Zasypianie
w czasie medytacji
Zasypianie
w pewnych okolicznościach może być formą ucieczki od pogłębionego
wglądu w siebie i w rzeczywistość. Człowiek wydaje się wypoczęty
i rześki, a tu nagle zaraz po rozpoczęciu medytacji głowa opada i
zapada się w nerwowy przerywany sen. Często, by temu zaradzić,
zaleca się pozycję stojącą lub przynajmniej siedzenie bez oparcia
z wyprostowanymi plecami. Nie zawsze to pomaga. Bywa tak, że trzeba
przeczekać ten okres i mimo zasypiania nie przerywać praktyki
regularnej medytacji. Rzecz jasna niekiedy przyczyna może być
bardziej banalna i jest nią przemęczenie, brak odpowiedniej ilości
snu itp. Wówczas warto przeznaczyć więcej czasu na wypoczynek i na
sen.
Doświadczenia
ekstazy
Wyróżnia
się trzy rodzaje ekstazy, choć w niektórych zapiskach mistyków
można znaleźć rozróżnienie na więcej odmian. Pierwszy z nich
zwykle przychodzi po kilku tygodniach, czasem miesiącach, pod
warunkiem, że dana osoba nie jest obciążona jakimiś ciężkimi
przeżyciami psychicznymi. Jest to spokojne stopienie się i
odprężenie. Łatwo zauważyć, że większość współczesnych
poradników i opracowań na temat medytacji skupia się właśnie na
tym stanie. Uważa się go za docelowy w medytacji. Tymczasem jest to
stan bardzo początkujących, a jak widać pretendujący do roli
ekspertów autorzy takich poradników nigdy sami nie doszli dalej.
Drugi
to coś jak nagły wulkaniczny wybuch, który można przyrównać do
orgazmu. Zwykle trzeba sporo czasu i wytrwałości, by go
doświadczyć. Daje wprawdzie chwilowe zmęczenie, ale też pozwala
później lepiej i bardziej korzystać ze swoich zasobów energii
psychicznej. Daje więcej pewności siebie i w jakimś stopniu
zmniejsza skłonności depresyjne, jeśli u danej osoby takie
występowały.
Trzeci
to doświadczenie pełni i zrozumienia. Czasem jest jak nagłe
oświecenie. Błysk. W zasadzie można postawić znak równości
pomiędzy tym stanem, a tym co często nazywa się oświeceniem,
nirwaną, satori itp.
Ogląd
rzeczywistości - hilotropowy i holotropowy
Współczesna
nauka ciągle jeszcze bazuje na spojrzeniu materialistycznych tzw.
hilotropowym, które postrzega organizmy żywe jako maszyny
biologiczne spalające kalorie. Wprawdzie odkrycia fizyki i mechaniki
kwantowej przeczą temu nazbyt uproszczonemu ujęciu, to jednak takie
nauki jak biologia czy medycyna, ugrzęzły w starych koleinach,
które już do niczego nie prowadzą. Pomija się nie tylko psychikę
człowieka, ale również inne stany świadomości i możliwości
rozszerzenia tej świadomości. Współczesna psychologia i
psychiatria tłumi albo poprzez tzw. terapie albo farmakologicznie,
wszelkie wykroczenia poza to co zostało uznane za "normalność".
Tak ujęta normalność sprowadza się do: jedzenia, spania,
płodzenia potomstwa i uczestnictwa w powszechnym wyścigu szczurów,
zwanym ścieżką kariery. Takie życie zamiast rozwijać, tak
naprawdę wyjaławia człowieka. Żałośnie w tym kontekście brzmią
hasła o rozwijającej pracy, która najczęściej polega na
odmóżdżających działaniach, na zadowalaniu psychopatycznego
szefa i zamartwianiu się o kolejną ratę kredytu. Pracując
niekiedy po kilkanaście godzin na dobę niszczy się nie tylko
zdrowie psychiczne, ale i fizyczne. Jeśli ktoś zaczyna mieć
zaburzenia będące najczęściej tęsknotą za czymś więcej, karmi
się go antydepresantami i przywołuje do szeregu ludzi napychanego
medialną papką i przekonanego, że o czymkolwiek sam decyduje.
