Paradoks
odprężenia
Im
bardziej pragnie się odprężenia, tym trudniej je osiągnąć. Jest
to swoisty paradoks, ale jeśli dobrze się nad tym zastanowić to
wcale nie jest to aż takie dziwne. Gdy się spinamy wewnętrznie i
usiłujemy odsunąć od siebie wszystkie nieprzyjemne myśli,
uczucia, czy problemy - tak naprawdę tylko zwiększamy ich siłę.
Wytwarzamy wewnętrzne napięcie. Stare zadania łatwo wykaże jak
działa ten mechanizm. Spróbuj jak najdłużej nie myśleć o białym
koniu. Ile wytrzymałeś? 2 sekundy, a może 3? Koń ciągle wraca?
No właśnie. Nie można sobie tak po prostu nakazać nie myśleć o
czymś lub czegoś nie czuć. Wiele osób zachowuje się wobec samych
opresyjnie spychając wszystko w głąb podświadomości. Takie osoby
nie tylko są ciągle napięte i sfrustrowane. Są zwykle trudne w
relacjach międzyludzkich. Są apodyktyczne, wiecznie naburmuszone,
chcą wszystko i wszystkich wokół siebie kontrolować. Nie potrafią
zdobyć się na prawdziwą serdeczność, a gdy już próbują ją
okazywać odbiorca ma silne wrażenie sztuczności, czy nawet
fałszywości. Prędzej czy później odbija się to na zdrowiu.
Może
się więc zdarzyć, że nadmierna chęć skupienia stanie się tylko
kolejnym stresorem w życiu. Medytacja jest trudna, o czym już wiele
razy wspominałem, ale nie ma sensu sobie jej jeszcze bardziej
utrudniać i wchodzić na błędne ścieżki. Nie należy mieć
nierealnych oczekiwań wobec medytacji, że nagle ogarnie nas
błogostan, że odsuniemy wszystkie problemy na bok. Nie próbujmy
się na siłę skupiać!
Mimo
naprawdę trudnych etapów, do jakich można dojść na drodze
medytacji, przyjdzie czas, gdy dojdziemy do etapu wpływu na swój
stan hormonalny, na metabolizm. Poprawi się równowaga działania
układu współczulnego i przywspółczulnego. Wcale nie musi się
tak dziać, gdy doświadczymy rzeczy przyjemnych. Czasem większą
wartość będą miały te etapy, na których będziemy mieli
wrażenie całkowitego rozbicia. To po nich następuje najczęściej
większa integracja osobowości. Nie tylko na płaszczyźnie
duchowości czy psychiki, ale również ciała.
Formy
medytacji
Opisywanie
wszelkich znanych form medytacji doprowadziłoby zapewne do powstania
kilkunastotomowej encyklopedii. Dlatego siłą rzeczy muszę
potraktować temat bardzo skrótowo. Istnieje mnóstwo książek i
opracować dotyczących poszczególnych form. Tutaj próbuję raczej
skupić się na tym, czego w
nich zazwyczaj brakuje.
Tak
więc mamy metody stricte mechaniczne, jak na przykład
chrześcijańskie czy buddyjskie różańce, które już niestety
często zatraciły tę swoją funkcję. Podobnie jak litanie czy
młynki modlitewne. Ich rola sprowadza się do pomocy w skupieniu
poprzez angażowanie umysłu na mechanicznej i jednocześnie prostej
czynności. Czasami łączone są z odpowiednimi wizualizacjami o
treści religijnej. Podobnie będzie z mantrami czy glosolalią -
fenomenem obecnym w wielu religiach - albo śpiewem gregoriańskim.
Nieco bardziej złożone są medytacje w ruchu, jak choćby joga czy
tai chi. Częściowo takie koncepcje stoją również u podstaw
niektórych stylów walki Dalekiego Wschodu.
Inne
formy zakładają skupianie się na odczuwaniu części ciała i tu
klasycznym przykładem jest trening autogenny Schultza i jemu
podobne. Istnieje też sporo technik wpatrywania się w obraz
wytworzony w umyśle lub postawiony rzeczywiście przed oczami. Do
tego dochodzą loty szamańskie, choć co do nich, podejrzewam, że
trzeba dysponować pewnymi wrodzonymi predyspozycjami i wrażliwością.
Każdy może wybrać coś dla siebie zachowując pewną ostrożność
i krytycyzm oraz uwzględniając własne uwarunkowania kulturowe i
predyspozycje psychofizyczne.
Czasem
rozróżnia się medytację od kontemplacji, uznając tę pierwszą
bardziej za działanie intelektu, jak np. w ignacjańskich
"Ćwiczeniach duchownych," ale tutaj nie będę wprowadzał
niepotrzebnie takich rozróżnień.
Etapy
medytacji - wstęp
Rozważając
kwestię etapów medytacji trzeba sobie zdać sprawę, że poruszamy
się w materii umownej i dość subiektywnej, choć być może kiedyś
nauka wykaże, że nie jest to aż tak subiektywne jak się obecnie
wydaje. Ważne też, by zrozumieć, że nie chodzi o jakąś
intelektualną analizę poszczególnych stanów, jak np. w
psychoanalizie lub wspomnianych medytacjach ignacjańskich. Chodzi o
przeżywania, doświadczenie i odczuwanie, choć te słowa też nie
do końca opisują to o co chodzi. Rzecz nie polega na sztucznym
wywoływaniu poszczególnych etapów poprzez intelektualne
przywoływanie ich. Powinny przyjść same w swoim czasie, gdy dana
osoba będzie na to gotowa. Wtedy też nie należy ich intelektualnie
rozpatrywać - przynajmniej nie w czasie trwania samej medytacji.
Zastanawiać się i racjonalizować można później. Czasem,
niektóre etapy nie będą "działać" tylko w czasie
medytacji, ale będzie się je przeżywało przez całą dobę, co
początkowo może utrudniać życie. Na to też trzeba być
przygotowanym. Z drugiej strony nie wolno wszystkiego co się dzieje
w życiu, swojego stanu emocjonalnego czy zdrowotnego, zrzucać tylko
na medytację, gdyż podlegamy wielu różnym czynnikom
środowiskowym. Pewne etapy mogą być mylone z chorobami
psychicznymi i na odwrót. Trzeba w tym wszystkim zachować czujność
i zdrowy rozsądek. Jednak warto też pamiętać, że każdy z nas ma
w sobie jakieś pokłady zaburzonych emocji, które w sprzyjających
warunkach mogą wywołać nerwicę lub psychozę. Nie zawsze należy
od razu zwracać się z tym do psychologa czy psychiatry. Wiele
rzeczy możemy spokojnie przepracować sami zachowując do siebie
dystans. Co nie znaczy, że w pewnych sytuacjach nie przyda się
pomoc specjalisty, choć należy być wówczas bardo ostrożnym z
jego wyborem. Granica między chorobą psychiczną, a określonym
etapem wewnętrznego wzrostu i przemiany, może niekiedy być bardzo
płynna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz