiedy gniew osiąga najwyższy poziom. Przestaje przeszkadzać.
Już po pierwszym złożeniu zorientowałem się, że ma o wiele lepszą broń. Jakiś nowy model, zmieniający człowieka niemal w błyskawicę. Z trudem odparowałem drugie uderzenie, tracąc na moment czucie w ręce, niby fala prądu elektrycznego poraziła moje ramię.
Wtedy ciął po raz trzeci… i ostatni! Plasterkownica pękł na pół. W dłoni została mi tylko rękojeść. Ostrze mojego miecza wystrzeliło w górę, zatoczył łuk i… wbiło się w brzuch Karla. Opadł na kolana. Broń wysunęła mu się z ręki. Patrzałem w jego zdumione oczy.
Tak oto przez głupi przypadek, stary profesor powalił młodego boga nowej ery.


14. Sonata dla prawdy

I patrzeliśmy na ich zmaganie. Patrzeliśmy poprzez odmęty wieków i przestrzeni, w których oni byli uwięzieni, w których przemijaliśmy. Oglądaliśmy urzeczeni ich świadomość, wielkość i małość. I widzieliśmy, jak wzrastają w świadomości bycia pyłkiem zagubionym. Pyłkiem, drobiną co się wymknęła z rąk Stwórcy.
Dano nam ujrzeć, jak przemija stara ziemia i stare niebo. Doświadczyliśmy jak pękło serce wszechświata. Rozbłysk blasku. Wielkie nieokreślone. Tajemnica bytu. Rozwiany zamysł Jego.
Zadrżały nam głębie ontologiczne, na ten widok. I zawołaliśmy raz jeszcze do Pana, by zrozumieć. Niepokój tej tajemnicy był ogromy, palący. Musieliśmy pojąć, by ugasić to palenie. I błagaliśmy, by On wyjawił nam sens istnienia, cel naszej obserwacji, byśmy zrozumieli te dziwne uwikłane stworzenia, czemu ich los jest taki okrutny.
Błagaliśmy o pociechę wyjaśnienia, poczynań Lucyferusa, pogrążonego w dziele wielkiej destrukcji. Boże, nasz Boże, czy jesteś obojętny, czy nic dla Ciebie nie znaczą, czy to tylko eksperyment…
I wtedy wypowiedział Słowo, i wtedy… (Cały poniższy fragment tego rozdziału wyrażony jest w pozapojęciowym, wewnątrz-ontologicznym-nadegzystencjalnym języku pozaczasowych bytów zwanych powszechnie aniołami. Właściwie już samo pojęcie „język”, jest nieadekwatne. Mimo licznych prób nie udało się go autorowi przetłumaczyć na jakikolwiek ludzki język, dlatego musimy ten fragment pominąć, zostawiając pewną lukę w tekście i pewne niedopowiedzenie w całości dzieła. Za rozczarowanie związane z brakiem dostępu do tej najważniejszej prawdy wszechświata, autor bardzo przeprasza, ale musimy się z tym faktem pogodzić, jak zresztą z wieloma innymi niedogodnościami naszej kruchej egzystencji.)
I zrozumieliśmy. Oto wdzięczność i uwielbienie zastąpiły niepokój.


15. Zakończenie, które niczego nie kończy


- Dobij! – wysapał Karl, plując jakąś dziwną różową pianą – nie zostawiaj mnie tak…
- Nie, nie dobiję cię. – stwierdziłem dziwnie chropowatym głosem, mimo wysiłku stylizowania go na beztroski ton obojętnego twardziela – Będziesz tu leżał i powoli umierał, być może jakieś głodomory rozszarpią cię żywcem. Korzystaj z czasu jaki ci pozostał, przeżywaj swoje cierpienie, myśl o nim… To zdaje się ostatnie prawo jakie nam pozostawiono. Nie chcę, żeby tacy jak ty odebrali nam i to – zrobiło mi się niedobrze, pomyślałem, że obrzyganie powalonego przeciwnika nie byłoby zbyt poetyckie – To tyle chłopcze, zostawiam cię. Usłyszałeś mój ostatni wykład.
Trzeba przyznać Karlowi, że miał na tyle klasy, iż nie odezwał się więcej. W końcu musiał trzymać fason. Tam w górze był przecież bohaterem.
Wziąłem jego broń i zapasy. Ruszyłem powoli przed siebie. Nowy miecz z sentymentu nazwałem Plasterkownica. Taki już jestem, zły facet ze staroświeckimi nawykami. Przez cały czas jedna myśl nie dawała mi spokoju. Powiedziałem, że to był mój ostatni wykład. Ładnie zabrzmiało, jak zakończenie filmu sensacyjnego w czasach, kiedy takie jeszcze były. Cały szkopuł polegał na tym, że ja jestem profesorem botaniki i powiedzcie mi, do cholery, co to całe moje gadanie miało wspólnego z botaniką? Wychodzi na to, iż nie dość, że jestem złym facetem, to jeszcze kiepskim nauczycielem.
Hm! Niewesołe podsumowanie u schyłku żywota… Cóż, pozostało mi tylko zachować pozór dumy i odejść w ciemność.

16. Kiedy opadła kurtyna


Alo spostrzegł jedzenie. Kiedyś nie jadł ludzkich zwłok, ale teraz było coraz trudniej o pokarm. Jeśli chciało się przeżyć nie można było być wybrednym.
Powoli, powoli podpełznął bliżej. Ominął stłuczone szkło. Bliżej, bliżej. Żadnego ruchu. Mężczyzna leżał nieruchomo. Jego dłonie zaciśnięte na brzuchu podtrzymywały wypływające wnętrzności. Teraz był to już niepotrzebny gest, człowiek nie żył, a co miało wypłynąć, wypłynęło. Z pomiędzy palców wystawał wbity w ciało odłamek jakiegoś dziwnego ostrza.
Alo zbliżył się i…
Kiedy wgryzał się w łydkę, była noc. Spóźnił się. Już zgasły reflektory, opadła kurtyna, został tylko statystą. Niezauważony… jak zresztą większość niechcianych dzieci.
Już wkrótce mieliśmy nadejść, by dokończyć dzieła, my Jeźdźcy Apokalipsy!

9 komentarzy:

  1. Zaskakujesz różnorodnością, wcześniej klimaty średniowieczne, teraz postapokaliptyczne. Co będzie następne? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat to jest bardzo stare opowiadanie, bo napisałem je ok. 20 lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stefan, chcesz żebym nagrał fragment czytania głośnego tego tekstu i tu wkleił :) W ramach ćwiczeń dykcyjnych mogę coś takiego popełnić :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak chcesz to możesz :) Zobaczymy jak to wyjdzie lub raczej posłuchamy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem tak - wow! :)
    Bardzo fajnie się czytało :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Stefan, nagrałem pierwszą akapit "Niechcianych dzieci". Raczej tak testowo. Jest za cicho, za blisko komputerowego szumu, gdybym sobie wydrukował to miałbym więcej możliwości. Prawie pusty pokoj też ma nienajlepszą akustyke do czytania (ale za to dobrze się tam śpiewa). A więc to jest link do wersji beta, ot ciekawostka :)
    https://clyp.it/wfwxdys3

    OdpowiedzUsuń
  7. 1. https://instaud.io/Gs2
    2. https://instaud.io/Gsa
    3. https://instaud.io/Gsd
    4. https://instaud.io/Gse
    5. https://instaud.io/Gsg
    6. https://instaud.io/Gsi
    7. https://instaud.io/Gsj
    8. https://instaud.io/Gsk
    9. https://instaud.io/Gsl
    10. https://instaud.io/Gsm
    11. https://instaud.io/Gsp
    12. https://instaud.io/Gst

    :)

    OdpowiedzUsuń