Normalny
stan - praktyka
Medytacja
to nie zawsze wodotryski, najczęściej rutyna i poczucie tego, że
się nie udaje. Jeśli ktoś chce praktykować medytację jako
kolejny środek uspokajający i zapewniający błogostan, niech od
razu przestanie. Niech przestanie czytać dalej i niech przestanie
myśleć o medytacji. To jest proces. Ciężka i wyczerpująca praca.
Dająca spokój, ale czasem też wpędzająca w paniczny lęk.
Obecnie namnożyło się różnorakich guru i nauczycieli
obiecujących tylko spokój i niesłychane odprężenie. To zwykli
oszuści i naciągacze! Mnóstwo kursów, książek i wykładów,
obiecuje relaks i uspokojenie już po kilku dniach czy tygodniach
medytacji. Tak nie jest! Najgorsze co można zrobić to dać się
zwieść takiej butelkowanej i zmacdonaldyzowanej duchowości.
Oczywiście
znajdą się tacy, którzy będą dowodzić, że dziennie medytują i
czują się dzięki temu świetnie. To możliwe, ale taka "medytacja"
jest jedynie ślizganiem się po powierzchni i nie daje prawdziwego
wglądu we własną osobowość. Co więcej, kiedyś błogostan może
się skończyć i wówczas nie będą gotowi na nagle pojawiające
się bolesne etapy. Brak wiedzy i świadomości może skończyć się
poważna psychozą lub nerwicą. Nie należy też nigdy zaczynać
medytacji w okresach poważnej niestabilności psychicznej lub jeśli
cierpi się na poważne zaburzenia psychiczne.
Moim
celem nie jest straszenie nikogo czy też zniechęcanie. Wręcz
przeciwnie, chcę większość, bo nie wszystkich, zachęcić do
medytacji. Jednak pragnę to zrobić uczciwie. Nie obiecuję złotych
gór i gwiazdek z nieba. Podobnie, jak pisząc o treningach nie
obiecuję nikomu 20 kg masy mięśniowej w trzy miesiące. I tu i tam
potrzebna jest ciężka i wytrwała praca. I tu i tam wrodzone
predyspozycje sprawiają, że jednym będzie szło lepiej, a innym
gorzej.
Kilka
wstępnych wskazówek
Problem
z medytacją jest taki, że większość ludzi szuka odpowiedniej
techniki. Tymczasem technika jest może i do pewnego stopnia ważna,
ale może też stać się przeszkodą do tego, by osiągnąć coś
więcej. Wszystkie znane metody zalecają uspokojenie się i
wyciszenie. Jednak nie jest tak, że wystarczy zastosować daną
technikę, by poczuć rozluźnienie a wszystkie myśli i zmartwienia
od razu od nas odpłyną. Każdy poważny opis praktyk medytacyjnych
- niezależnie od religii i kultury - opisuje natłok natrętnych
myśli i obrazów, które się przez większą część czasu
przeznaczonego na medytację pojawiają. Cała sztuka polega na tym,
by nie starać się na siłę ich usuwać, ale też nie zagłębiać
się w nie. Trzeba przyglądać się im z pewnego dystansu. Starać
się być obserwatorem własnej psychiki i umysłu.
Patrząc
na to od innej strony można powiedzieć, że błądzenie myślami to
nie marnowanie czasu, to proces przyswajania informacji. Umożliwia
większą kreatywność w rozwiązywaniu problemów. Trochę jak we
śnie. Różnica jest taka, że w stanie medytacji zachowujemy
świadomość i raczej nie powinniśmy podążać za naszymi
wyobrażeniami, a tylko je spokojnie obserwować. Przyjdzie czas, gdy
same znikną. Jednak nie oznacza to, że już nigdy nie powrócą.
Zawsze będą wracać.
Jeszcze
ważniejsze jest zachowanie podobnego dystansu do swoich uczuć.