Zwolennicy
takiego redukcjonistycznego światopoglądu uważają się za
racjonalistów i posługują się w swoim mniemaniu zdrowym
rozsądkiem. Przy okazji negują wszystko co nie pasuje do ich oglądu
rzeczywistości i wyśmiewają rzeczy, których nigdy nawet nie
próbowali zrozumieć czy poznać.
Druga
strona medalu to tzw. ogląd holotropowy, który skupia się na tym
co na razie wydaje się subiektywne i co współczesna psychologia
klasyfikuje jako patologię, a religie jako wymiar duchowy czy
mistyczny. To doświadczenie tego wszystkiego co niematerialne i
często bardzo trudne do zwerbalizowania. Nie mam zamiaru twierdzić,
że każdy chory psychicznie tak naprawdę nie jest chory, a tylko
doświadcza stanów mistycznych. Uważam tylko, że zbyt często
pewne stany tłumi się tabletkami. Osoby podatne na ogląd
holotropowy są wprost zagrożone popadnięciem w iluzję lub
schorzenia psychiczne. Niebezpieczeństwo popadnięcia w skrajny
mistycyzm polega na tym, że człowiek zaniedbuje obowiązki dnia
codziennego, a w skrajnych przypadkach nawet potrzebę odżywiania
się. Lekceważy "normalność" na rzecz przeżyć
"duchowych".
Zdrowy
psychicznie człowiek, wg prof. Grofa (z czym sam częściowo się
zgadzam), to osoba potrafiąca w sposób zrównoważony łączyć te
dwa aspekty życia. Nie miesza ich nadmiernie doszukując się we
wszystkim cudowności. Grof proponuje patrzeć na człowieka podobnie
jak na zjawiska mechaniki kwantowej, które mają jednocześnie
naturę falową jak i korpuskularną. Jest to wprawdzie tylko
niedopracowana jeszcze teoria, ale być może pokazuje dalszą drogę
dla ludzkości, które zabrnęła jak na razie w ślepy zaułek
technicyzacji i gadżetomanii - jakby patetycznie to stwierdzenie nie
brzmiało.
Stefanie, czy pod względem techniki medytacja sprowadza się do pogłębiania tego, co opisałeś w pierwszych częściach cyklu?
OdpowiedzUsuńNie wiem dokładnie, do którego opisu się odnosisz. W skrócie podsumowując wszelkie techniki - chodzi o zatrzymanie się, o skupienie na tu i teraz i otwartości na to co wewnętrznie przychodzi bez przywoływania na siłę jakichś obrazów, myśli, czy odczuć. Obserwowanie z dystansem, jeśli takie się pojawiają.
OdpowiedzUsuńChodzi mi dokładnie o to, co tutaj podsumowałeś :)
OdpowiedzUsuńDla osoby, która głęboko siedzi w temacie, jak Ty, może się to wydawać oczywiste, ale z punktu widzenia laika jest to zaskakujące, że nie wprowadza się z czasem nowych technik. Dawniej wyobrażałem sobie, że po przekroczeniu jakiegoś poziomu doświadczenia w medytacji wprowadza się nowe rodzaje ćwiczeń i tak dalej. A teraz dowiaduję się, że cały czas chodzi o pogłębianie tego, co uważałem za podstawową metodę. Ma to oczywiście sens, po prostu nie wgłębiałem się nigdy wcześniej w tą tematykę i miałem pewne, jak widać błędne, wyobrażenia. Poza własną praktyką przeczytałem tylko trochę artykułów na ten temat i jedną, nie najlepszą niestety, książkę, więc naprawdę fajnie, że to tutaj rozwijasz :)
Z techniką też jest ten kłopot, że często się ją za bardzo akcentuje. Taka czy inna jest potrzebna na początku, ale w zasadzie z czasem technika zanika. Wiem, że to brzmi dziwne, ale inaczej tego nie umiem określić. Czasem właśnie ludzie nie mogą posunąć się dalej, bo zbyt się skupiają na technice.
OdpowiedzUsuńA próbował ktoś z was medytować bez typowej medytacji? Mam na myśli, skupić się na tu i teraz w życiu codziennym, starać się chłonąć każdy szczegół wszystkimi zmysłami. Być w teraźniejszości jak najdłużej, bez uciekania w myśli.
