piątek, 22 lutego 2019

Dogmaty, a agresja i stan umysłu cz. 2


Agresja treningowa
Tym czego brakuje wielu ćwiczącym jest agresja treningowa. Tylko nim przejdę dalej, znowu muszę przypomnieć. To dotyczy zaawansowanych zawodników. Zaawansowanych nie w rozumieniu kaleczenia ćwiczeń i dziubdziania na maszynach, ale zaawansowanych w znaczeniu opanowania techniki ciężkich ćwiczeń podstawowych. To jest to minimum zaawansowania. Zwarty rdzeń i wypracowana poprawna technika ruchu. Izolacje to osobna sprawa, ale nie jest w omawianym temacie aż tak istotna. Zaawansowanie nie tyle liczy się w latach, czy podnoszonych ciężarach, co w wypracowanej poprawności podstawowych ćwiczeń i zdolności oceniania swoich aktualnych możliwości. Rzecz jasna, by do tego dość, trzeba sporo lat ciężkiej pracy.

Trudno pisać sensownie o agresji treningowej. Ktoś kto nigdy porządnie nie trenował i tak nie zrozumie o co chodzi. Wiem, jak się to kojarzy. Wszyscy powinniśmy być łagodni, tolerancyjni i kochać małe puchate króliczki. Do tego mamy mit napakowanego kolesia na sterydach, którego agresja przejawia się w biciu staruszek i waleniu głową w ścianę - niekoniecznie swoją. To są wszystko obrazki dobre do kolorowych gazetek dla nastolatek tudzież miłośników produkcji typu "Rolnik szuka żona". Nie o to tu chodzi!


Najpierw trzeba sobie odpowiedzieć na proste pytania. Chcesz sobie po prostu ćwiczyć dla zdrowia i samopoczucia? Czy może chcesz osiągać ponadprzeciętne wyniki? Normalny człowiek nie będzie nigdy wiosłował 300 kg! Tylko, czy chcesz być normalny? Normalny to tak naprawdę przysłowiowy szary człowiek, to tzw. typowy Kowalski. Ktoś kto ćwiczy, no bo wszyscy teraz ćwiczą. Ktoś kto się cieszy, że odwalił trening i ma spokojne sumienie. O to chodzi? Jeśli chodzi Ci tylko o to - nie czytaj dalej.
Na swój sposób jestem wariatem. Wcale nie dlatego, że podnoszę duże ciężary. Jestem wariatem, bo mimo poważnych ograniczeń zdrowotnych, mimo stwierdzeń lekarzy, że nie będę chodził po trzydziestce i nie wolno mi się przemęczać - prawie dzień w dzień szarpię jak najwięcej na tyle, że wieczorami ledwo się ruszam, że wierzę, że można prześcignąć chorobę nawet jeśli jest to poważne schorzenie mięśni! Tyle o mnie. Nie piszę tu autobiografii.
Co zatem powiedzieć o facecie ważącym 90 kg, który "wiosłuje" 15 kg hantlem? Takich filmów jest mnóstwo w sieci. Każdy z tych przeciętniaków, którzy nigdy naprawdę od siebie nie wymagali, a tylko są trochę lepiej wyposażenie przez naturę, robi potem za eksperta na takim czy innym forum. Jest wielu ludzi, którzy mogliby podnosić trzy razy więcej niemal od razu, ale po prostu nie potrafią się zmobilizować. Dostali od natury dobre warunki fizyczne, ale z psychiką Colargola.
W czym więc rzecz? Być może od razu ktoś mi wypomni fakt, że nieraz przestrzegałem przed tzw. seriami do upadku. Jednak w tym wypadku mamy do czynienia z czymś innym, choć serie do upadku zdarzać się będą. Wyobraźmy sobie np. sytuację, gdy mamy podnieść - po odpowiednio dobranych seriach rozgrzewkowych - 90% RM po 2 razy w 10 seriach. Skoro jest pewien zapas sił, to na początku nie ma problemu. Jednak z czasem zmęczenie narasta. Dodatkowo fajnie jest zwiększać siłę a tym samym ciężary. Jednak w pewnym momencie dochodzimy do punktu, gdy mamy już dość. Znowu tyle na sztandze i znowu trzeba to podnosić. Jak wiadomo nie jestem też zwolennikiem przesadnie długich przerw między seriami. Tak więc mamy kolejny ciężki trening, mamy już psychicznie dość tego dźwigania z dnia na dzień ciężarów jakich niektórzy sumarycznie nie przerzucą nawet przez 20 lat. Mamy już nawet zrobioną pierwszą i drugą serie po 2, albo i trzecią. Jest coraz trudniej i coraz gorzej. Tu właśnie wchodzi agresja treningowa.
Można też odwołać się do innej sytuacji. Robisz ciężką rampę. Pierwsze serie jak wiadomo idą lekko. Kolejne już coraz mniej. Pamiętasz, że ostatnio udało się dojść do 90kg w tym ćwiczeniu. Tym razem pojawia się cicha obawa, że może się nie uda, że tak naprawdę osłabłeś. Organizm zaczyna "kombinować" i robić wszystko, by przekonać Cię, że tak właśnie jest, że najlepiej sobie odpuścić i skończyć wcześniej. Pojawia się potrzeba dodatkowej mobilizacji.
By obraz był pełny możemy sięgnąć jeszcze do przykładu protokołu Girondy, który czasem polecam niektórym osobom. 7 serii po 7 powtórzeń. Na początku uda się wszystko zrobić, bo ciężary muszą być dobrane z pewnym zapasem. Jednak co tydzień skraca się czas przerwy i w końcu dochodzimy do punktu, w którym trzeba zrobić 49 powtórzeń niemal jednym ciągiem, prawie bez przerw. Czym bowiem jest 10 sekund przerwy dla zmęczonego człowieka? Serce wali, łapie się ciężko oddech, a tu już kolejna seria. Znowu... trzeba dodatkowej psychicznej mobilizacji.
W tym miejscu napotykam na pewną trudność. Jak wyrazić czym jest agresja treningowa lub ujmując rzecz inaczej - psychiczna mobilizacja? Trudno opisać ją słowami. Istnieje sporo różnych sposobów mobilizacji. Niektóre wydają się obserwatorowi z zewnątrz bardziej, a niektóre mniej czy wręcz mało "agresywne". To znowu napotykamy na trudności werbalnego opisu. Chodzi o maksymalną mobilizację swojej psychiki, a przez to także i ciała. Niektórzy robią to krzykiem czy warczeniem wprowadzając się w coś w rodzaju transu bojowego berserków, inni w formie wewnętrznego wyciszenia (np. Wodyn przed ciężkimi seriami trzyma się chwilę za nos). Jeszcze inni używają wyobraźni.


Swego czasu Charles Poliquin napisał artykuł wykpiwający osoby krzyczące czy warczące na siłowni. Zrobił to z gorliwością wartą lepszej sprawy. Dla sporej liczby osób może to być dobra forma mobilizacji. Wiem, że w siłowniach publicznych może być z tym problem i niektórym ćwiczącym, a jeszcze bardziej właścicielowi siłowni, takie zachowanie będzie przeszkadzać. Możecie wręcz zostać uznani za niebezpiecznych dla otoczenia. Osobiście wolę już jak ktoś obok mnie warczy na sztangę niż jak z uśmiechem na twarzy i dowcipkując z kumplami udaje, że "ciężko" ćwiczy. Cóż, współczesne publiczne siłownie coraz mniej się nadają do prawdziwego treningu. Jak ktoś mi zachwala taką czy inną, pytam czy jest tam rack inaczej klatka. Wtedy widzę w oczach zupełny brak zrozumienia. Obecnie siłownie stały się modne. To miejsce, do którego się chodzi by pozbyć się części pieniędzy i wyrzutów sumienia, że nic się w życiu nie robi. Jednak często nie chodzi się tam, by naprawdę wydajnie ćwiczyć. Tak robi tylko mały procent ludzi. Niestety, zdaję sobie sprawę z faktu, że nie każdego stać na luksus w postaci własnego miejsca i sprzętu do treningów siłowych.

6 komentarzy:

  1. Żeby odnieść się zwięźle do tego wpisu zabrakło by pewnie dopuszczalnej ilości znaków w komentarzu, bo zgadzam się praktycznie ze wszystkim. Żałuję tylko, że tej agresji treningowej nie nauczyłem się kilka lat temu lecz z jakieś trzy, cztery miesiące temu - jest to okres, w którym wszystkie moje boje poszybowały do góry, a za nimi nagle ruszyła masa mięśniowa. Ale nie w tym rzecz - to, co się zmieniło to mindset z jakim podchodzę także do życia. Agresja to coś koniecznego w życiu mężczyzny, pokuszę się nawet o stwierdzenie, którego za kilka lat być może będę żałował, ale to agresja definiuje mężczyznę, a prawdziwy mężczyzna dopiero potem definiuje swoją agresję - przeistacza ją w dobrą bądź złą. Ale ona zawsze musi być w jego życiu obecna.
    To dzięki agresji byłem w stanie po nieudanej serii siadów stwierdzić, że pier***olę, odpoczywam kilka minut, dorzucam JESZCZE większego ciężaru i robię jeszcze jedną serię - i zazwyczaj ta seria wychodziła świetnie. Warczałem, dyszałem, waliłem pięściami o sztangę, ludzie od crossfitu patrzyli się jak na chorego psychicznie, a potem zdumienie, że taki wizualny przecinek jak ja robi serię z ciężarem większym niż niejeden siłowniany koks. Chociaż jestem zdania, że na komercyjnych siłowniach jest o wiele ciężej - ciężej jest się skupić, odpowiednio nastawić, dochodzi społeczna bariera psychologiczna - bo co będzie, jak się nie uda, jak nie wstanę z przysiadu, jak przygniecie mnie sztanga?
    Wydaje mi się, że agresja to coś, o czym każda osoba idąca na siłownię powinna zrozumieć jako pierwszy czynnik siło- i masotwórczy. Jako czynnik powodujący sukces, nawet wśród kobiet. Moja dziewczyna odkąd poszła mimowolnie moim śladem zrobiła wyniki lepsze, niż ja przez kilka lat "treningów" - obecnie poszło 60 kg w MC x2, niby nic, ale jak na kogoś, kto wcześniej w ogóle nie miał ze sportem do czynienia, a ćwiczy od sześciu miesięcy to i tak nieźle - ale podejście jest to samo, nie ma, że się nie chce albo nie uda, trzeba ;-)

    Znam faceta, który w ok. trzy lata z 80 kg zmienił swą masę ciała na 160 kg, za czym poszły wyniki siłowe - obecnie w przysiadzie bierze 300 kg RM. I deklaruję się jako natural, w co ja wierzę, bo biorąc pod uwagę determinację tego chłopa i agresję z jaką ćwiczy to faktycznie nie wydaje się, żeby sterydy tutaj były do czegokolwiek potrzebne.

    Tak czy owak, dzięki za artykuł, pozwala poukładać wszystko w jedną całość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przekozak artykuł, naprawdę! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Super!
    Autobiografię też bym chętnie poczytał i pewnie większość stałych bywalców bloga również ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Też Autobiografie bym chętnie przeczytał.
    Świetny artykuł. Z jednej strony psioczycie na te fitness cluby ale patrząc społecznie to samo dobro że ludzie Coś robią że swoim zdrowiem.
    Spójrzcie na siłownię 10 lat temu a teraz, potem zadajcie sobie pytanie czy w tamtych czasach widywaliscie osoby po 50 r.ż. i starsze. Rozumiem przekaz że to w zakurzonych kuźniach rosną potwory jak Ronnie Coleman, niemniej wszyscy zyskują, a każdy znajdzie swoją oazę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wydaje się, że jednak niespecjalnie rozumiesz przekaz. Popularność siłowni to oczywiście pozytywna sprawa, ale duży problem stanowi fakt, że większość ludzi zamiast dbać tam o swoje zdrowie, systematycznie je niszczy, a z powodu ogłupiania masowym przekazem nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Spójrz na takie bieżnie mechaniczne. Na każdej szanującej się siłowni jest ich minimum kilkanaście, a wiele osób traktuje je jako oczywistą formę rozgrzewki i treningu cardio. Tymczasem to prosty sposób na zniszczenie stawów. Problem polega na tym, że przyczyna i skutki są tak odległe w czasie, że mało kto umie je w ogóle ze sobą skojarzyć. Potem ci ludzie kończą treningi, a lekarz wmawia im, że to dlatego, że nie robili rozgrzewki albo zdarzyło im się zrobić dwa przysiady. A może po prostu są głupi i tak już jest.

    Podsumowując, tak popularność siłowni to bardzo pozytywna sprawa. To nie w niej jest problem, tylko w tym, co się na nich promuje. Gdyby każdy trener miał choćby podstawową wiedzę o tym co robi, a dobre materiały szkoleniowe były łatwo dostępne, ci wszyscy ludzie z poniszczonymi stawami byliby sami sobie winni, ale tak niestety nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Dziubdzianie na maszynach" haha! Świetny art. Ale czytam dalej.

    OdpowiedzUsuń