Pomyślałem,
że dobrze będzie co jakiś czas zamieścić tutaj krótką recenzje
co ciekawszych książek. Na początek proponuję „Nasiona
kłamstwa” Jeffrey'a Smitha. Książka jest warta uwagi nie tylko
ze względu na poruszaną i kontrowersyjną tematykę GMO. Wbrew
pozorom obecnie większość Europejczyków jest przekonana o
negatywnym wpływie żywności GMO na stan ludzkiego (i nie tylko)
zdrowia. Jednak ciągle próbuje się nas przekonać, iż jest
inaczej. Warto więc dowiedzieć się jak to naprawdę jest.
Autor
nawet rozprawia się dość sprawnie z kluczowym argumentem
propagatorów GMO, jakim jest walka z głodem na świecie. Dowiecie
się dlaczego jest to forma manipulacji, a nie rzeczowy argument.
Nie
tylko chodzi o to. Książka wyraźnie obrazuje w jaki sposób
manipuluje się badaniami naukowymi. Jak się korumpuje lub
zastrasza: naukowców, polityków czy agencje mające nadzorować.
Dzięki temu możemy prześledzić mechanizmy manipulacji badaniami
nie tylko związanymi z GMO, ale także „rzetelność” badań
potwierdzających różne teorie medyczne i dietetyczne, jak obecnie
obowiązują. Na marginesie dodam, iż obecnie podobne naciski
wywiera się niemal w każdej dziedzinie nauki. To właśnie dlatego
z dużą dozą krytycyzmu podchodzę do niektórych badań, jak
również internetowych ekspertów bazujących na lekturze abstraktów
prac, których nigdy w całości nie przeczytali i nie
przeanalizowali. Nie przeszkadza im to w pozowaniu na naukowców i
podpieraniu swoich tekstów rozległą bibliografią.
Muszę
także podać kilka uwag krytycznych, które mimo tego nie powinny
odstraszyć od lektury „Nasion”. Nie ulega wątpliwości –
przynajmniej dla mnie po lekturze tej książki – że soja GMO jest
bardzo szkodliwa. O wiele bardziej niż naturalna. Jednak bynajmniej
nie podzielam opinii autora i wielu innych osób, jakoby soja
naturalna była zdrowa. Nie jest i nigdy nie była. Tak naprawdę
spożywano ją w Azji dopiero po fermentacji. Podobnie jest z
kukurydzą, choć w tym wypadku nie stawiałbym sprawy aż tak ostro.
Niewielkie ilości naturalnej kukurydzy od czasu do czasu można
zjeść.
Na
koniec mała uwaga o tłumaczeniu. Niestety, jak w wielu
współczesnych pozycjach, rozczarowuje. Odnoszę wrażenie, że nie
ma już talentów miary Tadeusza Boya-Żeleńskiego czy też Joanny
Guze. Współcześni tłumacze znają źle język polski, jak i język
z którego przekładają. Efekty widać. Nagminne są anglicyzmy w
postaci wtrącania zaimków tam gdzie ich wcale nie trzeba. Przykład
- „Paweł wiedział, że musi to zrobić. Poszedł on do...”. W
tym miejscu słowo „on” jest kompletnie niepotrzebne. Wiadomo, że
podmiotem jest Paweł z poprzedniego zdania. Nagminne jest też
mylenie zaimków. Przykład - „Dzieci bawiły się w przedszkolu,
rodzice odbierali ich po południu”. Tego błędu chyba nie muszę
tłumaczyć?
Podobnych
przykładów mógłbym mnożyć wiele, ale przecież miałem Was
tylko zachęcić do lektury książki, a że przy okazji sobie trochę
pomarudziłem...
Problem jest moim zdaniem nie tyle z tłumaczami co z wydawnictwami. Cięcie kosztów, krótkie terminy i megalomania redaktorów, którym wydaje się że lepiej się znają na przekładzie od tłumaczy. Tłumaczenie przemieniło się ze sztuki w zwykły i do tego słabo opłacany zawód, w dodatku powiązany z koniecznością użerania się z ludźmi w redakcjach. Kto raz miał z jakąś redakcją do czynienia, powinien wiedzieć o czym mówię. Są pewnie wyjątki ale faktem jest, że większość tłumaczy pracuje w niesprzyjających warunkach.
OdpowiedzUsuńNatomiast co do samych tłumaczy, wbrew pozorom poziom wykształcenia raczej wzrasta, przynajmniej jeśli chodzi o samo tłumaczenie. Problemem może być kuriozalnie, tak jak piszesz, słaba znajomość polskiego bo coraz więcej ludzi praktycznie przestaje czytać, nawet na filologiach.
Moim ulubionym przykładem jest przypadek pewnej młodej tłumaczki, która tłumaczyła jakąś powieść marynistyczną i napisała, że "statek wyprzedziła spora grupa świnek morskich" zamiast morświnów. Najlepsze jest to, że w tej postaci tłumaczenie poszło do druku :)
Zapewne masz rację. Często też brakuje właśnie odpowiedniej wiedzy z dzieciny, z której się tłumaczy. Czasem np. w kryminałach czy książkach sensacyjnych nie wiem, czy to autor czy też tłumacz nie rozróżnia pistoletu i rewolweru. To też taki klasyczny już błąd :)
OdpowiedzUsuńNajczęściej nie rozróżnia go pani redaktor :)
OdpowiedzUsuńWiększość tłumaczy jakich znam raczej zwraca na takie rzeczy uwagę i tłumaczy poprawnie ale potem oddają tekst do redakcji i dowiadują się, że rewolwer może być dla polskiego czytelnika zbyt "egzotyczny" bo u nas używa się raczej pistoletów. Takich przypadków jest mnóstwo. Na przykład coraz popularniejsze na Zachodzie stają się wulgaryzmy i taki swoisty naturalizm językowy w książkach sensacyjnych i kryminałach. Tymczasem u nas dopiero od niedawna zaczęto to tłumaczyć. Bynajmniej nie dlatego, że tłumacz nie umiał. Po prostu wydawnictwa utrzymywały, ze polski czytelnik nie "jest gotowy" na taki język, cokolwiek by to miało oznaczać. W zasadzie wiadomo co to oznacza: chodziło o maksymalizację sprzedaży, a jakość tłumaczenia poszła w odstawkę.
Szczerze nie cierpię takiego podejścia wydawnictw. Próbując dostosować książki na siłę do polskiego rynku robią jednocześnie z czytelnika idiotę. Najwyraźniej takie ogłupianie widać w książkach dla dzieci. Nie wiem jak z oryginałem Kubusia Puchatka ale takie książki Astrid Lindgren są dosyć szczegółowe, jest całkiem sporo opisów, nazw własnych itp. Tymczasem w Polsce tłumaczy się to tak, jakby dzieci były niepełnosprawne umysłowo i nie były w stanie zrozumieć niczego poza najprostszymi zwrotami.
Absolutnym szczytem tego wszystkiego był przypadek zagranicznej książki, która poruszała m.in. wątki antysemickie w Polsce. W tłumaczeniu, żeby uniknąć politycznej niepoprawności wyeliminowano wszystko, co w jakikolwiek sposób naruszało "dobre imię" Polaków :)
Ten facet to szarlatan, globalne ocieplenie jest jak najbardziej antropogeniczne a szantaż nie jest z samej swej natury niemoralny. Coś złego się dzieje z tą stroną.
OdpowiedzUsuńKogo nazywasz szarlatanem? Mnie czy autora książki? Gdzie tu w ogóle jest cokolwiek o globalnym ociepleniu? Z tym, że szantaż ze swej natury nie jest niemoralny nawet nie będę dyskutował.
OdpowiedzUsuńWypowiedziałeś się nie na temat, obrażasz ludzi i nawet nie podałeś rzeczowych argumentów. Gdyby to był Twój pierwszy komentarz tutaj usunąłbym bez odpowiadania, a tak na razie tylko zapytam. Co złego dzieje się z Tobą?
Ocieplenie klimatu to osobna sprawa, ale na inną okazję.
Autora książki nazywam szarlatanem. A dyskutować też nie mam zamiaru, pewnie na tej samej zasadzie co Ty. Obejrzałem tylko jakiś filmik z Smithem. Dowiedziałem się, że w wyniku modyfikacji genetycznych zmienia się nawet 5% kodu genetycznego. GMO jest złe ponieważ DNA nie zawsze jest strawiane(pewnie w przeciwieństwie do wolnych od GM). No i sam cukier czy olej od GMO są be.
OdpowiedzUsuńDziesiątki tysięcy rolników w Indiach popełniło samobójstwo z powodu Monsanto. Myszy nie tyknęły dopuszczonej do obrotu kukurydzy GM. Wiele zwierząt jak ma wybór to nie je GMO. Facet twierdził, coś w rodzaju, że jakieś warzywo (ziemniaki, soja?) GM są w badaniach na szczurach jak talidomid. To znaczy tak samo szkodliwe. Najlepsze jest to, że według niego firmom takie rzeczy w zasadzie nie przeszkadzają, nie obawiają się ewentualnego samosądu, nie wpływają na dobre imię firmy, na sprzedaż, ewentualne kary, mimo, że takie Monsanto ma dalekosiężne plany. Szarlatan! Brakuje tylko smoków w tych bajkach. Tymczasem minęło aż 20 lat od stworzenia pierwszych zwierząt GM(łososi) do wpuszczenia ich na rynek.
To jest dokładnie taka argumentacja. Wszyscy, którzy podważają bezpieczeństwo GMO to szarlatani, oszołomy i ludzie zacofani. A skoro Monsanto jest takie fajne, to widziałeś np. filmy z rolnikami, którzy stracili zdrowie stosując pestycydy produkcji Monsanto? Wiesz ile ciągle wytacza się nowych procesów tej firmie?
OdpowiedzUsuńNo i tak to jest jak się tylko ogląda filmy, a nie przeczyta porządnie książki. Tam nie było mowy o trawieniu DNA. Chodziło o hormony.
No wybacz, wskaż mi gdzie argumentowałem, że „Wszyscy, którzy podważają bezpieczeństwo GMO to szarlatani, oszołomy i ludzie zacofani.” A dopiero potem pouczaj mnie o porządnym czytaniu. Z tym DNA mogłem coś pokręcić, pisałem z pamięci.A widziałeś filmiki gdzie dzięki Copperfieldowi znika Statua Wolności? Napisz mi lepiej ile się wygrywa tych procesów. Skoro reszty nie skomentowałeś to mam rozumieć, że jest w porządku?
OdpowiedzUsuńWiesz co? Nic mi nie pisz, wcale nie chcę tego czytać. Przemyśl tylko parę spraw.
"Obejrzałem tylko jakiś filmik z Smithem."
OdpowiedzUsuń"A widziałeś filmiki gdzie dzięki Copperfieldowi znika Statua Wolności?"
Bez komentarza.
Ja bym jeszcze dorzucił:
OdpowiedzUsuń"wcale nie chcę tego czytać"
bo to może wskazywać na sedno problemu :)
Stefanie, może polecisz nam jakieś nowe książki do poczytania, bo nasiona kłamstwa już dawno przeczytane i jest głód wiedzy na więcej :D
OdpowiedzUsuńOdświeżam prośbę Adriana, czekam na dostawę Cholesterolu Ravnskova. Życie bez pieczywa już dawno przeczytane. Stefanie coś jeszcze polecisz?
OdpowiedzUsuńWiele tytułów już się tu przewijało. Obie części "Ukrytych terapii" Jerzego Zięby. "Zbożowa głowa" Perlmuttera. "Życie bez pieczywa" Lutza. "Smacznego. Chorzy z powodu zdrowego jedzenia" Polimera - tę trzeba czytać bardzo krytczynie. Jest tam sporo wartościowych rzeczy, ale jest też wiele błędów i przeinaczeń.
OdpowiedzUsuńNaprawde wierzy Pań w to co Pan pisze?
OdpowiedzUsuńStawia Pan wyzej w hierarchii książkę "Zbożowa glowa" niz badania naukowe?
Jak widzę poruszamy się w sferze wiary? :)
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie pisania obszernego cyklu na temat zbierania informacji, badań naukowych i związanych z tym problemów. Więc proszę poczekać na publikację. Będzie tego sporo części. Obecnie powołanie się na "badania naukowe" jest magicznych zaklęciem, które ma wszystko załatwić. Wyjaśnię niedługo, dlaczego nie należy tego przyjmować bezkrytycznie.