środa, 4 grudnia 2019

Medytacja i trening mentalny cz. 10


Nastawienie
Trening, jak i inne działania nie mogą być formą ucieczki od samego siebie. Od pogłębionej świadomości swojej psychiki, ale też ciała. Nie może być ucieczką od problemów. Jeśli idziesz na siłownię tylko po to, by uciec od domowych obowiązków, od rozmów z partnerem czy partnerką, to jest coś nie tak. Trzeba się zatrzymać i na nowo wszystko przemyśleć. Nie mam zamiaru moralizować. Wiem, że wbrew pozorom nasze motywacje są bardzo złożone. Nie zawsze chodzi o zdrowie. Czasem chce się po prostu podobać osobom płci przeciwnej, albo być bardziej akceptowanym przez kumpli. Nie ma w tym nic złego. Jednak im bardziej nauczymy się rozpoznawać swoje motywacje - np. dzięki medytacji, o czym niebawem będzie szerzej - tym lepsze i rozsądniejsze decyzje będziemy podejmować. Ważna jest stopniowo zyskiwana samoświadomość własnego ciała, uczuć i motywacji. Do czego naprawdę chcemy się zmotywować? Co nami kieruje, czego się boimy itd.

Potrzebna jest zmiana postawy wobec życia, pracy, innych ludzi. Zamartwianie się zwiększa poziom wydzielanego kortyzolu, cieszenie się życiem poprawia wydzielanie testosteronu. Niby badań, ale istotny. Koreluje z tym masa różnych enzymów i peptydów działających katabolicznie lub anabolicznie w zależności od nastawienia. Ustalono, że tak w sytuacji przetrenowania jak i depresji, mamy do czynienia z taką samą aktywnością pewnych obszarów mózgu - niektórych niską, a niektórych podwyższoną. Przy czym dość ciekawe badania ukazały, że ludzie cechujący się nadmiernym optymizmem żyli krócej, gdyż często byli nieostrożni - ulegali wypadkom i nie dbali o swoje zdrowie. Przecież "Zawsze będzie dobrze. Mnie się nic nie stanie". Dlatego w życiu nie chodzi o bezkrytyczny optymizm, ale o realne spojrzenie na świat i swoje możliwości. To wcale nie stoi w sprzeczności z wymaganiem od siebie i oczekiwaniem, że można dużo osiągnąć.


Druga strona medalu
Trzeba wiedzieć, kiedy sobie odpuścić i pozwolić, by się nie chciało. To równie ważne, jak wymaganie od siebie na treningach, czy w innych dziedzinach życia. Nie należy sobie za często na taki stan pozwalać, ale raz na kilka tygodni trzeba. Wymaga tego tak nasze ciało jak i psychika. Im większa presja, tym większa potrzeba odskoczni. Chodzi tu np. o tydzień wolnego od siłowni, ale nie tylko. Jeśli na co dzień ciężko pracujesz, to 1-2 dni z piwem na fotelu, czy z kumplami w barze wcale nie będą złym pomysłem. Wręcz przeciwnie. Oczywiście to też powinno się zdarzać tylko raz na jakiś czas. Może to też być dłuższy spacer z partnerką, wycieczka by coś pozwiedzać, albo po prostu kilka godzin przy muzyce. Możliwości jest sporo, a korzyści fizyczne i psychiczne naprawdę duże.


Wstęp do medytacji
Teraz przechodzę do opisania pewnych istotnych zagadnień związanych z medytacją. Z racji, że będę poruszał pewne aspekty, o których raczej rzadko się wspomina, mam świadomość, że narażę się wielu grupom ludzi. Zarówno reprezentantom takich czy innych religii, jak i wyznawcom mechanistycznego modelu świata, dla których człowiek to maszyna spalająca kalorie. Wreszcie nauczycielom różnych metod medytacji. Jestem przy tym otwarty na rzeczową krytykę, ale z góry uprzedzam, że nie będę się wdawał w jałowe dyskusje. Komentarze, których jedynym celem będzie obrona własnego światopoglądu czy obrzucanie mnie błotem, będę albo usuwał albo ignorował. Zakładam, że każdy kto decyduje się na napisanie komentarza ma na celu pogłębienie własnej wiedzy i dyskusji. Albo poprzez pytania, albo dołożenie cegiełki własnych uwag i przemyśleń. Tylko takie podejście ma sens. Z samej swej natury lub może należy stwierdzić - z punku widzenia już nie do końca aktualnych paradygmatów naukowych - temat jest wyjątkowo subiektywny i moje podejście do pewnego stopnia też takie jest. Jednak - podobnie jak w sprawach diety i treningu - zgłębiałem go w praktyce i w teorii przez ostatnie trzydzieści lat, więc myślę, że mam prawo się wypowiedzieć. Tutaj podaję syntezę tych poszukiwań, zapewne nie całkiem wolną od moich osobistych ograniczeń i uprzedzeń, jednak przemyślaną i opartą na wielu źródłach pochodzących z bardzo różnych kultur, a nawet badań naukowych, jak i moich doświadczeń. Materiał jest kontrowersyjny, z czego też dobrze zdaję sobie sprawę. Kilka osób nawet odradzało mi jego publikację, ale skoro ja tego nie opiszę to kto? Nie chodzi o wywołanie dyskusji religijnej, lecz o krytyczne spojrzenie na zjawiska, które jak dotąd wymykają się konwencjonalnej nauce. Mimo to, byli i są badacze próbujący zgłębiać tę trudną tematykę.

Psychologia transpersonalna - doświadczenie szczytu
Maslov i Sutich już w połowie dwudziestego stulecia stworzyli koncepcję nazwaną z czasem psychologią transpersonalną. O ile jednak w ramach prawie każdych studiów humanistycznych, a czasem nawet we wcześniejszych stadiach szkolnego nauczania - wspomina się o piramidzie potrzeb Maslova, o tyle na temat psychologii transpersonalnej mało kto z uniwersyteckich wykładowców się wypowiada. Dlatego też mało kto o niej słyszał. Ten nurt, w odróżnieniu od innych szkół psychologicznych usiłujących na siłę zapracować na uznanie za "naukowe" - w dużej mierze podważa tradycyjny model podejścia do człowieka jako maszyny biologicznej. Zakłada możliwość wyjścia poza cielesność i ograniczenia nie tylko fizyczne, ale i do pewnego stopnia czasowe, jak i własnej osobowości. Stąd właśnie nazwa trans-personalny. To dlatego niechętnie się o tej szkole psychologii wspomina. Bazuje na doświadczeniach zaczerpniętych z głębokiej medytacji, a nawet pracy z psychodelikami.


W zasadzie jej prekursorem był Jung - uczeń Freuda, który ostatecznie porzucił mistrza i jego daleko idące uproszczenia sprowadzające prawie wszystko do seksu. Koncepcja Junga zakłada istnienie archetypów i zbiorowej podświadomości, co w moim odczuciu mocno koreluje z wprowadzonymi obecnie do nauki (biologia, fizyka) polami morfogenetycznymi.
Nie wnikając w szczegóły, Jung określił archetypy jako swego rodzaju prawzorce pewnych idei, które znajdują się w nieświadomości każdego człowieka i niezależnie od wychowania i kultury, w jakiej dana osoba została ukształtowana, wykazują daleko idące podobieństwo. Można je też nazywać symbolami. Pewnym ich unaocznieniem są postacie mitologiczne. Stąd też bierze się podobieństwo wątków różnych, często odległych od siebie mitologii. Archetypy mają daleko idący wpływ na nasz nieświadomy odbiór świata i na naszą psychikę. Ich odkrywanie pogłębia naszą osobowość i może poprawić dobrostan psychiki. Jesteśmy też wszyscy zanurzeni we wspólnej zbiorowej podświadomości: rasowej, gatunkowej, a pewnym sensie także wiążącej wszystkie organizmy żywe.
Szersze omówienie poglądów wspomnianych autorów przekracza możliwości tego opracowania. Zresztą nie każdego będzie interesowało. Dlatego odsyłam do ich prac. Dodam jeszcze nazwisko kontrowersyjnego czeskiego psychologa Stanislava Grofa, o którym jeszcze wspomnę. Ich badania, jak i dzieła mistyków wielu różnych religii, a wreszcie moje własne doświadczenia i obserwacje, stanowią kanwę tego co będzie przedmiotem dalszych rozważań na temat medytacji.

2 komentarze:

  1. Zastanawiałem się dokąd zmierzasz w tym cyklu artykułów i muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę z obranego kierunku. Wiele, wiele razy napomykałeś różne rzeczy na temat medytacji, ale chyba po raz pierwszy będzie okazja, żeby zobaczyć Twoje poglądy w szerszej perspektywie.
    Obawiam się przy tym, że możesz mieć rację, że tego rodzaju cykl ma wszelkie predyspozycje, żeby wywołać ostrą dyskusję. Niemniej jestem otwarty i bardzo ciekaw tego cyklu, między innymi dlatego, że sam kilka lat temu (po części zresztą pod wpływem Twoim i lektur, które polecałeś) mocno zachłysnąłem się owym mechanistycznym podejściem do rzeczywistości. Teraz zmieniło się to o tyle, że z biegiem lat zrozumiałem jak olbrzymią hipokryzją jest ślepa wiara w metodę naukową. Takie podejście jest wręcz wewnętrznie sprzeczne. Pamiętam jak kiedyś na zajęciach z metodologii, wykładowca powtarzał nam setki razy, że we wszystko mamy wątpić. Że to absolutna podstawa naukowości. Potem dodał, że jeżeli czegoś możemy być pewni to tylko tzw. metody naukowej. Powiedziałem wówczas, że w nią powinniśmy chyba wątpić w pierwszej kolejności. Co ciekawe zaśmiał się i przyznał mi rację, chociaż na tym się ta dyskusja skończyła:)
    Nie chodzi oczywiście o głupkowate zaprzeczanie sensowi metodyki naukowej, ale o uznanie faktu, że rozum jest ograniczony. Każdy naukowiec to wie. Ile razy słyszałem np. Witkowskiego, jak mówił, że nie chodzi o to, że wyklucza się zjawiska paranormalne, tylko że z punktu widzenia nauki nie da się ich udowodnić. I na początku mówił to z pokorą, ale z biegiem czasu zajął się ślepym zwalczaniem wszystkiego, co akademickie. A jeżeli istnieją zjawiska niewytłumaczalne naukowo (a istnieją, i bynajmniej nie chodzi o duchy, tylko o wyższą fizyke), to co? Zaczniemy im zaprzeczać tylko dlatego, że tak wypada? Parafrazując mojego wykładowcę, jeżeli już czegoś możemy być pewni, to że poprawność polityczna nie prowadzi do niczego mądrego i ciekawego. Także bez obaw Stefanie, nawet jeśli część czytelników uzna Cię za bluźniercę, to przynajmniej będzie interesująco i na pewno będzie to olbrzymia wartość dodana w dobie bezmyślnego powtarzania bezmyślnych i bezpiecznych frazesów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Witkowskim chodziło oczywiście o zwalczanie wszystkiego, co nie akademickie :)

      Usuń