piątek, 10 listopada 2017

Rozważania o depresji cz. 7


Sens życia

Nim przejdę do kwestii konfliktów muszę zatrzymać się nad tym tematem. Dla niektórych autorów jest on kluczowy i poniekąd - z pewnymi zastrzeżeniami - można się zgodzić z tą opinią. Osoba w depresji zwykle nie widzi sensu swego życia. Jednak nie można tu stawiać jednoznacznie znaku równości. Choć prawie zawsze depresja oznacza brak poczucia sensu, to jednak brak poczucia sensu nie zawsze oznacz depresję.

Każda naprawdę myśląca jednostka od czas do czasu zadaje sobie pytanie o sens życia. Wiem, że obecnie zdarza się to rzadziej. Oferuje się nam różne formy ucieczki od tego pytania Internet, telewizja, muzyka czy zabawa nowymi gadżetami. Do tego dochodzą coraz dłuższe godziny pracy, by opłacić coraz większe rachunki i spłacać kredyty zaciągnięte na niepotrzebne zakupy. Dlatego sporo ludzi uważa, że nie ma czasu na takie bzdury, jak myślenie o sensie swojego życia. Nie można też ukrywać, że właśnie na tym zależy rządzącym. Masz grzecznie biegać w kieracie i jak najmniej się nad wszystkim zastanawiać. Po ciężkim dniu już tylko pilot od TV, bo na nic innego nie ma siły. Nowy smartfon jest ważniejszy niż sens życia.


Czasem właśnie takie podejście prowadzi do depresji. Nagle psychika się załamuje, spychane gdzieś do podświadomości pytania i wątpliwości zalewają nieprzygotowanego człowieka. Im wyższy poziom inteligencji, im większa samoświadomość, tym szybciej do tego może dojść. Spójrzmy jednak najpierw na sytuację, gdy ktoś nie daje się ogłupić współczesnemu "stylowi życia" i jednak znajduje czas na refleksję. Nie mam przy tym na myśli jakiś sztucznie zaprogramowanych "refleksji" z okazji takiego czy innego święta. Takie "pochylenie się nad...", "refleksja wobec..." to ulubione zwroty radiowych redaktorów. Zresztą, jakby nie było może się faktycznie zdarzyć, że to właśnie odwiedziny na cmentarzu z okazji Zaduszek czy inna taka okazja, skłonią nas do myślenia. Tak też może być. Jednak to nie musi oznaczać od razu depresji.
Kiedy zatem brak poczucia sensu oznacza depresję? W moim odczuciu wtedy, gdy prowadzi do wewnętrznego bezruchu, do apatii. Gdy jednak zamiast tego człowiek stara się jednak ten sens odnaleźć i stale go aktywnie poszukuje, wtedy nie ma mowy od depresji, a jedynie o głębszej świadomości siebie.

Lęk egzystencjalny

Wielu ludzi zapewne stwierdzi, że znajduje sens życia w takiej czy innej religii. Nie mam zamiaru temu przeczyć, jednak bynajmniej religia przed depresją nie chroni. Wiara też może być powierzchowna, niejako przejęta machinalnie w procesie wychowania lub też może być świadoma i głęboka. W tym pierwszym wypadku nie ma w zasadzie wpływu na życie czy też na stan psychiki. W drugim na pewno ma, ale może to być wpływ bardzo różny i na pewno dość skomplikowany. Nie chcę tu wchodzić w dyskurs na temat tego, czy wiara pomaga psychice czy wręcz odwrotnie. Składa się na to wiele czynników. Jednak interesujące jest inne zjawisko, o którym tu napiszę, bo podejrzewam, że jest ono mało znane. Jego nawet skrótowe omówienie może wiele wyjaśnić.
Określenia "lęk egzystencjalny" nie znajdziecie zbyt często w publikacjach z zakresu psychologii. Pojawia się raczej w tych z dziedziny teologii duchowości. Jednak wcale nie musi wystąpić tylko u osoby wierzącej. Może wystąpić równie dobrze u ateisty. Jest to uczucie mocno związane z poczuciem sensu lub może raczej bezsensu życia, ale jest czymś więcej niż jego psychologiczny odpowiednik. Taki lęk w sferze świadomości pojawia się w postaci pytania, czy to co robię ma jakiś sens w kontekście świata, mnie samego i innych ludzi. Czy też może niezależnie od tego co zrobię i tak nic z tego nie wynika. Jestem a potem umrę i mnie nie będzie. Jeszcze raz powtarzam, wiara przed takim stanem nie zabezpiecza. Nawet więcej - na pewnym etapie musi do niego doprowadzić.
By sprawę wyjaśnić dokładniej. W psychologi brak poczucia sensu życia oznacza, że masz poczucie bezsensu i terapia powinna doprowadzić do odnalezienia tego sensu. Natomiast lęk egzystencjalny to obawa, że tego sensu po prostu nie ma i odnaleźć się go nie da. To dogłębne poczucie rozpaczy świadomości, która zdaje sobie sprawę ze swej ograniczoności i przemijalności. Terapeuta może pomóc Ci w odnalezieniu sensu życia w jakimś frapującym hobby, w pracy czy w relacji z bliską osobą. Lęku egzystencjalnego nie da się w ten sposób uśmierzyć. Przynajmniej na tyle mogę to wyjaśnić przystępnie w formie werbalnej. Każdy kto doświadczy tego stanu przekona się, że jest on o wiele bardziej złożony i nie da się go precyzyjnie opisać.

