Tłumaczyłem już setki a może i tysiące razy. Bieżnia mechaniczna to prosta droga do rozwałki stawów, szczególnie kolan. Chcesz rozbudować łydki i piszczelowe to weź ciężki plecak i rób marsze. Mogą być pod górę.
Teraz myślisz, że 40-50 lat to odległa przyszłość, ale kiedyś będziesz żałował i przesiadywał przed gabinetem ortopedy. Przypadków by się kilka znalazło. Naprawdę tak trudno znaleźć sobie jakąś górę w okolicy?
Kilka razy z ciekawości pochodziłem sobie przez chwilę po bieżni i za każdym razem miałem poważne problemy z czymś tak zdawałoby się banalnym, jak technika chodzenia czy biegania. Nie chodzi nawet o szybkość. Już przy bardzo wolnym tempie było to po prostu dziwne. Po kilku, kilkunastu minutach mózg przyzwyczaja się na tyle, że da się chodzić czy biegać w takich warunkach, ale za to po zejściu z bieżni na normalne podłoże pojawia się znowu dyskomfort, który jednak mija już dużo szybciej. Wiem, że osobom, które regularnie korzystają z bieżni takie "przestawienie" idzie dużo łatwiej, ale czy sam fakt występowania tego zjawiska (a bynajmniej nie jestem wyjatkiem) nie powinien dawać do myślenia, jak bardzo odmienna jest to czynność od zwykłego chodzenia i biegania? Niby można od czasu do czasu się pobawić i pewnie jest to ciekawe doświadczenie dla CUN, ale żeby robić z tego regularnie wykonywane ćwiczenie? W najlepszym wypadku oddziaływanie dodatkowych wektorów siły na nogi sprawi, że trening na bieżni nie będzie się zbytnio przekładał na aktywności poza nią. W gorszym wariancie doprowadzi do powstania nienaturalnych napięć w powięzi i zaburzenia funkcjonowania części taśm mięśniowych. Może się to objawiać np. bólem w jakimś punkcie aparatu ruchu, a jeżeli takie zmiany się utrwalą przykurczami i kompensowaniem tych ograniczeń w innych ruchach. Krótko mówiąc regularny trening na bieżni, jeszcze z obciążeniem, może dość łatwo spowodować, że będzie Ci znacznie trudniej robić np. przysiady a Twoje nogi będą bardziej podatne na kontuzje.
Okej, abstrahując od bieżni, co sądzicie o ufaniu intuicji, a konkretniej - uczuciu głodu - jeśli chodzi o "trzymanie" diety? Czasem mam tak, że zjadam ledwo połowę tego, co jeść "powinienem", przyjmując dowolne założenia - nielubiany BMR czy proporcje BTW, to akurat jest nieistotne, ale załóżmy, że są dni, gdzie lekko wchodzi 3000 kcal na tłuszczach (wybaczcie kcal, ale to łatwo obrazuje objętość posiłków danego dnia), a czasem przy 1500 kcal czuję się najedzony. Poruszam ten wątek, ponieważ mam tak coraz częściej, a w praktyce przybywa mi cm w pasie i zastanawiam się, czy jednak nie odpuścić tego sztywnego schematu i rygoru dietetycznego i pozwolić sobie, no cóż, na niejedzenie, jeśli nie jestem głodny. Wydaje się dosyć oczywiste, ale i Stefan poruszał kwestie popadania w anoreksję nie tylko przez aspekt psychologiczny, ale i hormonalny - grelina w końcu dostosowuje się do naszego jadłospisu. Rzecz jasna, mi anoreksja nie grozi :D ale powoduje dylemat do jakiego stopnia można zaufać instynktownemu podejściu do diety? Jakie są wasze doświadczenia, może coś na ten temat czytaliście? Podam przykład z dzisiaj - akurat mam urlop, dosłownie leżę i się uczę, brak aktywności, wczoraj siłownia. O 12 zjadłem kiełbasę, mleko ze śmietaną (moje słodycze :D) i trochę orzechów brazylijskich, ok. 40 g białka, 80 g tłuszczów i nikłe ilości Ww. Jest godzina 16, pora obiadowa, a mi się jeść nie chce nic a nic. Jeśli tak będzie, to po prostu pominę obiad na rzecz późnej kolacji (zwykle jaja, parówki, kromka chleba żytniego ze smalcem, ok. 1000 kcal), więc w praktyce zjem dziś +/- 1600 kcal przy prawidłowych proporcjach, co jest prawidłową ilością pożywienia ale dla ćwiczącej kobiety ważącej 30 kg mniej ode mnie.
To może zabrzmieć kontrowersyjnie, ale w gruncie rzeczy najbardziej naturalną sytuacją dla człowieka jest jedzenie, przynajmniej jeśli chodzi o mięso, nieregularnie. To, co mamy obecnie, czyli jedzenie regularnie co kilka godzin, planowanie posiłków itd. w skali ewolucyjnej jest absolutnym ewenementem. Nasi przodkowie jedli wtedy, kiedy było jedzenie i tyle. Przed rewolucją agrarną było to wówczas, gdy coś udało im się akurat znaleźć (chociaż do owoców czy warzyw dostęp był pewnie bardziej regularny) czy upolować. Później też nie było tak, że się jadło trzy posiłki dziennie. Wszystko zależało od pogody, podatków, sąsiadów i wielu innych czynników. Regularne występowanie głodu jeszcze sto lat temu było w zasadzie normą. Do tego należy dodać, że mięso przez wiele stuleci było dla większości ludzi towarem dosyć luksusowym, chociaż nie całkowicie nieosiągalnym. Można więc przypuszczać, że człowiek najzwyczajniej w świecie nie wykształcił żadnego skutecznego mechanizmu regulowania poczucia głodu w zależności od potrzeb organizmu. Ewoluowaliśmy raczej w warunkach, gdzie było się zawsze przynajmniej trochę głodnym i jak się trafiło coś do zjedzenia to się to jadło od razu, bo nie wiadomo było kiedy się pojawi kolejna okazja. Nie istniało też coś takiego jak przechowywanie żywności, co dodatkowo wymuszało pośpiech, zwłaszcza jeśli chodzi o mięso. Stąd uważam, że współczesne warunki de facto zaburzają nasze naturalne funkcjonowanie. Nie znaczy to, że należy wrócić do starego modelu i jeść raz na kilka dni, ale dobrze mieć świadomość, że przyzwyczajenie do regularnego jedzenia i przetworzona, nie psująca się żywność nie pozwalają naszemu poczuciu głodu funkcjonować tak, jak to zaplanowała natura. W założeniu powinno to wyglądać tak, że głodny jesteś generalnie non-stop, a jak coś Ci się trafi do jedzenia, to wsuwasz tak długo, aż poczujesz, że więcej już Ci zaszkodzi :)
Z tego można już wprost wysunąć wniosek, że sztywne narzucanie jedzenia tylko wtedy, kiedy czujemy się głodni raczej nie ma większego sensu. Tak samo z ustalaniem jedzenia zawsze dokładnie w tych samych porach. Drugi wniosek, jaki pośrednio z tego wynika jest taki, że nasze trzewia nie są przystosowane do pracy non-stop na pełnych obrotach. Jedzenie np. co 3 godziny powoduje, organy wewnętrzne nie mają zwyczajnie kiedy odpocząć. Stąd osobiście uważam, że najlepiej jeść stosunkowo rzadko (tak do 3 posiłków dziennie) i dużo. A między tymi 2-3 posiłkami można sobie spokojnie podjadać np. owoce czy warzywa, ale tu dochodzimy już do punktu, gdzie kończą się ogólne rozważania, a zaczyna autoobserwacja i indywidualne dostosowywanie tego, co nam służy, a co szkodzi.
Do tego dodam, że masa mięśniowa nie rośnie liniowo. Dlatego też nie trzeba cały czas jeść tyle samo. Jak przychodzi moment większego wzrostu, to organizm sam się upomina o więcej. Sam tak mam od kiedy jestem na diecie LC. Czasem jem dużo mniej, a czasem więcej. Ważne, żeby poprzez nadmiar ww nie doprowadzić do dużych wahań cukru we krwi, bo to fałszuje odczucia. Grelina poniekąd "przypomina" o porach posiłków, jeśli już tak się przyzwyczaimy, ale nie o ilości jedzenia. Ta nieregularność, o której napisał Marek, jest też poniekąd w odpowiednich warunkach motorem napędzającym przyrosty masy.
LOGOS, Marek pewnie miał na myśli, że to naturalny stan, ale ciężko zgodzić się z tym, że głód powinien być stanem domyślnym człowieka, szczególnie, jeśli mamy ambicje na bycie dużymi i silnymi. Mówcie co chcecie, ale bez dużej ilości jedzenia się nie da urosnąć, może nie muszą to być niebotyczne >4k kcal jak u sterydziarzy, którym i tak wszystko jedno, ale nie przesadzajmy, <2k kcal dla dorosłego faceta to prosta droga to zastoju.
Sam trochę się przeliczyłem, moje dwa posiłki to w praktyce 2200 kcal (91 g białka 182 g tłuszczów i 52,5 g węglowodanów), więc jeśli dorzucam obiad (zwykle odczuwam spory głód i chęć na większą ilość Ww dzień po treningu) to w praktyce podbijają mi się węglowodany do 90-100 g, białko do 120 g i tłuszcze do >200 g i wychodzi te 600-700 kcal więcej.
Odnośnie tego, że masa nie rośnie liniowo, to fakt, miałem fazy szybszego wzrostu, ale to w praktyce ZAWSZE było spowodowane ciężkim treningiem - wtedy też automatycznie zaczynałem więcej jeść. To w sumie dokładnie to, co Stefan napisał, stąd jestem zdania, że warto ćwiczyć ciężej, niż ma się na to chęci i nie zostawiać sobie poprawnego technicznie zapasu. Dzisiaj robiłem wymach ramion w przód, zrobiłem 4x5 i na koniec stwierdziłem, że chcę poznać granicę - okazało się, że w ostatniej serii zrobiłem po 15 powtórzeń na rękę i jeszcze zapas był, choć te 4x5 nie wydawało się wcale lekkie.
Nie pisałem o idealnych warunkach do budowania masy mięśniowej, ale o tym, jak w praktyce musiało wyglądać zycie naszych przodków z czasów przed wynalezieniem hodowli. Jak często przeciętny drapieżnik je mięso? Jeśli ma szczęście to raz dziennie, a bywa tak, że nie upoluje niczego przez tydzień albo dłużej. W takich warunkach ewoluowaliśmy. Jak to się ma do budowania dużej masy mięśniowej? To już temat spekulacji bo nie ma danych, które pozwoliłyby określić muskulaturę ludzi sprzed tysięcy lat. Ja się na takie spekulacje na razie nie odważę, ale temat jest ciekawy i warty tego, żeby się w nim zagłębić. Czy na przykład byłoby w ogóle możliwe, żeby 10000 lat temu ktoś rozbudował muskulaturę do poziomu współczesnych silaczy? Nie mówię nawet o zawodowych kulturystach czy strongmanach, ale np. do poziomu przeciętnego zawodnika wagi ciężkiej dwuboju?
Kamil, pytanie do Ciebie na jakiej podstawie kierujesz się kaloriami? Stefan pisał, że tę zmienną przeniesiono bezpośrednio z palenia węglem w piecu, a człowiek nie jest piecem...
Do wypowiedzi Marka odniosę się nieco później (sięgnę po swoje źródła). Z moich źródeł wynika, że niedostępność pokarmu w dawnych czasach to tylko powtarzany mit.
Co do naturalnych kulturystów w naturze to stawiałbym na ciężko pracujących na roli oraz wojowników.
LOGOS, ale ja to już wielokrotnie tłumaczyłem, łatwiej zwizualizować sobie ilość zjadanych posiłków operując kilokaloriami, tzn. jak ktoś mi powie, że je 2000 kcal przy ciężkiej pracy fizycznej i siłowni to już wiem, że je po prostu za mało. Kilokalorie nie mają bezpośredniego przełożenia w stylu 0-1 na tycie i chudnięcie, ale Panowie, w praktyce to nic innego, jak jednostka energii. Jeśli nawet ktoś będzie na ścisłej ketozie to przy pewnej nadwyżce energetycznej (i w tym momencie dla mnie kcal to ekwiwalent tego pojęcia) to i tak zacznie tyć. Już raz miałem do czynienia z jednym, co to był na diecie od której się nie tyje, tyle tylko, że sam był podlany - może nie gruby, ale też nie grecki bóg. Może postawię sprawę inaczej - zdaję sobie sprawę, że dietetyka i kulturystyka opiera się często na błędnych, powielanych mitach. Klasycznym przykładem jest twierdzenie, że człowiek tyje wtedy, kiedy przekracza zapotrzebowanie kaloryczne, a zapotrzebowanie liczymy sobie śmiesznym kalkulatorkiem. Niby banalne, ale zawsze jak zapytasz się czy różnica w kompozycji makro ma na to wpływ, to większość stwierdzi, że ma. Czyli sami sobie zaprzeczają. Nie popadajmy jednak w paranoję całkowitego odrzucenia tezy, że nadwyżka energetyczna, która w danym momencie nie jest organizmowi potrzebna, nie zostanie odłożona "na później" w postaci BFa, bo to jest mit równie niesmaczny, co ten pierwszy. Tak zaprojektowała nas natura i do tego, poniekąd, odwołuje się Marek - człowiek pierwotny mógł przez kilkadziesiąt godzin nic nie zjeść, ale potem upolował co trzeba, najadł się do przesady i to, co nie było potrzebne w danej chwili, zostało odłożone na później. W innym przypadku ciężko byłoby przeżyć, jeśli taki jaskiniowiec co dwie godziny musiałby zjadać owsiankę i WPC na wodzie ;-) Osobiście nie traktuję kilokalorii jako słowa zakazanego, po prostu jestem świadom jak wypaczone jest obecnie rozumienie czym kilokaloria jest i jaki ma wpływ na procesy odkładania tkanki tłuszczowej, przy deprecjacji szeregu przemian metabolicznych i roli hormonów w tychże procesach.
Kamil, rozumiem, że pisząc o kaloriach, jako o wyznaczniku ilości jedzenia, sprowadzasz sprawę do następującego rozumowania: 1) Poszczególnym makroskładnikom nadano pewne wartości liczbowe (B-4, W-4, T-9). 2) Możliwe jest wiarygodne przedstawianie ilości spożywanego pokarmu za pomocą tych wartości.
Wykażę, że takie rozumowanie nie wytrzymuje krytyki. Przedstawione niżej argumenty stanowią tło dla późniejszego podsumowania. Możesz się oczywiście do nich odnieść, ale najważniejsza teza jest przedstawiona na końcu.
1. Istnieją pokarmy takie jak np. alkohol, które mimo bardzo wysokiej kaloryczności nie dają organizmowi żadnej użytecznej formy energii, wręcz go osłabiają jeśli się z nimi przesadzi.
2. Stawia się na równi wartość energetyczną białka i węglowodanów. Pierwsze są podstawowym składnikiem dla naszych organizmów, niezbędnymi w produkcji enzymów, hormonów i setek różnych reakcji w ciele człowieka. Drugie są natomiast źródłem glukozy we krwi. Stawia się znak równości między stekiem a Snickersem. Dla każdego, kto myśląc o dietetyce choć trochę używa zdrowego rozsądku to samo w sobie brzmi kuriozalnie.
3. Fakt ustalania wartości kalorycznej pokarmów za pomocą spalania ich w kalorymetrze (dokładnie tak się to robi: wrzuca się żarcie do pieca i sprawdza ile wydzieli ciepła) jest absolutnie nieporównywalny z tym, co dzieje się z tym samym jedzeniem w organizmie człowieka. W kalorymetrze coś może mieć 100 kcal, a w organizmie spowodować sraczkę (czy mówiąc nieco ładniej w ogóle nie zostać przyswojone). Jeżeli ktoś jest w stanie strawić 50g tłuszczu w ciągu dnia, a większa ilość powoduje rozwolnienie, to czy uznasz, że jak taka osoba zje100g, przyswoi tym samym 900 kcal?
4. Liczenie kalorii nie działa w praktyce - nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, gdzie samo obliczanie kalorii dałoby coś więcej poza dobrym samopoczuciem. Różne rzeczy działają: obcinanie węgli, regulowanie gospodarki insulinowej, manipulowanie źródłami pokarmów czy nawet banalne ograniczenie liczby posiłków w ciągu dnia czy unikanie przekąsek. Wszystko to daje pewne rezultaty nawet jeśli jest całkowicie wyrwane z kontekstu. Natomiast samo liczenie kalorii prowadzi do patologicznych sytuacji, gdzie ktoś zjada tabliczkę czekolady i uznaje to za kolację.
Podsumowując, traktowanie kalorii jako wyznacznika ilości pokarmu nie prowadzi do absurdów wyłącznie wtedy, kiedy jednocześnie liczymy BTW oraz pilnujemy odpowiedniej jakości jedzenia. Pytanie tylko po co w takim razie liczyć te kalorie? Sztuka dla sztuki? Skoro i tak ustalamy dla siebie odpowiednią ilość BTW, co nam w zasadzie daje przeliczenie tego na kalorie? Mogłoby mieć to jeszcze trochę sensu, gdyby proporcje BTW były u każdego takie same, ale wiadomo przecież, że nie są. Gdybyśmy wszyscy jedli dokładnie takie same proporcje BTW, dałoby się przedstawić liczbowo, np. za pomocą kalorii, ogólną ilość tego pokarmu (i w drugą stronę - na podstawie ilości kcal dałoby się wówczas obliczyć ile kto je BTW), ale ponieważ u każdego, kto rozsądnie i indywidualnie planuje dla siebie dietę, te proporcje są różne (nawet w obrębie tego samego rodzaju diety, a co dopiero przy różnych podejściach dietetycznych!) nie da się z tego w żaden sensowny sposób korzystać. To tak, jakby postawić za dużo niewiadomych w równaniu. Stąd już bezpośredni wniosek, że w takim razie kalorie wyłącznie wprowadzają nas w błąd co do ilości spożywanego pokarmu, a nie ułatwiają jej obliczanie. Ujmując to w formie takich samych zdań logicznych, za pomocą których przedstawiłem Twoje rozumowanie: 1) Poszczególnym makroskładnikom nadano pewne wartości liczbowe (B-4, W-4, T-9). 2) Proporcje między BTW oraz jakość spożywanego pokarmu mają kluczowe znaczenie dla realnej ilości przyswojonego jedzenia. 3) Wiarygodne przedstawianie ilości przyswojonego pokarmu za pomocą wartości z punktu 1) jest możliwe wtedy i tylko wtedy, gdy proporcje między BTW oraz jakość pokarmu są u wszystkich osób zawsze jednakowe. 4) Proporcje BTW oraz jakość pokarmu znacznie się różnią u poszczególnych osób.
