Akceptacja
swojej złej strony
To
kolejna bardzo ważna rzecz, którą trzeba zrozumieć i
przepracować, a o której nie wspominają poradniki "taniej
medytacji". Każdy z nas ma w sobie pokłady zła i
okrucieństwa. O wiele większe niż chcielibyśmy kiedykolwiek
przyznać. Jasne, że lepiej myśleć o sobie jak o nieskazitelnym
bohaterze albo niewinnej ofierze. "Wszyscy inni to k... i
złodzieje", ale nie ja. Znam przypadki mnóstwa osób
znęcających się z radosnym uśmiechem nad słabszymi - fizycznie i
psychicznie - i jednocześnie zachowujących jak najlepsze zdanie o
swojej niewinności i wspaniałych przymiotach charakteru. Tymczasem
w głębi jaźni każdego z nas drzemie prawdziwy SS-man znęcający
się na ludźmi w obozie koncentracyjnym. Jeśli oburzasz się
czytając te słowa i uważasz, że Ciebie nie dotyczą... czas się
obudzić i przestać żyć w iluzji. Nim pójdę dalej jeszcze słowo
o równouprawnieniu - nie jest tak, że mężczyźni są bardziej
okrutni. Jesteśmy w tym równi. Kobiety również potrafią być
okrutne i bezlitosne, choć zwykle z powodu mniejszej siły
fizycznej, inaczej to wyrażają. To nie testosteron wyzwala
najgorsze rzeczy, ale siły drzemiące w głębi każdego z nas.
No
dobrze, jeśli jeszcze nie stłukłeś ekranu, to możemy iść
dalej. Jeśli uczciwie spojrzymy na swoje życie, to każdy zauważy
momenty, z których nie jest dumny. W których zachował się jak
przysłowiowa świnia. Do tego nie trzeba nawet żadnej pogłębionej
medytacji - wystarczy odrobina uczciwości. Jednak tak naprawdę to
tylko szczyt góry lodowej i tego co drzemie w naszym wnętrzu.
Przychodzi czas, że nie można dłużej od tego uciekać i trzeba
zagłębić się w złu znajdującym się w naszym wnętrzu. W
pewnych warunkach to zło może się przebudzić i wtedy staniemy się
potworami na wzór strażników obozów koncentracyjnych. To
bynajmniej nie przesada. Wystarczy się rozejrzeć. Ilu ludzi
otrzymawszy w ręce minimum władzy, jak np. urzędnik, nauczyciel,
lekarz itd. nie zaczyna się wynosić nad innych - zależnych od nich
- i sprawiać im różnych przykrości. Mówiąc kolokwialnie -
wyżywać się. O politykach czy wojskowych już nawet nie wspominam.
Nie jest tak, że władza deprawuje. Władza tylko ujawnia naszą
wewnętrzną deprawację. Mógłbym się o tym rozpisywać długo,
ale dla potrzeb tego cyklu wystarczy jeśli dodam, że żadna
rewolucja, żaden przewrót polityczny, czy nawet zmiana władz
poprzez tzw. demokratyczne wybory - niczego na lepsze nie zmieni, a
często zmienia na gorsze - dopóki poszczególne jednostki nie
zmierzą się ze złem drzemiącym w ich wnętrzu.
Pisałem
już o etapie walki z demonami. Niekiedy te wewnętrzne demony to
właśnie nasza własna gorsza natura. Podłości do jakich jesteśmy
zdolni, a do których nie chcemy za żadne skarby się przyznać.
Wprawdzie natura owych demonów może też być inna i często jest,
jednak to o czym tu piszę jest znaczącym elementem naszej natury.
Musimy go poznać, przyznać się do niego i ostatecznie oswoić. To
ważne, by zrozumieć, że chodzi o oswojenie a nie stłumienie.
Stłumione powrócą w jeszcze gorszej formie. Agresja jest nam
potrzebna (choćby ta treningowa) - ważne, by była dobrze
ukierunkowana i współmierna do potrzeb.