19 komentarzy:

  1. Ostatnio jak miałem małego doła to pytałem kilku znajomych osób, co jest ich sensem życia? Kumpel odpowiedział, że żyje po to, żeby się dowiedzieć po co żyje. Myślę, że szukanie sensu życia może być całkiem niezłym tymczasowym sensem życia, póki nie znalazło się jakiegoś konkretnego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Swego czasu byłem przekonany, że prości ludzie o dość ograniczonej wyobraźni i intelekcie mają łatwiej. Proste życie to w końcu proste problemy, co nie? Z biegiem czasu zmieniłem swoje poglądy, jak to prości ludzie zwykli mawiać, o 360 stopni. Być może wraz ze wzrostem samoświadomości, pogłębieniem sfery mentalnej czy też duchowej a także szerszym horyzontom łatwiej jest o "poczucie bezsensu", ale w tym rzecz - im wcześniej się z tym lękiem zderzymy, tym szybciej odsuniemy go na bok, uznamy za coś nieistotnego - czy ten sens jest czy też go nie ma - bo uświadamiamy sobie, że sami tworzymy swoje życie, nadajemy mu kurs, cel i wszystko, do co nas spotyka jest właśnie tym sensem.
    Najgorzej mają chyba ludzie, którzy z jednej strony lubią się użalać nad sobą, zaś z drugiej nie potrafią odseparować swojego racjonalnego czy też neutralnego "ja" od emocji i uczuć. Nie potrafią "pochylić się nad problemem", bo nie są na tyle silni psychicznie. To jak zarzucić sobie 200 kg na sztangę a potem płakać, że przygniotło i boli ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo mógłbym napisać ze swoich własnych doświadczeń ale skupie się na mojej wierze. Od kilku grubych miesięcy jestem w terapii i czasem z teoria Stefana się nie zgadzam. Moi terapeuci dążą do tego abym odnalazł i poznał samego siebie i nie ma tu celu do którego mam dążyć. Myśle, że to zależy od psychologa. Wiara. Zawsze byłem wierzący. Nie czułem się katolikiem ale chrześcijaninem tak. Modliłem się, rozmawiałem z Bogiem, czesto uklęknąłem, prosiłem, przepraszałem itp. Swojego czasu byłem tak zafascynowany Jezusem, ze zacząłem nosić modną dawno temu opaskę WWJD - What would Jesus do, która miała mi przypominać aby być dobrym. Było tego naprawdę sporo. Terapia uświadomiła mi, że cała moja wiara, zachowania, opaski, rytuały itp wynikały wyłącznie ze strachu. Ze strachu przed tym, ze zachoruje, pojawia się problemy w domu, pracy i tak dalej. W momencie gdy uświadomiłem sobie ten mechanizm działania (piszę oczywiscie w ogromnym skrócie) to stałem się osobą niewierzącą. Nie mam już tego strachu przed Bogiem.
    Chrześcijaństwo, Buddyzm, Islam - wszędzie ten Bóg jest taki sam, to uniwersalne wartości i nie mampdoblemu z tym aby brać z tych religii to co uznam za stosowne. Nie ma już strachu, ze robię źle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałeś niczego z czym bym się nie zgadzał :)
      Próbuję tylko zachować obiektywizm na tyle na ile to możliwe. Znam osoby, którym niby jakoś tam religia pomogła, ale znam też przypadki, gdy raczej wpędziła ludzi w psychozy. To jest temat dość złożony i wolę go tylko zasygnalizować, by nie wikłać się dysputy religijne.

      Usuń
    2. Tak, jak wdzięczność wobec Boga jest wyrazem mądrości i miłości, tak niewdzięczność
      jest wyrazem buntu i głupoty.
      Ten bunt i ta głupota ludzka zasmucają Boga, bo kocha Swe dzieci, stworzone z Miłości i
      przeznaczone dla Miłości.
      A niewdzięczność i pogarda dla Stwórcy skazują je na bezsens życia: na cierpienie -
      nawet na cierpienie wieczne.

      Nie rozmawiałeś tylko prowadziłeś monolog, dla wątpiących polecam wspólnoty charyzmatyczne ;)

      Słowne nakłanianie do tego, by Boga kochać jest próżnym gadaniem. Jedynie sens ma
      stwarzanie sytuacji, w których można Go doznać. A takie sytuacje mogą stwarzać tylko
      ci, którzy sami Go doznają. To doznanie Boga jest tym, co przemienia. Po czym już nic,
      tak naprawdę, nie można pragnąć, tylko Jego.
      I od kiedy wszystko zostaje uporządkowane według właściwej hierarchii wartości. Niczego
      nie trzeba się wyrzekać, bo wszystko jest na swoim miejscu.

      Źródło: Alicja Lenczewska, Słowo Pouczenia.

      Usuń
  4. Mimo wszystko uważam, że terapia to coś, co z założenia powinno mieć ściśle sprecyzowany cel. Terapie stosuje się, żeby wyleczyć konkretne osoby z konkretnych problemów i potrzebny jest do nich przygotowany specjalista dysponujący odpowiednimi narzędziami.
    Nie chodzi mi jednak o deprecjonowanie szeroko rozumianego poznawania siebie i świata, ale raczej o pewne rozróżnienie. W tym przypadku nazwałbym to raczej dyskusją filozoficzną i tu rzeczywiście nie ma większego znaczenia, czy rozmówcą jest psycholog, ksiądz czy po prostu przyjaciel. Liczy się osobowość.
    Takie rozróżnienie pozwala ustrzec się przed zalewem wszelkiej maści szarlatanów, którzy, mniej lub bardziej świadomie, żerują na ludzkim cierpieniu. Jeżeli ktoś panicznie boi się jeździć tramwajem, idzie do psychologa, żeby pozbyć się tego konkretnego problemu, a nie po to, by poznawać siebie i analizować swoje dzieciństwo. Wspominał o tym kiedyś chyba Wojciech Jagielski, którego przyjaciel nie mógł otrząsnąć się z szoku spowodowanego przeżyciami wojennymi. Poszedł do psychoterapeuty, a ten od czego zaczął? Od analizy dzieciństwa i relacji z matką. I tak, konkretny problem wywołany tymi i nie innymi traumatycznymi przeżyciami, został na siłę wciśnięty w sztywne ramy freudowskiej psychoanalizy, a „terapia” skończyła się, jeśli dobrze pamiętam, po kilku spotkaniach.
    A jak to jest, że jednak tego typu spotkania okazują się dla wielu ludzi pomocne? Należy pamiętać o trzech rzeczach: Po pierwsze, zarówno ludzkie ciało, jak i umysł dysponują zdolnością do samoleczenia i dużo chorób ustępuje samoistnie (zarówno katar, jak i depresja wywołana jakimś wydarzeniem). W związku z tym możemy wyleczyć się zupełnie niezależnie od podejmowanej psychoterapii, a czasami nawet wbrew tego typu działaniom.
    Po drugie rozmowa z drugim człowiekiem, poczucie przyjaźni i tego, że ktoś się nami interesuje i chce nam pomóc jest ogólnie korzystne dla ludzkiej psychiki. Kłopot pojawia się wtedy, kiedy ktoś nazywa takie działanie terapią i udaje, że to coś więcej niż tylko rozmowa, po czym bierze za to pieniądze. Witkowski nazywa to prostytucją przyjaźni. Nie byłoby w takich usługach niczego złego, gdyby nie fałszywe podpieranie ich różnymi tytułami, kursami i metodami. Jeżeli ktoś się z tym punktem nie zgadza, niech wie, że w badaniach nigdy nie wykazano, żeby freudowska psychoterapia, czymkolwiek różniła się w swoich efektach od zwyczajnej rozmowy.
    Wreszcie po trzecie, o czym już wspomniałem, absolutnie nie chodzi o to, żeby poznawanie siebie i analizowanie swoich przeżyć i myśli deprecjonować. Taka aktywność sama z siebie jest korzystna dla psychiki i organizmu i z całą pewnością może pomóc osobom cierpiącym. Problematyczne jest tylko, jeśli ktoś zmaga się z jakimś ściśle określonym problemem, a terapeuta na siłę przekonuje go, że jego źródło leży w dzieciństwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W powrocie do dzieciństwa najważniejsze jest uświadomienie sobie w jaki sposób opuścić emocjonalnie rodziców i świat dzieciństwa. Polecam książkę Moniki i Marcina Gajdów pt. Rozwój.

      Usuń
  5. Już nawet coraz częściej sami psychologowie podkreślają, że ważniejsza jest osobowość terapeuty od tego, jaką metodę akurat zastosuje :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Marek, Stefan, nie mam wiedzy ogólnej na ten temat a jedynie własne doświadczenia z moim problemem plus obserwacje innych, którzy przewinęli się w grupie (grupa jest rotacyjna więc ruchy są) oraz z obserwacji i opowieści z grup wsparcia. Ja patrzę na to przez pryzmat alkoholizmu a w tym przypadku po prostu nie wierzę, że alkoholik jest w stanie poradzić sobie sam. To bardzo trudna i podstępna choroba. Nieuleczalna. W tym przypadku dzieciństwo, mechanizmy obronne mają ogromny wpływ. A metoda jaką obierze terapeuta? Hm, może i racja, oprócz ogromu teorii na grupie i poznawania wspomnianych mechanizmów, które w przypadku każdego są takie same jest samouswiadamoanie siebie. Terapeuta musi tylko odpowiednio to kontrolować i nakierować. Ja po 20 latach picia a na palcach dwóch rąk moge policzyć dni bez alko czuje się jak nowonarodzony. I uczę się wszystkiego od nowa w sferze uczuć i emocji. 20 lat bez nawet tygodnia przerwy. Ja nawet tutaj ćwicząc i prowadząc dziennik piłem. Niedługo będzie rok pierwszej w życiu próby abstynencji :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie twierdzę, że jak metoda terapeutyczna jest dobra, to już reszta nie ma znaczenia :)
    Po prostu myślę, że to jest coś, o czym warto ludzi uswiadamiać, szczególnie terapeutów, żeby mogli skuteczniej pomagać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Arek, co do abstynencji, to szczerze gratuluję :) Sam mam tendencję do uzależnienia się od różnych rzeczy. Jako nastolatek bardzo silnie uzależniłem się od cukru, a przejściowo nawet chyba lekko od alkoholu. Takie coś zaczyna się niewinnie. Ot, kieliszek tu czy tam, potem coraz częściej, a w końcu prawie codziennie. Możliwe, że skłonności mam genetyczne, bo w rodzinie to powszechny problem, a może po prostu to kwestia środowiska. Trzecia opcja, która ostatnio wydaje mi się ciekawa, to kwestia coraz wcześniejszej ekspozycji na zboża i właśnie na cukier u dzieci. Przykładowo ja, jako dziecko, jadłem mnóstwo chleba, pierogów itp. Ciekaw jestem na ile takie coś może wpływać na późniejszą skłonność m.in. do uzależnień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze jedno: czytałem kiedyś u Zimbqrdo, że jedną ze skuteczniejszych metod radzenia sobie z nałogiem, jest rozpowiadanie na prawo i lewo, że się to zrobiło. Im mocniej się to zrobić, im więcej mostów się za sobą spali, tym łatwiej potem się powstrzymać. To taka sztuczka bazująca na naturalnej ludzkiej tendencji, że lubimy być odbierani jako konsekwentni. Najlepiej samemu zaangażować się w pomaganie innym, na przykład w ramach własnej grupy terapeutycznej.

      Usuń
    2. W sensie, że rozpowszechniać informację o rzuceniu nałogu? To ciekawe, bo ja słyszałem coś kompletnie odwrotnego - kiedy obwieszczamy innym, że np. mamy zamiar założyć firmę, zmienić pracę itd. to czujemy się już z samego faktu przechwalania się spełnieni, więc często, paradoksalnie, na słowach się kończy. To z resztą bardzo życiowe, że zwykle im ktoś więcej mówi i snuje planów tym rzadziej je realizuje, konsekwencja jak widać jest najwyraźniej w przyjaźni z milczeniem ;-)

      Usuń
    3. Tylko, że tutaj jest na odwrot: najpierw rzucasz, a potem zaczynasz się przechwalać :)

      Usuń
  9. Arek, bynajmniej nie twierdzę, że nie należy korzystać z pomocy psychologa czy też grup terapeutycznych. Jeśli znalazłeś właściwą dla siebie i swojego problemu pomoc, to bardzo dobrze. Chodzi mi tylko o to, że nie zawsze i nie dla każdego i nie z każdym terapeutą, jest to najlepsza droga. Kwestię terapii i terapeutów postaram się jeszcze rozwinąć w kolejnych częściach.

    OdpowiedzUsuń
  10. W przypadku alkoholizmu nie sądzę aby człowiek mógł sobie pomoc sam i tu każda pomoc z zewnątrz czy to psychologa czy zajęć grupowych jest fenomenalna jeśli chodzi o wiedzę dotycząca uzależnienia. Zwłaszcza ze z NFZ za darmo ta pomoc jest naprawdę duża. Oczywiscie tylko mały procent ludzi ma tak dobra opinie terapii, reszta najczęściej zapija. Przede wszystkim ci, którzy uważają, że pomogą sobie sami a terapeuta na niczym się nie zna. Są oczywiscie minusy takie jak: psychiatra faszerowalby tylko lekami lub ludzie po terapii wpadają w większe problemy bo zaczynaja obsesyjnie się leczyć na wszystkie różne problemy psychiczne i stają się uzaleznieni od terapeuty. Ciężki temat.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam tez doświadczenia nazwijmy to w ten sposób z depresją i tu muszę być przeciwko lekarzom. Obecność na terapii wymuszała wizytę u psychiatry, który zrobił wywiad. Opowiadałem, ze ostatnio rzuciłem robotę, potem pracowałem w domu w godzinach nocnych i generalnie mam problem z tym aby już w czasie abstynencji „zatrybic” zawodowo i być aktywnym jak kiedyś. Wynikało to (teraz wiem) z lenistwa i wcześniejszego rozpicia. Lekarz zaproponował antydepresanty. Odmówiłem ale uznając bezsilność wobec alkoholu, stałem się tez ufny wobec lekarzy. Wróciłem po leki, które miały mnie aktywowac zawodowo. W między czasie pojawiłem się u niego ponownie z info, ze mam duże huśtawki nastroju po odstawienia alko. Dostałem receptę na lek przeciwpadaczkowy, który rownież reguluje nastrój. Przy kolejnej wizycie powiedziałem ze tych przeciwpadaczkowych brac nie będę, nawet nie zacząłem. Dostałem wiec proszki uspakajające na wypadek głodu alkoholowego silnego (skorzystałem kilka razy) ale inni biorą codziennie. Ja ostatecznie brałem wyłącznie antydepresant. Z perspektywy czasu wiem, ze po pół roku brania do pracy się nie aktywowałem. Nie ma w tej materii, po która się zwróciłem absolutnie żadnej poprawy. Jest natomiast problem bo jak nie wezmę proszku 1 dzień to mam stany bliskie utraty przytomności i iskrzenie między oczami. Jestem w trakcie zmniejszania dawki aby wyjsć z tego możliwie gładko bo widząc jakie są objawy odstawienie - przeraziłem się...
    Pozostawiam do przemyslenia :-)
    Całe szczęście ze zacząłem brać tylko ten lek. Jak patrze na innych to po terapi głupieją i uzależniają się od leków.
    Ale tak hak pisałem, w przypadku alkoholu to ciężki temat i nadal twierdze ze pomoc terapeuty jest niezbędna. Trzeba znaleźć złoty środek.

    OdpowiedzUsuń
  12. Niestety, antydepresanty pomagają tylko doraźnie. Na dłuższą metę często uszkadzają jelita, a to już droga otwarta dla wielu chorób.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja rzucilem picie z dnia na dzien, a pilem dobre 20 lat. Nie pije juz dwa i pol roku. Mysle ze nie udalo by mi sie to, gdyby nie Bóg. Mozecie mi wierzyc lub nie. Co do wszelkich terapii, to na tyle, na ile mam doswiadczenia w tym temacie, to jest to biznes jak kazdy inny, w tym przypadku medyczny, majacy na celu pielegnowanie choroby( alkoholizmu). Zarabiaja na uzaleznionych i tyle w temacie, a te wszystkie terapie to mozna o dupe potluc. Jednemu na 100 moze pomoze, a moze i nie.

    OdpowiedzUsuń