Paradygmat to nie samo zło
Nim
pójdziemy dalej trzeba to jeszcze raz podkreślić. Paradygmat nie
jest czymś złym. Czerpiąc z pracy swoich poprzedników, kolejne
pokolenia mogą uściślać wyniki, dokonywać poprawek i
uszczegółowień. Główny nurt paradygmatu pozwala im łatwiej
popłynąć dalej i rozwijać swoją dziedzinę nauki. Do wielu
odkryć by nie doszło, gdyby nie paradygmaty. To one czasami
pomagają zobaczyć problem i znaleźć jego rozwiązanie. Często
dzięki paradygmatowi można przewidywać nowe jeszcze nieodkryte
rzeczy. Klasycznym przykładem może tu być przewidywanie w
astronomii istnienia nieodkrytych jeszcze planet lub innych obiektów.
W medycynie np. w chirurgi poszukiwania lepszym i mniej inwazyjnych
technik przeprowadzania operacji.
Minusem
tego stanu rzeczy jest to, iż projektując badania i eksperymenty
zakłada się kilka możliwych wariantów otrzymanych wyników.
Natomiast wszystkie wyniki uzyskane, które nie mieszczą się w tej
puli przewidzianych wariantów, a więc i w ramach paradygmatu -
zwykle uznaje się za błąd. Czasem faktycznie są błędne, a
czasem jednak nie...
Nie
poszukuje się alternatyw i nie rozwiązuje problemów wykraczających
poza paradygmat. Takie zagadnienia są określane jako nienaukowe lub
metafizyczne. Przy czym określenie "metafizyczne" rozumie
się nie w znaczeniu filozoficznym, czyli dotyczące nauki o
strukturze bytu. Raczej chodzi o zwulgaryzowane rozumienie tego
terminu i wiązanie go z wróżkami czy elfami.
Zmiana paradygmatu
Po
przeczytaniu wszystkiego co już napisałem na temat paradygmatu
można dojść do wniosku, że jego zmiana jest bardzo trudna. Tak
rzeczywiście jest i tak być musi. Nie można zmieniać paradygmatu
tylko dla czyjegoś widzimisię. Co więc musi się stać, by mogło
dojść do powszechnej zmiany? By teoria lansowana przez mniejszość
mogą stać się paradygmatem dla większości? Przede wszystkim taka
mniejszość musi najpierw powstać i się uaktywnić. Dzieje się
tak wówczas, gdy w badaniach pojawiają się pewne anomalie
niezgodne z przyjętymi założeniami. Jedni je ignorują lub nie
zauważają, a u innych zaczynają się pojawiać wątpliwości.
W powszechnej świadomości funkcjonuje schemat następujący - dochodzi do jakiegoś wielkiego odkrycia i wówczas "wszystko się zmienia". Jest to błędna interpretacja faktów. Wprawdzie często w historii nauki dochodziło do sporów o pierwszeństwo takiego czy innego odkrycia. Zwykle też uczy się dzieci w szkołach, że ten a ten odkrył to a to, ale tak naprawdę zazwyczaj kilka osób niezależnie od siebie dochodzi do podobnych wniosków. Wystarczy przykładowo wczytać się dobrze w kontrowersje wokół odkrycia radia. Wiele odkryć, jak choćby promieniowania rentgenowskiego to efekt czystego przypadku.
By
zbytnio nie wikłać się w szczegóły dodam tylko, że nie zawsze
sam odkrywca rozumie znacznie swojego odkrycia. Bywa, że każdy z
naukowców, którzy odkryli "to samo" - inaczej
interpretuje wyniki do jakich doszedł. Stopniowo próba wyjaśnienia
niezgodności nowych faktów ze starymi założeniami powołuje do
życia nową siatkę pojęciową. To sprawia, iż poszukiwania idą
coraz dalej i zaczynają rozsadzać ramy dotychczasowych paradygmatów
Powoli wyłaniają się z nich nowe paradygmaty.
Medycyna
Jakie
więc jest paradygmat współczesnej medycyny? Można to pytanie
postawić jeszcze inaczej. Czego uczy się obecnie przyszłych
lekarzy? Niestety, odpowiedź na to pytanie wskazuje, iż współczesny
paradygmat medyczny dochodzi do kresu swoich możliwości. Studenci
medycyny nie są już uczeni poszukiwania i krytycznego myślenia.
Stopniowo ogranicza się ilość godzin fizjologii, biochemii i
anatomii. Na wszystkie dolegliwości człowieka istnieje tylko jedna
odpowiedź - syntetyczny środek w postaci tabletki lub zastrzyku.