Wiele
stanów depresyjnych pojawia się, gdy do progu świadomości
dobijają się te najgorsze skłonności ludzkiej natury, a dana
osoba nie chce ich uznać i zaakceptować. Przy czym akceptacja nie
ma się sprowadzać do czynienia innym krzywdy. Jednak w medytacji
jak najbardziej należy przyjąć, że w obrazach czy myślach
zobaczymy najgorsze rzeczy, do jakich jesteśmy zdolni. Bywa, że
niezdolność do przyjęcia prawdy o sobie prowadzi wprost do
targnięcia się na swoje życie. To też realne niebezpieczeństwo,
na które trzeba zwracać uwagę. Stąd potrzeba edukacji w tej
dziedzinie, zamiast dominującego obecnie psychologicznego bełkotu.
"Mistyka
instant"
Mogłoby
się wydawać, że doping ma miejsce tylko w sporcie. Tymczasem
podobne zjawisko występuje także w domenie medytacji. Przy czym
podobnie, jak przy ocenie dopingu w sporcie, tak i tu sprawa nie jest
wcale tak jednoznaczna i łatwa w ocenie. Nie będę wdawał się w
złożoność tego problemu w sporcie, szczególnie wyczynowym.
Ogólnie jestem przeciwnikiem, co nieraz podkreślałem, ale nie
lubię popadać w fanatyzm i dlatego dopuszczam pewne rzeczy w
określonych okolicznościach.
Jednak
tu zajmijmy się medytacją. Od tysiącleci różne środki
odurzające towarzyszyły tzw. lotem szamańskim, spotkaniom z
duchami itp. Odurzanie się w tym kontekście nie miało na celu "by
było fajnie", ale stanowiło narzędzie do otwierania
świadomości na rzeczywistość "niematerialną". Dlatego
w pewnych okolicznościach alkohol czy inne środki psychodeliczne
mogą pomóc. Tyle, że jest to podobnie niebezpieczne jak doping w
sporcie. Gdyby rzecz była prosta, to każdy alkoholik czy narkoman
byłby mistrzem medytacji, a tak raczej nie jest. Ruch hipisowski z
przed ponad półwiecza deklarował otwarcie świadomości i
powszechną miłość na ziemi właśnie za pomocą narkotyków.
Wiadomo jak się to skończyło. Ci, którzy w pewnym momencie nie
rozstali się ruchem, albo się stoczyli albo przedwcześnie zmarli.
Już choćby lista znanych muzyków rozstających się z życiem w
młodym wieku - jest
imponująca.
Druga
strona medalu jest taka, że przez wieki szamani potrafili korzystać
z tych środków zachowując zdrowie i równowagę psychiczną. Wbrew
zaszczepionemu przed laty przekonaniu o tym, że szamani byli
nierównoważonymi oszustami, nowsze badania antropologiczne, jak i
dawne prace Eliade, pokazują coś zupełnie przeciwnego. Były to
osobowości najbardziej zrównoważone w danej społeczności.
Zapewne także dzięki przepracowaniu etapów, o których była już
mowa. Proces wprowadzania w praktykę nowego szamana był bardzo
wymagający. Psychicznie i fizycznie. W każdym razie używane przez
niektórych pogardliwie określenie "szaman" na
propagujących inne podejście np. do medycyny - świadczy raczej o
nieuctwie krytykującego niż krytykowanego. Tak więc korzystano z
pewnych środków przez długi czas. Czasem tylko jednostkowo, a
czasem grupowo w czasie pewnych świąt. Mimo tego, zwykle udawało
się uniknąć uzależnienia od środków psychoaktywnych, czyli tego
co stało się przekleństwem naszych czasów. Dlatego zalecam daleko
idącą ostrożność w odnoszeniu się do podobnych przykładów.
Posiłkując
się nowszymi przykładami mogę przywołać osobiste eksperymenty
Aldousa Huxleya. Był autorem nie tylko znanego "Nowego
wspaniałego świata", ale też dość ciekawego opracowania
"Filozofia wieczysta" i wielu innych publikacji. Umierając
zażył LSD, z którym też wcześniej eksperymentował. Innym
przykładem jest przywoływany już wcześniej Stanislav Grof.
Prowadził dość szeroko zakrojone eksperymenty, a później terapie
z użyciem LSD. Wg niego udało się uzyskać bardzo dobre efekty
poprawy zdrowia psychicznego pacjentów. Gdy zabroniono mu podobnych
praktyk, prowadził dalej sesje już bez środków psychoaktywnych -
tylko z pomocą muzyki i różnych systemów oddychania.