Będziemy być może doświadczać pewnych stanów emocjonalnych z
niezwykłą intensywnością. Świadomość, że jest to normalne
pomoże, brak tej wiedzy może być niebezpieczny. Więcej o
uczuciach napiszę przy okazji omawiania etapów medytacji.
Koncentracja
Zaczynając
przygodę z medytacją trzeba zdać sobie sprawę z tego, że
istnieją co najmniej dwa rodzaje koncentracji. Koncentracja czynna
występuje wtedy, gdy usiłujemy się skupić na jakimś konkretnym
zadaniu. Może chodzić o nauczenie się na egzamin, o naukę nowej
umiejętności w pracy, naukę języka, albo poprawne wykonanie
przysiadu. Natomiast nieco czym innym jest koncentracja bierna. Wtedy
staramy się po prostu zatrzymać i być tu i teraz. Właśnie taka
koncentracja to podstawa medytacji. Bynajmniej nie jest łatwa i
często - przez miesiące albo i lata - będziemy się zmagać z
próbą osiągnięcia jako takiej koncentracji biernej. Trzeba
spróbować po prostu być i konsekwentnie odsuwać od siebie
wszelkie myśli czy zmartwienia. Jak już wspomniałem wcześniej,
nie tyle je tłumić, co raczej spokojnie obserwować.
Obecnie
jesteśmy nieustannie bombardowani wszelkiego rodzaju bodźcami.
Nachalne reklamy, chamski telemarketing, cała gama włączonych
urządzeń, które wysyłają do naszego mózgu dźwięki i obrazy
(pomijając już pola elektromagnetyczne). Wielu ludzi ma cały dzień
włączony telewizor, co jest ewidentnym znakiem, że z psychiką coś
jest poważnie nie tak. Zwykle jest to forma ucieczki od samego
siebie, od krytycznego myślenia i świadomości własnych uczuć i
przeżyć. Czasem lęki przed pogłębieniem relacji z najbliższymi
lub przed samotnością. Inni nie mogą się oderwać od smartfona.
Tymczasem coraz więcej badań potwierdza szkodliwy wpływ na mózg,
jaki wywiera uzależnienie od gadżetów. Oto ludzie jadą na urlop i
zamiast cieszyć się chwilą, oglądać widoki czy zabytki, ciągle
pstrykają zdjęcia, których potem nikt i tak nie ogląda. Takie
zachowania nie wzbogacają, lecz właśnie zubażają osobowość.
Sprawiają, że człowiek jest coraz bardziej zagubiony i nie potrafi
cieszyć się życiem.
Dzięki
medytacji możemy wyrwać się z zaklętego koła ciągłego
bombardowania bodźcami. Być może określenie - bycie biernym
świadkiem rzeczywistości - nie jest do końca najszczęśliwsze,
ale pomaga zrozumieć o co chodzi. Przy czym nie chodzi o jakąś
formę kwietyzmu i przyjęcie całkowitej bierności wobec życia, a
może i powstrzymywanie się od działania. Wręcz przeciwnie. Chodzi
o większą wydajność. Nabierając w czasie medytacji dystansu do
świata i do samego siebie, potrafimy później w życiu lepiej
oceniać różne rzeczy. Lepiej wszystko wartościujemy. Zamiast
miotać się w sprzecznościach własnych odczuć i motywacji, możemy
lepiej ocenić co należy robić i jak. Stan taki często
przedstawiają nauki Wschodu mówiąc o tym, że serce powinno
spoczywać w spokoju, gdy człowiek rzuca się w wir walki.
Ta różnica między tłumieniem napływających myśli, a ich spokojną obserwacją jest dla mnie czymś bardzo nowym. Tu jeszcze można by chyba dodać medytację opartą na koncentracji na jakimś obiekcie czy np. wyobrażeniu płomienia itp. Czy w takiej formie medytacji również nabiegające myśli należy poddawać obserwacji, czy to już zupełnie co innego? W tym miejscu chciałbym spytać, co uważasz na temat podziałów na różne formy medytacji. Czy istnieje jakaś sensowna systematyka?
