Poniższy
artykuł jest w całości dziełem Marka. Sam ze swojej strony
wprowadziłem tylko bardzo drobne poprawki redakcyjne. Na pewno warto
zwrócić uwagę na kwestię związku izolacji z powięzią, jak
również problemu stanów zapalnych i nieadekwatnych metod ich
zwalczania.
Sam
coraz mocniej zagłębiam się w tematykę powięzi i jej roli.
Wprawdzie spotkałem się również z głosami krytycznymi
sugerującymi, że skupienie się na powięzi to chwilowa moda i
przypisuje się jej obecnie zbyt duże znaczenie, ale nie sądzę, by
ta krytyka była zasadna. Ciekawe ujęcie prezentuje w tym względzie
książka "Iskra w maszynie" Daniela Keowna - lekarza
usiłującego łączyć zdobycze medycyny zachodniej i chińskiej, co
stawia problematykę powięzi - i nie tylko - w nowym interesującym
świetle. Być może za czas jakiś napiszę coś więcej na ten
temat. Na razie zachęcam tak do lektury tej książki, jak i
poniższego tekstu autorstwa Marka
Stefan
Przez ostatnie trzy lata zmagam się z nawracającą, a tak naprawdę po prostu nigdy porządnie nie wyleczoną kontuzją łokcia. Zaczęło się przypuszczalnie od tego, że w pewnym dość już zaawansowanym momencie treningów zaniedbałem ćwiczenia na mobilność barków (mobilność nigdy nie była moją mocną stroną, ale na początku treningów siłowych dużo bardziej dbałem o ten aspekt). W efekcie podczas któregoś planu, bardzo ciężkie podciągania spowodowały uraz łokcia. Ból nie pojawił się nagle, raczej stopniowo narastał, a ja, jak zwykle w takich przypadkach, po prostu odpuściłem na jakiś czas treningi, czekając aż przejdzie, co było moim pierwszym błędem. Powinienem był raczej odłożyć tylko ciężkie ćwiczenia i przyjrzeć się technice i mobilności oraz wykonywać przez jakiś czas różne ćwiczenia rehabilitacyjne. Niestety natura ludzka sprawia, że jak ktoś już się podciąga z kilkudziestoma kilogramami dowieszonymi do pasa, to raczej chce dowieszać ich coraz więcej, niż przyznać się przed sobą, że w międzyczasie coś bardzo złego stało się z jego techniką.
Za
kolejne błędy odpowiedzialny jest już lekarz. Mimo iż trafiłem
do jednego z najlepszych ortopedów w Krakowie, mam poczucie, że
proces leczenia był bardzo chaotyczny, a poszczególne zabiegi stały
wręcz ze sobą w sprzeczności. Otrzymałem w ciągu tych trzech lat
sumarycznie około 7-8 zastrzyków sterydowych (tzw. blokady,
rozpuszczające stan zapalny – nie powinno się ich dawać więcej
niż 3-4, ale lekarz chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z
tego, ile ich było, zwłaszcza, że sam wtedy naciskałem, żeby je
robić) i jednocześnie byłem kierowany na falę uderzeniową –
zabieg, który w zamyśle ma stan zapalny wywołać w celu pobudzenia
regeneracji. Kiedy to nie pomogło przeszedłem serię potwornie
bolesnych (i jeszcze potworniej drogich) zastrzyków z osocza, a
później dwa albo trzy razy steryd. W międzyczasie przeszedłem
rezonans magnetyczny i kilka USG, które niczego w łokciu nie
wykazały. Na koniec lekarz skierował mnie na radioterapię (sic!),
na którą ostatecznie nie poszedłem, gdyż w tym samym czasie
Stefan zasugerował terapię manualną, co, chociaż jeszcze jestem w
trakcie leczenia, okazało się strzałem w dziesiątkę. Szczegóły
leczenia u fizjoterapeuty nie są aż tak istotne dla tej historii. W
dużym skrócie przeszedłem kilka zabiegów manipulacji powięziowej,
a potem na USG okazało się, że w łokciu jest duże zwapnienie,
które obecnie staramy się rozbić falą uderzeniową i odpowiednim,
dość intensywnym treningiem.
Te
trzy lata oprócz frustracji i przygnębienia przyniosły na
szczęście również odrobinę refleksji dotyczących przyczyn
powstawania kontuzji (szczególnie długotrwałych) oraz procesu ich
leczenia, którymi postanowiłem się tutaj podzielić. Zapraszam do
lektury.
Wpływ
treningu
Zacznijmy
od faktu, który każdemu, kto miał jakąkolwiek kontuzję, wyda się
banalny. Kiedy coś nas boli jedne ćwiczenia są z punktu widzenia
tej kontuzji obojętne, inne powodują wzrost bólu, a jeszcze inne
go redukują. Ciekawie i mniej banalnie zaczyna się, kiedy
zastanowimy się z czego to właściwie wynika i czy na pewno te
ćwiczenia, które powodują ból są rzeczywiście dla nas
szkodliwe.
W
moim przypadku kontuzja dotyczy łokcia, a ćwiczeniem powodującym
najwięcej bólu jest podciąganie i martwe ciągi, natomiast nie
odczuwam go specjalnie podczas wszelkiej maści wyciskań czy np.
power wymachu. Redukuje go kilka ćwiczeń rehabilitacyjnych, w tym
rotacje na przedramiona. Jaka, z punktu widzenia łokcia (konkretnie
przyczepów ścięgien od zginaczy i prostowników palców) jest
różnica między tymi ćwiczeniami? Pozornie praca ręki podczas
podciągania i power wymachu może się wydawać dość podobna.
Wprawdzie kąty prowadzenia ruchu się różnią, ale chodzi mi o sam
fakt uginania ręki w łokciu, przywodzenia jej do tułowia, czyli
pewnego wizualnego podobieństwa tych ruchów. W rzeczywistości to
zupełnie inne światy, a dzieje się tak z powodu różnicy w
złożoności tych ćwiczeń. Podciąganie angażuje niemalże całe
ciało, w tym przede wszystkim mięśnie pleców, a, jak wiemy,
poszczególne mięśnie i grupy mięśniowe łączą się ze sobą
poprzez struktury powięziowe, które między innymi przenoszą
napięcia i tym samym warunkują takie a nie inne reakcje reszty
organizmu. Stąd silne spięcie mięśni grzbietu podczas podciągania
automatycznie powoduje "ściągnięcie" struktur
powięziowych całej kończyny górnej. Ramię pracuje w zupełnie
innych warunkach, niż podczas ćwiczeń o mniejszym stopniu
złożoności. Można to łatwo wyczuć wykonując prosty test:
zbadajcie napięcie skóry i tkanek ramienia i przedramienia u
jakiejś osoby podczas podciągania i np. wspomnianych już wyciskań
czy power wymachu. W pierwszym przypadku będą dużo bardziej
usztywnione i napięte - można powiedzieć, że napięcie mięśni
grzbietu niejako wymusza określony rodzaj pracy na ramionach. Stąd,
jeśli cokolwiek nie gra w powięzi albo kaleczymy technikę i nie
pracujemy odpowiednio plecami, może się to odbić właśnie na
ramionach, jako znacznie mniejszych i słabszych, a więc
podatniejszych na urazy grupach mięśniowych. Krzyczy ofiara, a nie
sprawca!
To
stąd bezpośrednio wynika konieczność zachowania pozycji
technicznej praktycznie w każdym ćwiczeniu. Kiedy tę pozycję
łamiemy, struktury powięziowe tracą odpowiednie napięcie. Możemy
ćwiczyć sobie biceps w takich warunkach (np. z rozjechanymi
łopatkami i garbem na modlitewniku), ale nigdy nie uzyskamy wtedy
poprawnie wyizolowanej pracy bicepsów. Ideą izolacji jest
wzmocnienie poszczególnych mięśni, jako elementu całości, ale
nie może się to odbywać w oderwaniu od niej (to na marginesie
jedna z przyczyn braku możliwości całkowitego wyizolowania
jakiegokolwiek mięśnia). Krótko mówiąc, nawet kiedy skupiamy się
na bicepsie, musimy myśleć o nim jako o fragmencie całej kończyny
górnej, jeśli w ogóle nie całego aparatu ruchowego.
Ciekawym
wnioskiem, jaki z tego pośrednio wynika, jest niesamowita przewaga
ćwiczeń złotych nad jakimikolwiek innymi, a także ogromna rola,
jaką pełni opanowanie ich techniki w całym treningu siłowym.
Mogłoby się na przykład wydawać, że takie prostowanie nóg na
maszynie jest znacznie prostsze od przysiadów, więc można zacząć
od niego, żeby wzmocnić nogi, ale w rzeczywistości jest dokładnie
odwrotnie. Powięź sprawia, że organizm to jedna całość, a nie
zbitka osobnych grup mięśniowych, które można ćwiczyć
niezależnie od siebie. Nie wykonując ruchów złożonych, ba, nie
traktując ich absolutnie priorytetowo w swoim treningu, skazujemy
się w najlepszym razie na mierne efekty, w najgorszym na paskudne
kontuzje.
Jeszcze
raz o technice
Faktu,
iż błędna technika w bezpośredni sposób przyczynia się do
wszelkiej maści kontuzji, przykurczów i kompensacji, a tym samym
może blokować postępy nie trzeba nikomu tłumaczyć. Nieoczywista
jest jednak dla większości ludzi skala w jakiej się to
oddziaływanie odbywa.
Trudno
uzmysłowić sobie, jak szerokie spektrum problemów może wywołać
pozornie nieistotna błahostka. Ot, ktoś nie do końca pilnuje
ściągania łopatek. Przecież nie zacznie go od tego boleć stopa.
Na chłopski rozum spodziewalibyśmy się raczej, że czekają go
problemy z plecami, z rotatorami albo innym diabłem, ale nie z czymś
tak odległym od łopatek, jak stopy. Tymczasem prawda jest taka, że
może go zacząć boleć nie tylko stopa ale też kolano, łokieć
czy nadgarstek. Podobno zdarzały się nawet przypadki usuwania
zdrowych zębów, bo bolały z powodu podobnych kompensacji w
powięzi. W tym miejscu do hasła o ofierze i sprawcy należałoby
jeszcze dodać coś o powięzi, jako zorganizowanej grupie
przestępczej, która działa w całym organizmie!
To,
jak konkretnie się te oddziaływania rozwiną, zależy od
indywidualnych czynników, takich jak technika w poszczególnych
ćwiczeniach, mobilność czy szczegóły budowy anatomicznej danej
osoby, w tym proporcje kości ale też wad postawy itp. Ogarnięcie
całości tych zagadnień wymaga bardzo dobrej znajomości anatomii,
co niestety wykracza poza wiedzę przeciętnego człowieka. Powinni
zajmować się tym ortopedzi, ale z jakiegoś powodu kategorycznie
odmawiają postrzegania aparatu ruchu jako całości. Interesują ich
wyłącznie konkretne patologie i choroby i przez ten wąski pryzmat
ukierunkowują całe postępowanie medyczne. Stąd pomocy najczęściej
trzeba szukać gdzie indziej. Jeśli mamy szczęście trafimy na
dobrego trenera albo fizjoterapeutę, ale też ważne jest aby samemu
w miarę możliwości się w tej dziedzinie dokształcać. Dysponując
nawet podstawową wiedzą łatwiej przyjdzie nam rozpoznać, czy mamy
do czynienia z dobrym specjalistą czy dyplomowanym ignorantem. Z
uwagi na własne doświadczenia gorąco polecam rozpocząć przygodę
z siłownią właśnie od wizyty u takiego specjalisty. Nawet
najlepsze nagrania wysyłane mailowo nie zastąpią porządnego
fachowca, który przyjrzy nam się z bliska i zbada manualnie.
Oczywiście nagrania to jest jakaś metoda, ale w takim wypadku
dobrze jest zrobić ich naprawdę dużo, z różnych ćwiczeń, z
różnymi obciążeniami, z różnych kątów, zrobić szczegółowe
zdjęcia sylwetki, sprawdzić mobilność w stawach barkowych i
biodrowych itd. Ale i tak, najlepiej poświęcić te sto złotych i
choć raz iść do dobrego fizjoterapeuty. Po prostu, żeby
przeprowadził ogólne badanie stanu naszego organizmu.
Proces
leczenia i rehabilitacji
Jakie
płyną z tego wszystkiego wnioski dotyczące kontuzji i procesu ich
leczenia? Przede wszystkim, o ile uraz nie ma ewidentnie charakteru
punktowego (wszelkie przypadki, gdzie coś się zerwało, naderwało
albo uraz jest wynikiem wypadku, choć należy mieć na uwadze, że
gwałtowność powstania urazu wcale nie wyklucza jednoczesnych
problemów np. z mobilnością), należy patrzeć na aparat ruchu
całościowo i postarać się w miarę możliwości dotrzeć do
pierwotnej przyczyny kontuzji. Czasami może to być niemożliwe,
jeśli problemów jest na tyle dużo, że nie sposób ustalić od
czego się zaczęło – w takim przypadku nie ma to jednak większego
znaczenia i po prostu trzeba zacząć pracę nad całością. Stąd,
jeszcze raz, dobrym rozwiązaniem jest konsultacja z porządnym
fizjoterapeutą. I również raz jeszcze, na podstawie swoich
doświadczeń z ostatnich trzech lat, zdecydowanie odradzam udawanie
się z takimi problemami do ortopedów. Nawet jeśli trafią się
dobrzy (co w naszym kraju graniczy z cudem), to bardzo ciężko im
przychodzi spojrzeć na ciało całościowo. Widzą tylko wycinek,
który należy wyleczyć. Zastrzyk, tabletki przeciwzapalne, maści,
ewentualnie kilka zabiegów fizjoterapeutycznych, potem jeśli to nie
pomoże, to jakieś bardziej skomplikowane zabiegi, np. zastrzyki z
osocza czy komórek macierzystych i jak już to wszystko spełźnie
na niczym, operacja, po której i tak wszystko wróci po jakimś
czasie od nowa, bo pierwotna przyczyna pozostaje niewyleczona. Na
koniec zostają już tylko zastrzyki przeciwbólowe i plastry z
morfiną. To, nie przymierzając, tak, jakby strażacy gasili płonący
budynek od góry, nie przejmując się tym, że płomienie
rozprzestrzeniają się od dołu. Płomienie niby trochę przygasną,
ale i tak wszyscy się tam w środku upieką.
Drugim ważnym wnioskiem jest podejście do samego procesu leczenia kontuzji. Należy usilnie dążyć, żeby organizm funkcjonował prawidłowo jako całość. Nie tylko ręce, nie tylko nogi, a właśnie jako całość. Ludzkie ciało ma ogromne możliwości regeneracyjne, trzeba mu jednak umożliwić ich wykorzystanie. Stąd najważniejsze w leczeniu większości urazów będzie przywrócenie prawidłowych wzorców ruchowych, właściwej pracy i siły mięśni, a także (kolejne zupełnie pomijane przez ortopedów) czynniki takie jak sen i odżywianie. Jeżeli to wszystko jest spełnione, to kontuzjowane miejsce można wręcz przemęczać ćwiczeniami, byle były odpowiednio dobrane, w celu wymuszenia wzmocnienia mięśni i ścięgien oraz wymiany tkanek kolagenowych. Ten proces zajmuje dużo czasu, całkowita wymiana kolagenu trwa około roku, ale można go przyspieszyć poprzez intensywny i prawidłowy trening. Stąd też, jeśli kogoś coś boli, to absolutnie najgorszym możliwym rozwiązaniem (i najpowszechniej zalecanym przez lekarzy ortopedów) jest wziąć leki przeciwzapalne i nie ruszać tą kończyną aż przejdzie. To może zadziałać w przypadku punktowych urazów wywołanych np. stłuczeniem albo jakimś wypadkiem (które najczęściej przeszłyby same i bez tego), ale w przypadku bólów kompensacyjnych czy związanych z przykurczami lub nieprawidłową techniką, tylko sobie takim podejściem zaszkodzimy. Przy tym warto sobie uświadomić, że tego typu problemów ludzie mają zdecydowanie najwięcej, a dla lekarzy ortopedów stanowią jedną wielką niewiadomą, bo nie ma jednoznacznego źródła kontuzji. Wrzucają to po prostu do worka pod tytułem "taka pana/pani uroda, proszę łykać tabletki i wrócić jak za dwa tygodnie nie przejdzie".
Stan
zapalny nie taki straszny jak go malują
W
tym wszystkim pewnym paradoksem, na który warto zwrócić uwagę,
jest, że nie każdy ból w czasie ćwiczenia jest zły. O ile nie
jest na tyle silny, by uniemożliwiał prawidłowe wykonywanie
ćwiczeń, warto czasami pocierpieć, żeby pobudzić organizm do
regeneracji w danym miejscu. Ważna jest przy tym aktywna
auto-obserwacja w czasie treningu i wyrobienie w sobie umiejętności
rozpoznawania z jakim typem bólu mamy do czynienia. Tu a propos
bólu, warto jeszcze dodać na koniec dwa słowa o stanie zapalnym,
owianym złą sławą i z fanatycznym uporem zwalczanym przez
ortopedów oraz przez samych pacjentów różnymi domowymi sposobami.
To właśnie stan zapalny jest w dużej mierze odpowiedzialny za to,
że coś nas boli. Wydawałoby się więc, że należałoby go usunąć
i problem z głowy. Kłopot polega na tym, że to nie on jest głównym
problemem w czasie urazu. Wręcz przeciwnie: stanowi sposób, w jaki
organizm regeneruje chore lub uszkodzone tkanki (nasuwa się
skojarzenie z cholesterolem, również bezmyślnie zwalczanym za
pomocą statyn).
Tymczasem
wiele metod terapii (np. fala uderzeniowa) polega wręcz na umyślnym
wywołaniu miejscowego stanu zapalnego w celu zmuszenia organizmu do
wymiany chorych tkanek na zdrowe. W związku z tym wszelkie
farmakologiczne metody zwalczania stanów zapalnych to jedynie
maskowanie problemu i przy okazji uniemożliwianie organizmowi
procesu samoleczenia, nie wspominając już o poważnej szkodliwości
niektórych z nich (np. opisane we wstępie blokady sterydowe).
Tymczasem warto wręcz wspierać organizm w tym procesie,
rozmasowywać bolące miejsca, robić ciepłe okłady i dostarczać
substancji odżywczych, które naturalnie wykazują działanie
przeciwzapalne (ale działają na zupełnie innej zasadzie niż leki
przeciwzapalne), jak np. witamina C, ale też istotne jest ogólne
uporządkowanie diety i trybu życia.
Zamiast
zakończenia
Jak
już wspomniałem, proces leczenia nie dobiegł jeszcze końca.
Jeżeli uda mi się wreszcie zaleczyć tę rękę do końca, co mam
nadzieję jest tylko kwestią czasu, postaram się dopisać
szczęśliwe zakończenie do tego artykułu. Tymczasem pozostawiam go
w tej formie i mam nadzieję, że uda mi się wywołać ciekawą
dyskusję.
Marek
Dzięki za publikację. Mam tylko drobne sprostowanie, bo wdała się literówka, przypuszczalnie spowodowana autokorektą w Wordzie. Powinno być "z kilkudziestoma kilogramami". Do "kilkudziesięciu", czyli 50+ jeszcze niestety nie doszedłem :)
OdpowiedzUsuńPoprawione.
UsuńCześć,
OdpowiedzUsuńMarku dobry i ciekawy artykuł.
Masz namiary na dobrego fizjoterapeutę w Krakowie godnego polecenia?
Pozdrawiam
Jeśli chodzi o terapię manualną i manipulację powieziową, to gorąco polecam Michała Chmiela. Co do innych form fizjoterapii niestety nie mam dość dużo doświadczeń, żeby kogoś szczególnie polecać.
OdpowiedzUsuń