1. Istnieją pokarmy takie jak np. alkohol, które mimo bardzo wysokiej kaloryczności nie dają organizmowi żadnej użytecznej formy energii, wręcz go osłabiają jeśli się z nimi przesadzi.
1a. Tak, lecz o alkoholu tu nie mówimy.
2. Stawia się na równi wartość energetyczną białka i węglowodanów.
2a. Nie stawia, o czym napisałem wyraźnie wyraźnie w poprzednich wypowiedziach, przytoczę: "Niby banalne, ale zawsze jak zapytasz się czy różnica w kompozycji makro ma na to wpływ, to większość stwierdzi, że ma. Czyli sami sobie zaprzeczają. "
Dobra, jednak inaczej, bo ja swoje, a ty swoje mimo, że wyraźnie wcześniej napisałem, że ja tak tego nie postrzegam. Nie chcę nikogo urazić, ale to objaw "dietetycznej paranoi" ale przedstawionej z przeciwnego stanowiska względem fitnesiaków. JEŚLI przyjąć założenie, że trzymam się diety, w której energia pochodzi z tłuszczów i/lub węglowodanów, a najlepiej przyjmując, że mówimy o dwóch dietach - typowym HC z <20% kcal z tłuszczów i LCHF/keto >70% kcal z tłuszczów to w praktyce wyjdzie, że proporcjonalne zwiększanie makroskładników, nawet uproszczając to do kilokalorii, będzie powodowało tycie i chudnięcie. Koniec kropka, za dużo czarodziejów na swojej drodze spotkałem którzy twierdzili, że jest inaczej i za każdym razem kończyło się na tyciu. Najszybciej na diecie mieszanej, w przypadku restrykcyjnego HC lub keto nieco wolniej. Z resztą to w pełni zrozumiałe, jeśli rozumiemy jak działa pozyskiwanie energii z węglowodanów i tłuszczów i do jakich innych procesów te makroskładniki służą. Poza tym Marku, jeszcze inaczej - ja ustawiam sobie proporcje BTW, dosłownie KAŻDY kalkulator podaje również to w kcal. I ja wolę posługiwać się kcal, bo nawet rozmawiając z mniej ogarnietymi osobami to one zrozumieją, że jak jem 2200 kcal, to pewnie redukcja i ograniczenie energii, a 3500 kcal to skupienie się na pozyskaniu masy i siły. Setki lat badań, wystarczy poczytać o tym, jak armie na frontach II WŚ ustalały zapotrzebowanie KALORYCZNE dla swoich żołnierzy, by ci nie tracili masy ciała od długich marszów z obciążeniem, i tak np. żołnierze niemieccy przy 2600 kcal tracili tę masę, więc zaczęto im wydawać 3200 kcal, dzięki czemu masę utrzymywali (uśredniając).
@LOGOS "Zgadzam się, że ciepło to jedna z form energii, ale nie rozumiem jak to się dla Ciebie przekłada na tak skomplikowaną biologiczną maszynę jak człowiek."
Normalnie się przekłada, w pewnym momencie organizm nadmiar energii spożytej zmagazynuje na później. Napisałem to powyżej i nie mam ochoty się powtarzać, bo to strata czasu. Niestety, ale na Dziedzictwie samo wspomnienie o kilokaloriach kończy się tym, że nikt nie skupia się na treści tylko z wrzaskiem "KILOKALORIE TO GÓWNO A CZŁOWIEK TO NIE HEHE KALORYMETR". Ale Panowie, to popadanie w paranoję, bo ja znam ludzi którzy są na różnych dietach i ZAWSZE kiedy trzeba zrzucić balast to okazuje się, że stopniowe schodzenie z głównego składnika energetycznego (tłuszcz u LCHFów. węgle na HC) powoduje chudnięcie. A z uwagi, że w dietetyce mało kto mówi o dżulach, tylko o kcal, to trzymam się tej narracji. Bezowocna dyskusja jak dla mnie, bo jak zwykle sprowadzona do parteru w postaci dostawania drgawek na dźwięk "kilokaloria" zamiast trzymania się clou tematu. 3/4 świata kulturystycznego, nawet wśród naturali, trzyma proporcje wybranej diety, dodaje/odejmuje KILOKALORII z węgli/tłuszczów i chudną/tyją.
Artykuł o którym wspomniałem, rzecz jasna wszystko pomyliłem, ale meritum się zgadza: https://tytus.edu.pl/2019/08/28/co-jedli-zolnierze-najwiekszych-armii-na-frontach-ii-wojny-swiatowej/
"Racja K była standardowym posiłkiem żołnierzy w boju, zawierającym 2830 kalorii, co jak się później okazało, było zbyt małą dawką energii dla walczącego mężczyzny. Osobne puszki na śniadanie i obiad zawierały szynkę i jajka, suchary, batoniki Logana i papierosy. W miarę przedłużania się wojny racja K była coraz bardziej krytykowana ze względu na zbyt niską kaloryczność. W trakcie włoskiej kampanii okazało się nawet, że piechociarze tracili na wadze, jeśli przyszło im przez dłuższy czas żywić się tylko tymi konserwami."
Dyskusja jest bezowocna, bo zignorowałeś główną część mojej wypowiedzi. Jeżeli chcesz wykazać, że masz rację odnieś się proszę do ostatniego akapitu i spróbuj logicznie wykazać, że się mylę. Na marginesie, podałeś teraz nowy argument o prowadzeniu rozmów z "mniej rozwiniętymi osobami" i tu akurat się z Tobą zgodzę. Prowadzenie dyskusji na temat kalorii z większością ludzi mija się z celem. Z tego punktu widzenia może nawet warto przeliczyć sobie te kalorie, żeby móc się pokazać w towarzystwie, bo jak się komuś powie, że się dba o dietę a kalorii nie liczy, to patrzą na człowieka tak, jakby powiedział, że ćwiczy na siłowni a nie robi wyciskania na płaskiej :)
Kamil, dlaczego od razu uważasz, że wykazanie Ci błędów w myśleniu oznacza paranoję. Cały Twój wywód sprowadza się do tego, że skoro zmniejszenie ilości jedzenie powoduje chudnięcie, to należy jedzenie przeliczać na kalorie. Nie wiem po co ciągle bronić takiej bzdury. Bo większość tak robi?
1) Poszczególnym makroskładnikom nadano pewne wartości liczbowe (B-4, W-4, T-9).
1a) Tak, te wartości liczbowe odpowiadają liczbie kilokalorii które wydzielają się w postaci ciepła po wrzuceniu 1g B/W/T do kalorymetru. Za Wikipedią "Wartość energetyczna – ilość energii w danym produkcie jaką organizm może przyswoić przez trawienie. Wartość energetyczna wyrażana jest w kilokaloriach (kcal) i kilodżulach (kJ)." "Może" - nie musi.
2) Proporcje między BTW oraz jakość spożywanego pokarmu mają kluczowe znaczenie dla realnej ilości przyswojonego jedzenia.
2a) Tak, mają. Jakość nie aż tak, jak się powszechnie uważa, czego przykładem są osoby robiące masę i redukcję na płatkach czekoladowych i KFC.
3) Wiarygodne przedstawianie ilości przyswojonego pokarmu za pomocą wartości z punktu 1) jest możliwe wtedy i tylko wtedy, gdy proporcje między BTW oraz jakość pokarmu są u wszystkich osób zawsze jednakowe.
3a) Ilości spożytego*, bo przyswajanie to inna bajka, o czym z resztą pisałem. W praktyce należy znaleźć punkt odniesienia dla siebie, który jest indywidualny, i który możemy określić jako zero energetyczne w danym momencie, bo to też granica ruchoma. Czyli może być różna jakość, różne proporcje. Mam kolegę, który swoją pierwszą masę robił dosłownie na McDonaldsie, ale z uwagi, że miał bardzo aktywny tryb życia (pływanie) i do tego ciężko ćwiczył to jego masa i tak skończyła się na etapie, że nadal miał kratę na brzuchu. Stąd uważam, że ilość > jakość, jeśli chodzi o przybieranie masy mięśniowej, ale jakość > ilość, jeśli chodzi o zdrowie.
4) Proporcje BTW oraz jakość pokarmu znacznie się różnią u poszczególnych osób.
4a) Ale spożywane czy te, które osoba powinna indywidualnie pod siebie dobrać? Tak czy owak - tak.
Marku, ja na prawdę odniosłem się do twojej wypowiedzi i nadal uważam, że dyskusja jest bezowocna, bo nigdzie nie bronię teorii kalorycznej w jej klasycznej postaci. Uważam, że proporcje są RÓWNIE istotne co ich ilość. Organizm inaczej przyswaja i zarządza tłuszczami, inaczej węglowodanami, a jeszcze inaczej połączeniem węgli i tłuszczów. Ale nie oznacza to, że odrzucam pewne tezy teorii kalorycznej, m.in. tą, wedle której nadwyżka energetyczna zostaje odłożona w BF - bo tak jest, ale dzieje się to zupełnie inaczej, niż fanom kalorii by się wydawało. Oni to sobie uprościli, obliczyli BMR i wszystko zaczęli bezmyślnie liczyć. Ja uważam, że istnieje deficyt, zero i nadwyżka energetyczna - indywidualna i zależna od rodzaju diety. Czy według ciebie to jest błędne podejście? Jeśli nie, to właśnie tracimy czas, bo od początku o tym pisałem.
@Stefanie, uważam tak, ponieważ napisałem, że krowa jest łaciata, Marek i Logos zarzucili mi, że nie jest łaciata, po tym zarzucie napisali mi, że krowa jest łaciata i teraz spieramy się o to, że zarówno ja jak i oni napisaliśmy, że krowa jest łaciata.
Cały mój wywód sprowadza się do tego, że jeśli PROPORCJONALNE zmniejszenie ilości jedzenia wedle BTW powoduje chudnięcie, to po co mam podawać za każdym razem ilość BTW, skoro mogę podać ekwiwalent w kaloriach? Jeśli np. przy 100 g białka, 200 g tłuszczów i 70 g węglowodanów (2480 kcal jeśli dobrze liczę), przy określonym trybie życia, przy danym wysiłku okazuje się, że utrzymuję poziom BF to oznacza to, że jestem w okolicach mojego zera energetycznego. Jeśli teraz odejmę energii (dżuli, kcal, obojętnie) poprzez ucięcie składnika energetycznego (np. tłuszczów) to organizm POWINIEN sięgnąć po zapasy tkanki tłuszczowej i w większości przypadków tak to działa, choć jestem zdania, że lepszym rozwiązaniem jest większa aktywność, bo wyjdzie na to samo, a korzyść zdecydowanie większa. Z resztą, w pewnym momencie obniżanie energetyki jedzenia może tylko szkodzić. Ale załóżmy, że mamy swój optymalny trening, który zwiększa naszą siłę, wytrzymałość i kondycję, a jednocześnie nie ma efektów ubocznych (pogłębianie wad postawy, uszkodzenie stawów etc), to powinniśmy ustalić taką energetykę, która pozwoli nam rozwijać te czynniki bez efektu ubocznego, jakim jest przybieranie BF. Dla mnie to jest podejście, które łączy w sobie zarówno aspekt dietetyczny (hormonalny - proporcje, energetyczny - ilość kcal/dżuli) jak i fizyczny (siła, wytrzymałość, kondycja - zachowanie zdrowia). Nie wiem co w tym przewrotnego.
Tak jak napisałem: "Z resztą, w pewnym momencie obniżanie energetyki jedzenia może tylko szkodzić."
Zwalnia metabolizm, układ hormonalny podupada, bo brakuje nie tylko mikro, ale już i makroelementów. Ale nie wiem czemu mam to tłumaczyć, skoro to w pełni przeze mnie zrozumiały i akceptowany stan rzeczy, który właśnie wykazuje błędy rozumowania osób ślepo zapatrzonych na te liczenie cyferek?
Mamy pewną podstawową przemianę materii, która jest konieczna, aby organizm prawidłowo funkcjonował. A prawidłowe funkcjonowanie tyczy się również lipolizy.
Z resztą to jest również ściśle związane z kolejnym akapitem w którym twierdzę, iż znacznie korzystniejsze jest zwiększanie objętości treningowej, dodawanie kardio itd. niż obniżanie ilości spożywanych pokarmów. Ludzie błędnie rozumieją, że ciągłe obniżanie kcal, nawet z prawidłowych proporcji i wysoko jakościowych produktów, spowoduje ciągłą utratę tkanki tłuszczowej. Stąd zamiast ruszyć dupę wolą żywić się bułką i bananem.
To odwrotny przykład. Tsatsouilne napisał, że wielu ludzi w Specnazie przybierało na masie mięśniowej mimo poważnego deficytu kalorycznego. To tyle z mojej strony. Poddawałem już krytyce teorię kaloryczną tyle razy, że po raz kolejny nie ma to sensu.
Argument anegdotyczny, jak z takim dyskutować? Może tak było, może nie. Kilka milionów żołnierzy amerykańskich traciło masę ciała na racji żywieniowej 2800 kcal, a żołnierze Wehrmachtu na 3600 kcal nie tracili. To chyba większa próba badanych niż wielu ludzi ze Specnazu? Wybacz drobną uszczypliwość, ale wskazuję tylko, że takie argumenty są niewiele warte i nic nie wnoszą.
Pisałem już o arogancji związanej ze stosowaniem pojęcia "argument anegdotyczny". Jeśli jakiś fakt nie pasuje do teorii to określa się go taką etykietką i już jest fajnie. Szkoda, że sam się tym spotkałem nie raz, że ludzie przybierali na masie na naprawdę niskim poziomie jedzenia.
Tylko, że problem z redukcją BF nie dotyczy tylko osób, które jedzą skrajnie mało, ale również tych, które wyliczają sobie swoje tzw. zapotrzebowanie kaloryczne i jedzą np. 90% tych wyliczeń w wyniku czego teoretycznie powinni schudnąć. Działa to również w drugą stronę. Są tacy, co jedzą bardzo dużo, a masa stoi w miejscu. Widzę, że zgadzasz się co do konieczności liczenia BTW, ale wciąż omijasz sedno problemu: przeliczanie ich na kalorie ma sens wyłącznie wtedy, kiedy z góry ustali się rodzaj diety i jej proporcje. Zjedzenie 3000kcal na lowcarb/paleo to zupełnie inna bajka niż zjedzenie tej samej ilości kalorii na high carb. Kompletnie inne światy również pod względem zdrowotnym (wydzielanie insuliny) bo nie wszystko sprowadza się do masy mięśniowej. Co wiec realnie daje nam podawanie ile tych kalorii zjadamy? Jeśli nie doprecyzujesz jakie masz proporcje BTW to i tak guzik z tego wynika.
Samo odnoszenie się do mechaniki Newtona i powtarzanie, że żeby rosnąć trzeba wprowadzać do systemu więcej energii niż z niego ubywa jest truizmem. Oczywiście że tak to działa! Tylko że to niczego nie wyjaśnia. Dobrze ujął to jeden z autorów na Nowej Debacie pisząc, że to tak, jakby tłumaczyć, że pociągi są przepełnione bo więcej ludzi do nich wsiada niż wysiada. Niby racja, ale gdybyś pracował na kolei zdałbyś taki raport przełożonemu?
Ale gdzie tu arogancja, skoro to faktycznie jest dowód anegdotyczny, który ma to do siebie, że pewnie każdy wyczaruje taki z rękawa i w praktyce sprowadza on dyskusję na manowce? Są lepsze metody prowadzenia polemiki niż przykłady, a jeśli występują, to powinny być silnie połączone z nauką.
Szczerze, to ja nie spotkałem się z nikim, kto by przybierał na masie na niskim poziomie jedzenia. Za to jak podbijam BTW do 4000 kcal to nagle rosnę, mam więcej siły, więcej życia, generalnie chodzę jak nakręcony, wydzielam ciepła tyle, że zakręcam kaloryfery a i pozostałe aspekty życia są na wyjątkowo wysokim poziomie. Schodzę z ilością jedzenia - jestem rozdrażniony, łatwo mnie wyprowadzić z równowagi, nie mam w ogóle poczucia siły, do sztangi podchodzę z doza niepewności, czy w ogóle się uda itd. Za żadne skarby świata nikt mnie nie przekona, że ciężko ćwiczący facet na 2000 kcal przy prawidłowym rozkładzie BTW i dobrej jakości posiłków jest w stanie budować skutecznie masę mięśniową, bo tyle, to je moja dziewczyna i chudnie. Taki facet owszem - może się wyciąć w pień, może mieć mięśnie niczym skała i relatywnie, jak na swoją masę ciała, być silnym, ale będzie okupione to tym, że ktoś jedzący 2x tyle dokona tego wszystkiego o wiele szybciej. Mam znajomego, kawał chłopa, 160 kg żywej masy ciała, 350 kg w przysiadzie, pod 400 kg w MC, rzekomo natural i ja mu wierzę - bo wygląda jak ulana świnia. Jego dieta to jedzenie wszystkiego, co ma pod ręką, nawet na jakość nie patrzy. Ile lat ćwiczy? No cóż, jego faktyczny progres trwa od 4 lat, kiedy zmienił nastawienie i stwierdził, że chce być najsilniejszy. Ile osób po czterech latach jest w stanie z okolic 150 kg w MC wskoczyć na 400 kg naturalnie? Tylko, że on nie przejmuje się teoriami, tylko wyszedł z oczywistego założenia, że jak chcesz być silny i wielki, to ćwicz do upadłego i jedz góry jedzenia, żeby nigdy organizmowi niczego nie zabrakło. I to działa.
Liczenie ilości BTW jest niemal tak samo przereklamowane jak patrzenie na kalorie. Jak można np. wrzucić do jednego wora białko zwierzęce, roślinne, suple białkowe? Jak można nie uwzględnić z czym i w jakiej formie przetworzenia zjemy to białko, ile wody dostarczymy, błonnika, jaki rodzaj obróbki cieplnej zastosujemy? Dzisiaj zjedzona identyczna połowa stejka przyswoi się inaczej niż druga połowa jutro...
Pragnę zauważyć, że organizm też potrafi o siebie zadbać, dla mnie to była bardzo istotna informacja, jaką uzyskałem od osoby, która naprawdę się na tym zna - tzn. jeżeli nie dostarczamy jakiegoś składnika, jak np. danego aminokwasu, to organizm potrafi pozyskać to z węglowodanów. Co prawda - nie jest to optymalne, bo niepotrzebnie eksploatuje organizm, ale tak nas zaprojektowała natura, żeby przez niedobory od nas niezależne, bądź, co gorsza, zależne - nadal byliśmy w stanie prawidłowo funkcjonować. Dlatego też nie jestem za dietami skrajnymi, typu ketoza <20 g węglowodanów czy high carb z bardzo niską ilością tłuszczów (znam takich, co schodzili <10 g T), ale, taka luźna obserwacja, ludzie mają tendencję do popadania w skrajności z uwagi na brak cierpliwości, wiedzy i rozsądku. Dlatego tak szybko wypalają się jeśli chodzi o trening i dietę - rzucają się na głęboką wodę i sami serwują sobie autodestrukcję psychiczną i fizyczną. Tazi, jeszcze podsumowując - nie przejmowałbym się tym aż tak. Będąc na tłuszczówce i tak dostarczasz najwyższej jakości białko, wszelkie niezbędne witaminy i minerały. Kwestie przetworzenia bym w ogóle pominął, przykładem niech będą parówki i MOM - tyle się mówi o tym, jaki to syf, ale w praktyce to jedzenie, które dostarcza ci chociażby kolagenu z chrząstek etc. Większym syfem będzie kurczak na sterydach i antybiotykach niż dobrej jakości parówka czy pasztet. Nie mówiąc o tym, że najgłośniej krzyczą ci, którzy sami faszerują się białkiem w prochu i gainerem po treningu...
Sęk w tym, po co to wszystko liczyć, skoro i tak organizm wie lepiej czego ile mu potrzeba? Sam Kamil pisałeś, że jak organizm domaga się więcej to zjadasz proporcjonalnie więcej. W moim wypadku wiedza na jakich produktach bazować wystarcza, a żadnego liczenia nie stosuje od dobrych kilku lat. Ciężki tydzień w pracy i do tego bardzo niskie węgle sprawiają u mnie, że ciało wręcz błaga o węgle i wtedy mu nie żałuję :)
Jeżeli już liczyć makro, to rozpatrywać w skali co najmniej tygodnia, a nie dnia czy wręcz jednego posiłku.
Produktów wątpliwej jakości lepiej jeść za mało niż za dużo - wiem, wiem, łatwo się mówi, nie tak łatwo mieć co dzień na stole dziczyznę prosto z lasu i warzywka z własnego ogródka z dala od drogi :)
Są aminokwasy endogenne i egzogenne. Tych drugich organizm sam nie wytworzy. Tazi - poniekąd bym się zgodził. Tyle, że większość ludzi ma mocno rozregulowany organizm i na początku warto sobie pewne rzeczy liczyć, by się przestawić. Potem można mniej więcej, jeśli nie uprawia się sportu zawodowo. Apetyt na ww może oznaczać braki witamin z grupy B lub niektórych minerałów. Czasami niedobory białka.
Stefan, bardziej chodziło mi o to, że nie jem regularnie np. po 50g węgli dziennie, a zjadam 200g jednego dnia, a kolejne kilka dni nie potrzebuję węgli wcale. To samo o innych makro mógłbym napisać. Miewam dni z przewagą białka nad tłuszczami itp. Dopiero rozpatrując w skali tygodnia czy dwóch proporcje będą odpowiednie. Mi z tym dobrze, nauczyłem się słuchać potrzeb ciała i głowy :) Nie wyobrażam sobie zjadania na siłę wyliczonej wcześniej ilości składników, to nie jest naturalne. Oczywiście masz rację i bez pewnej podstawowej wiedzy o odżywianiu, lepiej wszystko skrupulatnie na początku przeliczać.
Dlatego jest FAQ o diecie, by na początku sobie pewne rzeczy poukładać. Potem - co już nieraz podkreślałem - trzeba sobie pewne rzeczy układać pod siebie i niekoniecznie trzeba wszystko przeliczać. Sam też obecnie nic dokładnie nie liczę, bo nie ma takiej potrzeby. Do tego dochodzą np. pory roku, late zwykle je się mniej, zimą więcej itd. Także inne czynniki, o których pisałeś.
Działa też na insulinę. Ja w ciągu ostatniego roku przybrała około 5kg masy mięśniowej jedząc jak na mnie bardzo niewiele. Ot, efekt do powrotu do treningów po kontuzji. Masy mięśniowej dalej pomału przybywa, a bynajmniej ilości jedzenia nie zwiększam. Zresztą jak w ogóle ta argumentacja ma się do kalorii? Nie rozmawiamy tu o ilości jedzenia potrzebnej do robienia masy, tylko o sensowności przeliczania tego na kalorie! Czy ktoś, kto je 5000kcal z samych węgli i ciężko ćwiczy zbuduje masę mięśniową? Myślę, że znasz odpowiedź. Zgadzasz się niby że wszystkimi argumentami, które podajemy, a w ogóle nie próbujesz tego odnieść do zasadniczej kwestii, która została tu poruszona: co nam w ogóle daje przeliczenie jedzenia na kalorie? Stefan dobrze to podsumował. Piszesz o wpływie ilości jedzenia na masę ciała i bezpośrednio wyciagasz z tego wniosek, że należy tą ilość wyrażać w kaloriach. Naprawdę nie dostrzegasz w tym błędu logicznego?
4 lata = 12 msc * 4 = 48 msc => 48 msc * 4 tyg = 192 tygodni. Załóżmy, że wykonuje 2x w tygodniu MC, dokładając 2,5 kg, czyli 5 kg co tydzień. W teorii dawałoby to jakieś kosmiczne wartości, ale dobrze wiemy, że prędzej czy później trzeba kombinować i walczyć o każdy kilogram. Ale to nadal nie jest wielkie osiągnięcie. Faceta możesz śledzić najprościej na serwisie społecznościowym Wykop.pl, ma pseudonim IntruderXXL. Propaguje i sam stosuje metodę Westside method i ma nawet jakąś wyczesaną subskrypcję u samego Louisa, który mu doradza. Teraz sprawdziłem i fakt, już mi się wszystko pomyliło i wprowadziłem cię w błąd, facet robi niestety zaledwie 350 kg w martwym ;-) Pomyłka spowodowana tym, że ostatnio pisał, że teraz celuje w 400 kg, ale z drugiej strony napisałem, że podchodzi "pod 400 kg", więc nie do końca wprowadziłem cię w błąd. Tutaj jego nagranie sprzed dwóch miesięcy z 330 kg w martwym, teraz jest więcej: https://www.youtube.com/watch?v=D1s22JfFVlw A ty ile tam targasz po tylu latach na siłowni?
Powiem ci, że miałem pewien moment na siłowni, będąc zainspirowany jego dokonaniami - żarłem prawie 4k kcal, wykonywałem trening Greyskull LP, gdzie przysiad robiłem w formie 2x5, 1x max i z tygodnia na tydzień szedłem jak burza, każdy trening to był progres. Potem jednak przyszła myśl o redukcji, poprawie barków, które odstawały i teraz ćwiczę planem Stefana. Ale to uświadomiło mi jedno, w sumie ten facet mi to uświadomił - ćwicz tak, że się o mało nie porzygasz, a potem bardzo dużo zjedz. Tak się robi siłę, masa to efekt uboczny, no a jeszcze większy efekt uboczny to bycie ulańcem.
LOGOS, pisałem tutaj długą wypowiedź, koniec końców ją skasowałem, bo nie chce mi się z tobą dyskutować. To nie tak, że darzę cię antypatią albo nie szanuję cię, ale po prostu wiem, że nadajemy na innych falach i w życiu się nie zrozumiemy.
Myślę, że aby przedstawić ilości jakie dana osoba zjada, to po prostu mówić w kilogramach i dodać procentowo BTW z tej ilości (oczywiście z zaznaczeniem że białko liczymy tylko pochodzenia zwierzęcego) i każdy już będzie mógł stwierdzić czy jest małe czy ogromne ilości jedzenia.
W kaloriach ciekawe jest to, że u nas przedstawia się je jako kcal (kilokaloria) a na zachodzie te same ilości określa się jako cal (calorie). Interesujace...
To ja tylko jeszcze na koniec zwrócę uwagę, że nigdzie w swoich wypowiedziach nie odpisałaś na najważniejsze pytanie w tej dyskusji. Krążysz i krążysz o dużej ilości jedzenia żeby rosnąć i małej żeby schudnąć, a ani razu nawet nie przymierzyłeś się do tego, żeby wyjaśnić sposób w jaki wywiodłeś z tego, że liczenie kalorii ma jakikolwiek sens. Najbliżej byłeś chyba pisząc o tym, nie wiadomo czy naturalnym, kumplu, który je byle jak najwięcej i nic go więcej nie obchodzi.
Jeszcze mi przyszła do głowy taka uwaga, że trzymając się odwołania do zasad termodynamiki, zwolennicy liczenia kalorii zapominają o bardzo ważnym czynniku, czyli własnej, nadmiarowej tkance tłuszczowej ćwiczącego. Jeżeli ktoś posiada więcej niż 10% BF to może rozbudować masę mięśniową nawet jeśli suma energii dostarczonej do układu jest mniejsza niż suma energii zużytej na zewnątrz. Krótko mówiąc, jest możliwy wzrost masy mięśniowej na tzw. deficycie energetycznym i w żaden sposób nie przeczy to prawom termodynamiki. Po prostu zmiany odbywają się wewnątrz układu.
Wiem, że nie jest to blog medyczny ale zawsze służycie mi pomocą więc mam pytanie. Moja znajoma ma problem, chodzi z nim na rozne badania, prześwietlenia i nic a na każde kolejne musi znów czekać. Od jakiegoś roku schudła mimo że ma apetyt, wypada jej sporo włosów i bardzo często odczuwa ból za pępkiem. Mocny ścisk. Dodatkowo często się jej "odbija" i nie jest to czkawka. Czy ktoś spotkał się z czymś podobnym lub może coś doradzić?
To może świadczyć o tak dużej ilości potencjalnych schorzeń, że raczej niczego nowego się tutaj nie dowiesz. Jedynie warto pamiętać, że fakt, iż ból objawia się w danym miejscu niekoniecznie musi świadczyć, że to ono jest źródłem problemu. Na waszym miejscu poszukałbym prywatnie dobrego lekarza naturopatę, takiego który zgodzi się pokierować nią aż do znalezienia źródła problemu. Ważne moim zdaniem, żeby takie rzeczy robić prywatnie, u kogoś, kto rzeczywiście poświęci temu więcej czasu i podejdzie do sprawy całościowo.
Niestety nie. Znam różnych dobrych specjalistów od niektórych dziedzin, ale niestety nikogo, kto umiałby podejść tak całościowo. Polecam poszukać lekarza naturopaty przez portal znany lekarz albo podobne.
Bardzo możliwe, że chodzi o nadczynność tarczycy, ale to może być tylko część problemu. Tak jak napisał Marek - dobry lekarz naturopata, badania, wywiad społeczny itd. Na pewno nie wolno tego lekceważyć.
Panowie, żelazo i anemia - lekarz zalecił... szpinak i brokuły ;-) Stąd moje pytanie, czy kuracja podrobami, witaminą C i unikaniem warzyw bogatych w kwas fitowy będzie wystarczająca? Oczywiście, rzecz tyczy się kobiety która była na diecie HC.
Witam, mam problem z lysieniem, szukam sobie dobrego suplementu, pamiętam że jest jakaś substancja która hamuje łysienie,ale szkodzi bardzo zdrowiu, płodności, wie ktoś jaka to nie chce kupić czegoś co mi krzywdę zróbi. Zastanawiam się teraz nad Follixon, skład wydaje się spoko.
Po pierwsze, o jaki rodzaj łysienia chodzi. Po drugie, wszelkie takie preparaty to ściema i wyciąganie kasy. Po trzecie, podaż niektórych mikroelementów może trochę pomóc, ale cudów nie będzie. Wszystko zależy od rodzaju łysienia.
Moje postępuje bardzo wolno, byłem u trychologa, Pani stwierdziła że nie jest tak źle ale trzeba zadbać o włosy. Dostałem peeling i włoski szampon. Na skórze głowy tak gdzie najbardziej wypadają włosy było bardzo słabe ukrwienie, do tego bakterie i grzyby. Co do suplementów jakie przyjmuje to witamina C, Adek Zieby, i płatki drożdżowe jem. Trycholog dała mi jeszcze wit. E i cynk które sprowadza z Niemiec, aegumentymujac że tam są lepsze suplementy dużo mi z w Polsce. Co myślisz o tym cynku i czy brać wit E skoro w Adek już ona jest
Jest faktem, że większość tego co sprzedaje się w polskich aptekach jako witaminy jest guzik warte. Jeśli chodzi o Ziębę, to na początku stosowałem jego ADEK, ale wychodzi drogo i wcale nie ma tam aż tak dużych dawek jakie mogą być potrzebne przy leczeniu niektórych rzeczy. Dlatego dodatkowa witamina E raczej nie zaszkodzi. Cynk można kupić tanio w dużej dawce na allegro jako siedmiowodny siarczan cynku CZDA, tylko ostrożnie, by nie przedawkować. Kosztuje grosze.
Więc co polecasz zamiast Adek Zieby? Za ten cynk i wit.E zapłaciłem po 40zl ale widzę że w Internecie można kupić za 5€. Cynk ma dawkę 15mg plus histydyna. Wit.E dawka 600.
W sklepie dla koni są wszystkie witaminy rozpuszczalne w tłuszczach w o wiele większych dawkach i taniej. Tu sobie możesz dla przykładu wyszukać https://podkowa.eu/pl/searchquery/witamina/1/phot/5?url=witamina tylko nie kupuj w proszku, tylko tabletkach.
Co myślicie o metodach Jerzego Zieby czy da bezpieczne czy podchodzić do niech ostrożnie? Chce zastosować sól fizjologiczna i woda utleniania do nosa ba zatoki? Czy przyjmowanie wody utlenionej do ustnie jest bezpieczne wiele osób to chwali.
Woda utleniona fajna sprawa, jeśli chodzi o podrażnione dziąsła lub inne problemy z zębami. Warto do takiego irygatora dodać kilka kropel wody utlenionej, lub dobrym sposobem jest po prostu do szklanki wody wlać kilka kropel wody utlenionej i przepłukać jamę ustną.
Woda utleniona jest bardzo dobra do płukania i mycia zębów. Sam stosuję od paru lat, zamiast past. Natomiast do zażywania doustnego podchodziłbym raczej ostrożnie. Przez kilkanaście lat miałem problemy z zatokami i oskrzelami i robiłem różne dziwne rzeczy. Także płukanie różnymi roztworami. W moim odczuciu nic to nie daje. Na takie stany zapalne potrzebne są duże dawki kwasu L-askorbinowego. Trzeba zacząć od 1 grama i powoli zwiększać ilość.
To poniekąd potwierdza moją obserwację, że długowieczni często w swych wspomnieniach mówią o tym, że jedli niewiele, czyli siłą rzeczy skazywali się na okresowe głodówki.
Co o tym sądzisz Stefanie? Przeczytałem kilka artykułów tego gościa i brzmi to całkiem sensownie. Naczelna teza o "zapierdalaniu" zgadza się też z ogólnym doświadczeniem w wielu różnych dziedzinach, nie tylko kulturystyce. Jeśli chce się coś osiągnąć w jakiekolwiek dziedzinie, to o ile nie jest się urodzonym talentem, trzeba się na tym skupić wręcz absolutnie i władować w to tyle energii, ile możliwe. Facet pisze o tym w sposób bardzo dosadny, ale trudno się z nim nie zgodzić. Robiąc coś na pół gwizdka nie możemy się spodziewać dobrych wyników. Niemniej ciekawi mnie Twoja opinia odnośnie tych punktów: 1. Używanie pasa w celu nauczenia napinania rdzenia. Wg opisu niby ma to sens, ale jednak to trochę wątpliwa metoda. W ten sposób mięśnie brzucha zawsze pracują w pasie i de facto nie uczymy się ich używać normalnie. Może do nauki techniki byłoby to ok, ale wydaje mi się, że lepiej nauczyć się porządnie spinać brzuch bez pasa. 2. Co sądzisz o tych wallsquatach? 3. Co myślisz o jego podejściu do treningu pleców? Do tego, że podciągać się trzeba często doszliśmy już dawno, ale tu jest coś więcej, a plecy tego faceta, nawet jeśli trochę zalane, to i tak świadczą pozytywnie o tym podejściu:)
No ja Intrudera bardzo lubię, facet tak jedzie po sterydowych leszczach, że aż miło. I naprawdę wierzę w jego naturalność, szczególnie - na podstawie wpisu Wodyna, którego Logos sam wrzucałeś jakiś czas temu - koks nie poprawia aż tak wyników siłowych, za to ma niebagatelny wpływ na sylwetkę - a no cóż, Intruder nie ma wybitnej sylwetki :-) Masa jest, ale definicji całkowity brak.
Pozwolę odpowiedzieć ci Marku po mojemu, zanim Stefan napisze:
1. Używam pasa w ostatnich seriach przysiadu i faktycznie, po prostu czuję kiedy rozluźniam brzuch, bo przestaję napierać rdzeniem na pas. Pas to nie jest czarna magia, która nie wiadomo jak działa, dla mnie to narzędzie, które daje feedback czy jestem przy danym ciężarze porządnie spiąć brzuch. Co ciekawe, używanie pasa pozwoliło mi na rozbudowę mięśni brzucha, takie subiektywne wrażenie.
2. Stefan chyba sam kiedyś je zalecał? Ale tutaj raczej nikt nie ma problemu z poprawną techniką przysiadu, tj. siadaniem biodrami w tył.
3. A jakie ma podejście do pleców, bo nie pamiętam? Duże ciężary, jak kiedyś wysłałem mu wiosło do oceny to był bardzo zadowolony, a wykonywałem je dokładnie według wytycznych Stefana.
Jasne, że trzeba od siebie wymagać i ostro walczyć. Z tym trudno się nie zgodzić. Bez ciężkiego treningu nie ma postępów. Byle tylko wiedzieć kiedy sobie odpuścić na jakiś czas, bo inaczej można się zajechać. 1. Raczej w tej kwestii zdania nie zmienię. Nie sądzę, by należało się uczyć techniki i od początku ćwiczyć z pasem. To nie tylko kwestia siły mięśni brzucha, ale pewnych wyuczonych reakcji neuromuskularnych. Jeśli nie ćwiczymy tylko po to, by być silnymi na siłowni, ale też poza nią, gdy trzeba coś ciężkiego podnieść czy przenieść to nie można się zdać na pas, gdy go po prostu nie będzie pod ręką. Większość kontuzji powstaje nie przy dużych ciężarach, ale właśnie przez lekceważenie małych. Dlatego naprawdę w pierwszych latach lepiej ćwiczyć bez pasa. Co innego, gdy ciężary stają się naprawdę duże. Wtedy ma sens zakładać pas na ostatnie ciężkie serie. Raczej nikt w życiu nie podnosi 200kg. Wtedy można nauczyć się odpowiednio korzystać z pasa. 2. To jest bardzo dobra rzecz, byle potem jeszcze nie zapomnieć o pogłębieniu przysiadu, jak już się nauczy siadać w tył :) 3. Fakt, że plecy wymagają więcej pracy niż przód, choć znałem i takich co samym podciąganiem trzy razy tygodniu mocno rozwinęli plecy. Na pewno trudno je zajechać, ale ostatnie każdy mięsień da się zajechać. Zresztą... pierwszy zawsze siada CUN a nie dany mięsień. Im większa złożoność ćwiczenia, większe ciężary, to szybciej zajeżdża się układ nerwowy. Kiedyś robiono takie badania, że mięśnie bardzo zmęczonych ludzi pobudzano prądem. Mięśnie dalej mogły pracować, ale impulsy nerwowe były już za słabe.
Tak tylko nadmienię, Intruder XXL idzie w trójbój i chce ważyć 180kg i wtedy wejść na "bombę" aby się dobić jeszcze i zwiększyć wyniki. Blog Stefana jest o kulturystyce naturalnej, a nie o byciu największym dzikiem na siłowni:) więc wszystkich uwag nie możemy brać pod uwagę. Chociażby nie da się ćwiczyć tak jak on, dbając o dietę aby być w miarę wyciętym. Ja nie jestem w stanie na ten przykład spać 6-7h na dobę (6 to już dużo u mnie w tygodniu), ze względu na prace i obowiązki w domu, a co mówić o spaniu po 10-12h jak by trzeba było przy tak ciężkim i objętościowo dużym treningu. Wszystko trzeba dopasować pod siebie. Wymagać, rozwijać się i ciężko pracować, ale nie zajechać się.
Oj co do tego "naturala" to powiem tylko tyle, że dziś każdy dzieciuch potrzebuje idola, stąd właśnie pojawiają się wszelkiej maści Intrudery i Patryki 2703. Każdy natural. I żerują na naiwniakach. Jeden zarabia na nich kasę, a drugi czyli Intruder na ten moment buduje swój "mit" , potem pojedzie na zawody, zrobi jakiś tam wynik, może nawet wygra i będą prowadzenia online, szkolenia z zakresu treningu itp. Oczywiście nie wystartuje w IPF, żeby był chociaż cień szansy na naturalność, tylko wyjdzie w zawodach nietestowanych i będzie że wygrał z koksujacymi zawodnikami. Idę o zakład że tak będzie. Ale jak mówię każdy potrzebuje swoich idoli i będzie ich bronił za wszelką cenę, tacy już jesteśmy.
Nie ma sensu nikogo oskarżać jeśli nie ma się żadnych konkretów anonimowy. Wprawdzie faktem jest, że ta historia treningowa, którą wcześniej opisał Kamil, trochę pasuje do stereotypowego koksa. Nie szło mu przez ileś lat, a potem nagle, niemal z dnia na dzień, zmienił podejście i dołożył 200kg na sztandze w głównych bojach? Do tego ta narracja o "zapieprzaniu" i robieniu absolutnie każdego treningu aż do kompletnego wyczerpania. Jasne, że trzeba od siebie dużo wymagać, ale prawdą jest też, że w ten sposób ćwiczy się na koksie. Nie oskarżam o nic tej konkretnej osoby, ale osobiście wolę do takich historii podchodzić z dystansem. Któryś polski, nie pamiętam już, czy trojboista czy strongman, powiedział kiedyś, że wszyscy twierdzą, że są czyści, a dupa skłuta jak sito :) Denerwuje też arogancja i twierdzenie, że tylko wyniki świadczą o wiedzy danej osoby. Pisząc takie bzdury gość zapomina, że istnieją też inne powody wykonywania ćwiczeń siłowych niż tylko śrubowanie maksów. W połączeniu z kompletnym olewaniem odżywiania i najwyraźniej zdrowia jako takiego, naprawdę ciężko uznać takiego faceta, jako swojego idola. Co komu daje dzwìganie ogromnych ciężarów, jeśli nie łączy się to z ogólnym zdrowiem i sprawnością? Ktoś słusznie zauważy, że to nie moja sprawa do czego dążą inni, ale jeśli już dyskutujemy o takich fenomenach, to warto zwrócić uwagę, że w ostatecznym rozrachunku, facet raczej robi sobie krzywdę niż dba o zdrowie.
Mi się to porostu wszystko kupy nie trzyma. To wygląda tak jakby miał progres tylko dlatego że się bardzo postara. No nie wydaje mnie się. Cudowna metodyka westside barbell, ok jest sprawdzona i na 100 % użyta we właściwy sposób działa, ale jak dla mnie to już bez przesady. Jestem uczulony na tego typu gadki że zapierdalaj i będzie szło, bo to nie jest takie proste że mocniej zepniesz pośladki i cyk masz progres 20 kg w 2 miesiące, a ten gość tak ma.I miał tak kilka razy. Także jak dla mnie to bujda na resorach. Ludzie tworzą "idealne życie" w sieci, na instagramie, więc różnie to może być. Co do tego jakie kto ma cele i do czego dąży, to każdy ma swój rozum i robi to co chce i co jest dla niego najlepsze. Ten blog i porady treningowe ma służyć maksymalnemu zdrowiu. I super, stąd zawsze idealna technika,nie robienie 1 RM, MC bez przechwytu itp. Ja się z tym nie zgadzam, ale nie dlatego że to jest złe, tylko że to ogranicza progres. Ktoś, np ja jest w stanie podjąć ryzyko, a ktoś woli trenować super bezpiecznie, każdy ma wybór.
Ale z czym wy macie problem? Ilu z was AŻ TAK zapierdala? Serio, czasem - jak się najem, wyśpię i mam dobry dzień - to zrobię sobie taki ostry trening, że potem mam ochotę się porzygać. Ale nie jestem w stanie tak mentalnie się spiąć, żeby każdy dzień treningowy był taki. Jak patrzę na ludzi na siłowniach to może jest kilku, którzy faktycznie dają z siebie prawie wszystko - i zwykle po tych ludziach widać efekty. Nie spotkałem jeszcze na swej drodze nikogo, kto ćwiczył do oporu, jadł ile trzeba i nie miał rezultatów. Ludzie kombinują z niedoborami mikro i witamin, z nie taką genetyką, z brakiem predyspozycji, z suplementacją gównem - a w praktyce okazuje się, że leżą fundamenty - trening i dieta. Jak ktoś woli trenować super bezpiecznie to niech nie nazywa tego treningiem, bo to bliżej profilaktyki i rehabilitacji niż treningu. Co innego idealna technika w cuban pressie, a co innego w MC czy siadzie. Z resztą - znacie kogoś, kto dźwiga spore ciężary, wygląda jak goryl i powie "przede wszystkim idealna technika"? ;-)
Kamil przyznałbym Ci rację, gdyby nie końcówka Twojej wypowiedzi. To częściowo właśnie dobra technika pozwala dojść do dużych ciężarów. Zresztą, jak ktoś już opanuje technikę to po wielu latach wie na pewne odstępstwa, ale wtedy gdy już zna swój organizm i wie na co może sobie pozwolić.
Nie wspominając o tym, że praktycznie wszyscy bardziej uznani trenerzy zawsze podkreślają pierwszeństwo techniki. Pierwsi z brzegu Wodyn czy Puma, nie wspominając już o takim Girondzie! Nawet ten Twój znajomy co zdanie podkreśla znaczenie prawidłowej techniki. Z własnego doświadczenia wiem, że w momencie, kiedy choć odrobinę odpuszczam technikę dla ciężarów, postępy są krótkotrwałe i bardzo szybko zaczynają się problemy i kontuzje.
a ja wrzucę 2 inne tematy, wiecie o tym, że nie płuka się ust pod myciu zębów? Aby fluor lepiej podziałał:) http://matkadentystka.pl/2017/09/7-bledow-zwiazanych-myciem-zebow-skoncz-nimi/
Kawa, odwieczny temat. Za poleceniem Redy kupiłem sobie kawę FORT i połowę wywaliłem bo miała posmak pleśni, zepsucia itd. Nie wiem, czy źle trafiłem czy ona tak ma... Ale więcej nie kupię. Za to w Biedrze kupiłem w promo za 20zł 0,5 kg kawy Dallymayr i powiem Wam, że jest świetna do kawiarki bo grubo zmielona i przy tym smaczna i dość mocna.
Generalnie to prawda, fluor przez pewien czas tak jakby pozostaje w jamie ustnej chroniąc przed próchnicą. Z resztą, polecam obejrzeć: https://www.youtube.com/watch?v=qJzGIJ022jM
Niestety, ale w starciu z nauką i badaniami wiele naturmedycznych rozwiązań i teorii rozbija się o w drobny mak.
Ja tam uważam fluor za szkodliwy. Dodatkowo masz w pastach SLS, nie wiem czy dobrze on działa na śluzówki, wolę nie testować na sobie. https://biotechnologia.pl/kosmetologia/sls-sles-i-inne-substancje-pieniace-w-kosmetykach,15403
Akurat szkodliwość fluoru już wiele razy została potwierdzona. Osobiście od kilku lat szczotkuje zęby tylko mokrą szczoteczką i potem płuczę wodą z dodatkiem wody utlenionej. Zęby dzięki temu ma w lepszym stanie niż gdy myłem taką czy inną pastą.
Tak, szkodliwość fluoru została potwierdzona, tak samo, jak szkodliwość soli, wody czy każdej innej substancji - w nadmiarze. Badania są jednoznaczne, określają dawkę toksyczną - i w praktyce nikt z nas koło niej nawet nie stał. Badania także jednoznacznie wskazują, że żadna inna substancja nie jest tak skuteczna w zwalczaniu i profilaktyce próchnicy jak fluor.
Usik, ja piłem ziarniste ze sklepu https://marven.pl/Kawy/Producent/Gimoka. Piłem Gran Gala (czarne opakowanie) i Gran Bar (czerwone opakowanie). Jak dla mnie Gala trochę lepsza, ale obydwie są ok. Będę testował dalej :) Widzę, że są też odpowiedniki mielonej na allegro. Na sklepie marven są też opisane pod kątem zawartości robusty. (Gala 60%, Bar 80%)
Na allegro wychodzi taniej. Kupowałem tylko w ziarnach i mogę stwierdzić, że różnie to wychodzi. Czasem trafi się na paczkę, gdzie kawa jest fenomenalna, a czasem taka sobie. Niby ta sama kawa, ten sam rodzaj, a co paczka to inaczej. Natomiast mielonych Gimoka jeszcze nie kupowałem.
Nie wszystkie pasty Ziaja są bez fluoru. Z tego, co kojarzę, to chyba tylko te dla dzieci. Jakiś czas z nich korzystałem i są całkiem smaczne :) Próbowałem przez jakiś czas stosować wodę utlenioną, ale było to już za dużo dla mojej partnerki :) Teraz poszliśmy na kompromis i kupujemy zwykłe pasty bez fluoru. Z reguły w każdym sklepie jest co najmniej jedna taka. Ostatnio trafiliśmy pastę z dodatkiem węgla. Bardzo przyjemna w użyciu.
Z tym węglem też używałem, ale gdzieś trafiłem na niepochlebne opinie a propos wpływu tego węgla na zdrowie i same uzębienie. Nie pamiętam o co chodziło, ale tak po koleżeńsku informuję.
Ciekawy artykuł. Moja żona wyczytała, że: - faceci powinni jeść czerwone mięso ale baraninę lub dziczyznę, bo krowy i świnki są karmione paszami z estrogenami (fitoestrogenami), a z białego tylko indyk. Chyba że macie dostęp do krów pasących się na trawie. - woda którą pijemy zawiera estrogeny, robiono badanie ryb (leszczy) żyjących przy spływie wody z oczyszczalni ścieków i były tam same samice - warzywa krzyżowe blokują przemianę testo w estrogen - nabiał również wpływa na zwiększenie estrogenów - o wodzie z plastiku i ksenoestrogenach już nie mówię.
Pytanie czy jest coś, co blokuje wchłanianie estro?
Ostatnio słuchałem też wywiadu z tą Panią Doktor. Dość ciekawie mówiła, o tym co wpływa na spadek testosteronu. Właśnie to co napisał Usik i o czym pisał Stefan, ale też inne kwestie, np. jaki wysiłek podnosi testosteron wolny a jaki wysiłek obniża. Ponoć umiarkowany wysiłek aerobowy podnosi testosteron wolny. Kwestie diety, itd. Dokładniej opisała to w książce: "Testosteron Klucz do męskości". Ewa Kempisty-Jeznach
Indolo 3-karbinol zawarty w warzywach krzyżowych działa ogólnie jako inhibitor estrogenów.
Szkoda, że artykuł Pani Doktor jest tak asekurancki. Jedz mięso, ale tylko 3 razy w tygodniu, bo więcej to już niepoprawnie politycznie. Chodź na spacerki, ale przypadkiem niczego ciężkiego nie dźwigaj, bo ci testosteron spadnie, każdy kto podnosi więcej jak 20kg to już na pewno musi się szprycować! Tymczasem prawda jest taka, że spacerek jeszcze nikomu specjalnie testosteronu nie podniósł, choć ma pewne zalety zdrowotne. Natomiast ciężki trening siłowy faktycznie zmienia profil hormonalny na plus.
Cześć wszystkim. Czy ktoś z czytelników bloga ma obycie z budowaniem wytrzymalosci pod sporty jak koszykówka lub lekko atletyka w wydaniu jak bieganie na 400 metrów? Ewentualnie czy znacie jakas literature o tej tematyce. Jeżeli chodzi o siłownie, to zakłada, że największe przelozenie na sile pod sporty bedą miały i tak ćwiczenia złote. Problem mam wydolnoscią, po prostu mnie odcina i musze coś z tym zrobić. Dlatego rozpoczynam poszukiwania na wlasną rękę, niemniej może jakieś poszlaki tutaj uda się znaleźć :)?
Ćwiczenia złote zawsze warto robić. To fundament siły. Natomiast pod wytrzymałość siłową najważniejsze są interwały odpowiednio dobrane do danej dyscypliny. Wreszcie zwinność, czyli biegi ze zmianą kierunku, biegi wahadłowe itp. To się odpowiednio składa w mikro i mezocykle. Możesz np. zajrzeć do książek Bompy. Ogólnie literatury jest sporo, ale musiałbym poszukać. Na początek na pewno Bompa wystarczy o ile oleje się to co napisał o żywieniu w sporcie.
Stefanie potrzebuje porady moja koleżanka ma taki wyglądająca insulinę Na czczo 25.04 norma 2.6-24.9 Po próbie krzywej cukrowej po godzinie 154.20 po 116.50 przy takie samej normie czyli maksimum 24.9. Więc bardzo źle to wygląda, na jeszcze zespół policystycznych jajników, do tej pory jadła bardzo źle, cukier batoniki i tak dalej od jakiegoś miesiąc pomagam jej trochę i przeszła na LC , była u lekarza polecił jej przejście na ketoze, czy myślisz że to dobry pomysł czy lepiej ograniczyć weglowodany do 80g gram na dzień. Przez ostatnie 3 miesiące udało się jej schudnąć 7 kg z 75 na 67.
Mam jeszcze jedno pytanie, co do śniadań pracuje na budowie, wstaje o 5:45 i jem śniadanie, potem mam przerwę o 9 i znów jem, ostatni posiłek tak o 20, więc przerwa to około 10 godzin w posiłkach. Od zawsze jadłem śniadania, ale teraz myślę czy nie przestać jeść posiłek o 6 rano i dopiero o 9 jeść śniadanie.
Ketoza nie każdemu jest potrzebna do szczęścia. Inna rzecz, że być może lekarz zalecił ketozę nie tylko ze względu na cukier ale też z powodu tych jajników. To trzeba na spokojnie z nim ustalić i dopytać. Na pewno skrajna ketoza z niską ilością białka na dłuższą metę nie jest dobra, poza niektórymi chorobami. Tak samo zbyt niskie ww u kobiety. Jednak, jak napisałem - pytanie dlaczego dokładnie zalecił ketozę.
Jeśli tak się przyzwyczaiłeś i się dobrze czujesz to nie ma sensu rezygnować ze śniadań, choć w drodze eksperymentu możesz spróbować i wtedy zjeść więcej w kolejnych posiłkach.
No z czego rozmawiałem z dziewczyną to ta lekarka mądrze w miarę mówiła, nawet mówiła że najważniejsza jest dieta, węgla niskie 30-40 gram a leki tylko na początku.
Jak ktoś szuka dobrego prezentu to polecam książkę takiego Pana:
Stuart McGill - Postaw na plecy, to jest kompendium co i jak robić jeśli komuś dolega dolny lub inny odcinek kręgosłupa, bardzo praktyczna rzecz i przede wszystkim - fachowa. Dobre wydane 60 zł.
Myślę, że takie, jakie kupujesz jest ok. Zgodnie z prawem nie wolno określać masłem niczego, co nim de facto nie jest, więc byłoby to duże ryzyko ze strony producentów, gdyby dawali jakieś miksy zamiast masła. Również cena masła klarowanego w sklepie wskazuje, że raczej jest to porządny produkt. Warto też zawsze patrzeć na skład, a jeżeli to jeszcze kogoś nie przekonuje, to pozostaje klarować samemu.
Myślę, że takie, jakie kupujesz jest ok. Zgodnie z prawem nie wolno określać masłem niczego, co nim de facto nie jest, więc byłoby to duże ryzyko ze strony producentów, gdyby dawali jakieś miksy zamiast masła. Również cena masła klarowanego w sklepie wskazuje, że raczej jest to porządny produkt. Warto też zawsze patrzeć na skład, a jeżeli to jeszcze kogoś nie przekonuje, to pozostaje klarować samemu.
Myślę, że na tak skonstruowane pytanie wcale nie powinienem odpowiadać. Stosowanie na co konkretnie? Na polipy w nosie, na łysienie czy może, bo kolega też stosuje?
Czy stosowaliscie kiedyś metodę z podziałem na górę i dół? Przy czym na zasadach - najpierw skupiamy się na górze (przez 2-3 miesiące), a potem na nogach. Oczywiście robiąc podstawowe ćwiczenia na całe cialo niezaelzenie od podziału. Ale skupiając większą ilość ćwiczeń na przypadającą odpowie dii górę lub dół?
Kolego, nie wiem czy rozumiesz czym są specjalizacje. To plany, gdzie czasowo (na przykład przez kilka tygodni, rzadko dłużej) celowo doprowadza się do bardzo dużego obciążenia danej grupy mięśni. Raczej nie operuje się przy tym mglistymi pojęciami góra/dół, ale raczej konkretnymi grupami, tj. np. barki, klatka, plecy, a jeśli chodzi o ramiona i nogi, z reguły nie robi się naraz specjalizacji na mięśnie, które są wobec siebie antagonistyczne (np. biceps/triceps). Co więcej, wprowadza się je wtedy, kiedy jest na to wyraźna potrzeba, np. jakaś grupa odstaje albo jest wyraźnie słabsza. Druga sprawa, że każda dobrze rozpisana specjalizacja to sprawa bardzo indywidualna, zależna od potrzeb, historii treningowej, więc raczej kopiowanie cudzych planów mija się z celem. Dlatego nie oczekuj, że ktoś poda Ci tutaj dwie przykładowe specjalizacje, jedną na górę ciała i możesz robić je na przemian. W najlepszym wypadku niewiele osiągniesz takim podejściem. W gorszym możesz nie osiągnąć nic, albo nabawić się kontuzji i dysbalansów mięśniowych. Te ostatnie są przy tym właściwie pewne, bo podstawą treningu siłowego u zdrowej osoby zawsze powinny być nogi i rdzeń. Dlatego na pierwszym miejscu wśród złotych ćwiczeń jest przysiad, a na drugim martwy ciąg.
Jeśli mimo to upierasz się przy takim podejściu, napisz więcej o sobie, swoich treningach i oczekiwaniach. Wtedy możesz uzyskać konkretniejszą poradę. Pytanie przede wszystkim, dlaczego tak bardzo zależy Ci na takim, a nie innym podziale? Czy to coś więcej niż kwestia chwilowej fascynacji?
Witam, podacie procentowe podawanie witamin, na przykład biorę 50000 UI wit A to ile do tego trzeba wit.D, tak samo z witamino E. Czy biorąc witaminę B muszę coś do niej przyjąć aby się wchloneła. Tak ogólnie Stefanie fajnie by było abyś zagłębił się w ten temat w artykule, co z czym się je w temacie witamin. Aktualnie przyjmuje jedną tab. A.D.E.K Zieby Wit C z 4g. Dodatkowo witaminę E Płatki drożdżowe I Sól Epsom bo chlorku nie bardzo problem z tarczycą. Jeszcze moja trycholog poleciła mi cynk. Chce dokończyć Adek i zaczac brać te witaminy z podkowy, co warto kupić z tego sklepu? Tabletki czy proszek. Czy dobrze to rozumiem kupuje na przykład: Beta karoten 10% (Witamina A) - naturalny W 1 gramie naszego beta karotenu 10% jest – 166.666 IU (jm) witaminy A np. 25.000 IU witaminy A = 150 mg – 0,15g To czyli muszę przyjąć 0,30 grama żeby dostarczyć 50000 UI.
Kolejna sprawa to co powiesz na te wyniki TSH 3.640 norma 0,460 - 3,250 uIU/ml FT3 4,31 2,66 - 4,33 pg/ml FT4 1,50 1,04 - 1,65 ng/dl FSH 1,32 1,50 - 12,40 mIU/ml LH 3,81 1,70 - 8,60 mIU/ml Estriadol 29.03 11,30-43,20 pg/ml Prolaktyna 13,91 4,04 - 15,20 ng/ml Insulina na czczo 25,3 2,6-24,9 mU/I Sód 139 135 -146 mmol/l Potas 4,99 3,70-5,20 mmol/l Wapń całkowity 10,09 8,50-10,50 mg/dl Fosfor nieorg. 3,59 2,70-5,40 mg/dl Magnez 2,33 1,60-2,60 mg/dl Żelazo 135,9 65 - 175 ug/dl Glukoza 105 70-99 mg/dl Cholesterol całk. 123 120-200 mg/dl Chol. HDL 22 <35 ryzyko chorób serca Chol. nie HDL 101 <100 dla osób z bardzo dużo ryzykiem Chol. LDL 75 0-135 Trojglicerydy 128 40-160 Erytrocyty i monocyty lekko powyżej Testosteron 16,69 9,9-29,9 nmol/l Test. Wolny 15,98 9,1-32,2 pg/ml Andostendrion 2,5 0,7-3,6 ng/ml SHGB 23,99 11,4-52,3 nmol/l
Jakieś wskazówki, na 24 mam wizytę u Endokrynologa z tarczycą, ograniczylem węgla i je je jak wcześniej o 12 w południe. Staram się spać 8h , praca na budowie, obecnie nie mam za bardzo jak trenować, tylko pompki, przysiady.
Zadając takie pytania, wychodzisz z założenia - zupełnie błędnego - że każdy człowiek jest dokładnie taki sam. Żyje w tych samych warunkach, ma te same predyspozycje genetyczne, tę samą pracę, taką samą gospodarkę hormonalną i tak samo aktywne poszczególne szlaki metaboliczne. Nie dość tego, że zawsze jest ta sama pora roku, je dokładnie to samo, z tych samych źródeł itd itp wymieniać można długo. Gdyby tak było to wszyscy wyglądaliby tak samo i chorowali dokładnie na to samo. Zrozum, że tak nie jest. Nikt nie poda Ci dokładnie ile czego trzeba brać - chyba, że jest internetowych "ekspertem" albo niedouczonym mądralą. Sam musisz stopniowo regulować podaż poszczególnych mikroskładników i proporcje pomiędzy nimi. W sklepie dla koni nie kupuj witamin w proszkach. To są często dodatki paszowe i nawet smakowo trudno je przyjmować. Masz tabletki i tam na opakowaniach masz podane ile czego jest. Nie trzeba tworzyć i wyliczać. Nie jest też tak, że beta-karoten to ileś tam procent retinolu. One po prostu działają nieco inaczej. Niektórym lepiej służy jedna forma, a innym druga. Masz mocno namieszane w hormonach. Mając problemy z tarczycą nie możesz się bawić na ślepo zmieniając żywienie czy inne składniki środowiska. Cholesterol masz tak niski, że dziwne, że jeszcze chodzisz. To jest jakiś poważny zespół chorobowy i nie mogę się bawić w doradzanie na podstawie kryształowej kuli. Być może restrykcja węglowodanów na tym etapie Ci pomoże, a może mocno zaszkodzić. Być może badanie aktywności hormonu FGF21 mogłoby podpowiedzieć cokolwiek w ustaleniu czy można bezpiecznie obcinać węglowodany.
Skupiasz się głównie na diecie i to na pewno jest ważne. Jednak problem może stanowić także styl życia. Na to również musisz zwrócić uwagę. Ilość ruchu, odpowiedni sen, stresujące środowisko itp. To wszystko tworzy całość. Nie odpowiem Ci dokładnie co i ile jeść. To w dużej mierze zależy również od tego jak żyjesz, czy i ile trenujesz. Niski cholesterol może świadczyć o silnych procesach zapalnych w organizmie. Nie wiem też ile z tych 110kg to tłuszcz. Pomierz sobie fałdy tłuszczowe. Wtedy można coś ustalać. Być może te 100 gram wystarczy a może być za mało. Dużo zależy od sprawności szlaku metabolicznego beta-oksydazy. Jeśli jest słaby, to może być mało. Skoro idziesz do endokrynologa to najpierw zobaczysz co powie. Nie ma sensu od razu wybierać się do pięciu różnych lekarzy.
Od około 1,5 miesiąc zacząłem wracać do dobrego stylu życia, wcześniej była masakra, zacząłem palić około roku popalałem z przerwami, od około ponad tygodnia skończyłem z tym. Piłem sporo alkoholu weekndami teraz staram się ograniczyć żeby dawka nie przekroczyła 300ml, raz ma tydzień, wiadomo czasem pewnie trafi się więcej. Sen to był masakra trzy dni w tygodniu spanie po 4 godziny, kładąc się o 4 rano, reszta tygodnia już w normie 7-8h teraz staram się zawsze wysypiac dobrze. Dieta do niedawna niby białko-tłuszcz ale bardzo częste odstępstwa,mało warzyw, teraz to wszystko poprawiam.
Czytam twoje blogi od dawna, dajesz bardzo dobre rady, nie oczekuje od Ciebie gotowego rozwiązania wiem że to nie możliwe. Co do treningów od trzech miesięcy się urwał, wyjazd za granicę, teraz tylko pompki, przysiady po nowym roku mam zamiar wrócić do treningów. Czy mógłbyś mi założyć dziennik chwilowo może nie trrningowy, tam opisał bym wszystko dokładnie że mną związane.
Kiedy publikujesz komentarz możesz wybrać w polu "odpowiedź jako" opcję nazwa/adres URL i tam podać swojego Nicka (adres URL nie jest konieczny). Alternatywnie można wykorzystać konto Google. Ma tą przewagę, że nie trzeba udowadniać, że się nie jest robotem :)
Forumowicze, poszukuję godnej polecenia książki, która wprowadziłaby w temat alergii skórnych (przede wszystkim chodzi mi o twarz). Czy mielibyście coś takiego do polecenia?
Stefanie, co sądzisz o wykonywaniu facepulli ale w sposób izometryczny, przykładowo 30 sekund na ściągniętych łopatkach, albo nawet max. ile damy radę, aby wzmocnić mięśnie w okolicy łopatek? Czy w taki sposób można poprawić wyciągnięte barki i "rozjechane" łopatki?
To zależy co jest przyczyną tego rozjechania. Ogólnie może być, ale jak to z izometrią nie za długo. Po 2-3 tygodniach traci sens bo zatrzymują się postępy. Potem lepiej robić jakieś normalne ćwiczenia.
Artystyczny performance około 13 minuty tego filmu dobrze obrazuje co się dzieje z mózgiem na diecie wegańskiej :) Ale jak inaczej ma to wyglądać, skoro w ponad połowie przypadków, kiedy zdarzało mi się dyskutować z wegetarianami i weganami, kiedy dochodziło do kwestii witaminy B12, padało pytanie: a co to takiego? Zdarzyło mi się nawet poznać wegankę, która odżywiała się wyłącznie ziemniakami, kapustą, czosnkiem i chlebem. Kwintesencja zdrowia jak sobie możecie wyobrazić :)
Przyspiesza, pod ograniczenie emisji można podpiąć wszystko. http://www.portalspozywczy.pl/mieso/wiadomosci/holandia-protest-rolnikow-przeciwko-ograniczeniach-w-hodowli-zwierzat,176233.html "Według portalu Dutchnews rolnicy podjęli protest w reakcji na sugestię partii koalicyjnej Demokraci 66 (D66), by o połowę zmniejszyć wielkość hodowli zwierząt w Holandii, aby sprostać zobowiązaniom do zmniejszenia emisji związków azotu do środowiska."
Wiesz, ja się śmieję, ale to nie znaczy, że nie dostrzegam problemu. Rzecz w tym, że fakt, iż obecnie tzw. ekologizm święci triumfy i jest na fali, niekoniecznie oznacza, że uda im się doprowadzić do całkowitego przestawienia światowej gospodarki, zwłaszcza w tak krótkim czasie, między innymi dlatego, że w gruncie rzeczy nie są w stanie wprowadzać takich zmian na szerszą skalę. Pojedyncze państwa mogą sobie wprowadzać jakieś tam uchwały. Holandia ogranicza pogłowie bydła? A ileż tego bydła tam mają w Holandii? Zmartwię się dopiero, kiedy usłyszę o wprowadzeniu wysokich ceł importowych na mięso z Ameryki Południowej albo o wprowadzaniu takich ograniczeń na naszym podwórku. Mały pies często głośno szczeka, a najgorsze co mogłoby spotkać ekologów to wygrana i całkowite zredukowanie produkcji mięsa, bo na co by wtedy ujadali?
Dobry dzień w nowym roku :) Czy ktos z czytelnikow bloga mial okazje zetknać się z książkami Poliquin-a, traktującymi o treningu ramion? Może ktos mial okazje je przeczytać i chcialby podzielić się wrażeniami? Chodzi mi o pozycje: Bigger, Stronger Arms - the Poliquin Way lub Winning the Arms Race: The Ultimate Training Program for Arm Size and Strength. Dostepne tylko na amazonie, ale cena niestety sprawia, że nie są one w moim zasięgu. Idąc z duchem sezonowych postanowień, trzeba poprawić karabiny :) Jestem ciekaw Stefan na chwilę obecną zapatrujesz się na trening ramion. Ja niestety zderzylem się ze smutną prawdą, że praktykujać dipsy/pociąganie już niewiele jestem w stanie ruszyć ramiona do przodu.
A jak dokładnie robisz dipsy i podciągania? Z mojej perspektywy, duża ilość serii i powtórzeń i żadne inne ćwiczenia nie są potrzebne. Jak dowieszam duże ciężary, jednocześnie robiąc tylko kilka ruchów, to łapy nie rosną, za to plecy i klata całkiem fajnie. Robiąc np. 10x10 to ramiona rosną w pierwszej kolejności. Tak jest przynajmniej u mnie :)
Jeśli masz dużo kasy to oczywiście można zamówić, a jeśli nie, to lepiej te pieniądze wydać na witaminy czy mięso. Poliquina czytałem lata temu i na pewno jakąś wartość jego książki mają, ale ogólnie teraz widzę, że są mocno przecenianie. Wiele z tego co opisuje jest tak naprawdę dedykowane pod sterydy. Niektóre osoby - nie wymieniając dokładnie - zaczęło koksować dopiero po kursach u Poliquina. Jeśli chodzi o rozwój ramion, to nie bawiłbym się w zbyt dużo izolacji. Przez lata popełniałem ten błąd. Obecnie ramiona najlepiej reagują u mnie na krótkie dociski tricepsowe, na skrócone przenoszenia i na dynamiczne zarzuty. Duże submaksymalne ciężary i dużo krótki serii. Oczywiście takie rzeczy, jak modlitewnik też się przydają, ale to tylko kosmetyka. Dobra specjalizacja na ramiona, ale oparta na ciężkich ćwiczeniach, plus odpowiednia motywacja, by się zmusić do naprawdę ciężkiego treningu i da się ruszyć ręce nawet po wielu latach treningów.
Nie dyskutuję z dietetykami, bo dyskusja ma sens tylko wtedy, gdy obie strony wiedzą o czym mowa. Która strona nie wie, to już się sam domyśl. Rozumiem, że podkreślasz problem i jest to sprawa ważna, ale nie dajmy się wpędzić w panikę i jakiś tani katastrofizm. W końcu nastąpi przełom i odwrót od wege-propagandy. Weź sobie przykład margaryny. Przez długie lata dietetycy i lekarze zalecali ją jako zdrowszą od masła. Dziś już nikt się nie odważa - poza reklamami - opowiadać takich bzdur. Natomiast akurat jedzenie larw i owadów to wcale nie jest taka zła opcja, tylko na razie człowiek Zachodu jest na to zbyt rozwieziony.
Reda, to nie jest kwestia tego, co się komu wydaje, ale raczej pewnego dystansu do problemu. Tak, masz rację, ekologizm jako ideologia wzrasta na sile i na znaczeniu oraz, jak każda dobra ideologia, zawiera masę bzdur pomieszanych z innymi mniej lub bardziej rozsądnymi postulatami, które są tłuczone ludziom do głowy. Czy to oznacza, że taka ideologia będzie bardziej skuteczna od innych? Żyjemy na rozdrożu - idelogia neoliberlna dopiero co odniosła sukces, a już pomału chyli się ku upadkowi. To samo dotyczy ruchów chrześcijańskich. Tyle piszesz o Franciszku, ale czy nie dostrzegasz, że uczepienie się przez Watykan ekologii to tak naprawdę desperacka próba utrzymania się na powierzchni? Tu nie chodzi o ocenianie jakiejkolwiek ideologii, ale nie ulega wątpliwości, że oddziaływanie kościoła słabnie we współczesnym świecie i to słabnie już od wielu, wielu lat. Co do Grety, to dopiero co doznała załamania nerwowego, bo tak mało jej się udało osiągnąć, więc nią również bym się tak bardzo nie przejmował. Zalecenia WHO mogą sobie być jakie chcą, ale w skali światowej, jeśli chodzi o gospodarkę, tak naprawdę niewiele się zmienia. Od lat tłucze nam się do głowy, żeby nie jeść mięsa i jajek i czy coś to zmienia? Najbardziej poszkodowany jest na tym jak na razie przede wszystkim zdrowy rozsądek.
Sugeruję zacząć szukać problemów społecznych tam, gdzie realnie występują, takich jak wzrastająca rola AI czy udział Big Data i algorytmów w podejmowaniu decyzji politycznych i społecznych. Kwestie zaleceń dietetycznych mogą z tym łatwo zostać powiązane, ale to nie one są źródłem problemu. To trochę tak, jakbyś chciał zwalić na masowe karmienie młodych facetów grochówką problemy występujące w armiach.
Osobna zupełnie sprawa, to fakt, że wiele postulatów ekologicznych (tak jak dawniej feministycznych) jest bardzo do rzeczy. Dalego mi od wege, ale obrzydza mnie myśl np. o trzymaniu kur zamkniętych w klatkach, w których nie są w stanie się poruszać. Dlatego mając wybór zawsze jak ognia unikam jajek z 3 na pieczątce. Gdybym miał taki sam wybór dotyczący mięsa bez wahania przestawiłbym się na takie, które daje mi pewność, że nikt się nad zjadanym przeze mnie zwierzęciem nie znęcał. To tylko jeden z wielu przykładów, ale ważne jest podkreślanie konkretnych problemów, a nie odwoływanie się do emocji i uogólnień. Zamiast histeryzować o zabijaniu zwierząt, można się zastanowić co da się zrobić, żeby to zabijanie odbywało się w sposób normalny, a nie sprawiający, że odechciewa się już tego mięsa jeść. Podobny przykład możnaby dać z zanieczyszczeniami klimatu. Wszyscy płaczą o CO2 i wzroście temperatury, a mało kto rozumie, że prawdziwym (i znacznie bardziej namacalnym) problemem są otaczające nas zanieczyszczenia w powietrzu. Niewiele obchodzi mnie globalna temperatura, zwłaszcza że nie wierzę, żeby człowiek miał na nią aż taki wpływ, jak się przyjmuje, ale kiedy wychodzę z domu i zaczynam się dusić, to coś jest poważnie nie tak. To są realne problemy z którymi można walczyć bez ideologii. Kraków jako pierwsze (i chyba jak dotąd jedyne) miasto w Polsce wprowadził zakaz palenia paliwami stałymi i zrobił to w konkretnym celu, a nie dla żadnej wyśnionej ideologii. I takie podejście gorąco wszystkim rekomenduję.
1. Nie bardzo rozumiem jak doszedłeś do wniosku, że nie rozumiem, że ludźmi można manipulować. Cała rzeczywistość się na takich manipulacjach opiera. 2. Fakt, że jest to normalne zjawisko społecznie niekoniecznie znaczy, że nie ma w tym nic złego. Dużo zależy od celu, jaki przyświeca indoktrynującym. Jeśli jest to stworzenie dobrze funkcjonującego narodu z silnym poczuciem tożsamości to jedna sprawa, ale jeśli celem jest ogłupienie ludzi w celu wyciągnięcia z nich kasy, jest to patologia. 3. Takie zalecenia, o jakich piszesz, są publikowane od kilku dziesięcioleci, a spożycie mięsa wzrasta. Uważam, że jeśli działa tu jakiś mechanizm manipulacyjny, to chodzi o wytwarzanie w ludziach poczucia winy: jedzenie mięsa jest konieczne i naturalne. Jeśli przekona się człowieka, że to coś złego, łatwiej będzie skłonić go do kupowania suplementów, przepisywania różnych leków, czy proponować nieskuteczne metody lecznicze, jeszcze bardziej napędzające rynek farmaceutyczny. W tej układance nikomu nie zależy, żeby ludzie naprawdę odstawili mięso. Jak dotąd te zalecenia, rekomendacje, badania, raporty i wszystkie inne dokumenty nie ograniczyły dostępu ludzi do mięsa ani o jotę i nic nie zapowiada by miało się to zmienić. Dlatego nadmierne przejmowanie się nimi jest oznaką właśnie katastrofizmu i wpadania w panikę, a Stefan nie "odjechał" tylko bez zbytniego rozpisywania się to wypunktował. Jeżeli uważasz, że jest inaczej, podaj proszę jedno prawo, przepis czy podatek, które realnie ogranicza dostęp do mięsa przeciętnego Polaka. Na razie od lat trwa dyskusja o podatku od cukru i jakoś nikt nie umie go wprowadzić. Przepis, nie rekomendację, bo rekomendować to sobie każdy może bez żadnych konsekwencji.
Stefanie, czy marsz na bieżni ustawionej pod wysokim kątem może rozbudować łydki, szczególnie ich przód?
OdpowiedzUsuńTłumaczyłem już setki a może i tysiące razy. Bieżnia mechaniczna to prosta droga do rozwałki stawów, szczególnie kolan. Chcesz rozbudować łydki i piszczelowe to weź ciężki plecak i rób marsze. Mogą być pod górę.
OdpowiedzUsuńWiem, że tłumaczyłeś, tylko ile znasz przypadków, żeby ktoś, kto 2x w tygodniu maszeruje - nie biega, po bieżni, faktycznie zniszczył sobie kolana?
OdpowiedzUsuńTeraz myślisz, że 40-50 lat to odległa przyszłość, ale kiedyś będziesz żałował i przesiadywał przed gabinetem ortopedy. Przypadków by się kilka znalazło. Naprawdę tak trudno znaleźć sobie jakąś górę w okolicy?
OdpowiedzUsuńKilka razy z ciekawości pochodziłem sobie przez chwilę po bieżni i za każdym razem miałem poważne problemy z czymś tak zdawałoby się banalnym, jak technika chodzenia czy biegania. Nie chodzi nawet o szybkość. Już przy bardzo wolnym tempie było to po prostu dziwne. Po kilku, kilkunastu minutach mózg przyzwyczaja się na tyle, że da się chodzić czy biegać w takich warunkach, ale za to po zejściu z bieżni na normalne podłoże pojawia się znowu dyskomfort, który jednak mija już dużo szybciej. Wiem, że osobom, które regularnie korzystają z bieżni takie "przestawienie" idzie dużo łatwiej, ale czy sam fakt występowania tego zjawiska (a bynajmniej nie jestem wyjatkiem) nie powinien dawać do myślenia, jak bardzo odmienna jest to czynność od zwykłego chodzenia i biegania?
OdpowiedzUsuńNiby można od czasu do czasu się pobawić i pewnie jest to ciekawe doświadczenie dla CUN, ale żeby robić z tego regularnie wykonywane ćwiczenie?
W najlepszym wypadku oddziaływanie dodatkowych wektorów siły na nogi sprawi, że trening na bieżni nie będzie się zbytnio przekładał na aktywności poza nią. W gorszym wariancie doprowadzi do powstania nienaturalnych napięć w powięzi i zaburzenia funkcjonowania części taśm mięśniowych. Może się to objawiać np. bólem w jakimś punkcie aparatu ruchu, a jeżeli takie zmiany się utrwalą przykurczami i kompensowaniem tych ograniczeń w innych ruchach. Krótko mówiąc regularny trening na bieżni, jeszcze z obciążeniem, może dość łatwo spowodować, że będzie Ci znacznie trudniej robić np. przysiady a Twoje nogi będą bardziej podatne na kontuzje.
Okej, abstrahując od bieżni, co sądzicie o ufaniu intuicji, a konkretniej - uczuciu głodu - jeśli chodzi o "trzymanie" diety? Czasem mam tak, że zjadam ledwo połowę tego, co jeść "powinienem", przyjmując dowolne założenia - nielubiany BMR czy proporcje BTW, to akurat jest nieistotne, ale załóżmy, że są dni, gdzie lekko wchodzi 3000 kcal na tłuszczach (wybaczcie kcal, ale to łatwo obrazuje objętość posiłków danego dnia), a czasem przy 1500 kcal czuję się najedzony. Poruszam ten wątek, ponieważ mam tak coraz częściej, a w praktyce przybywa mi cm w pasie i zastanawiam się, czy jednak nie odpuścić tego sztywnego schematu i rygoru dietetycznego i pozwolić sobie, no cóż, na niejedzenie, jeśli nie jestem głodny. Wydaje się dosyć oczywiste, ale i Stefan poruszał kwestie popadania w anoreksję nie tylko przez aspekt psychologiczny, ale i hormonalny - grelina w końcu dostosowuje się do naszego jadłospisu. Rzecz jasna, mi anoreksja nie grozi :D ale powoduje dylemat do jakiego stopnia można zaufać instynktownemu podejściu do diety?
OdpowiedzUsuńJakie są wasze doświadczenia, może coś na ten temat czytaliście?
Podam przykład z dzisiaj - akurat mam urlop, dosłownie leżę i się uczę, brak aktywności, wczoraj siłownia. O 12 zjadłem kiełbasę, mleko ze śmietaną (moje słodycze :D) i trochę orzechów brazylijskich, ok. 40 g białka, 80 g tłuszczów i nikłe ilości Ww. Jest godzina 16, pora obiadowa, a mi się jeść nie chce nic a nic. Jeśli tak będzie, to po prostu pominę obiad na rzecz późnej kolacji (zwykle jaja, parówki, kromka chleba żytniego ze smalcem, ok. 1000 kcal), więc w praktyce zjem dziś +/- 1600 kcal przy prawidłowych proporcjach, co jest prawidłową ilością pożywienia ale dla ćwiczącej kobiety ważącej 30 kg mniej ode mnie.
To może zabrzmieć kontrowersyjnie, ale w gruncie rzeczy najbardziej naturalną sytuacją dla człowieka jest jedzenie, przynajmniej jeśli chodzi o mięso, nieregularnie. To, co mamy obecnie, czyli jedzenie regularnie co kilka godzin, planowanie posiłków itd. w skali ewolucyjnej jest absolutnym ewenementem. Nasi przodkowie jedli wtedy, kiedy było jedzenie i tyle. Przed rewolucją agrarną było to wówczas, gdy coś udało im się akurat znaleźć (chociaż do owoców czy warzyw dostęp był pewnie bardziej regularny) czy upolować. Później też nie było tak, że się jadło trzy posiłki dziennie. Wszystko zależało od pogody, podatków, sąsiadów i wielu innych czynników. Regularne występowanie głodu jeszcze sto lat temu było w zasadzie normą. Do tego należy dodać, że mięso przez wiele stuleci było dla większości ludzi towarem dosyć luksusowym, chociaż nie całkowicie nieosiągalnym. Można więc przypuszczać, że człowiek najzwyczajniej w świecie nie wykształcił żadnego skutecznego mechanizmu regulowania poczucia głodu w zależności od potrzeb organizmu. Ewoluowaliśmy raczej w warunkach, gdzie było się zawsze przynajmniej trochę głodnym i jak się trafiło coś do zjedzenia to się to jadło od razu, bo nie wiadomo było kiedy się pojawi kolejna okazja. Nie istniało też coś takiego jak przechowywanie żywności, co dodatkowo wymuszało pośpiech, zwłaszcza jeśli chodzi o mięso.
OdpowiedzUsuńStąd uważam, że współczesne warunki de facto zaburzają nasze naturalne funkcjonowanie. Nie znaczy to, że należy wrócić do starego modelu i jeść raz na kilka dni, ale dobrze mieć świadomość, że przyzwyczajenie do regularnego jedzenia i przetworzona, nie psująca się żywność nie pozwalają naszemu poczuciu głodu funkcjonować tak, jak to zaplanowała natura. W założeniu powinno to wyglądać tak, że głodny jesteś generalnie non-stop, a jak coś Ci się trafi do jedzenia, to wsuwasz tak długo, aż poczujesz, że więcej już Ci zaszkodzi :)
Z tego można już wprost wysunąć wniosek, że sztywne narzucanie jedzenia tylko wtedy, kiedy czujemy się głodni raczej nie ma większego sensu. Tak samo z ustalaniem jedzenia zawsze dokładnie w tych samych porach. Drugi wniosek, jaki pośrednio z tego wynika jest taki, że nasze trzewia nie są przystosowane do pracy non-stop na pełnych obrotach. Jedzenie np. co 3 godziny powoduje, organy wewnętrzne nie mają zwyczajnie kiedy odpocząć. Stąd osobiście uważam, że najlepiej jeść stosunkowo rzadko (tak do 3 posiłków dziennie) i dużo. A między tymi 2-3 posiłkami można sobie spokojnie podjadać np. owoce czy warzywa, ale tu dochodzimy już do punktu, gdzie kończą się ogólne rozważania, a zaczyna autoobserwacja i indywidualne dostosowywanie tego, co nam służy, a co szkodzi.
Do tego dodam, że masa mięśniowa nie rośnie liniowo. Dlatego też nie trzeba cały czas jeść tyle samo. Jak przychodzi moment większego wzrostu, to organizm sam się upomina o więcej. Sam tak mam od kiedy jestem na diecie LC. Czasem jem dużo mniej, a czasem więcej. Ważne, żeby poprzez nadmiar ww nie doprowadzić do dużych wahań cukru we krwi, bo to fałszuje odczucia. Grelina poniekąd "przypomina" o porach posiłków, jeśli już tak się przyzwyczaimy, ale nie o ilości jedzenia.
OdpowiedzUsuńTa nieregularność, o której napisał Marek, jest też poniekąd w odpowiednich warunkach motorem napędzającym przyrosty masy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńLOGOS, Marek pewnie miał na myśli, że to naturalny stan, ale ciężko zgodzić się z tym, że głód powinien być stanem domyślnym człowieka, szczególnie, jeśli mamy ambicje na bycie dużymi i silnymi. Mówcie co chcecie, ale bez dużej ilości jedzenia się nie da urosnąć, może nie muszą to być niebotyczne >4k kcal jak u sterydziarzy, którym i tak wszystko jedno, ale nie przesadzajmy, <2k kcal dla dorosłego faceta to prosta droga to zastoju.
UsuńSam trochę się przeliczyłem, moje dwa posiłki to w praktyce 2200 kcal (91 g białka 182 g tłuszczów i 52,5 g węglowodanów), więc jeśli dorzucam obiad (zwykle odczuwam spory głód i chęć na większą ilość Ww dzień po treningu) to w praktyce podbijają mi się węglowodany do 90-100 g, białko do 120 g i tłuszcze do >200 g i wychodzi te 600-700 kcal więcej.
Odnośnie tego, że masa nie rośnie liniowo, to fakt, miałem fazy szybszego wzrostu, ale to w praktyce ZAWSZE było spowodowane ciężkim treningiem - wtedy też automatycznie zaczynałem więcej jeść. To w sumie dokładnie to, co Stefan napisał, stąd jestem zdania, że warto ćwiczyć ciężej, niż ma się na to chęci i nie zostawiać sobie poprawnego technicznie zapasu. Dzisiaj robiłem wymach ramion w przód, zrobiłem 4x5 i na koniec stwierdziłem, że chcę poznać granicę - okazało się, że w ostatniej serii zrobiłem po 15 powtórzeń na rękę i jeszcze zapas był, choć te 4x5 nie wydawało się wcale lekkie.
Nie pisałem o idealnych warunkach do budowania masy mięśniowej, ale o tym, jak w praktyce musiało wyglądać zycie naszych przodków z czasów przed wynalezieniem hodowli. Jak często przeciętny drapieżnik je mięso? Jeśli ma szczęście to raz dziennie, a bywa tak, że nie upoluje niczego przez tydzień albo dłużej. W takich warunkach ewoluowaliśmy.
OdpowiedzUsuńJak to się ma do budowania dużej masy mięśniowej? To już temat spekulacji bo nie ma danych, które pozwoliłyby określić muskulaturę ludzi sprzed tysięcy lat. Ja się na takie spekulacje na razie nie odważę, ale temat jest ciekawy i warty tego, żeby się w nim zagłębić. Czy na przykład byłoby w ogóle możliwe, żeby 10000 lat temu ktoś rozbudował muskulaturę do poziomu współczesnych silaczy? Nie mówię nawet o zawodowych kulturystach czy strongmanach, ale np. do poziomu przeciętnego zawodnika wagi ciężkiej dwuboju?
Ujmując to inaczej: czy kulturyści naturalni występują w naturze? :)
UsuńKamil, pytanie do Ciebie na jakiej podstawie kierujesz się kaloriami? Stefan pisał, że tę zmienną przeniesiono bezpośrednio z palenia węglem w piecu, a człowiek nie jest piecem...
UsuńDo wypowiedzi Marka odniosę się nieco później (sięgnę po swoje źródła). Z moich źródeł wynika, że niedostępność pokarmu w dawnych czasach to tylko powtarzany mit.
Co do naturalnych kulturystów w naturze to stawiałbym na ciężko pracujących na roli oraz wojowników.
LOGOS, ale ja to już wielokrotnie tłumaczyłem, łatwiej zwizualizować sobie ilość zjadanych posiłków operując kilokaloriami, tzn. jak ktoś mi powie, że je 2000 kcal przy ciężkiej pracy fizycznej i siłowni to już wiem, że je po prostu za mało. Kilokalorie nie mają bezpośredniego przełożenia w stylu 0-1 na tycie i chudnięcie, ale Panowie, w praktyce to nic innego, jak jednostka energii. Jeśli nawet ktoś będzie na ścisłej ketozie to przy pewnej nadwyżce energetycznej (i w tym momencie dla mnie kcal to ekwiwalent tego pojęcia) to i tak zacznie tyć. Już raz miałem do czynienia z jednym, co to był na diecie od której się nie tyje, tyle tylko, że sam był podlany - może nie gruby, ale też nie grecki bóg.
UsuńMoże postawię sprawę inaczej - zdaję sobie sprawę, że dietetyka i kulturystyka opiera się często na błędnych, powielanych mitach. Klasycznym przykładem jest twierdzenie, że człowiek tyje wtedy, kiedy przekracza zapotrzebowanie kaloryczne, a zapotrzebowanie liczymy sobie śmiesznym kalkulatorkiem. Niby banalne, ale zawsze jak zapytasz się czy różnica w kompozycji makro ma na to wpływ, to większość stwierdzi, że ma. Czyli sami sobie zaprzeczają. Nie popadajmy jednak w paranoję całkowitego odrzucenia tezy, że nadwyżka energetyczna, która w danym momencie nie jest organizmowi potrzebna, nie zostanie odłożona "na później" w postaci BFa, bo to jest mit równie niesmaczny, co ten pierwszy. Tak zaprojektowała nas natura i do tego, poniekąd, odwołuje się Marek - człowiek pierwotny mógł przez kilkadziesiąt godzin nic nie zjeść, ale potem upolował co trzeba, najadł się do przesady i to, co nie było potrzebne w danej chwili, zostało odłożone na później. W innym przypadku ciężko byłoby przeżyć, jeśli taki jaskiniowiec co dwie godziny musiałby zjadać owsiankę i WPC na wodzie ;-) Osobiście nie traktuję kilokalorii jako słowa zakazanego, po prostu jestem świadom jak wypaczone jest obecnie rozumienie czym kilokaloria jest i jaki ma wpływ na procesy odkładania tkanki tłuszczowej, przy deprecjacji szeregu przemian metabolicznych i roli hormonów w tychże procesach.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKaloria to stara jednostka energii z poza układu SI. Nowa to Dżul.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNasi rodzice i dziadkowie przeżyli dwie wojny światowe i kilka okresów głodu. My też damy radę przeżyć weganitaryzm, jeśli takowy nastanie :)
OdpowiedzUsuńParafrazując stare powiedzenie: Przeżyliśmy NSDAP, ORMO to i wege przeżyjemy :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKamil, rozumiem, że pisząc o kaloriach, jako o wyznaczniku ilości jedzenia, sprowadzasz sprawę do następującego rozumowania:
OdpowiedzUsuń1) Poszczególnym makroskładnikom nadano pewne wartości liczbowe (B-4, W-4, T-9).
2) Możliwe jest wiarygodne przedstawianie ilości spożywanego pokarmu za pomocą tych wartości.
Wykażę, że takie rozumowanie nie wytrzymuje krytyki. Przedstawione niżej argumenty stanowią tło dla późniejszego podsumowania. Możesz się oczywiście do nich odnieść, ale najważniejsza teza jest przedstawiona na końcu.
1. Istnieją pokarmy takie jak np. alkohol, które mimo bardzo wysokiej kaloryczności nie dają organizmowi żadnej użytecznej formy energii, wręcz go osłabiają jeśli się z nimi przesadzi.
2. Stawia się na równi wartość energetyczną białka i węglowodanów. Pierwsze są podstawowym składnikiem dla naszych organizmów, niezbędnymi w produkcji enzymów, hormonów i setek różnych reakcji w ciele człowieka. Drugie są natomiast źródłem glukozy we krwi.
Stawia się znak równości między stekiem a Snickersem. Dla każdego, kto myśląc o dietetyce choć trochę używa zdrowego rozsądku to samo w sobie brzmi kuriozalnie.
3. Fakt ustalania wartości kalorycznej pokarmów za pomocą spalania ich w kalorymetrze (dokładnie tak się to robi: wrzuca się żarcie do pieca i sprawdza ile wydzieli ciepła) jest absolutnie nieporównywalny z tym, co dzieje się z tym samym jedzeniem w organizmie człowieka. W kalorymetrze coś może mieć 100 kcal, a w organizmie spowodować sraczkę (czy mówiąc nieco ładniej w ogóle nie zostać przyswojone).
Jeżeli ktoś jest w stanie strawić 50g tłuszczu w ciągu dnia, a większa ilość powoduje rozwolnienie, to czy uznasz, że jak taka osoba zje100g, przyswoi tym samym 900 kcal?
4. Liczenie kalorii nie działa w praktyce - nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, gdzie samo obliczanie kalorii dałoby coś więcej poza dobrym samopoczuciem. Różne rzeczy działają: obcinanie węgli, regulowanie gospodarki insulinowej, manipulowanie źródłami pokarmów czy nawet banalne ograniczenie liczby posiłków w ciągu dnia czy unikanie przekąsek. Wszystko to daje pewne rezultaty nawet jeśli jest całkowicie wyrwane z kontekstu. Natomiast samo liczenie kalorii prowadzi do patologicznych sytuacji, gdzie ktoś zjada tabliczkę czekolady i uznaje to za kolację.
Podsumowując, traktowanie kalorii jako wyznacznika ilości pokarmu nie prowadzi do absurdów wyłącznie wtedy, kiedy jednocześnie liczymy BTW oraz pilnujemy odpowiedniej jakości jedzenia. Pytanie tylko po co w takim razie liczyć te kalorie? Sztuka dla sztuki? Skoro i tak ustalamy dla siebie odpowiednią ilość BTW, co nam w zasadzie daje przeliczenie tego na kalorie? Mogłoby mieć to jeszcze trochę sensu, gdyby proporcje BTW były u każdego takie same, ale wiadomo przecież, że nie są. Gdybyśmy wszyscy jedli dokładnie takie same proporcje BTW, dałoby się przedstawić liczbowo, np. za pomocą kalorii, ogólną ilość tego pokarmu (i w drugą stronę - na podstawie ilości kcal dałoby się wówczas obliczyć ile kto je BTW), ale ponieważ u każdego, kto rozsądnie i indywidualnie planuje dla siebie dietę, te proporcje są różne (nawet w obrębie tego samego rodzaju diety, a co dopiero przy różnych podejściach dietetycznych!) nie da się z tego w żaden sensowny sposób korzystać. To tak, jakby postawić za dużo niewiadomych w równaniu. Stąd już bezpośredni wniosek, że w takim razie kalorie wyłącznie wprowadzają nas w błąd co do ilości spożywanego pokarmu, a nie ułatwiają jej obliczanie.
Ujmując to w formie takich samych zdań logicznych, za pomocą których przedstawiłem Twoje rozumowanie:
1) Poszczególnym makroskładnikom nadano pewne wartości liczbowe (B-4, W-4, T-9).
2) Proporcje między BTW oraz jakość spożywanego pokarmu mają kluczowe znaczenie dla realnej ilości przyswojonego jedzenia.
3) Wiarygodne przedstawianie ilości przyswojonego pokarmu za pomocą wartości z punktu 1) jest możliwe wtedy i tylko wtedy, gdy proporcje między BTW oraz jakość pokarmu są u wszystkich osób zawsze jednakowe.
4) Proporcje BTW oraz jakość pokarmu znacznie się różnią u poszczególnych osób.
1. Istnieją pokarmy takie jak np. alkohol, które mimo bardzo wysokiej kaloryczności nie dają organizmowi żadnej użytecznej formy energii, wręcz go osłabiają jeśli się z nimi przesadzi.
OdpowiedzUsuń1a. Tak, lecz o alkoholu tu nie mówimy.
2. Stawia się na równi wartość energetyczną białka i węglowodanów.
2a. Nie stawia, o czym napisałem wyraźnie wyraźnie w poprzednich wypowiedziach, przytoczę:
"Niby banalne, ale zawsze jak zapytasz się czy różnica w kompozycji makro ma na to wpływ, to większość stwierdzi, że ma. Czyli sami sobie zaprzeczają. "
Dobra, jednak inaczej, bo ja swoje, a ty swoje mimo, że wyraźnie wcześniej napisałem, że ja tak tego nie postrzegam. Nie chcę nikogo urazić, ale to objaw "dietetycznej paranoi" ale przedstawionej z przeciwnego stanowiska względem fitnesiaków. JEŚLI przyjąć założenie, że trzymam się diety, w której energia pochodzi z tłuszczów i/lub węglowodanów, a najlepiej przyjmując, że mówimy o dwóch dietach - typowym HC z <20% kcal z tłuszczów i LCHF/keto >70% kcal z tłuszczów to w praktyce wyjdzie, że proporcjonalne zwiększanie makroskładników, nawet uproszczając to do kilokalorii, będzie powodowało tycie i chudnięcie. Koniec kropka, za dużo czarodziejów na swojej drodze spotkałem którzy twierdzili, że jest inaczej i za każdym razem kończyło się na tyciu. Najszybciej na diecie mieszanej, w przypadku restrykcyjnego HC lub keto nieco wolniej. Z resztą to w pełni zrozumiałe, jeśli rozumiemy jak działa pozyskiwanie energii z węglowodanów i tłuszczów i do jakich innych procesów te makroskładniki służą.
Poza tym Marku, jeszcze inaczej - ja ustawiam sobie proporcje BTW, dosłownie KAŻDY kalkulator podaje również to w kcal. I ja wolę posługiwać się kcal, bo nawet rozmawiając z mniej ogarnietymi osobami to one zrozumieją, że jak jem 2200 kcal, to pewnie redukcja i ograniczenie energii, a 3500 kcal to skupienie się na pozyskaniu masy i siły. Setki lat badań, wystarczy poczytać o tym, jak armie na frontach II WŚ ustalały zapotrzebowanie KALORYCZNE dla swoich żołnierzy, by ci nie tracili masy ciała od długich marszów z obciążeniem, i tak np. żołnierze niemieccy przy 2600 kcal tracili tę masę, więc zaczęto im wydawać 3200 kcal, dzięki czemu masę utrzymywali (uśredniając).
@LOGOS "Zgadzam się, że ciepło to jedna z form energii, ale nie rozumiem jak to się dla Ciebie przekłada na tak skomplikowaną biologiczną maszynę jak człowiek."
Normalnie się przekłada, w pewnym momencie organizm nadmiar energii spożytej zmagazynuje na później. Napisałem to powyżej i nie mam ochoty się powtarzać, bo to strata czasu. Niestety, ale na Dziedzictwie samo wspomnienie o kilokaloriach kończy się tym, że nikt nie skupia się na treści tylko z wrzaskiem "KILOKALORIE TO GÓWNO A CZŁOWIEK TO NIE HEHE KALORYMETR". Ale Panowie, to popadanie w paranoję, bo ja znam ludzi którzy są na różnych dietach i ZAWSZE kiedy trzeba zrzucić balast to okazuje się, że stopniowe schodzenie z głównego składnika energetycznego (tłuszcz u LCHFów. węgle na HC) powoduje chudnięcie. A z uwagi, że w dietetyce mało kto mówi o dżulach, tylko o kcal, to trzymam się tej narracji.
Bezowocna dyskusja jak dla mnie, bo jak zwykle sprowadzona do parteru w postaci dostawania drgawek na dźwięk "kilokaloria" zamiast trzymania się clou tematu. 3/4 świata kulturystycznego, nawet wśród naturali, trzyma proporcje wybranej diety, dodaje/odejmuje KILOKALORII z węgli/tłuszczów i chudną/tyją.
Artykuł o którym wspomniałem, rzecz jasna wszystko pomyliłem, ale meritum się zgadza:
Usuńhttps://tytus.edu.pl/2019/08/28/co-jedli-zolnierze-najwiekszych-armii-na-frontach-ii-wojny-swiatowej/
"Racja K była standardowym posiłkiem żołnierzy w boju, zawierającym 2830 kalorii, co jak się później okazało, było zbyt małą dawką energii dla walczącego mężczyzny. Osobne puszki na śniadanie i obiad zawierały szynkę i jajka, suchary, batoniki Logana i papierosy. W miarę przedłużania się wojny racja K była coraz bardziej krytykowana ze względu na zbyt niską kaloryczność. W trakcie włoskiej kampanii okazało się nawet, że piechociarze tracili na wadze, jeśli przyszło im przez dłuższy czas żywić się tylko tymi konserwami."
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDyskusja jest bezowocna, bo zignorowałeś główną część mojej wypowiedzi. Jeżeli chcesz wykazać, że masz rację odnieś się proszę do ostatniego akapitu i spróbuj logicznie wykazać, że się mylę.
OdpowiedzUsuńNa marginesie, podałeś teraz nowy argument o prowadzeniu rozmów z "mniej rozwiniętymi osobami" i tu akurat się z Tobą zgodzę. Prowadzenie dyskusji na temat kalorii z większością ludzi mija się z celem. Z tego punktu widzenia może nawet warto przeliczyć sobie te kalorie, żeby móc się pokazać w towarzystwie, bo jak się komuś powie, że się dba o dietę a kalorii nie liczy, to patrzą na człowieka tak, jakby powiedział, że ćwiczy na siłowni a nie robi wyciskania na płaskiej :)
Kamil, dlaczego od razu uważasz, że wykazanie Ci błędów w myśleniu oznacza paranoję. Cały Twój wywód sprowadza się do tego, że skoro zmniejszenie ilości jedzenie powoduje chudnięcie, to należy jedzenie przeliczać na kalorie. Nie wiem po co ciągle bronić takiej bzdury. Bo większość tak robi?
OdpowiedzUsuń@Marku:
OdpowiedzUsuń1) Poszczególnym makroskładnikom nadano pewne wartości liczbowe (B-4, W-4, T-9).
1a) Tak, te wartości liczbowe odpowiadają liczbie kilokalorii które wydzielają się w postaci ciepła po wrzuceniu 1g B/W/T do kalorymetru. Za Wikipedią "Wartość energetyczna – ilość energii w danym produkcie jaką organizm może przyswoić przez trawienie. Wartość energetyczna wyrażana jest w kilokaloriach (kcal) i kilodżulach (kJ)." "Może" - nie musi.
2) Proporcje między BTW oraz jakość spożywanego pokarmu mają kluczowe znaczenie dla realnej ilości przyswojonego jedzenia.
2a) Tak, mają. Jakość nie aż tak, jak się powszechnie uważa, czego przykładem są osoby robiące masę i redukcję na płatkach czekoladowych i KFC.
3) Wiarygodne przedstawianie ilości przyswojonego pokarmu za pomocą wartości z punktu 1) jest możliwe wtedy i tylko wtedy, gdy proporcje między BTW oraz jakość pokarmu są u wszystkich osób zawsze jednakowe.
3a) Ilości spożytego*, bo przyswajanie to inna bajka, o czym z resztą pisałem. W praktyce należy znaleźć punkt odniesienia dla siebie, który jest indywidualny, i który możemy określić jako zero energetyczne w danym momencie, bo to też granica ruchoma. Czyli może być różna jakość, różne proporcje. Mam kolegę, który swoją pierwszą masę robił dosłownie na McDonaldsie, ale z uwagi, że miał bardzo aktywny tryb życia (pływanie) i do tego ciężko ćwiczył to jego masa i tak skończyła się na etapie, że nadal miał kratę na brzuchu. Stąd uważam, że ilość > jakość, jeśli chodzi o przybieranie masy mięśniowej, ale jakość > ilość, jeśli chodzi o zdrowie.
4) Proporcje BTW oraz jakość pokarmu znacznie się różnią u poszczególnych osób.
4a) Ale spożywane czy te, które osoba powinna indywidualnie pod siebie dobrać? Tak czy owak - tak.
Marku, ja na prawdę odniosłem się do twojej wypowiedzi i nadal uważam, że dyskusja jest bezowocna, bo nigdzie nie bronię teorii kalorycznej w jej klasycznej postaci. Uważam, że proporcje są RÓWNIE istotne co ich ilość. Organizm inaczej przyswaja i zarządza tłuszczami, inaczej węglowodanami, a jeszcze inaczej połączeniem węgli i tłuszczów. Ale nie oznacza to, że odrzucam pewne tezy teorii kalorycznej, m.in. tą, wedle której nadwyżka energetyczna zostaje odłożona w BF - bo tak jest, ale dzieje się to zupełnie inaczej, niż fanom kalorii by się wydawało. Oni to sobie uprościli, obliczyli BMR i wszystko zaczęli bezmyślnie liczyć. Ja uważam, że istnieje deficyt, zero i nadwyżka energetyczna - indywidualna i zależna od rodzaju diety. Czy według ciebie to jest błędne podejście? Jeśli nie, to właśnie tracimy czas, bo od początku o tym pisałem.
@Stefanie, uważam tak, ponieważ napisałem, że krowa jest łaciata, Marek i Logos zarzucili mi, że nie jest łaciata, po tym zarzucie napisali mi, że krowa jest łaciata i teraz spieramy się o to, że zarówno ja jak i oni napisaliśmy, że krowa jest łaciata.
Ciąg dalszy:
OdpowiedzUsuńCały mój wywód sprowadza się do tego, że jeśli PROPORCJONALNE zmniejszenie ilości jedzenia wedle BTW powoduje chudnięcie, to po co mam podawać za każdym razem ilość BTW, skoro mogę podać ekwiwalent w kaloriach? Jeśli np. przy 100 g białka, 200 g tłuszczów i 70 g węglowodanów (2480 kcal jeśli dobrze liczę), przy określonym trybie życia, przy danym wysiłku okazuje się, że utrzymuję poziom BF to oznacza to, że jestem w okolicach mojego zera energetycznego. Jeśli teraz odejmę energii (dżuli, kcal, obojętnie) poprzez ucięcie składnika energetycznego (np. tłuszczów) to organizm POWINIEN sięgnąć po zapasy tkanki tłuszczowej i w większości przypadków tak to działa, choć jestem zdania, że lepszym rozwiązaniem jest większa aktywność, bo wyjdzie na to samo, a korzyść zdecydowanie większa. Z resztą, w pewnym momencie obniżanie energetyki jedzenia może tylko szkodzić. Ale załóżmy, że mamy swój optymalny trening, który zwiększa naszą siłę, wytrzymałość i kondycję, a jednocześnie nie ma efektów ubocznych (pogłębianie wad postawy, uszkodzenie stawów etc), to powinniśmy ustalić taką energetykę, która pozwoli nam rozwijać te czynniki bez efektu ubocznego, jakim jest przybieranie BF. Dla mnie to jest podejście, które łączy w sobie zarówno aspekt dietetyczny (hormonalny - proporcje, energetyczny - ilość kcal/dżuli) jak i fizyczny (siła, wytrzymałość, kondycja - zachowanie zdrowia). Nie wiem co w tym przewrotnego.
To jak wytłumaczysz, że są osoby, które jedzą bardzo niewiele w przeliczeniu na kalorie, a i tak mają wysoki BF i nie chudną?
OdpowiedzUsuńTak jak napisałem: "Z resztą, w pewnym momencie obniżanie energetyki jedzenia może tylko szkodzić."
UsuńZwalnia metabolizm, układ hormonalny podupada, bo brakuje nie tylko mikro, ale już i makroelementów. Ale nie wiem czemu mam to tłumaczyć, skoro to w pełni przeze mnie zrozumiały i akceptowany stan rzeczy, który właśnie wykazuje błędy rozumowania osób ślepo zapatrzonych na te liczenie cyferek?
Mamy pewną podstawową przemianę materii, która jest konieczna, aby organizm prawidłowo funkcjonował. A prawidłowe funkcjonowanie tyczy się również lipolizy.
Z resztą to jest również ściśle związane z kolejnym akapitem w którym twierdzę, iż znacznie korzystniejsze jest zwiększanie objętości treningowej, dodawanie kardio itd. niż obniżanie ilości spożywanych pokarmów. Ludzie błędnie rozumieją, że ciągłe obniżanie kcal, nawet z prawidłowych proporcji i wysoko jakościowych produktów, spowoduje ciągłą utratę tkanki tłuszczowej. Stąd zamiast ruszyć dupę wolą żywić się bułką i bananem.
UsuńTo odwrotny przykład. Tsatsouilne napisał, że wielu ludzi w Specnazie przybierało na masie mięśniowej mimo poważnego deficytu kalorycznego. To tyle z mojej strony. Poddawałem już krytyce teorię kaloryczną tyle razy, że po raz kolejny nie ma to sensu.
OdpowiedzUsuńArgument anegdotyczny, jak z takim dyskutować? Może tak było, może nie. Kilka milionów żołnierzy amerykańskich traciło masę ciała na racji żywieniowej 2800 kcal, a żołnierze Wehrmachtu na 3600 kcal nie tracili. To chyba większa próba badanych niż wielu ludzi ze Specnazu? Wybacz drobną uszczypliwość, ale wskazuję tylko, że takie argumenty są niewiele warte i nic nie wnoszą.
UsuńPisałem już o arogancji związanej ze stosowaniem pojęcia "argument anegdotyczny". Jeśli jakiś fakt nie pasuje do teorii to określa się go taką etykietką i już jest fajnie. Szkoda, że sam się tym spotkałem nie raz, że ludzie przybierali na masie na naprawdę niskim poziomie jedzenia.
OdpowiedzUsuńTylko, że problem z redukcją BF nie dotyczy tylko osób, które jedzą skrajnie mało, ale również tych, które wyliczają sobie swoje tzw. zapotrzebowanie kaloryczne i jedzą np. 90% tych wyliczeń w wyniku czego teoretycznie powinni schudnąć. Działa to również w drugą stronę. Są tacy, co jedzą bardzo dużo, a masa stoi w miejscu.
OdpowiedzUsuńWidzę, że zgadzasz się co do konieczności liczenia BTW, ale wciąż omijasz sedno problemu: przeliczanie ich na kalorie ma sens wyłącznie wtedy, kiedy z góry ustali się rodzaj diety i jej proporcje. Zjedzenie 3000kcal na lowcarb/paleo to zupełnie inna bajka niż zjedzenie tej samej ilości kalorii na high carb. Kompletnie inne światy również pod względem zdrowotnym (wydzielanie insuliny) bo nie wszystko sprowadza się do masy mięśniowej. Co wiec realnie daje nam podawanie ile tych kalorii zjadamy? Jeśli nie doprecyzujesz jakie masz proporcje BTW to i tak guzik z tego wynika.
Samo odnoszenie się do mechaniki Newtona i powtarzanie, że żeby rosnąć trzeba wprowadzać do systemu więcej energii niż z niego ubywa jest truizmem. Oczywiście że tak to działa! Tylko że to niczego nie wyjaśnia. Dobrze ujął to jeden z autorów na Nowej Debacie pisząc, że to tak, jakby tłumaczyć, że pociągi są przepełnione bo więcej ludzi do nich wsiada niż wysiada. Niby racja, ale gdybyś pracował na kolei zdałbyś taki raport przełożonemu?
Ale gdzie tu arogancja, skoro to faktycznie jest dowód anegdotyczny, który ma to do siebie, że pewnie każdy wyczaruje taki z rękawa i w praktyce sprowadza on dyskusję na manowce? Są lepsze metody prowadzenia polemiki niż przykłady, a jeśli występują, to powinny być silnie połączone z nauką.
OdpowiedzUsuńSzczerze, to ja nie spotkałem się z nikim, kto by przybierał na masie na niskim poziomie jedzenia. Za to jak podbijam BTW do 4000 kcal to nagle rosnę, mam więcej siły, więcej życia, generalnie chodzę jak nakręcony, wydzielam ciepła tyle, że zakręcam kaloryfery a i pozostałe aspekty życia są na wyjątkowo wysokim poziomie. Schodzę z ilością jedzenia - jestem rozdrażniony, łatwo mnie wyprowadzić z równowagi, nie mam w ogóle poczucia siły, do sztangi podchodzę z doza niepewności, czy w ogóle się uda itd. Za żadne skarby świata nikt mnie nie przekona, że ciężko ćwiczący facet na 2000 kcal przy prawidłowym rozkładzie BTW i dobrej jakości posiłków jest w stanie budować skutecznie masę mięśniową, bo tyle, to je moja dziewczyna i chudnie. Taki facet owszem - może się wyciąć w pień, może mieć mięśnie niczym skała i relatywnie, jak na swoją masę ciała, być silnym, ale będzie okupione to tym, że ktoś jedzący 2x tyle dokona tego wszystkiego o wiele szybciej.
