Agresja
treningowa
Tym
czego brakuje wielu ćwiczącym jest agresja treningowa. Tylko nim
przejdę dalej, znowu muszę przypomnieć. To dotyczy zaawansowanych
zawodników. Zaawansowanych nie w rozumieniu kaleczenia ćwiczeń i
dziubdziania na maszynach, ale zaawansowanych w znaczeniu opanowania
techniki ciężkich ćwiczeń podstawowych. To jest to minimum
zaawansowania. Zwarty rdzeń i wypracowana poprawna technika ruchu.
Izolacje to osobna sprawa, ale nie jest w omawianym temacie aż tak
istotna. Zaawansowanie nie tyle liczy się w latach, czy podnoszonych
ciężarach, co w wypracowanej poprawności podstawowych ćwiczeń i
zdolności oceniania swoich aktualnych możliwości. Rzecz jasna, by
do tego dość, trzeba sporo lat ciężkiej pracy.
Trudno
pisać sensownie o agresji treningowej. Ktoś kto nigdy porządnie
nie trenował i tak nie zrozumie o co chodzi. Wiem, jak się to
kojarzy. Wszyscy powinniśmy być łagodni, tolerancyjni i kochać
małe puchate króliczki. Do tego mamy mit napakowanego kolesia na
sterydach, którego agresja przejawia się w biciu staruszek i
waleniu głową w ścianę - niekoniecznie swoją. To są wszystko
obrazki dobre do kolorowych gazetek dla nastolatek tudzież
miłośników produkcji typu "Rolnik szuka żona". Nie o to
tu chodzi!
Najpierw
trzeba sobie odpowiedzieć na proste pytania. Chcesz sobie po prostu
ćwiczyć dla zdrowia i samopoczucia? Czy może chcesz osiągać
ponadprzeciętne wyniki? Normalny człowiek nie będzie nigdy
wiosłował 300 kg! Tylko, czy chcesz być normalny? Normalny to tak
naprawdę przysłowiowy szary człowiek, to tzw. typowy Kowalski.
Ktoś kto ćwiczy, no bo wszyscy teraz ćwiczą. Ktoś kto się
cieszy, że odwalił trening i ma spokojne sumienie. O to chodzi?
Jeśli chodzi Ci tylko o to - nie czytaj dalej.
Na
swój sposób jestem wariatem. Wcale nie dlatego, że podnoszę duże
ciężary. Jestem wariatem, bo mimo poważnych ograniczeń
zdrowotnych, mimo stwierdzeń lekarzy, że nie będę chodził po
trzydziestce i nie wolno mi się przemęczać - prawie dzień w dzień
szarpię jak najwięcej na tyle, że wieczorami ledwo się ruszam, że
wierzę, że można prześcignąć chorobę nawet jeśli jest to
poważne schorzenie mięśni! Tyle o mnie. Nie piszę tu
autobiografii.
Co
zatem powiedzieć o facecie ważącym 90 kg, który "wiosłuje"
15 kg hantlem? Takich filmów jest mnóstwo w sieci. Każdy z tych
przeciętniaków, którzy nigdy naprawdę od siebie nie wymagali, a
tylko są trochę lepiej wyposażenie przez naturę, robi potem za
eksperta na takim czy innym forum. Jest wielu ludzi, którzy mogliby
podnosić trzy razy więcej niemal od razu, ale po prostu nie
potrafią się zmobilizować. Dostali od natury dobre warunki
fizyczne, ale z psychiką Colargola.
W
czym więc rzecz? Być może od razu ktoś mi wypomni fakt, że
nieraz przestrzegałem przed tzw. seriami do upadku. Jednak w tym
wypadku mamy do czynienia z czymś innym, choć serie do upadku
zdarzać się będą. Wyobraźmy sobie np. sytuację, gdy mamy
podnieść - po odpowiednio dobranych seriach rozgrzewkowych - 90% RM
po 2 razy w 10 seriach. Skoro jest pewien zapas sił, to na początku
nie ma problemu. Jednak z czasem zmęczenie narasta. Dodatkowo fajnie
jest zwiększać siłę a tym samym ciężary. Jednak w pewnym
momencie dochodzimy do punktu, gdy mamy już dość. Znowu tyle na
sztandze i znowu trzeba to podnosić. Jak wiadomo nie jestem też
zwolennikiem przesadnie długich przerw między seriami. Tak więc
mamy kolejny ciężki trening, mamy już psychicznie dość tego
dźwigania z dnia na dzień ciężarów jakich niektórzy sumarycznie
nie przerzucą nawet przez 20 lat. Mamy już nawet zrobioną pierwszą
i drugą serie po 2, albo i trzecią. Jest coraz trudniej i coraz
gorzej. Tu właśnie wchodzi agresja treningowa.
Można
też odwołać się do innej sytuacji. Robisz ciężką rampę.
Pierwsze serie jak wiadomo idą lekko. Kolejne już coraz mniej.
Pamiętasz, że ostatnio udało się dojść do 90kg w tym ćwiczeniu.
Tym razem pojawia się cicha obawa, że może się nie uda, że tak
naprawdę osłabłeś. Organizm zaczyna "kombinować" i
robić wszystko, by przekonać Cię, że tak właśnie jest, że
najlepiej sobie odpuścić i skończyć wcześniej. Pojawia się
potrzeba dodatkowej mobilizacji.
By
obraz był pełny możemy sięgnąć jeszcze do przykładu protokołu
Girondy, który czasem polecam niektórym osobom. 7 serii po 7
powtórzeń. Na początku uda się wszystko zrobić, bo ciężary
muszą być dobrane z pewnym zapasem. Jednak co tydzień skraca się
czas przerwy i w końcu dochodzimy do punktu, w którym trzeba zrobić
49 powtórzeń niemal jednym ciągiem, prawie bez przerw. Czym bowiem
jest 10 sekund przerwy dla zmęczonego człowieka? Serce wali, łapie
się ciężko oddech, a tu już kolejna seria. Znowu... trzeba
dodatkowej psychicznej mobilizacji.
W
tym miejscu napotykam na pewną trudność. Jak wyrazić czym jest
agresja treningowa lub ujmując rzecz inaczej - psychiczna
mobilizacja? Trudno opisać ją słowami. Istnieje sporo różnych
sposobów mobilizacji. Niektóre wydają się obserwatorowi z
zewnątrz bardziej, a niektóre mniej czy wręcz mało "agresywne".
To znowu napotykamy na trudności werbalnego opisu. Chodzi o
maksymalną mobilizację swojej psychiki, a przez to także i ciała.
Niektórzy robią to krzykiem czy warczeniem wprowadzając się w coś
w rodzaju transu bojowego berserków, inni w formie wewnętrznego
wyciszenia (np. Wodyn przed ciężkimi seriami trzyma się chwilę za
nos). Jeszcze inni używają wyobraźni.
Swego
czasu Charles Poliquin napisał artykuł wykpiwający osoby krzyczące
czy warczące na siłowni. Zrobił to z gorliwością wartą lepszej
sprawy. Dla sporej liczby osób może to być dobra forma
mobilizacji. Wiem, że w siłowniach publicznych może być z tym
problem i niektórym ćwiczącym, a jeszcze bardziej właścicielowi
siłowni, takie zachowanie będzie przeszkadzać. Możecie wręcz
zostać uznani za niebezpiecznych dla otoczenia. Osobiście wolę już
jak ktoś obok mnie warczy na sztangę niż jak z uśmiechem na
twarzy i dowcipkując z kumplami udaje, że "ciężko"
ćwiczy. Cóż, współczesne publiczne siłownie coraz mniej się
nadają do prawdziwego treningu. Jak ktoś mi zachwala taką czy
inną, pytam czy jest tam rack inaczej klatka. Wtedy widzę w oczach
zupełny brak zrozumienia. Obecnie siłownie stały się modne. To
miejsce, do którego się chodzi by pozbyć się części pieniędzy
i wyrzutów sumienia, że nic się w życiu nie robi. Jednak często
nie chodzi się tam, by naprawdę wydajnie ćwiczyć. Tak robi tylko
mały procent ludzi. Niestety, zdaję sobie sprawę z faktu, że nie
każdego stać na luksus w postaci własnego miejsca i sprzętu do
treningów siłowych.
Żeby odnieść się zwięźle do tego wpisu zabrakło by pewnie dopuszczalnej ilości znaków w komentarzu, bo zgadzam się praktycznie ze wszystkim. Żałuję tylko, że tej agresji treningowej nie nauczyłem się kilka lat temu lecz z jakieś trzy, cztery miesiące temu - jest to okres, w którym wszystkie moje boje poszybowały do góry, a za nimi nagle ruszyła masa mięśniowa. Ale nie w tym rzecz - to, co się zmieniło to mindset z jakim podchodzę także do życia. Agresja to coś koniecznego w życiu mężczyzny, pokuszę się nawet o stwierdzenie, którego za kilka lat być może będę żałował, ale to agresja definiuje mężczyznę, a prawdziwy mężczyzna dopiero potem definiuje swoją agresję - przeistacza ją w dobrą bądź złą. Ale ona zawsze musi być w jego życiu obecna.
OdpowiedzUsuńTo dzięki agresji byłem w stanie po nieudanej serii siadów stwierdzić, że pier***olę, odpoczywam kilka minut, dorzucam JESZCZE większego ciężaru i robię jeszcze jedną serię - i zazwyczaj ta seria wychodziła świetnie. Warczałem, dyszałem, waliłem pięściami o sztangę, ludzie od crossfitu patrzyli się jak na chorego psychicznie, a potem zdumienie, że taki wizualny przecinek jak ja robi serię z ciężarem większym niż niejeden siłowniany koks. Chociaż jestem zdania, że na komercyjnych siłowniach jest o wiele ciężej - ciężej jest się skupić, odpowiednio nastawić, dochodzi społeczna bariera psychologiczna - bo co będzie, jak się nie uda, jak nie wstanę z przysiadu, jak przygniecie mnie sztanga?
Wydaje mi się, że agresja to coś, o czym każda osoba idąca na siłownię powinna zrozumieć jako pierwszy czynnik siło- i masotwórczy. Jako czynnik powodujący sukces, nawet wśród kobiet. Moja dziewczyna odkąd poszła mimowolnie moim śladem zrobiła wyniki lepsze, niż ja przez kilka lat "treningów" - obecnie poszło 60 kg w MC x2, niby nic, ale jak na kogoś, kto wcześniej w ogóle nie miał ze sportem do czynienia, a ćwiczy od sześciu miesięcy to i tak nieźle - ale podejście jest to samo, nie ma, że się nie chce albo nie uda, trzeba ;-)
Znam faceta, który w ok. trzy lata z 80 kg zmienił swą masę ciała na 160 kg, za czym poszły wyniki siłowe - obecnie w przysiadzie bierze 300 kg RM. I deklaruję się jako natural, w co ja wierzę, bo biorąc pod uwagę determinację tego chłopa i agresję z jaką ćwiczy to faktycznie nie wydaje się, żeby sterydy tutaj były do czegokolwiek potrzebne.
Tak czy owak, dzięki za artykuł, pozwala poukładać wszystko w jedną całość.
Przekozak artykuł, naprawdę! :D
OdpowiedzUsuńSuper!
OdpowiedzUsuńAutobiografię też bym chętnie poczytał i pewnie większość stałych bywalców bloga również ;)
Pozdrawiam
Też Autobiografie bym chętnie przeczytał.
OdpowiedzUsuńŚwietny artykuł. Z jednej strony psioczycie na te fitness cluby ale patrząc społecznie to samo dobro że ludzie Coś robią że swoim zdrowiem.
Spójrzcie na siłownię 10 lat temu a teraz, potem zadajcie sobie pytanie czy w tamtych czasach widywaliscie osoby po 50 r.ż. i starsze. Rozumiem przekaz że to w zakurzonych kuźniach rosną potwory jak Ronnie Coleman, niemniej wszyscy zyskują, a każdy znajdzie swoją oazę.
Wydaje się, że jednak niespecjalnie rozumiesz przekaz. Popularność siłowni to oczywiście pozytywna sprawa, ale duży problem stanowi fakt, że większość ludzi zamiast dbać tam o swoje zdrowie, systematycznie je niszczy, a z powodu ogłupiania masowym przekazem nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Spójrz na takie bieżnie mechaniczne. Na każdej szanującej się siłowni jest ich minimum kilkanaście, a wiele osób traktuje je jako oczywistą formę rozgrzewki i treningu cardio. Tymczasem to prosty sposób na zniszczenie stawów. Problem polega na tym, że przyczyna i skutki są tak odległe w czasie, że mało kto umie je w ogóle ze sobą skojarzyć. Potem ci ludzie kończą treningi, a lekarz wmawia im, że to dlatego, że nie robili rozgrzewki albo zdarzyło im się zrobić dwa przysiady. A może po prostu są głupi i tak już jest.
OdpowiedzUsuńPodsumowując, tak popularność siłowni to bardzo pozytywna sprawa. To nie w niej jest problem, tylko w tym, co się na nich promuje. Gdyby każdy trener miał choćby podstawową wiedzę o tym co robi, a dobre materiały szkoleniowe były łatwo dostępne, ci wszyscy ludzie z poniszczonymi stawami byliby sami sobie winni, ale tak niestety nie jest.
"Dziubdzianie na maszynach" haha! Świetny art. Ale czytam dalej.
OdpowiedzUsuń