niedziela, 8 grudnia 2019

Medytacja i trening mentalny cz. 11


Normalny stan - praktyka
Medytacja to nie zawsze wodotryski, najczęściej rutyna i poczucie tego, że się nie udaje. Jeśli ktoś chce praktykować medytację jako kolejny środek uspokajający i zapewniający błogostan, niech od razu przestanie. Niech przestanie czytać dalej i niech przestanie myśleć o medytacji. To jest proces. Ciężka i wyczerpująca praca. Dająca spokój, ale czasem też wpędzająca w paniczny lęk. Obecnie namnożyło się różnorakich guru i nauczycieli obiecujących tylko spokój i niesłychane odprężenie. To zwykli oszuści i naciągacze! Mnóstwo kursów, książek i wykładów, obiecuje relaks i uspokojenie już po kilku dniach czy tygodniach medytacji. Tak nie jest! Najgorsze co można zrobić to dać się zwieść takiej butelkowanej i zmacdonaldyzowanej duchowości.

Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą dowodzić, że dziennie medytują i czują się dzięki temu świetnie. To możliwe, ale taka "medytacja" jest jedynie ślizganiem się po powierzchni i nie daje prawdziwego wglądu we własną osobowość. Co więcej, kiedyś błogostan może się skończyć i wówczas nie będą gotowi na nagle pojawiające się bolesne etapy. Brak wiedzy i świadomości może skończyć się poważna psychozą lub nerwicą. Nie należy też nigdy zaczynać medytacji w okresach poważnej niestabilności psychicznej lub jeśli cierpi się na poważne zaburzenia psychiczne.


Moim celem nie jest straszenie nikogo czy też zniechęcanie. Wręcz przeciwnie, chcę większość, bo nie wszystkich, zachęcić do medytacji. Jednak pragnę to zrobić uczciwie. Nie obiecuję złotych gór i gwiazdek z nieba. Podobnie, jak pisząc o treningach nie obiecuję nikomu 20 kg masy mięśniowej w trzy miesiące. I tu i tam potrzebna jest ciężka i wytrwała praca. I tu i tam wrodzone predyspozycje sprawiają, że jednym będzie szło lepiej, a innym gorzej.

Kilka wstępnych wskazówek
Problem z medytacją jest taki, że większość ludzi szuka odpowiedniej techniki. Tymczasem technika jest może i do pewnego stopnia ważna, ale może też stać się przeszkodą do tego, by osiągnąć coś więcej. Wszystkie znane metody zalecają uspokojenie się i wyciszenie. Jednak nie jest tak, że wystarczy zastosować daną technikę, by poczuć rozluźnienie a wszystkie myśli i zmartwienia od razu od nas odpłyną. Każdy poważny opis praktyk medytacyjnych - niezależnie od religii i kultury - opisuje natłok natrętnych myśli i obrazów, które się przez większą część czasu przeznaczonego na medytację pojawiają. Cała sztuka polega na tym, by nie starać się na siłę ich usuwać, ale też nie zagłębiać się w nie. Trzeba przyglądać się im z pewnego dystansu. Starać się być obserwatorem własnej psychiki i umysłu.
Patrząc na to od innej strony można powiedzieć, że błądzenie myślami to nie marnowanie czasu, to proces przyswajania informacji. Umożliwia większą kreatywność w rozwiązywaniu problemów. Trochę jak we śnie. Różnica jest taka, że w stanie medytacji zachowujemy świadomość i raczej nie powinniśmy podążać za naszymi wyobrażeniami, a tylko je spokojnie obserwować. Przyjdzie czas, gdy same znikną. Jednak nie oznacza to, że już nigdy nie powrócą. Zawsze będą wracać.


Jeszcze ważniejsze jest zachowanie podobnego dystansu do swoich uczuć. Będziemy być może doświadczać pewnych stanów emocjonalnych z niezwykłą intensywnością. Świadomość, że jest to normalne pomoże, brak tej wiedzy może być niebezpieczny. Więcej o uczuciach napiszę przy okazji omawiania etapów medytacji.

Koncentracja
Zaczynając przygodę z medytacją trzeba zdać sobie sprawę z tego, że istnieją co najmniej dwa rodzaje koncentracji. Koncentracja czynna występuje wtedy, gdy usiłujemy się skupić na jakimś konkretnym zadaniu. Może chodzić o nauczenie się na egzamin, o naukę nowej umiejętności w pracy, naukę języka, albo poprawne wykonanie przysiadu. Natomiast nieco czym innym jest koncentracja bierna. Wtedy staramy się po prostu zatrzymać i być tu i teraz. Właśnie taka koncentracja to podstawa medytacji. Bynajmniej nie jest łatwa i często - przez miesiące albo i lata - będziemy się zmagać z próbą osiągnięcia jako takiej koncentracji biernej. Trzeba spróbować po prostu być i konsekwentnie odsuwać od siebie wszelkie myśli czy zmartwienia. Jak już wspomniałem wcześniej, nie tyle je tłumić, co raczej spokojnie obserwować.


Obecnie jesteśmy nieustannie bombardowani wszelkiego rodzaju bodźcami. Nachalne reklamy, chamski telemarketing, cała gama włączonych urządzeń, które wysyłają do naszego mózgu dźwięki i obrazy (pomijając już pola elektromagnetyczne). Wielu ludzi ma cały dzień włączony telewizor, co jest ewidentnym znakiem, że z psychiką coś jest poważnie nie tak. Zwykle jest to forma ucieczki od samego siebie, od krytycznego myślenia i świadomości własnych uczuć i przeżyć. Czasem lęki przed pogłębieniem relacji z najbliższymi lub przed samotnością. Inni nie mogą się oderwać od smartfona. Tymczasem coraz więcej badań potwierdza szkodliwy wpływ na mózg, jaki wywiera uzależnienie od gadżetów. Oto ludzie jadą na urlop i zamiast cieszyć się chwilą, oglądać widoki czy zabytki, ciągle pstrykają zdjęcia, których potem nikt i tak nie ogląda. Takie zachowania nie wzbogacają, lecz właśnie zubażają osobowość. Sprawiają, że człowiek jest coraz bardziej zagubiony i nie potrafi cieszyć się życiem.
Dzięki medytacji możemy wyrwać się z zaklętego koła ciągłego bombardowania bodźcami. Być może określenie - bycie biernym świadkiem rzeczywistości - nie jest do końca najszczęśliwsze, ale pomaga zrozumieć o co chodzi. Przy czym nie chodzi o jakąś formę kwietyzmu i przyjęcie całkowitej bierności wobec życia, a może i powstrzymywanie się od działania. Wręcz przeciwnie. Chodzi o większą wydajność. Nabierając w czasie medytacji dystansu do świata i do samego siebie, potrafimy później w życiu lepiej oceniać różne rzeczy. Lepiej wszystko wartościujemy. Zamiast miotać się w sprzecznościach własnych odczuć i motywacji, możemy lepiej ocenić co należy robić i jak. Stan taki często przedstawiają nauki Wschodu mówiąc o tym, że serce powinno spoczywać w spokoju, gdy człowiek rzuca się w wir walki.

4 komentarze:

  1. Ta różnica między tłumieniem napływających myśli, a ich spokojną obserwacją jest dla mnie czymś bardzo nowym. Tu jeszcze można by chyba dodać medytację opartą na koncentracji na jakimś obiekcie czy np. wyobrażeniu płomienia itp. Czy w takiej formie medytacji również nabiegające myśli należy poddawać obserwacji, czy to już zupełnie co innego? W tym miejscu chciałbym spytać, co uważasz na temat podziałów na różne formy medytacji. Czy istnieje jakaś sensowna systematyka?
    Drugie pytanie, jakie chciałem zadać, to co dzieje się z osobą, która próbuje na siłę stłumić napływające myśli? Czy to nierozerwalnie wiąże się z frustracją i brakiem powodzenia w medytacji, czy po prostu to jej inna forma? Moje doświadczenie wskazuje raczej na to pierwsze i, szczerze mówiąc, jest to jeden z powodów (oprócz poważnych przeżyć emocjonalnych w tamtym okresie) dla których po kilkumiesięcznym praktykowaniu medytacji, przerzuciłem się ostatecznie wyłącznie na techniki stricte relaksacyjne, takie jak metoda autogenna Schultza. Wiem, że ta ostatnia na zaawansowanym poziomie też jest uznawana za formę medytacji, ale ograniczałem się do dość podstawowych technik. Moje największe osiągnięcie to wywołanie uczucia ciepła w dłoniach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Będę jeszcze o tym dokładniej pisał przy okazji omawiania form medytacji, choć siłą rzeczy temat jest tak rozległy, że o wielu sprawach mogę tylko napomknąć, a pewnie część i tak mi umknie.
    Faktycznie takie tłumienie myśli na siłę prowadzi tylko do frustracji i zniechęcenia. Ogólnie to o czym piszę dotyczy wszelkich form medytacji, zwłaszcza, że tak naprawdę różnią się głownie tylko w punkcie wyjścia. Także niezależnie od formy należy przyjąć podobną postawę wobec myśli i uczuć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobna sprawa jest z emocjami. Przepracowywałem to sam, a teraz staram się akceptować to u mojego dziecka. Nie ma dobrych i złych emocji. Nie można tłumić emocji, trzeba je odczuć i przeżyć a potem dać odpłynąć. Gniew nie jest zły - jest jaki jest. Złość, strach nie są złe - po prostu są, odczuwanie ich jest tak samo normalne jak odczuwanie radości. Nie możemy ich tłumić w sobie, bo to prowadzi do frustracji i chorób związanych ze stresem. Oczywiście nie możemy kierować naszego gniewu na inne osoby, ale możemy go rozładowywać chociażby w ciężkim treningu, czy waleniu poduszkami o ściany albo po prostu krzyku. Trzeba go poczuć, jeśli się pojawi, dać "wybuchnąć" i pozwolić przeminąć. Jesteśmy od dziecka uczeni, aby być grzeczni i że nie wolno nam się denerwować - tak też uczymy nasze dzieci, że coś co odczuwają jest złe. Taka nauka każe im uwierzyć, że coś co odczuwają jest nieodpowiednie, choć przecież naturalne. Narzucamy im co mogą odczuwać, a co nie i to jest frustrujące, jest jak tama na rzece podczas powodzi - tłumi, tłumi ale wreszcie pęka i się wylewa. Odkąd pozwalamy dziecku się wykrzyczeć lub wypłakać, kiedy jest złe czy smutne i tylko je przytulamy w tym czasie, bez zagadywania, odwracania uwagi, czy krzyku, ataki histerii są dużo rzadsze i krótsze, a synek wyraźnie szczęśliwszy i pełniejszy zaufania do nas. Dalej stawiamy mu granice, nie pozwalamy czegoś zrobić, nie wychowujemy "bezstresowo", tylko pozwalamy odczuwać wszystkie emocje, pozwalamy im płynąć, bez tłumienia ich i wskazywania, które są złe, a które dobre.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja najczęściej stosuje techniki Jacobsona połączona z autogennym treningiem Schultza.
    Vipasanna (skupianie na obiekcie) nie sprawdzało się u mnie.
    Lektura Osho na temat medytacji nauczyła mnie za to aktywnej medytacji w każdej sytuacji czy to pracy czy jedzenia. Polecam

    OdpowiedzUsuń