piątek, 13 grudnia 2019

Medytacja i trening mentalny cz. 12


Paradoks odprężenia
Im bardziej pragnie się odprężenia, tym trudniej je osiągnąć. Jest to swoisty paradoks, ale jeśli dobrze się nad tym zastanowić to wcale nie jest to aż takie dziwne. Gdy się spinamy wewnętrznie i usiłujemy odsunąć od siebie wszystkie nieprzyjemne myśli, uczucia, czy problemy - tak naprawdę tylko zwiększamy ich siłę. Wytwarzamy wewnętrzne napięcie. Stare zadania łatwo wykaże jak działa ten mechanizm. Spróbuj jak najdłużej nie myśleć o białym koniu. Ile wytrzymałeś? 2 sekundy, a może 3? Koń ciągle wraca? No właśnie. Nie można sobie tak po prostu nakazać nie myśleć o czymś lub czegoś nie czuć. Wiele osób zachowuje się wobec samych opresyjnie spychając wszystko w głąb podświadomości. Takie osoby nie tylko są ciągle napięte i sfrustrowane. Są zwykle trudne w relacjach międzyludzkich. Są apodyktyczne, wiecznie naburmuszone, chcą wszystko i wszystkich wokół siebie kontrolować. Nie potrafią zdobyć się na prawdziwą serdeczność, a gdy już próbują ją okazywać odbiorca ma silne wrażenie sztuczności, czy nawet fałszywości. Prędzej czy później odbija się to na zdrowiu.

Może się więc zdarzyć, że nadmierna chęć skupienia stanie się tylko kolejnym stresorem w życiu. Medytacja jest trudna, o czym już wiele razy wspominałem, ale nie ma sensu sobie jej jeszcze bardziej utrudniać i wchodzić na błędne ścieżki. Nie należy mieć nierealnych oczekiwań wobec medytacji, że nagle ogarnie nas błogostan, że odsuniemy wszystkie problemy na bok. Nie próbujmy się na siłę skupiać!


Mimo naprawdę trudnych etapów, do jakich można dojść na drodze medytacji, przyjdzie czas, gdy dojdziemy do etapu wpływu na swój stan hormonalny, na metabolizm. Poprawi się równowaga działania układu współczulnego i przywspółczulnego. Wcale nie musi się tak dziać, gdy doświadczymy rzeczy przyjemnych. Czasem większą wartość będą miały te etapy, na których będziemy mieli wrażenie całkowitego rozbicia. To po nich następuje najczęściej większa integracja osobowości. Nie tylko na płaszczyźnie duchowości czy psychiki, ale również ciała.

Formy medytacji
Opisywanie wszelkich znanych form medytacji doprowadziłoby zapewne do powstania kilkunastotomowej encyklopedii. Dlatego siłą rzeczy muszę potraktować temat bardzo skrótowo. Istnieje mnóstwo książek i opracować dotyczących poszczególnych form. Tutaj próbuję raczej skupić się na tym, czego w nich zazwyczaj brakuje.
Tak więc mamy metody stricte mechaniczne, jak na przykład chrześcijańskie czy buddyjskie różańce, które już niestety często zatraciły tę swoją funkcję. Podobnie jak litanie czy młynki modlitewne. Ich rola sprowadza się do pomocy w skupieniu poprzez angażowanie umysłu na mechanicznej i jednocześnie prostej czynności. Czasami łączone są z odpowiednimi wizualizacjami o treści religijnej. Podobnie będzie z mantrami czy glosolalią - fenomenem obecnym w wielu religiach - albo śpiewem gregoriańskim. Nieco bardziej złożone są medytacje w ruchu, jak choćby joga czy tai chi. Częściowo takie koncepcje stoją również u podstaw niektórych stylów walki Dalekiego Wschodu.


Inne formy zakładają skupianie się na odczuwaniu części ciała i tu klasycznym przykładem jest trening autogenny Schultza i jemu podobne. Istnieje też sporo technik wpatrywania się w obraz wytworzony w umyśle lub postawiony rzeczywiście przed oczami. Do tego dochodzą loty szamańskie, choć co do nich, podejrzewam, że trzeba dysponować pewnymi wrodzonymi predyspozycjami i wrażliwością. Każdy może wybrać coś dla siebie zachowując pewną ostrożność i krytycyzm oraz uwzględniając własne uwarunkowania kulturowe i predyspozycje psychofizyczne.
Czasem rozróżnia się medytację od kontemplacji, uznając tę pierwszą bardziej za działanie intelektu, jak np. w ignacjańskich "Ćwiczeniach duchownych," ale tutaj nie będę wprowadzał niepotrzebnie takich rozróżnień.

Etapy medytacji - wstęp
Rozważając kwestię etapów medytacji trzeba sobie zdać sprawę, że poruszamy się w materii umownej i dość subiektywnej, choć być może kiedyś nauka wykaże, że nie jest to aż tak subiektywne jak się obecnie wydaje. Ważne też, by zrozumieć, że nie chodzi o jakąś intelektualną analizę poszczególnych stanów, jak np. w psychoanalizie lub wspomnianych medytacjach ignacjańskich. Chodzi o przeżywania, doświadczenie i odczuwanie, choć te słowa też nie do końca opisują to o co chodzi. Rzecz nie polega na sztucznym wywoływaniu poszczególnych etapów poprzez intelektualne przywoływanie ich. Powinny przyjść same w swoim czasie, gdy dana osoba będzie na to gotowa. Wtedy też nie należy ich intelektualnie rozpatrywać - przynajmniej nie w czasie trwania samej medytacji. Zastanawiać się i racjonalizować można później. Czasem, niektóre etapy nie będą "działać" tylko w czasie medytacji, ale będzie się je przeżywało przez całą dobę, co początkowo może utrudniać życie. Na to też trzeba być przygotowanym. Z drugiej strony nie wolno wszystkiego co się dzieje w życiu, swojego stanu emocjonalnego czy zdrowotnego, zrzucać tylko na medytację, gdyż podlegamy wielu różnym czynnikom środowiskowym. Pewne etapy mogą być mylone z chorobami psychicznymi i na odwrót. Trzeba w tym wszystkim zachować czujność i zdrowy rozsądek. Jednak warto też pamiętać, że każdy z nas ma w sobie jakieś pokłady zaburzonych emocji, które w sprzyjających warunkach mogą wywołać nerwicę lub psychozę. Nie zawsze należy od razu zwracać się z tym do psychologa czy psychiatry. Wiele rzeczy możemy spokojnie przepracować sami zachowując do siebie dystans. Co nie znaczy, że w pewnych sytuacjach nie przyda się pomoc specjalisty, choć należy być wówczas bardo ostrożnym z jego wyborem. Granica między chorobą psychiczną, a określonym etapem wewnętrznego wzrostu i przemiany, może niekiedy być bardzo płynna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz