Wybór rodzaju terapii i terapeuty - wstęp
Tak
oto dochodzimy do tego co powinno stanowić podstawę rozwiązania
problemu. Czasem faktycznie tak jest, ale bywa i tak, że sama
terapia staje się problematyczna. Nie będę już roztrząsał
kwestii wszelkich nadużyć, jakich dopuszcza się psychologia. Tu
znowu tylko odsyłam do publikacji Tomasza Witkowskiego.
Chcę
wierzyć, że sami psycholodzy i terapeuci - a przynajmniej większość
z nich - chce rzeczywiście pomóc swoim pacjentom. Niestety czasami
nie mają do tego właściwych narządzi. Pierwszy problem to brak
osobistego doświadczenia i pewnego krytycyzmu. Trochę z tym jest
jak z medycyną. Lata studiów, a potem dodatkowych kursów i szkoleń
budują pewien konkretny obraz świata. Obraz wytworzony przez
naukowe teorie. No właśnie - czy na pewno aż tak naukowe? 80%
współczesnej psychologii oparta jest na freudyzmie. Czasem mniej
czasem więcej, ale wpływ Freuda jest ogromny i kompletnie nie
zasłużony. To samo można powiedzieć o jego uczniach, nawet tych
wyklętych z ortodoksyjnego kręgu psychoanalizy. Kolejnym czynnikiem
wpływu była tzw, szkoła frankfurcka z Theodorem Adorno na czele.
Ta niby-socjologia odcisnęła swoje piętno nie tylko na samej
socjologii, ale też na antropologii, ekonomii, naukach politycznych
i oczywiście na psychologii.
Studia
powinny uczyć krytycznego myślenia, a zamiast tego niejednokrotnie
przypominają pranie mózgu. Widać to szczególnie u lekarzy i
psychologów. Całkiem inteligentni ludzie, nagle w konkretnych
tematach zaczynają głuchnąć na jakiekolwiek argumenty. Zamiast
tego powtarzają wyuczone regułki i kompletnie nie zauważają
nielogiczności własnego wywodu.
Nie
jest też bynajmniej tak, że wiek determinuje mądrość. Nie zawsze
ktoś starszy będzie mądrzejszy od dwudziestolatka, ale jednak
trzeba i to brać pod uwagę. Bark doświadczenia u młodych osób po
studiach jest rzeczą niewątpliwą. Trzeba lat, by wyłapać pewne
sztuczki jakie stosują ludzie i techniki manipulacji jakimi się
posługują. Zwykle zajmuje sporo czasu "wyrośnięcie" z
naiwności czy też wiary w proste rozwiązania problemów. Mało kto
rodzi się ze zdolnością słuchania. Tego też musimy się uczyć i
to nie na studiach, ale w życiu. Czy w takim razie lepiej wybrać
sobie starszego i bardziej doświadczonego terapeutę? Zwykle tak,
choć nie zawsze. W grę wchodzą też inne czynniki, o których
jeszcze napiszę.
Wiem,
że napisałem sporo krytycznych uwag na temat psychologii. Być może
nie każdy się ze mną zgodzi argumentując, że skoro nie jest to
nauka ścisła... Mógłbym w tym miejscu powoływać się na
autorytet niektórych autorów zajmujących się tym tematem, ale
wolę odwołać się do pewnego przykładu. Nie jest to bynajmniej
żart. Obrazuje myślenie wiele psychologów i pokazuje dlaczego
uważam, że 80% tzw. dorobku naukowego psychologii to ujmując rzecz
kolokwialnie - stek bzdur.
Paradoks matki
Nazwałem
to zjawisko paradoksem matki i wcale sam go nie wymyśliłem. Można
je znaleźć w dziełach wielu psychologów i socjologów. Jednak
najbardziej jaskrawo przejawia się w pracach Else Frenkel-Brunshwik
- uczennicy i współpracownicy Theodora W. Adorna. Jeśli dobrze
poszukać to podobnym torem rozumowania może poszczycić się wielu
innych autorów. Frenkel-Brunshwik zadawała pytania o matkę dużej
liczbie respondentów. Między innymi pytała ich o relacje z matką.
Szczególnie w dzieciństwie. Gdy respondenci odpowiadali, że mieli
z matką nie najlepsze kontakty np. że matka była surowa albo mało
troskliwa - rzecz była oczywista. Oto przyczyna wszystkich problemów
w życiu dorosłym. Co jednak się działo, gdy respondent
odpowiadał, że z matką miał bardzo dobrą relację, była osobą
ciepłą, troskliwą i życzliwą? No cóż! Zapewne wyparł
całkowicie to, że matka była zła i właśnie zachowanie matki
oraz to wyparcie jest przyczyną... tak, tak... wszystkich jego
problemów w życiu dorosłym.
Tak
więc jeśli gdzieś przeczytacie lub usłyszycie od psychologa, że
podłożem Waszych problemów na pewno są relacje z rodzicami, to
zastanowicie się na jak mglistych podstawach oparta jest taka
opinia. Jak bardzo były "naukowe" badania, które teraz
pozwalają psychologom wysnuwać takie i podobne wnioski. W kolejnej
części pozwolę sobie przywołać jeszcze jeden przykład, już w
wydaniu samego Freuda - na którym niestety bazuje spora część
współczesnej psychologi - by ostatecznie pokazać dlaczego wiele
terapii nie ma sensu a przynajmniej solidnego fundamentu
teoretycznego.
Psychologia to dość zabawna nauka. Kiedy kilka lat temu zaczynałem czytać podręczniki Zimbardo i inne klasyczne pozycje, wydawało mi się, że to niesamowite, iż nauka potrafi tak dobrze opisać ludzki umysł. Później, szczególnie za sprawą Zakazanej psychologii, zacząłem odkrywać, że zdecydowana większość naukowych "odkryć" w psychologii, to w gruncie rzeczy mocno zakorzenione przekonania psychologów poparte stertą nierzetelnych badań.
OdpowiedzUsuńZgadzam się więc z tym, co piszesz o 80%, opartych mniej lub bardziej bezpośrednio na Freudzie, bzdur w psychologii. Niemniej wydaje mi się, że warto przy tym podkreślić wagę pozostałych 20%, by nie powstało wrażenie, iż wszystko to jedna wielka czarna magia :)
Niemniej ta narośl wszelkiej maści mitów, przekonań czy nierzetelnych, a mimo to powtarzanych badań stanowi ogromny problem nie tylko dla psychologii, ale ogólnie dla nauk społecznych. O ile w fizyce czy matematyce stosunkowo łatwo jest wykazać wszelkie nieścisłości i brak logiki, o tyle w naukach społecznych takie rzeczy się po prostu przegaduje. Parafrazując znany cytat, można powiedzieć, że często powtarzane brednie stają się faktem naukowym :)
Mam nadzieję, że uda mi się w kolejnych częściach podkreślić te 20% pozytywów i nie popaść w przesadną skrajność :)
UsuńTo zawsze będzie trudny temat i tak dosadna ocena tego co się w psychologii dzieje nie jest correct. To jedna wielka niewiadoma i w sumie nie ma się co dziwić. Temat matki jako największego zła sam przerabiałem, oczywiscie po sugestiach terapeutki.
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze spotkania z nią dotyczyły dziwnych relacji z kobietami. Mówiłem jej o tym, ze lgnę od zawsze do starszych kobiet i nie ma w tym podtekstu seksualnego (piszę tak w skrócie) Moja mama zawsze była pełna miłości, czułości. Ze strony żony i mojej miłości i czułości jest tyle, ze wiele rodzin można by było obdarować. A jednak coś było nie tak. I teraz, po grubych miesiącach uświadomiłem sobie, ze moje dzieciństwo nie było świetne jak to myślałem jeszcze pół roku temu. Ojciec pił a mama próbowała powstrzymywać go przed wyjściem na dziwki i kolejnym ciągiem. Ja, jako mały chłopiec przysłuchiwałem się awantur po czym usypiałem ze zmęczenia lub gdy ojciec już wyszedł. Rano mama przychodziła, opiekowała się mną, przytulała itp...
Ale gdzie była mama gdy ja płakałem przy ścianie?
Nie było jej bo wtedy była zajęta kłótnią... rano nie była mi już potrzebna bo myłem zamrożony uczuciowo i chciałem ją chronić nie pokazując mojego cierpienia. Jeśli do tego dołożymy, ze zdarzyło się gdy powiedziała „może ty go poproś, może ciebie posłuch” czyli zrzucała odpowiedzialność na małego chłopca za to co się dzieje, to uważam, ze te zdarzenia mogły przyczynić się do zaburzenia relacji facet - kobieta na pewnych płaszczyznach. O szczegółach pisać nie będę bo to nie blog o DDA.
Arek, jako ludzie żyjemy w różnych relacjach, które tak czy inaczej na nas wpływają. Wierz mi, że też miałem przechlapane w dzieciństwie. Od 30 lat czytam różne prace psychologów i pracuję nad sobą. To co napisałem nie jest jakimś pobieżnym sądem. Tak jak to opisał Marek, też na początku byłem pod wrażeniem wielu teorii. Trzeba było sporo czasu, nabycia większej wiedzy i doświadczenia, by się przekonać jak bardzo te wszystkie teorie jednak są naciągane. Nie zaprzeczam, że mogą istnieć różne trudności wynikające z niedoskonałości relacji z rodzicami. Jednak sprowadzanie wszystkiego do tego i czasem szukanie na siłę problemów tam gdzie ich nie ma, zawsze będzie nieuczciwe. Też nie dam rady tu rozwinąć wszystkich aspektów, ale staram się na pewne sprawy uczulić tak, by nie przyjmować gadania psychologów bezkrytycznie na wiarę.
OdpowiedzUsuń