Brak świadomości roli diety z tylko szczątkowym nakierowaniem na
piramidę żywieniową i demonizowanie cholesterolu. Brak świadomości
wielkiej roli mikroelementów, których coraz bardziej brakuje w
żywieniu współczesnego człowieka. Lekarz ma w książce znaleźć
opis choroby z objawami podobnymi - mniej lub bardziej - do tego na
co skarży się pacjent i przepisać mu odpowiednią pigułkę. Jest
bowiem nie do pomyślenia, by pacjent wyszedł z gabinetu bez pliku
recept!
Gdyby
cofnąć się w czasie do przełomu XIX i XX wieku,
zauważylibyśmy niesamowitą rzecz. Nastąpił postęp w wielu
dziedzinach nauki. Także w medycynie, a szczególnie w chirurgi.
Zachęcam do lektury książek Jurgena Thorwalda na ten temat. Ten
postęp generował automatycznie wiarę w jeszcze większy postęp.
Można wręcz powiedzieć, że ówczesnym paradygmatem wielu nauk
było przeświadczenie, że jeszcze sporo mamy do odkrycia. Matematyk
David Hilbert stwierdził "Musimy wiedzieć, będziemy wiedzieć"
- wyraził tym ducha epoki, czasu wielkich odkrywców. Skutek był
taki, że lekarze jeździli po świecie do różnych osobistości, do
różnych lekarzy ogłaszających nowe odkrycia i nowe metody
leczenia. Chcieli przekonać się jak to działa na miejscu. Uczyć
się od odkrywcy. Rzecz jasna nie byli to ludzie kryształowi
pragnący jedynie dobra pacjentów. W każdym razie nie wszyscy. Jak
sobie poczytacie z książek Thorwalda i innych źródeł - byli
ambitnymi nie przebierający w środkach sukinkotami. Tak! Mieli
jednak jedną zaletę, której brakuje wielu współczesnym medykom -
chcieli wiedzieć, chcieli umieć więcej!
Nie
bez znaczenia jest tu rozdział samego procesu leczenia od procesu
badań naukowych. Dziś lekarz zajmujący się pacjentami nie zajmuje
się zwykle badaniami, a badacze mają do dyspozycji tylko
wyizolowane grupy pacjentów. Przecięty lekarz szuka wiedzy w
publikacjach naukowych. Te zaś nie tylko podlegają presji
paradygmatu, ale przede
wszystkim pieniędzy.
Albo są sponsorowane, albo też trzeba zapłacić za publikację w
nich swojej pracy. W pierwszym wypadku cenzurze podlega wszystko co
sprzeciwia się interesom sponsora, którym najczęściej jest firma
farmaceutyczna. W drugim - jak Cię stać zapłacić możesz pisać
prawie wszystko co chcesz, najczęściej zwykłe banały tworzone
tylko po to, by mieć więcej publikacji potrzebnych do rozwijania
uniwersyteckiej kariery.
Istnieje
jeszcze coś takiego jak magia autorytetu. Jeśli ktoś z uznanym w
środowisku nazwiskiem i dorobkiem napisze artykuł podważający
dotychczasowe ustalenia, czy wręcz obalający istniejący paradygmat
- zostanie to przyjęte do wiadomości. Tzn. inni naukowcy
przynajmniej zastanowią się nad tym co napisał i co odkrył. Mogą
to podważać lub przyjąć. Jeśli podobnie zrobi młody i nieznany
badacz - zostanie z miejsca odrzucony. Najczęściej w ogóle nie
opublikuje się jego pracy. Zwykle, by się przebić musi najpierw
przekonać kogoś kto jest znany i uznany. Czasem tylko przy wielkim
uporze udaje się takiemu młodemu lub nieznanemu wcześniej uczonemu
przeforsować swoje tezy.
Ostatni akapit przypomniał mi pewną anegdotę z obserwacji szympansów w Afryce. Chodziło bodajże o namaczanie jakichś orzechów przed zjedzeniem, co ułatwiało ich rozłupywanie. Pierwszy wpadł na to szympans będący na dole hierarchii społecznej i, mimo że pokazywał wszystkim jak to robi, został przez resztą małp olany. Później nauczył się tego samiec alfa i od razu całe stado zaczęło go naśladować.
OdpowiedzUsuńOczywiście takie naśladownictwo autorytetu ma szereg korzyści ewolucyjnych. Zwykle dobrze jest naśladować tych, którzy odnoszą sukcesy, a nie łamagów. Zdarza się, że lepiej byłoby zrobić odwrotnie ale generalnie zasada ta ma sporą rację bytu.
Kłopot polega na tym, że im bardziej zaawansowany jest dany gatunek, tym większa szansa, że szczególnego odkrycia może dokonać zwykła jednostka bez dużej pozycji społecznej. Jeszcze bardziej się to komplikuje w tak ogromnym i skomplikowanym społeczeństwie jak ludzkie i w miarę rozwoju nauki. Szczególnie ta ostatnia powinna w końcu znaleźć sposób na wymknięcie się tym schematom. Należałoby więc oczekiwać, że pewnego pięknego dnia poważani naukowcy przestaną zachowywać się jak stado szympansów i odkryją, w jaki sposób przeciwdziałać takim szkodliwym tendencjom.
Moim zdaniem ciekawą propozycją byłoby rozpowszechnienie czegoś w rodzaju advocatus diaboli w badaniach naukowych. Systemu promującemu uzasadnione i racjonalne działania zmierzające do podważenia obowiązujących paradygmatów. Wręcz tworzenia kompletnych opracowań potencjalnych dowodów na ich niesłuszność. Jasne, że wiąże się to z szeregiem problemów, głównie finansowych, bo kto da kasę na badanie, którego jedynym celem jest obalenie czegoś? Ale jednak w ten sposób powinna działać nauka. Przynajmniej należałoby to w taki sposób zorganizować, żeby ci naukowcy, którzy próbują się sprzeciwiać paradygmatom nie byli wyśmiewani i lekceważeni.
Ja tylko nadmienię, że my sami nie możemy okopywać się w ślepym przekonaniu, że tylko nasza droga jest słuszna. Ja do tej pory nie odczuwam zbawiennych skutków brania witaminy C, nie wiemy jakie jest faktyczne zapotrzebowanie na węglowodany a koncepcja paleo jest naiwna, wszak nie wiemy co i ile człowiek paleolitu spożywał, możemy jedynie przypuszczać. Ludzie żyją różnie, jeden pije, pali, je co chce i dożywa później starości inny dba o siebie i po pięćdziesiątce opuszcza ziemski padół. Przez te wszystkie lata zmieniania diet, treningów, koncepcji mogę być tylko pewny tego, że temat jest niezwykle skomplikowany i niejednoznaczny.
OdpowiedzUsuńKamil to nie jest do końca tak. Poziom odporności na różne toksyny bywa różny. Czasem decydują geny, czasem zbiór innych czynników, z których nie zdajemy sobie sprawy.
OdpowiedzUsuńNa pewno też nadmierne dbanie o zdrowie, takie na poziomie fanatyzmu, też tego zdrowia nie poprawia. Jeśli stresujesz się tym, że czasem zjesz czekoladkę to ten stres bardziej szkodzi niż sama czekoladka.
Witamina C - może nie odczuwasz, bo nie ma takiej potrzeby? Po prostu jesteś w miarę zdrowy. Jednak co jak co, ale tak po sobie jak i wielu innych znajomych widzę, że czasem działanie może być naprawdę niemal cudowne.
Paleo - tu masz poniekąd trochę racji. Sam do terminu paleo podchodzę z pewnym dystansem i przemrożeniem oka. Tak naprawdę daleko mi do głównych autorów propagujących tzw. paleo. Nie uważam, by człowiek potrzebował bardzo dużo omega 3. Wręcz przeciwnie. Nie uważam, by ziemniaki były takie złe. Szczerze mówiąc nie wiem skąd oni biorą takie twierdzenia, skoro jest jasne, że jeśli człowiek pierwotny jadał jakieś warzywa to właśnie głównie bulwy.
Bardzo śmieszy mnie kwestia oliwy z oliwek. Już widzę ludzi paleo jak wytłaczają sobie na polance oliwę :)
Popełniasz jednak inny błąd. Zwykle przez dbanie o siebie rozumie się co innego niż to co ja tu proponuję. Najczęściej jest to odżywianie się z niewielką ilością mięsa lub wcale. Unikanie cholesterolu itd.
Tak jak pisałem na początku, tolerancja na różne substancje może być różna. Dla mnie niewielka ilość alkoholu jest ok. Uważam, że czasem dla zdrowia warto, byle to naprawdę była ilość niewielka. Jednak niestety, znam sporo osób albo raczej znałem, które praktycznie zapiły się na śmierć.
Co do papierosów to ujmę to tak - gdyby palacz wypalił sobie dla relaksu 1-2 papierosy wieczorem po pracy, to nie byłoby takiego problemu. Jednak jeszcze się z tym nie spotkałem. Jak ktoś pali, to pali na okrągło, gdy tylko może. I na pewno nie jest to obojętne dla zdrowia.
Ja biorę witaminę C codziennie od 2 lat. Od tego czasu żadnych wizyt u lekarza, żadnych antybiotyków. Wcześniej miałem b. słabą odporność tj. katar, ból gardła nie rzadziej niż 1xkwartał, 1xrok antybiotyki i zwolnienie z pracy na tydzień, kiedy tylko dzieci były chore to i ja byłem, kiedy ktoś miał w domu jelitówkę to i jak miałem i najciężej ją przechodziłem. Teraz nie stresuje mnie za bardzo to, że obetnę włosy krótko to się przeziębię, a wcześniej tak było za każdym razem(!). Co do witaminy C moja opinia jest jednoznaczna.
UsuńZ paleo jest tak, że choć nie wiadomo, co dokładnie człowiek pierwotny jadł, to wiadomo czego nie jadł. Stąd wniosek, że do wszystkich takich produktów należy podchodzić ostrożnie. Odrzucanie ich wszystkich jest pewną skrajnością, czego przykładem są te nieszczęsne ziemniaki.
OdpowiedzUsuńWiadomo też, że przynajmniej na pewnym etapie człowiek zaczął jeść więcej mięsa, bo to jest ściśle powiązane z ewolucją mózgu. Nawiasem mówiąc to jeden z moich ulubionych argumentów w dyskusjach z wegetarianami. Idea wegetarianizmu, nieważne czy uważa się ją za mądrą czy głupią, z całą pewnością nie miałaby szans się narodzić w mniej rozwiniętym mózgu niż ludzki. Skoro zaś mózg rozwinął się dzięki jedzeniu mięsa...
Myślę, że gdyby takie ujęcie rozpropagować, szybko wegetarianizm stałby się religią, gdzie te zjedzone zwierzęta, które przyczyniły się do rozwoju nabrałyby cech mesjanistycznych :)
Zaś co do argumentu, że jedni robią co chcą i żyją długo, a inni o siebie dbają i umierają po pięćdziesiątce, to niewątpliwie coś w tym jest. Nic, co by człowiek zrobił, nie daje mu gwarancji na długie i zdrowe życie. Takie cechy posiada wyłącznie pakt z diabłem, którego niestety od jakiegoś czasu nigdzie nie można dostać.
Ale ten medal ma drugą stronę: istnieje wiele rzeczy, które człowiek może zrobić, żeby dać sobie gwarancję, iż takie życie go nie czeka.
Krótko mówiąc nie jesteśmy w stanie za pomocą diety uniknąć i wyleczyć wszystkich chorób, ale do niektórych możemy po prostu nie doprowadzić. Przykład cukrzycy typu 2, plagi współczesności, której można zapobiegać praktycznie w 100%, bo w 100% jest wywoływana poronionym odżywianiem, choć faktem jest, że niektórzy są bardziej a inni mniej podatni. A czy to oznacza też, że na diecie paleo nie można umrzeć na przykład na serce? Można. Chorób i wad serca jest tak dużo, że zrodziła się z tego cała specjalizacja medyczna. Części z nich na pewno można zapobiec, ale to nie znaczy, że wszystkim. Podobnie z nowotworami. Wiele z nich jest poza naszą kontrolą, wywoływana czynnikami środowiskowymi, na które nie mamy wpływu, innymi chorobami, genami czy wreszcie takie, które nie wiadomo skąd się biorą. Ale do wielu z nich dochodzi na skutek poronionej diety, palenia papierosów czy stosowania różnych innych substancji i tych możemy uniknąć albo chociaż zmniejszyć ich ryzyko.
Tylko tyle i aż tyle.
A to nie czasem zwiększona podaż węglowodanów wywołała rozwój mózgu? Czytałem ostatnio takie badania, chodziło m.in. o glukozę.
OdpowiedzUsuńhttp://www.beyondveg.com/billings-t/comp-anat/comp-anat-4a.shtml
OdpowiedzUsuńTu jest to nawet ciekawie opisane. Bredzi się rzecz jasna o "dodatnim bilansie energetycznym", kaloriach itp. W rzeczywistości chodzi przede wszystkim o zwiększenie udziału w diecie związków azotu.
Generalnie nie jest oczywiście tak, że są na to jakieś bezsporne, stuprocentowe dowody. W nauce nigdy tak nie jest, a już szczególnie, kiedy mówimy o procesach sprzed setek tysięcy i milionów lat. To jest po prostu najbardziej prawdopodobna teoria.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń