Antydepresanty i inne środki farmakologiczne
Antydepresanty
to środki dość kontrowersyjne. Niewątpliwie przepisuje się je
obecnie zbyt często i zbyt ochoczo. Czasami nawet wówczas, gdy nie
chodzi tak naprawdę o żadne schorzenie psychiczne lub też
wystarczyłaby odpowiednia terapia czy też zmiany dietetyczne, o
których pisałem na początku. Czy oznacza to, że jestem
przeciwnikiem antydepresantów? Nie do końca. Wywołują wiele
skutków ubocznych i mogą w przyszłości przyczynić się do
powstania sporej liczny stanów chorobowych u osoby, która je
przyjmuje. Przy czym otyłość to wówczas najmniejszy z problemów,
jakie się pojawiają. Warto sobie zdawać z tego sprawę. Są jednak
sytuacje, gdy cierpienie danego człowieka oraz problemy jakie
sprawia swoim bliskim mogą usprawiedliwiać przepisanie
antydepresantów.
W pewnych okolicznościach czasowe branie tabletek
może być dźwignią do rozpoczęcia pracy nad sobą, która bez
farmakologii nie byłaby w ogóle możliwa. Ważne jest, by nie
traktować antydepresantów jako ostatecznego rozwiązania - pigułki
szczęścia. Zdaję sobie też sprawę, iż przy bardzo poważnych
zaburzeniach jedyne co pozostaje to takie farmakologiczne
podtrzymywanie pacjenta w jako takim dobrym stanie. Mimo wszystko
należy, a zwykle się tego nie robi, dobrze rozważyć wszystkie za
i przeciw - korzyści kontra straty. Dopiero w oparciu o taki
rachunek, który czasem musi zrobić sam chory, czasem lekarz a
czasem bliscy chorego - można podjąć uczciwą decyzję. Taką,
która będzie wynikała z troski o zdrowie i samopoczucie człowieka,
a nie tylko będzie drogą na skróty nabijającą konta bankowe
Wielkiej Farmacji.
To
samo dotyczy wszelkich innych leków. Wiele ze współczesnych
preparatów może zaburzyć funkcjonowanie mózgu. Wspomnę tu tylko
o statynach. Z samej swej zasady tego typu leki obniżają poziom
cholesterolu, który jest głównym składnikiem mózgu. To zaś
oznacza poważne zaburzenia działania systemu nerwowego. Odkryto
również, że statyny źle wpływają na pracę jelit i zaburzają
wydzielanie niektórych neurotransmiterów. Mam za sobą kilka
sytuacji, gdy rozmawiałem z kimś kto przyjmował statyny i
próbowałem naświetlić związane z tym ryzyko. Bezskutecznie, a po
kilku miesiącach dowiadywałem się, że ta osoba nie żyje! Można
argumentować, że ogólny stan zdrowia takiej osoby był zły i
statyny nie mają z tym nic wspólnego. Czy jednak na pewno? Nie ma,
powtarzam - nie ma - żadnych uczciwych badań, które potwierdzałyby
teorię, według której obniżanie poziomu cholesterolu ma pozytywny
wpływ na zdrowie. Wręcz przeciwnie.
Trening a psychika
Problem
z osobami w depresji polega na tym, że trudno im się zabrać za coś
kreatywnego. Niektóre z nich wiedzą, że powinny coś z sobą
zrobić, ale nie potrafią przełamać wszechogarniającego
zniechęcenia. Inne paraliżuje lęk, a są i takie, które tylko
szukają wymówek, by nic w życiu nie zmieniać. Jak już
wspominałem powyżej, mam świadomość, że niektórzy mogą być
pogrążeni w naprawdę ciężkiej depresji i trudno im się wyrwać
z zamkniętego kręgu. Jednak jest wielu takich, którzy wprawdzie
odczuwają pewien smutek i dyskomfort, ale nie na tyle, by nie podjąć
pewnych określonych działań. Sami uznają, że są w depresji lub
tak ich przekonuje lekarz i jest to już wystarczający powód, by
nic nie robić. Ani nie zmieniać diety, ani nic innego.
Zwykle
trenuję rano. Po przebudzeniu wypijam kawę i idę ćwiczyć. Moja
choroba sprawia, że bardzo trudno budować mi jakąkolwiek masę
mięśniową. Niejednokrotnie, najczęściej po "skutecznej"
interwencji lekarzy, cofałem się i traciłem to co udawało mi się
wcześniej wypracować. Dopiero od kilku lat powoli odrabiam stary.
Jak myślicie? Czy taka sytuacja nie działa demotywująco? Czy
zawsze chce mi się rozpoczynać trening? Ile razy miałem
wszystkiego dość i stwierdzałem, że nie warto się męczyć? Po
co ciągle chodzić z DOMS-ami, skoro efekty są tak mizerne?
Nie
piszę tego, by się nad sobą użalać. 30 lat doświadczenia
sprawiało, że i tak dokonałem wielu rzeczy niemożliwych wg
współczesnej oficjalnej medycyny. Lata błądzenia w ciemnościach
i uczenia się na własnych błędach oraz błędach panów i pań w
białych fartuchach. Nie o to tu chodzi. Po prostu - nie zawsze mi
się chce i niejako muszę się zmuszać, by zacząć. Jednak, gdy
już rozpocznę trening dzieje się coś specyficznego. Nagle zaczyna
mi się chcieć i zwykle też poprawia mi się nastrój. Jeśli
trening pójdzie dobrze, poprawia się tym bardziej. Ameryki tym nie
odkryłem. Wiadomo, że tak jest. Dobrze skomponowany trening
wzmacnia nie tylko mięśnie, ale także układ nerwowy, a układ
nerwowy to nie tylko zarządzanie mięśniami czy narządami
wewnętrznymi. To także psychika. Taka przemiana psychiki nie
dokonuje się w ciągu tygodnia czy nawet miesiąca, ale po kilku
latach widać znaczną zmianę mentalności i poprawę odporności
psychicznej. Być może stwierdzenie "po latach" wiele osób
zniechęci, dlatego proponuję spojrzeć na to tak - gdzie byłbyś
dziś gdybyś zaczął kilka lat temu? Czy lepiej zacząć coś robić
z sobą już dziś, by cieszyć się efektami za kilka lat, czy też
może dalej wegetować i nic nie robić ze swoim zdrowiem? Wówczas
nigdy nic nie osiągniesz. Warto tak spojrzeć nie tylko na treningi,
ale na dietę, na podejście do relacji z innymi ludźmi. Generalnie
na całe swoje życie we wszystkich jego dziedzinach. Dziś często
można zobaczyć reklamy firm oferujących opanowanie obcego języka
w kilka czy kilkanaście dni. Jest to bzdura i wielkie oszustwo.
Niczego wartościowego nie osiąga się w kilka dni. To zawsze
oznacza lata pracy. Wybaczcie mi też złośliwość, ale jakim cudem
wszyscy obecnie chwalą się znajomością obcych języków skoro 90%
piszących w necie nie potrafi posługiwać się ojczystym? Jakim
cudem ktoś ma opanować w kilka dni język obcy, skoro polskiego nie
opanował po kilkudziesięciu latach?
W
tym miejscu dochodzimy do bardzo ważnej kwestii. Wiele osób
zniechęca się lub nawet popada w depresję, gdy wystarczająco
szybko nie osiąga wyznaczonych sobie celów. Zrozumienie faktu, iż
na rzeczy wartościowe pracuje się latami, pomaga nie tylko dążyć
cierpliwie do wyznaczonych celów, ale też zapewnia pewne minimum
komfortu psychicznego. Krok po kroku!
Stefanie piszesz o statynach i pracy mózgu. Moja mama od kilku lat brała statyny w tajemnicy przede mną (cholesterol miała na poziomie 300 mmol, wg jej lekarza to pewna śmierć, 200 to za wysoki poziom). Jak się o tym dowiedziałem to namówiłem ją na odstawienie i lekkie zmiany w diecie. Po zmianach udało się jej utrzymać trójglicerydy w ryzach i obniżyć cukier na czczo, więc była zadowolona. Niestety ale jakiś czas temu wróciła do statyn bo cholesterol jej urósł znowu do ok 250-300 mmol. Twierdzi, że jak nie bierze tych "leków" i ma "wysoki" poziom cholesterolu to ma straszne zawroty głowy i mało co nie spadła przez nie ze schodów. Ogólnie nie może funkcjonować normalnie. Ja podejrzewam, że zawroty ma od odstawienia statyn, a nie od cholesterolu. Co Ty myślisz o tym?
OdpowiedzUsuńZ wiekiem jest tak, że nawet cholesterol powinien być nieco wyższy. Może to faktycznie być efekt odstawienia. Warto też sprawdzić inne rzeczy, jak np. ciśnienie.
OdpowiedzUsuńciśnienie i cukier jest ok. Właśnie tylko cholesterol jest trochę wyższy niż normy mówią. Tłumaczyłem jej, że w jej wieku poziom ok 300 (ma 57 lat) jest ok i nie ma czym się martwić. No ale bierze te nieszczęsne statyny i nie chce zrezygnować bo się w głowie kręci. Kupiłem im teraz witaminę C, może to jej pomoże.
UsuńTo niech przynajmniej uzupełnia koenzym Q10 - ma zapewne niedobory przy tych statynach.
UsuńFakt. Może trochę pomóc.
OdpowiedzUsuń