Nigdy
nie miałem skłonności do popadania w nałogi, dlatego do dziś
pozwalam sobie na niewielkie dawki alkoholu co kilka dni. Kiedyś
miałem przerwę od picia trwającą ok. 10 i była to po prostu
świadoma decyzja wynikająca z ówcześnie wyznawanych przeze mnie
poglądów. Przez jakiś czas te niewielkie dawki alkoholu faktycznie
pomagały w medytacji, ale obecnie przyszedł czas na doświadczenie
czegoś odwrotnego. Alkohol zaczął przeszkadzać w medytowaniu,
dlatego nie medytuję po alkoholu. Jak widać wszystko ma swój czas
i miejsce, choć jeszcze raz przestrzegam przed pochopnym stosowaniem
jakichkolwiek środków psychoaktywnych. Nikogo do tego nie namawiam,
a wspominam tylko dlatego, by całościowo naświetlić problem.
Teraz
jeszcze jeden ciekawy aspekt sprawy - przeżycie stanów
transcendencji pomaga wyzwolić się z uzależnienia od nałogów jak
alkoholizm czy narkomania, gdyż oferuje poniekąd podobne doznania
bez przytępiania zmysłów i szkodliwych skutków zdrowotnych.
Istnieje teoria, że te nałogi są właśnie skutkiem
niezrealizowanej tęsknoty za transcendencją. Jest to jakby
karykatura stanów transcendentnych.
Eksterioryzacja
wewnętrznych problemów, czyli próby rozwiązania ich tylko za
pomocą działań zewnętrznych, bez wewnętrznego przepracowania,
często powoduje jedynie kłopoty jak: alkoholizm, narkomania,
seksoholizm, piromania itd. Niekiedy jest to również lekomania lub
jej łagodniejsza forma wyrażająca się wiarą, że na wszystko
znajdzie się jakaś tabletka.
Gdzie miłość.. tam nie ma miejsca na zło.
OdpowiedzUsuńCiemność jest objawem - braku światła.. :)
traktuj innych jak sam chcesz być traktowany - proste :)
Dobro wraca i miłość też wraca
Kochajmy się ludziska, tak jak potrafimy najbardziej... :D
Ładnie się rzuca głodnymi kawałkami, bo to zwalnia z pracy nad sobą. Pod takimi hasłami wymordowano już w historii miliony ludzi.
OdpowiedzUsuńNie, alkohol nie może pomóc. Nie należy medytować po alkoholu, to nie enteogen. Na pewnym etapie dochodzi także dieta...
OdpowiedzUsuńTo jest bardziej złożone i zależy od indywidualnych i kulturowych uwarunkowań. Istnieje długa tradycja w szamanizmie wspomagania lotów alkoholem. Co nie znaczy, że polecam takie praktyki do powszechnego użycia :)
OdpowiedzUsuńTo nowa informacja dla mnie, dziękuję. W szamanizm zabrnąłem empirycznie. Chodziło mi o to, że alkohol zawęża świadomość zamiast ją poszerzać. Biochemicznie ogranicza nas do gadziego móżdżku. Ale tak, przecież ludzie piją by sztucznie wprowadzić się właśnie w stan, w którym umysł zostaje wyciszony. Cóż, napisałem to rzeczywiście przez pryzmat siebie. Moja przygoda zaczęła się bowiem od grzybów meksykańskich...(tego również nie polecam dla każdego). Przez lata nadużywałem konopi i ciekawość zaprowadziła mnie właśnie do kontaktu z psylocybiną na łonie natury. Teraz jestem "wariatem", który gdy pogoda dopisuje korzysta z pranayamy zaporzyczonej przez Wim Hof'a (nie bez korzyści dla ludzi zachodu) i medytuje z drzewami. Nie rozstaję się praktycznie z kryształami etc. Doszło do całkowitego przewartościowania życia i porzucenia "przyjaciół". Coś się otworzyło i zacząłem widzieć manipulacje, na które jako hiperempata (poznaj siebie!) byłem bardzo podatny. Zresztą dziwna odmiana epilepsji w moim odczuciu jest z tym ściśle związana. Inna sprawa, że taka osoba jest moim biologicznym ojcem. Tomkowi, wyżej chodziło pewnie o miłość "Anahaty". Jeśli tak, to ma rację. Przepraszam za wcześniejsze komentarze, uczciwie dopiero dziś przeczytałem dokładnie cały cykl. Wciąż pracuję nad emocjami:-)
UsuńJeszcze zależy w jaki sposób zdefiniuje się enteogeny. Przyjmuje się, że to substancje pomagające osiągać doznania mistyczne i przeżywać odmiennne stany świadomości, a to bardzo niejednorodny temat, w którym więcej jest jak się wydaje praktyki osób, które się tym zajmują, niż naukowej ścisłości i systematyki. Większość psychologów traktuje niestety te sprawy jak jeden wielki paranaukowy zabobon i tym samym kompletnie ignoruje bardzo szerokie zagadnienie. A jeśli chodzi o wspomnianych praktyków, to przy całym szacunku do takiego podejścia, trzeba pamiętać, że ludzie bardzo lubią skupiać się na tym, czego sami doświadczali i tym samym zamykać się na zjawiska obce i nieznane. Stąd ktoś, kto jeśli chodzi o medytację, wychował się w przekonaniu, że alkohol jedynie szkodzi, może mieć problem ze zrozumieniem kogoś, kto z niego korzystał.
OdpowiedzUsuńChciałbym tylko zauważyć, że taka zła opinia na temat alkoholu może wynikać ze swoistej wulgaryzacji tego narkotyku. Ponieważ jest legalny, stosuje go niemal każdy, w tym osoby bardzo prymitywne albo niedojrzałe. Jeśli potem twierdzą, że przeżywali jakieś cudowne doznania, to rzeczywiście trudno ich traktować poważnie i można zrozumieć ludzi naprawdę praktykujących głęboką medytację, że budzi to ich niechęć. Niemniej w żaden sposób nie wyklucza to potencjalnie enteogennego działania alkoholu - narkotyku, który wprowadza w zmieniony stan świadomości, a na różne osoby może wywierać bardzo różne działania. Do tego trzeba zdawać sobie sprawę, że różne alkohole mogą mieć kompletnie inne właściwości. Inaczej wpływa na nas wódka, inaczej piwo, a jeszcze inaczej wino czy absynt.
Marku, co do alko wyjaśnłem wyżej. Enteogeny to dla mnie substancje zrodzone przez Matkę Ziemię i poszerzające świadomość ponad ludzkie (znane nam) możliwości. Czy jesteś Markiem z fajka net? :-D
UsuńAle czy alkohol nie wprowadza w odmienny stan świadomości? Nie twierdzę, że to dobry sposób na medytacje, ale dla mnie upojenie alkoholowe spełnia wymogi takiego stanu. Fakt, że występuje dość powszechnie i się zwulgaryzował w żaden sposób tego nie zmienia. Ot, takiemu naszemu Witkacemu zdarzało się eksperymentować ze środkami, które doprowadziły do ruiny wielu narkomanów, ale czy to znaczy, że coś jest nie tak z postrzeganiem narkotyków jako enteogenów? Świętej pamięci prof. Vetulani zawsze podczas dyskusji o legalizacji marihuany porównywał ją do alkoholu i podkreślał, że to narkotyk jak każdy inny, a jakoś jest dozwolony :)
UsuńPortalu fajka net nie śledzę, więc zapewne działa tam jakiś mój imiennik :)
Narkotyki zmieniają świadomość. Ale zmiana to też jej zawężenie.
UsuńAmfetaminy, alkohole, pornografia czy nawet w nieznacznym stopniu ale jednak; nikotyna, kofeina i sacharoza zawężają spektrum postrzegania i odczuć. Dzięki temu zawężeniu można uciec od bólu. Można poczuć się przyjemnie i wiele ludzi tego szuka i w tej ucieczce się zatraca. Jednak dzieje się to kosztem uniewrażliwienia się i uniemożliwienia podróży w głąb siebie. Tym samym możliwości dostrzeżenia źródła bólu i poczynienia adekwatnych zmian.
Nie można edytować:-(
OdpowiedzUsuńTe różnice w działaniu to jest iluzja. I nie będę się chwalił ile i czego ja nie wypiłem. Zapijałem empatię, tu świetnie się sprawdza. Na dłuższą metę jest płaski. Mnie w każdym razie napewno niczym już nie zaskoczy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńI jeszcze to :-D
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=joXhcF4iO4Q