OdpowiedzUsuńDrugie pytanie, jakie chciałem zadać, to co dzieje się z osobą, która próbuje na siłę stłumić napływające myśli? Czy to nierozerwalnie wiąże się z frustracją i brakiem powodzenia w medytacji, czy po prostu to jej inna forma? Moje doświadczenie wskazuje raczej na to pierwsze i, szczerze mówiąc, jest to jeden z powodów (oprócz poważnych przeżyć emocjonalnych w tamtym okresie) dla których po kilkumiesięcznym praktykowaniu medytacji, przerzuciłem się ostatecznie wyłącznie na techniki stricte relaksacyjne, takie jak metoda autogenna Schultza. Wiem, że ta ostatnia na zaawansowanym poziomie też jest uznawana za formę medytacji, ale ograniczałem się do dość podstawowych technik. Moje największe osiągnięcie to wywołanie uczucia ciepła w dłoniach :)
Będę jeszcze o tym dokładniej pisał przy okazji omawiania form medytacji, choć siłą rzeczy temat jest tak rozległy, że o wielu sprawach mogę tylko napomknąć, a pewnie część i tak mi umknie.
OdpowiedzUsuńFaktycznie takie tłumienie myśli na siłę prowadzi tylko do frustracji i zniechęcenia. Ogólnie to o czym piszę dotyczy wszelkich form medytacji, zwłaszcza, że tak naprawdę różnią się głownie tylko w punkcie wyjścia. Także niezależnie od formy należy przyjąć podobną postawę wobec myśli i uczuć.
Podobna sprawa jest z emocjami. Przepracowywałem to sam, a teraz staram się akceptować to u mojego dziecka. Nie ma dobrych i złych emocji. Nie można tłumić emocji, trzeba je odczuć i przeżyć a potem dać odpłynąć. Gniew nie jest zły - jest jaki jest. Złość, strach nie są złe - po prostu są, odczuwanie ich jest tak samo normalne jak odczuwanie radości. Nie możemy ich tłumić w sobie, bo to prowadzi do frustracji i chorób związanych ze stresem. Oczywiście nie możemy kierować naszego gniewu na inne osoby, ale możemy go rozładowywać chociażby w ciężkim treningu, czy waleniu poduszkami o ściany albo po prostu krzyku. Trzeba go poczuć, jeśli się pojawi, dać "wybuchnąć" i pozwolić przeminąć. Jesteśmy od dziecka uczeni, aby być grzeczni i że nie wolno nam się denerwować - tak też uczymy nasze dzieci, że coś co odczuwają jest złe. Taka nauka każe im uwierzyć, że coś co odczuwają jest nieodpowiednie, choć przecież naturalne. Narzucamy im co mogą odczuwać, a co nie i to jest frustrujące, jest jak tama na rzece podczas powodzi - tłumi, tłumi ale wreszcie pęka i się wylewa. Odkąd pozwalamy dziecku się wykrzyczeć lub wypłakać, kiedy jest złe czy smutne i tylko je przytulamy w tym czasie, bez zagadywania, odwracania uwagi, czy krzyku, ataki histerii są dużo rzadsze i krótsze, a synek wyraźnie szczęśliwszy i pełniejszy zaufania do nas. Dalej stawiamy mu granice, nie pozwalamy czegoś zrobić, nie wychowujemy "bezstresowo", tylko pozwalamy odczuwać wszystkie emocje, pozwalamy im płynąć, bez tłumienia ich i wskazywania, które są złe, a które dobre.
OdpowiedzUsuńJa najczęściej stosuje techniki Jacobsona połączona z autogennym treningiem Schultza.
OdpowiedzUsuńVipasanna (skupianie na obiekcie) nie sprawdzało się u mnie.
Lektura Osho na temat medytacji nauczyła mnie za to aktywnej medytacji w każdej sytuacji czy to pracy czy jedzenia. Polecam