OdpowiedzUsuńCiekawe doznania, mimo gwaru wokół, można poczuć prawdziwą ciszę, bo tak na prawdę, to ten wewnętrzny hałas jest najgorszy na co dzień.
Próbowałem, chyba po przeczytaniu "Potęgi teraźniejszości" E. Tolla.
pozdrawiam
To o czym piszesz to medytacja aktywna, reklamowana w świecie zachodu jako mindfulness.
UsuńRzecz w tym, że próba uciszenia wszystkich myśli jest na dłuższą metę bardzo męcząca. Dlatego tak mnie zainteresowało to, co tutaj napisał Stefan o luźnym ich obserwowaniu, a nie wyciszaniu.
OdpowiedzUsuńSkupienie na tu i teraz to trochę co innego niż medytacja. Jeżeli jest całkowite, zalicza się je niekiedy do innych stanów świadomości i określa stanem przepływu (ang. flow). Tylko że to wynika nie z wyciszania myśli czy autoobserwacji, ale raczej z całkowitego skupienia na jakiejś czynności. Równie dobrze można osiągnąć uczucie przepływu grając w szachy, pisząc, majsterkując czy wykonując w zasadzie jakąkolwiek umiarkowanie skomplikowaną czynność manualną. Jest nawet opis faceta, który odczuwał stan przepływu pracując w rzeźni przy krojeniu tusz wołowych :)
Bardzo polecam książkę Mihály Csíkszentmihályi'ego na ten temat: Przepływ. Psychologia optymalnego doświadczenia
Najciekawsze, że nie jest to coś, co wymagałoby jakichś szczególnych zdolności czy predyspozycji. Najważniejsza jest zdolność całkowitego skupienia na danej czynności. Jes to o tyle ciekawe, że podnosi zarówno poziom wykonywania tej czynności, jak i poczucie szczęścia podczas jej trwania. Bardzo przydatne w pracy zawodowej, byleby zachować przy tym trzeźwą ocenę tego, co się robi :)
W którejś części tego cyklu ktoś napisał o treningu siłowym i skupieniu na nim, jako swoistej formie medytacji. Ja bym właśnie powiedział, że może to być forma osiągania stanu przepływu. Oczywiście na upartego można to podciągać pod medytację, ale wydaje mi się, że są to dwa różne jakościowo zjawiska.
OdpowiedzUsuńTo co Tazi napisał za bardzo przypomina reklamy o tym jak można ćwiczyć bez treningu :) Tak na poważnie - wiem o co Ci chodzi, ale rzecz na dłuższą metę jest niewykonalna. Albo masz czas przeznaczony na medytację i wtedy łatwo o jakąś regularność, albo skupiasz się niby w życiu i z czasem po prostu o tym zapominasz, bo jest mnóstwo innych spraw.
OdpowiedzUsuńTrzeba też sobie zdać sprawę z tego co pisałem już w kilku ostatnich częściach. Jeśli na poważnie się medytuje, to dochodzi się niekiedy do stanów, których lepiej by nie oglądały osoby postronne. Erzac to zawsze erzac, i takie różne kombinowanie, że niby w życiu, że na treningu itd. to tak naprawdę wymówki. Czym innym jest przepływ, o którym wspomina Marek, ale to osobny temat. Można powiedzieć, że regularna medytacja pomaga w osiągnięcie przepływu, ale to i tak nie jest równoważne.
Dzięki za odpowiedzi. Wrzuciłem to jako ciekawostkę i coś co "chwilę" testowałem. Zdaję sobie sprawę, że medytacji jaką opisujesz, to nie zastąpi, ale jako całkiem inna formuła, może być ciekawym doznaniem.
OdpowiedzUsuńTak jak Marek napisał, rozchodzi się głownie o umiejętność koncentracji, ale nie tylko, bo myśli płyną swobodnie, jednak jest ich znacznie mniej i nie skupiamy się na nich - tutaj podobieństwo do typowego medytowania. Tak czy inaczej sama książka warta uwagi.
Do tego co napisałem powyżej dodam, że to świetne narzędzie podczas treningów.
UsuńUWAŻNOŚĆ.
OdpowiedzUsuń