Powrót
do tematu
Sporo
już pisałem o DOMS-ach, ale niedawno zadane przez Kamila pytanie
uświadomiło mi, że warto temat odświeżyć i trochę pogłębić.
Samo pytanie dotyczyło tego, czy należy lub warto ćwiczyć z
DOMS-ami na łydkach. Tutaj je nieco rozszerzę i omówię w
odniesieniu do wszystkich grup mięśniowych. Przy okazji przypomnę
to co już kiedyś zostało napisane.
DOMSy
a zakwasy
Wiadomo
od dość dawno, że DOMSy to nie zakwasy, choć niestety ciągle
używa się takiego błędnego określenia na ból pojawiający się
od kilku godzin do kilku dni od zakończenia sesji treningowej. Kwas
mlekowy powstaje na skutek intensywnego - dla danej osoby - wysiłku
i jest metabolitem zachodzących w mięśniach przemian
energetycznych. Część tego kwasu podlega recyklingowi i jest
ponownie wykorzystywana w przemianach energetycznych, a reszta
zostaje usunięta w ciągu kilkudziesięciu minut - góra kilku
godzin. Dlatego ból pojawiający się w kolejnych dniach nie ma nic
wspólnego z kwasem mlekowym. To właśnie DOMSy (Delayet Onset
Muscle Soreness) czyli opóźniona bolesność mięśni. Pierwszy raz
zostały opisane już w 1902 r. przez Theodore'a Hougha.
Najczęściej
spotykana hipoteza naukowa mówi o tym, że DOMSy są wynikiem
uszkodzeń zachodzących w włóknach mięśniowych i otaczających
je błonach, w czasie wysiłku. Nieco nowsza i bardziej rozbudowana
teoria postuluje powstanie opóźnionego stanu zapalnego wiążącego
się z uwrażliwienie określonych receptorów bólowych
(nocyceptorów) i obniżeniem progu bólu. Innymi słowy tkanka
mięśniowa staje się bardziej wrażliwa na ból. Omawiany proces ma
za zadanie przyspieszyć regenerację po intensywnym wysiłku, przy
czym zjawisko ma charakter bardzo subiektywny i zależy w dużej
mierze od indywidualnej wrażliwości na ból. To ostatnie warto
sobie zapamiętać. Jeszcze do tego faktu wrócę za chwilę i
postaram się go omówić nieco szerzej.
Kiedy,
ile i dlaczego
Zwykle
podaje się, że DOMSy mogą się pojawić od 24 do 72 godzin od
zakończenia intensywnego wysiłku. Myślę, że te dane są
przepisywane już od wielu lat zupełnie bezkrytycznie. Z własnego
doświadczenia wiem, że widełki czasowe mogą czasem być znacznie
rozszerzone. Bywa, że DOMSy występują już po kilkunastu godzinach
(np. u mnie często jest tak z mięśniami brzucha), a mogą się
pojawić nawet po 4-5 dniach, jeśli zrobi się przerwę lub mocniej
ograniczy intensywność treningów w tym czasie. To sprawia, że
niekiedy trudno doszukać się przyczyny wystąpienia bólu. Nie
wiadomo w takim wypadku, w którym dokładnie ćwiczeniu dane mięśnie
tak "oberwały".
Czy
poziom intensywności wpływa na powstawanie DOMS-ów? Na pewno tak,
choć tak naprawdę intensywność jest w tym wypadku miarą bardzo
subiektywną. Jeśli przyjąć powszechnie stosowaną miarę
intensywności, czyli procentowy udział ciężaru w stosunku do
ciężaru maksymalnego, to w niektórych wypadkach może okazać się,
że trening w okolicach 60-70% CM wywoła większe niż taki o
intensywności 90-95%. Serie w tym drugim wypadku będą krótsze, co
niekiedy przekłada się na mniejszą bolesność. Jednak nie jest to
reguła i bywa też odwrotnie. Dużo zależy od tego ile naprawdę
człowiek potrafi od siebie wymagać i wykrzesać na treningu. Robisz
serie z 90% CM? Jednak łatwo zgadnąć, że inaczej będzie gdy
zrobisz ich dwie a inaczej po dziesięciu.
Istotna,
a może najistotniejsza, jest wspomniana wcześniej wrażliwość na
ból. Nie chodzi przy tym na ile ktoś jest twardzielem albo ciapą,
ale o wrażliwość i ilość nocyceptorów. Ich rozmieszczenie u
poszczególnych osób w takich czy innych grupach mięśniowych bywa
też zmienne. Dlatego np; jednego będzie częściej bolała klatka,
a innego barki czy nogi.
Po
pewnym czasie organizm się przyzwyczaja i DOMSy się już nie
pojawiają? To tylko problem początkujących? - To brednia, którą
ciągle jeszcze wypisuje wielu internetowych ekspertów. Skąd się
wzięła? Gdy taki czy inny przyszły ekspert zaczynał treningi,
odczuwał też potem ból. Z czasem jego organizm się przyzwyczaił,
a on nie zwiększał stopniowo intensywności treningów, to i DOMSy
przestały się pojawiać. Dlatego każdy kto wypowiada lub wypisuje
podobne bzdety po prostu trenuje tylko dla spokoju sumienia. Machnie
kilka lekkich serii - zawsze na klatę! - poplotkuje i pośmieje się
z kolegami, obejrzy za koleżankami, a staż "ekspercki"
rośnie, Wprawdzie Twój organizm przyzwyczai się do treningu, ale
jeśli zwiększysz obciążenia czy inne parametry, znowu będzie to
coś nowego i pojawią się DOMSy. W końcu na tym to polega, by
ciągle podnosić sobie poprzeczkę.
Chciałbym
być dobrze zrozumianym, dlatego muszę przypomnieć, że nie zawsze
brak DOMS-ów oznacza zły lub zbyt lekki trening. Są osoby, które
prawie wcale ich nie mają i rosną. U niektórych występują tylko
w określonych partiach. By to zrozumieć wystarczy jeszcze raz
przeczytać powyższe fragmenty na temat nocyceptorów. Chodzi tu
tylko o to, by nie utożsamiać występowania DOMS-ów z tym, że
ktoś jest początkującym lub miał długą przerwę od treningów.
Mocnym dowodem na powiązanie DOMSów z pracą układu nerwowego jest pewne zjawisko znane z masażu sportowego. Kiedy u danej osoby pojawią się silne DOMSy w nogach, na przykład po intensywnej wspinaczce, najlepsze co może zrobić masażysta, aby taki ból zniwelować to... masaż pleców! Tłumaczy się to tym, że taki masaż pobudza obszary w mózgu reprezentujące dużą partię ciała, jaką są plecy i tym samym wytłumia reprezentację nóg. Oczywiście to zjawisko działa też w drugą stronę i dla każdej innej obolałej części ciała.
OdpowiedzUsuńZ własnego doświadczenia wiem też, że kiedy mam DOMSy jakiejś partii mięśniowej pomaga też mocny trening innej. np. trening pleców po dniu nóg. Podobnie rzecz ma się z rolowaniem - na DOMSy na plecach ich wałkowanie niewiele pomaga i jest nieprzyjemne (a jeżeli chcemy uzyskać jakikolwiek efekt przeciwbólowy, trzeba robić je dość długo), w przeciwieństwie do rolowania nóg, które w takiej sytuacji niweluje ból pleców.
Zjawisko związane z masażem jest dość powszechnie znane, ale bardzo jestem ciekaw doświadczeń pozostałych użytkowników z rolowaniem i - zwłaszcza - z opisanym wyżej schematem treningów. Czy osoby trenujące splitem rzadziej cierpią z powodu DOMSów? Czy ludzie ćwiczący bardzo często (min. 4-5 razy w tygodniu) i w zróżnicowany sposób doświadczają ich rzadziej niż ćwiczący rzadziej? Jakie masz z tym doświadczenie Stefanie? Nie sądzisz, że mógłby być z tego nawet ciekawy eksperyment? W dodatku możnaby przeprowadzić go bardzo naturalnie: porównać po prostu jak często na DOMSy uskarżają się osoby proszące o 2-3 dniowe plany treningowe, a jak często szaleńcy domagający się 5-6 dni w tygodniu :)
Do tego postaram się jeszcze nawiązać w kolejnej części, albo kolejnych - bo nie wiem ile tego wyjdzie :)
UsuńPonadto zwróciłem uwagę, że chyba jeszcze nigdy nie spotkałem się ani u siebie, ani z nikim, z kim na ten temat rozmawiałem, żeby DOMSy dwóch różnych partii "nałożyły się" na siebie w tym samym czasie. Niby można to tłumaczyć, że jak ktoś mocno przećwiczył nogi, to nie jest w stanie wygenerować takiej samej intensywności dla innej partii, ale wydaje mi się, że dobrze wiemy, że to nie prawda.
OdpowiedzUsuńA zupełnie przy okazji: skarżysz się, że ludzie nazywają DOMSy zakwasami, ale niech mnie licho, jeśli jest jakaś lepsza nazwa, kiedy akurat nie rozmawiasz o nich na siłowni albo na blogu poświęconym treningowi siłowemu. Już widzę miny słuchaczy na niedzielnym obiedzie, kiedy oznajmiam, że mam DOMSy po treningu :) Czasem jak się gada w towarzystwie trafia się taki purysta językowo-treningowy, który spieszy z wyjaśnieniem w rodzaju "ale wiesz, że to wcale nie są zakwasy?" I ma rację - tyle tylko, że marudząc, nie proponuje jednocześnie niczego w zamian. DOMSy niby się dość ładnie spolszczyły, ale to zbyt specjalistyczne określenie, żeby posługiwać się nim w języku potocznym. Lepiej już moim zdaniem pogodzić się z rozszerzonym znaczeniem "zakwasów".
Przy okazji wychodzi ciekawy paradoks: jak często ktoś mówi w czasie treningu albo tuż po nim, że ma zakwasy? Osobiście nigdy się z tym chyba nie spotkałem. Raczej utożsamia się to po prostu ze zmęczeniem i zbytnio nie poświęca uwagi. Wychodzi więc na to, że to popularne słowo bardzo rzadko jest stosowane w prawidłowym kontekście, głównie dlatego, że czas, kiedy możnaby go użyć jest stosunkowo krótki - ot, końcówka treningu i maksymalnie kilka godzin tuż po nim. Co więcej, tylko w tym czasie mamy "dostęp" do ludzi, którzy rozumieją na czym polega różnica między DOMSami, a zakwasami. Natomiast później, kiedy wracamy do domu, spotykamy się ze znajomymi czy rodziną, zakwasów już nie ma, a za to pojawiają się DOMSy, co mało kto rozumie.
Paradoks polega więc na tym, że specjalistyczne słowo "DOMSy" może być używane właściwie tylko w niespecjalistycznych sytuacjach (poza treningami), a słowo potoczne "zakwasy" tylko w sytuacjach specjalistycznych, czyli w trakcie treningu i tuż po nim.
Akurat z tym nie do końca się zgodzę, o ile Cię dobrze rozumiem. U mnie się zdarzają np. DOMSy na nogach i klatce i brzuchu jednocześnie. Fakt, że zwykle jedne z nich czuje się bardziej, ale to wynik pewnych ograniczeń układu nerwowego. Czasem jest to zamienne i zależne od pozycji ciała, że bardziej boli ta partia a za chwilę inna. Nie dotyczy to tylko mnie. Spotkałem się też z tym u innych.
Usuń"kiedy akurat nie rozmawiasz o nich na siłowni albo na blogu poświęconym treningowi siłowemu." - właśnie w tym rzecz. Chodzi o to, by używać właściwych terminów w tzw. literaturze branżowej, czyli artykułach, książkach czy na forach albo blogach poświęconych tej tematyce. Nie namawiam nikogo do poprawiania ludzi przy obiedzie. To niczego nie daje, a tylko wkurza ludzi. Jak jesteś np. fizykiem teoretycznym to nie będziesz przy obiedzie czy kawie robił wykładów z mechaniki kwantowej. Nikt tego nie zrozumie, a tylko rozdrażni się publikę. Jednak pisząc artykuł na ten temat będziesz starał się używać precyzyjnych i przyjętych w tej dziedzinie terminów. O to tu chodzi. Tymczasem - choć sytuacja już się bardzo poprawiła - ciągle na różnych forach czy blogach sportowych pisze się o "zakwasach". Druga strona medalu jest taka, że jak sami będziemy używać poprawnych terminów, bez narzucania ich na siłę, to z czasem przenikną do powszechnej świadomości.
Na marginesie, czasem sam jestem męczony w sytuacjach towarzyskich, bym coś wyjaśniał i może kiedyś było to fajne, ale po latach jest już tylko męczące, więc staram się raczej odsyłać od książek czy artykułów - czasem moich - zamiast robić wykład, który dla kogoś jest ciekawy a drugiego słuchacza wkurza, tak jak i mnie :)
A jakie masz podejście do namawiania rodziny/znajomych do aktywności fizycznej? Chyba kiedyś wspominałeś, że łatwiej jest przekonać kogoś obcego :)
Usuń"Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju" :)
UsuńNa jaki układ by nie patrzeć, usilne namawianie do czegokolwiek w obrębie rodziny jest raczej skazane na porażke, o ile ta osoba sama tego nie chce. Np. w rwlacji rodzice/dzieci bardziej liczy się dawany przykład (czyli po prostu tryb życia samych rodziców) niż to, co im się przekazuje werbalnie. Nie mówiąc już o tym, że wiele wskazuje, że największy wpływ na dzieci (i nie tylko dzieci) ma ich środowisko. Niemal wszystkie psychologiczne teorie o wychowywaniu zdecydowanie przeceniają wpływ rodziców na dzieci.
W drugą stronę jest naturalnie jeszcze gorzej. Wydaje mi się, że dziecko o tyle może tylko wpływać na rodzica, o ile ten zwyczajnie szuka z nim kontaktu.
W relacjach z rodzeństwem jest moim zdaniem największy potencjał, ale raczej związany z przynależnością do zbliżonych grup społecznych.
No i na koniec trzeba jasno powiedzieć, że wszelkie zmuszanie do czegoś swoich partnerów szybko kończy się popsuciem relacji. Dużo zależy od rodzaju relacji, ale myślę, że takie wciąganie na siłę drugiej osoby w swoje hobby jest kiepskim pomysłem.
Podsumowując, każdy człowiek sam za siebie odpowiada i jedyne co można zrobić to się z tym pogodzić. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy niczego od innych ludzi wymagać, czy służyć im pomocą w miarę potrzeby, ale to, co się zwykle rozumie przez "namawianie" czy to do zdrowego żywienia czy ruchu, to najczęściej próba podporządkowania drugiej osoby i narzucenia jej swojej wizji na życie. Parafrazując klasyka, wszelkie rady to bardzo niebezpieczna sprawa :)
Zgadzam się w 100% :)
UsuńMoja partnerka na początku bardzo negatywnie podchodziła do ćwiczeń. Teraz po latach sama uznała, że chce ćwiczyć.
W sumie ten sam problem dotyczy szkół, jak samemu chce się czegoś nauczyć chęci i zaangażowanie są dużo większe, niż jak do tego przymuszą :)
UsuńSkoro zahaczyliśmy o temat: czy pewne cechy charakteru są dziedziczne, czy wynika to bardziej z podpatrywania pewnych zachowań? A może jest to zasłanianie się genami, żeby nad sobą nie pracować :) Podobno choroby psychiczne są jedną z grup chorób o dużym prawdopodobieństwie odziedziczenia, chociaż tu opinie są różne, czy dziedziczy się chorobę, czy skłonność do niej.
Zależy od choroby. Warto zwrócić uwagę, że przy poważniejszych możliwość przekazania genów ogólnie spada :)
UsuńGeneralnie w psychologii aż roi się od mitów na temat dziedziczności różnych rzeczy. Jeśli chodzi o choroby psychiczne pewną rolę odegrał chów wsobny dawnej arystokracji (głównie rodzin królewskich). Powodował narastanie problemów z kolejnymi pokoleniami i tym samym wzrost przekonania, że bycie świrem dziedziczy się po rodzicach :)
A tak na poważnie, to dużo chorób psychicznych wynika z mutacji genetycznych. Stąd ten efekt chowu wsobnego (im bliżej spokrewnione osobniki się rozmnażają, tym większa szansa, że jakaś mutacja pójdzie nie tak) oraz większa podatność mężczyzn na takie choroby. U kobiet jeżeli coś jest nie tak z jakimś genem na chromosomie X (na przykład jest uszkodzony), istnieje duża szansa, że odpowiadający mu odcinek na drugim X ten brak uzupełni i urodzi się osobnik zdrowy (czy może raczej należałoby powiedzieć typowy). Z kolei mężczyźni posiadają tylko jeden chromosom X, więc jeśli jakiś fragment jest uszkodzony, to nie ma go czym zastąpić i dzieją się różne rzeczy, czasem pozytywne, czasem negatywne. Chromosom Y koduje w zasadzie wyłącznie męskie cechy płciowe. Stąd u mężczyzn występuje naturalnie większe zróżnicowanie, można powiedzieć, że natura eksperymentuje z facetami. Oczywiście większość mężczyzn jest normalna, ale jest wśród nas zdecydowanie większy odsetek osób zarówno powyżej, jak i poniżej średniej niż wśród kobiet (mówiąc dosadnie więcej geniuszy, ale też więcej kompletnych idiotów). Ten mechanizm dobrze ilustruje genetyczny charakter wielu cech może nie tyle osobowości, co przede wszystkim temperamentu i predyspozycji psychicznych.
Z drugiej strony cechy odziedziczone to jedno, a nauka i wychowanie to zupełnie inna sprawa, tyle że najczęściej zupełnie źle się je pojmuje. Brak naprawdę rzetelnych badań na ten temat, za to mnóstwo mitów wynikających z przyziemnego faktu, że większość ludzi dba o swoje potomstwo, więc kiedy słyszą, że istnieją jakieś cudowne metody wychowawcze, łatwo rzucają się w tym kierunku. Stąd duże pole do sukcesu dla całego szeregu teorii zakładających decydujący wpływ rodziców i podejmowanych przez nich środków wychowawczych na dzieci. Tyle tylko, że wszystkie te teorie są guzik warte, a wszystko wskazuje, że nie tylko na dzieci, ale ogólnie na ludzi niezależnie od wieku, największy wpływ ma środowisko, w którym są zanurzeni. Działania rodziców mają wpływ głównie na ich własne relacje z dziećmi, ale niespecjalnie sprawdzają się w kształtowaniu ich charakteru.
Na pewno geny mają wpływ na pewne rzeczy, ale nazbyt łatwo obecnie tłumaczy się wszystko genami. Szczególnie - wbrew przekonaniu części genetyków - że na razie niewiele wiemy. Niepokojące też jest to, że pewne nurty genetyki zaczynają przypominać przedwojenną eugenikę.
UsuńNie tylko przedwojenną. W niektórych krajach eugenika kwitła w najlepsze niemal do końca 20. wieku. Naukowcy mają niestety to do siebie, że są ludźmi, a ludzie z natury są religijni. Dlatego, kiedy jakaś teoria wydaje im się szczególnie atrakcyjna i spójna przestają ją w jakikolwiek sposób kwestionować i de facto zaczynają traktować jak rodzaj religii. Pierwszy raz w historii coś takiego miało chyba miejsce w czasach determinizmu, potem przyszła teoria ewolucji i jej niedorozwinięte dziecko w postaci eugeniki, behawioryzm w psychologii, a teraz wreszcie genetyka. Wszystkie te nurty mają jedną wspólną cechę: pochłaniają uprawiających ich naukowców tak bardzo, aż zapominają, że podstawową zasadą nauki jest sceptycyzm poznawczy.
UsuńDlatego należy być bardzo ostrożnym czytając na temat genetyki. Niewątpliwie jest to potężne narzędzie, ale tak jak napisałem wyżej, bardzo łatwo może zostać wykoślawione i użyte w sposób zgoła nienaukowy.
Na potwierdzenie dodam, że np. eugeniczne przepisy o przymusowej sterylizacji zostały w Kalifornii zniesione dopiero w 1979r.
UsuńPodobnie w wielu innych państwach, w tym u naszego morskiego sąsiada - Szwecji.
UsuńMysle że co do boleści mięśni DOMSy duży wplyw ma ,,TUT "
OdpowiedzUsuńCzyli czas pod napięciem danej seri..
I TUT się tez kumuluje w danym treningu im krotrze przerwy między seriami to TUT ma większą wartosc..
TUT ma pewne znaczenie, ale jest mocno przeceniany. Czasem po ciężkich pojedynczych dynamicznych ruchach można mieć bardzo mocne DOMSy.
OdpowiedzUsuńJa największe DOMOSy miewam jak przesadze z rozciaganiem :-)
OdpowiedzUsuńHm, ostatnio DOMSy miałem po rampie jedynek w MC - brzuch i uda, co trochę obala tezę Marka :)
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że DOMSy często też występują w powtórzeniach do upadku, często ruchach skróconych - https://www.youtube.com/watch?v=ZMC6tWwA7U8 zwróćcie proszę uwagę, jak w siódmej sekundzie filmiku Lou robi bardzo krótkie ruchy OHP, w zasadzie to nawet push press.
Ja to zawsze miałem też rzeznie jeśli chodzi o DOMOSy
OdpowiedzUsuńJak robiłem swego czasu trening na czas w sensie ze ustawiłem minutnik w telefonie np na 15min i robiłem taki dajmy na to Martwy ciąg i robiłem przez 15min
Jednym ciężarem martwy ciąg
Nie patrząc na ilosc seri i powtórzeń oraz przer między seriami jak najwięcej powtórzeń w danym czasie ( w 15min)
I szczerze jak np robiłem 140kg to w pierwszych treningach zrobiłem 50-60 powtórzeń z tym ciężarem w tym czasie po 8 tygodniach już doszedłem do 100 powtórzeń wtedy zwiększyłem ciężar do 150kg i od nowa powtarzałem cały cykl
To samo robiłem z innymi ćwiczeniami w zależności od ćwiczenia danego
Do innych ćwiczeń np 10min/ 6min i td I w ten sposób wierzyłem progres że z treningu na trening suma sumarum miała mi wyjść więcej powtórzeń niż,, Poprzednio"
Tym samym ciężarem w tym samym czasie
Np pamiętam w 8minut
W Podciaganie z masą ciała
Zrobiłem 79 Podciaganiec
A zacząłem chyba od 18:-)
Malo tego dodam że nie robiłem tych powtórzeń do upadku
Ciekawe.
UsuńJaki był cel tego treningu?
Jak myślisz jak Ograniczenie przerw odbiło się na hipertrofie i cns
Ogólnie rzecz ujmując taki trening jeśli jest odpowiednio prowadzony i zaplanowany może poprawić wszystkie parametry
UsuńSiła, Gęstość, intensywność, Objętość, kondycja, wytrzymałość siłowa...
Dobrze po nim schodzi się z bv, i ubija mięsień..
Co do układu nerwowego nie przeciaza się go zbytnio poniewaz ćwiczenie robi się z tym samym ciężarem
I nie robi się do upadku tylko z małym zapasem kończę ruch no może po za ostatnimi sekundami wtedy już do upadku można dojść
Ja zawsze ostrzałem też na takie wartości jak
Liczba serii w danym czasie
Liczba powtórzeń jaka udało mi się wykonać w całości danego ćwiczenia..
Oraz co też bylo ważne
LICZBA POWTORZEN W SERII KTORA ZAWIERALA ICH NAJWIECEJ ( Przeważnie było to w początkowej seri)
Wiadomo i z czasem organizm słabo i gdy w początkowych seriach robiłem
12-15p to w końcowych już ich było 5, a nawet i 3 powtórzenia
Bardzo mile wspominam ten trening i czasowo do niego wracam..
OdpowiedzUsuńPowiem tak efekty były takie że trening stawał się coraz ,,Gestrzy" bo wkladalem coraz wiecej pracy w tym samym czasie..
Do tego wytrzymałość siłowa na duży plus.. Kondycja i
Siła też ponieważ gdy danym ciężarem doszedłem do danej liczby powtórzeń w danym czasie dokladalem obciążenie i od nowa staralem sie robic z treningu na trening coraz wiecej ( progres byl widziany golym okiem)
I wyrażany w liczbach :-)
Puzniej gdy przeszedłem na np rampe i mialem robic 1min przerwy to ta minuta wydawala sie wiecznoscia :-)
W najbliższym czasie znow zamierzwm trenowac tym systemem
Z drobnymi zmiamami i podziałem na ciezko/ lekko/
Metoda znana i faktycznie dość skuteczna. Dobra na przerwanie zastoju. Poprawia wytrzymałość siłową i gęstość. Tak już ćwiczyli kilkadziesiąt lat temu w Bloku Wschodnim.
OdpowiedzUsuńTrzeba by dodać, że to co opisuje Haroldek, to metoda dla dość mocno zaawansowanych.
OdpowiedzUsuńCzęsto tak to wygląda w "szkołach crossfitu" i dostarcza fizjoterapeutom całe zastępy nowych klientów :)
To prawda. Jak przez 15 minut wykonujesz jedno ćwiczenie, musisz mieć 100% świadomość, kiedy zaczynasz łamać technikę. Inaczej ten MC szybko zamieniłby się w pokaz kociego grzbietu, co przy znacznym ciężarze mogłoby doprowadzić do paskudnej kontuzji.
OdpowiedzUsuń