Mam znajomego, kawał chłopa, 160 kg żywej masy ciała, 350 kg w przysiadzie, pod 400 kg w MC, rzekomo natural i ja mu wierzę - bo wygląda jak ulana świnia. Jego dieta to jedzenie wszystkiego, co ma pod ręką, nawet na jakość nie patrzy. Ile lat ćwiczy? No cóż, jego faktyczny progres trwa od 4 lat, kiedy zmienił nastawienie i stwierdził, że chce być najsilniejszy. Ile osób po czterech latach jest w stanie z okolic 150 kg w MC wskoczyć na 400 kg naturalnie? Tylko, że on nie przejmuje się teoriami, tylko wyszedł z oczywistego założenia, że jak chcesz być silny i wielki, to ćwicz do upadłego i jedz góry jedzenia, żeby nigdy organizmowi niczego nie zabrakło. I to działa.
Liczenie ilości BTW jest niemal tak samo przereklamowane jak patrzenie na kalorie. Jak można np. wrzucić do jednego wora białko zwierzęce, roślinne, suple białkowe? Jak można nie uwzględnić z czym i w jakiej formie przetworzenia zjemy to białko, ile wody dostarczymy, błonnika, jaki rodzaj obróbki cieplnej zastosujemy?
OdpowiedzUsuńDzisiaj zjedzona identyczna połowa stejka przyswoi się inaczej niż druga połowa jutro...
Masz rację, ale póki co trudno znaleźć lepszy wyznacznik. Choć warto to sobie rozgraniczać, ile jakiego białka itd.
UsuńPragnę zauważyć, że organizm też potrafi o siebie zadbać, dla mnie to była bardzo istotna informacja, jaką uzyskałem od osoby, która naprawdę się na tym zna - tzn. jeżeli nie dostarczamy jakiegoś składnika, jak np. danego aminokwasu, to organizm potrafi pozyskać to z węglowodanów. Co prawda - nie jest to optymalne, bo niepotrzebnie eksploatuje organizm, ale tak nas zaprojektowała natura, żeby przez niedobory od nas niezależne, bądź, co gorsza, zależne - nadal byliśmy w stanie prawidłowo funkcjonować.
UsuńDlatego też nie jestem za dietami skrajnymi, typu ketoza <20 g węglowodanów czy high carb z bardzo niską ilością tłuszczów (znam takich, co schodzili <10 g T), ale, taka luźna obserwacja, ludzie mają tendencję do popadania w skrajności z uwagi na brak cierpliwości, wiedzy i rozsądku. Dlatego tak szybko wypalają się jeśli chodzi o trening i dietę - rzucają się na głęboką wodę i sami serwują sobie autodestrukcję psychiczną i fizyczną.
Tazi, jeszcze podsumowując - nie przejmowałbym się tym aż tak. Będąc na tłuszczówce i tak dostarczasz najwyższej jakości białko, wszelkie niezbędne witaminy i minerały. Kwestie przetworzenia bym w ogóle pominął, przykładem niech będą parówki i MOM - tyle się mówi o tym, jaki to syf, ale w praktyce to jedzenie, które dostarcza ci chociażby kolagenu z chrząstek etc. Większym syfem będzie kurczak na sterydach i antybiotykach niż dobrej jakości parówka czy pasztet. Nie mówiąc o tym, że najgłośniej krzyczą ci, którzy sami faszerują się białkiem w prochu i gainerem po treningu...
Sęk w tym, po co to wszystko liczyć, skoro i tak organizm wie lepiej czego ile mu potrzeba? Sam Kamil pisałeś, że jak organizm domaga się więcej to zjadasz proporcjonalnie więcej. W moim wypadku wiedza na jakich produktach bazować wystarcza, a żadnego liczenia nie stosuje od dobrych kilku lat.
UsuńCiężki tydzień w pracy i do tego bardzo niskie węgle sprawiają u mnie, że ciało wręcz błaga o węgle i wtedy mu nie żałuję :)
Jeżeli już liczyć makro, to rozpatrywać w skali co najmniej tygodnia, a nie dnia czy wręcz jednego posiłku.
Produktów wątpliwej jakości lepiej jeść za mało niż za dużo - wiem, wiem, łatwo się mówi, nie tak łatwo mieć co dzień na stole dziczyznę prosto z lasu i warzywka z własnego ogródka z dala od drogi :)
Są aminokwasy endogenne i egzogenne. Tych drugich organizm sam nie wytworzy.
UsuńTazi - poniekąd bym się zgodził. Tyle, że większość ludzi ma mocno rozregulowany organizm i na początku warto sobie pewne rzeczy liczyć, by się przestawić. Potem można mniej więcej, jeśli nie uprawia się sportu zawodowo. Apetyt na ww może oznaczać braki witamin z grupy B lub niektórych minerałów. Czasami niedobory białka.
Stefan, bardziej chodziło mi o to, że nie jem regularnie np. po 50g węgli dziennie, a zjadam 200g jednego dnia, a kolejne kilka dni nie potrzebuję węgli wcale. To samo o innych makro mógłbym napisać. Miewam dni z przewagą białka nad tłuszczami itp. Dopiero rozpatrując w skali tygodnia czy dwóch proporcje będą odpowiednie.
UsuńMi z tym dobrze, nauczyłem się słuchać potrzeb ciała i głowy :)
Nie wyobrażam sobie zjadania na siłę wyliczonej wcześniej ilości składników, to nie jest naturalne.
Oczywiście masz rację i bez pewnej podstawowej wiedzy o odżywianiu, lepiej wszystko skrupulatnie na początku przeliczać.
Dlatego jest FAQ o diecie, by na początku sobie pewne rzeczy poukładać. Potem - co już nieraz podkreślałem - trzeba sobie pewne rzeczy układać pod siebie i niekoniecznie trzeba wszystko przeliczać. Sam też obecnie nic dokładnie nie liczę, bo nie ma takiej potrzeby. Do tego dochodzą np. pory roku, late zwykle je się mniej, zimą więcej itd. Także inne czynniki, o których pisałeś.
UsuńDziała też na insulinę.
OdpowiedzUsuńJa w ciągu ostatniego roku przybrała około 5kg masy mięśniowej jedząc jak na mnie bardzo niewiele. Ot, efekt do powrotu do treningów po kontuzji. Masy mięśniowej dalej pomału przybywa, a bynajmniej ilości jedzenia nie zwiększam.
Zresztą jak w ogóle ta argumentacja ma się do kalorii? Nie rozmawiamy tu o ilości jedzenia potrzebnej do robienia masy, tylko o sensowności przeliczania tego na kalorie!
Czy ktoś, kto je 5000kcal z samych węgli i ciężko ćwiczy zbuduje masę mięśniową? Myślę, że znasz odpowiedź.
Zgadzasz się niby że wszystkimi argumentami, które podajemy, a w ogóle nie próbujesz tego odnieść do zasadniczej kwestii, która została tu poruszona: co nam w ogóle daje przeliczenie jedzenia na kalorie?
Stefan dobrze to podsumował. Piszesz o wpływie ilości jedzenia na masę ciała i bezpośrednio wyciagasz z tego wniosek, że należy tą ilość wyrażać w kaloriach. Naprawdę nie dostrzegasz w tym błędu logicznego?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń4 lata = 12 msc * 4 = 48 msc => 48 msc * 4 tyg = 192 tygodni. Załóżmy, że wykonuje 2x w tygodniu MC, dokładając 2,5 kg, czyli 5 kg co tydzień. W teorii dawałoby to jakieś kosmiczne wartości, ale dobrze wiemy, że prędzej czy później trzeba kombinować i walczyć o każdy kilogram. Ale to nadal nie jest wielkie osiągnięcie.
UsuńFaceta możesz śledzić najprościej na serwisie społecznościowym Wykop.pl, ma pseudonim IntruderXXL. Propaguje i sam stosuje metodę Westside method i ma nawet jakąś wyczesaną subskrypcję u samego Louisa, który mu doradza.
Teraz sprawdziłem i fakt, już mi się wszystko pomyliło i wprowadziłem cię w błąd, facet robi niestety zaledwie 350 kg w martwym ;-) Pomyłka spowodowana tym, że ostatnio pisał, że teraz celuje w 400 kg, ale z drugiej strony napisałem, że podchodzi "pod 400 kg", więc nie do końca wprowadziłem cię w błąd. Tutaj jego nagranie sprzed dwóch miesięcy z 330 kg w martwym, teraz jest więcej:
https://www.youtube.com/watch?v=D1s22JfFVlw
A ty ile tam targasz po tylu latach na siłowni?
Powiem ci, że miałem pewien moment na siłowni, będąc zainspirowany jego dokonaniami - żarłem prawie 4k kcal, wykonywałem trening Greyskull LP, gdzie przysiad robiłem w formie 2x5, 1x max i z tygodnia na tydzień szedłem jak burza, każdy trening to był progres. Potem jednak przyszła myśl o redukcji, poprawie barków, które odstawały i teraz ćwiczę planem Stefana. Ale to uświadomiło mi jedno, w sumie ten facet mi to uświadomił - ćwicz tak, że się o mało nie porzygasz, a potem bardzo dużo zjedz. Tak się robi siłę, masa to efekt uboczny, no a jeszcze większy efekt uboczny to bycie ulańcem.
LOGOS, pisałem tutaj długą wypowiedź, koniec końców ją skasowałem, bo nie chce mi się z tobą dyskutować. To nie tak, że darzę cię antypatią albo nie szanuję cię, ale po prostu wiem, że nadajemy na innych falach i w życiu się nie zrozumiemy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMyślę, że aby przedstawić ilości jakie dana osoba zjada, to po prostu mówić w kilogramach i dodać procentowo BTW z tej ilości (oczywiście z zaznaczeniem że białko liczymy tylko pochodzenia zwierzęcego) i każdy już będzie mógł stwierdzić czy jest małe czy ogromne ilości jedzenia.
OdpowiedzUsuńW kaloriach ciekawe jest to, że u nas przedstawia się je jako kcal (kilokaloria) a na zachodzie te same ilości określa się jako cal (calorie).
Interesujace...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo ja tylko jeszcze na koniec zwrócę uwagę, że nigdzie w swoich wypowiedziach nie odpisałaś na najważniejsze pytanie w tej dyskusji. Krążysz i krążysz o dużej ilości jedzenia żeby rosnąć i małej żeby schudnąć, a ani razu nawet nie przymierzyłeś się do tego, żeby wyjaśnić sposób w jaki wywiodłeś z tego, że liczenie kalorii ma jakikolwiek sens. Najbliżej byłeś chyba pisząc o tym, nie wiadomo czy naturalnym, kumplu, który je byle jak najwięcej i nic go więcej nie obchodzi.
OdpowiedzUsuńJeszcze mi przyszła do głowy taka uwaga, że trzymając się odwołania do zasad termodynamiki, zwolennicy liczenia kalorii zapominają o bardzo ważnym czynniku, czyli własnej, nadmiarowej tkance tłuszczowej ćwiczącego. Jeżeli ktoś posiada więcej niż 10% BF to może rozbudować masę mięśniową nawet jeśli suma energii dostarczonej do układu jest mniejsza niż suma energii zużytej na zewnątrz. Krótko mówiąc, jest możliwy wzrost masy mięśniowej na tzw. deficycie energetycznym i w żaden sposób nie przeczy to prawom termodynamiki. Po prostu zmiany odbywają się wewnątrz układu.
OdpowiedzUsuńPotocznie nazywa się to "Rekompozycją". Wielu wciąż uważa, że to tłuszcz bezpośrednio zmienia się w tkankę mięśniową ;)
UsuńWiem, że nie jest to blog medyczny ale zawsze służycie mi pomocą więc mam pytanie. Moja znajoma ma problem, chodzi z nim na rozne badania, prześwietlenia i nic a na każde kolejne musi znów czekać.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś roku schudła mimo że ma apetyt, wypada jej sporo włosów i bardzo często odczuwa ból za pępkiem. Mocny ścisk. Dodatkowo często się jej "odbija" i nie jest to czkawka. Czy ktoś spotkał się z czymś podobnym lub może coś doradzić?
To może świadczyć o tak dużej ilości potencjalnych schorzeń, że raczej niczego nowego się tutaj nie dowiesz. Jedynie warto pamiętać, że fakt, iż ból objawia się w danym miejscu niekoniecznie musi świadczyć, że to ono jest źródłem problemu.
OdpowiedzUsuńNa waszym miejscu poszukałbym prywatnie dobrego lekarza naturopatę, takiego który zgodzi się pokierować nią aż do znalezienia źródła problemu. Ważne moim zdaniem, żeby takie rzeczy robić prywatnie, u kogoś, kto rzeczywiście poświęci temu więcej czasu i podejdzie do sprawy całościowo.
Dzięki za odpowiedź. A czy jesteście w stanie polecić jakiegoś dobrego lekarza w Krakowie?
UsuńNiestety nie. Znam różnych dobrych specjalistów od niektórych dziedzin, ale niestety nikogo, kto umiałby podejść tak całościowo. Polecam poszukać lekarza naturopaty przez portal znany lekarz albo podobne.
UsuńBardzo możliwe, że chodzi o nadczynność tarczycy, ale to może być tylko część problemu. Tak jak napisał Marek - dobry lekarz naturopata, badania, wywiad społeczny itd. Na pewno nie wolno tego lekceważyć.
OdpowiedzUsuńPanowie, żelazo i anemia - lekarz zalecił... szpinak i brokuły ;-) Stąd moje pytanie, czy kuracja podrobami, witaminą C i unikaniem warzyw bogatych w kwas fitowy będzie wystarczająca? Oczywiście, rzecz tyczy się kobiety która była na diecie HC.
OdpowiedzUsuńCzemu unikanie kwasu foliowego? To właśnie niedobory witamin z grupy B są przyczyną niedoborów żelaza, a nie tylko sama niska podaż tego elementu.
UsuńChodzi mi o ten kwas, występuje w zbożach i chelatuje żelazo:
Usuńhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Kwas_fitowy
Czyli wystarczy mięso (witaminy B, żelazo)? I do tego witamina C, która podobno potrafi nawet o 50% zwiększyć przyswajanie żelaza?
Jeśli w grę nie wchodzi jakaś poważna ukryta choroba, to powinno wystarczyć. Natomiast suplementacja żelazem robi więcej szkód niż daje pożytku.
UsuńWitam, mam problem z lysieniem, szukam sobie dobrego suplementu, pamiętam że jest jakaś substancja która hamuje łysienie,ale szkodzi bardzo zdrowiu, płodności, wie ktoś jaka to nie chce kupić czegoś co mi krzywdę zróbi. Zastanawiam się teraz nad Follixon, skład wydaje się spoko.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, o jaki rodzaj łysienia chodzi. Po drugie, wszelkie takie preparaty to ściema i wyciąganie kasy. Po trzecie, podaż niektórych mikroelementów może trochę pomóc, ale cudów nie będzie. Wszystko zależy od rodzaju łysienia.
UsuńMoje postępuje bardzo wolno, byłem u trychologa, Pani stwierdziła że nie jest tak źle ale trzeba zadbać o włosy. Dostałem peeling i włoski szampon. Na skórze głowy tak gdzie najbardziej wypadają włosy było bardzo słabe ukrwienie, do tego bakterie i grzyby.
UsuńCo do suplementów jakie przyjmuje to witamina C, Adek Zieby, i płatki drożdżowe jem. Trycholog dała mi jeszcze wit. E i cynk które sprowadza z Niemiec, aegumentymujac że tam są lepsze suplementy dużo mi z w Polsce. Co myślisz o tym cynku i czy brać wit E skoro w Adek już ona jest
Jest faktem, że większość tego co sprzedaje się w polskich aptekach jako witaminy jest guzik warte. Jeśli chodzi o Ziębę, to na początku stosowałem jego ADEK, ale wychodzi drogo i wcale nie ma tam aż tak dużych dawek jakie mogą być potrzebne przy leczeniu niektórych rzeczy. Dlatego dodatkowa witamina E raczej nie zaszkodzi. Cynk można kupić tanio w dużej dawce na allegro jako siedmiowodny siarczan cynku CZDA, tylko ostrożnie, by nie przedawkować. Kosztuje grosze.
UsuńWięc co polecasz zamiast Adek Zieby? Za ten cynk i wit.E zapłaciłem po 40zl ale widzę że w Internecie można kupić za 5€. Cynk ma dawkę 15mg plus histydyna. Wit.E dawka 600.
UsuńW sklepie dla koni są wszystkie witaminy rozpuszczalne w tłuszczach w o wiele większych dawkach i taniej. Tu sobie możesz dla przykładu wyszukać https://podkowa.eu/pl/searchquery/witamina/1/phot/5?url=witamina tylko nie kupuj w proszku, tylko tabletkach.
Usuńhttps://podkowa.eu/pl/p/Witaminy-A-D-E-K-ADEK-tabletki-100szt.-Nowa-formula/1741
UsuńOpłaca się taka gotowa mieszanka, czy lepiej kompletować każdą witaminę oddzielnie?
Lepiej osobno dobrać poszczególne witaminy.
UsuńDlaczego lepiej osobno dobrać witaminy?
UsuńDostaje się więcej za niższą cenę. Witamina E jest osobno we wszystkim 8 frakcjach.
UsuńMożesz Stefanie powiedzieć jak najlepiej skonfigurować te witaminy jakie dawki proponujsz?
UsuńZobacz komentarz, który napisałem dzisiaj w dzienniku WP.
UsuńCo myślicie o metodach Jerzego Zieby czy da bezpieczne czy podchodzić do niech ostrożnie? Chce zastosować sól fizjologiczna i woda utleniania do nosa ba zatoki?
OdpowiedzUsuńCzy przyjmowanie wody utlenionej do ustnie jest bezpieczne wiele osób to chwali.
Woda utleniona fajna sprawa, jeśli chodzi o podrażnione dziąsła lub inne problemy z zębami. Warto do takiego irygatora dodać kilka kropel wody utlenionej, lub dobrym sposobem jest po prostu do szklanki wody wlać kilka kropel wody utlenionej i przepłukać jamę ustną.
UsuńWoda utleniona jest bardzo dobra do płukania i mycia zębów. Sam stosuję od paru lat, zamiast past. Natomiast do zażywania doustnego podchodziłbym raczej ostrożnie.
OdpowiedzUsuńPrzez kilkanaście lat miałem problemy z zatokami i oskrzelami i robiłem różne dziwne rzeczy. Także płukanie różnymi roztworami. W moim odczuciu nic to nie daje. Na takie stany zapalne potrzebne są duże dawki kwasu L-askorbinowego. Trzeba zacząć od 1 grama i powoli zwiększać ilość.
Zapraszam do lektury: https://diablizakatek.blogspot.com/2019/11/wedug-wilka.html
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł o japońskim nobliście, który tłumaczy dlaczego głodówki są korzystne i mogą wydłużyć życie:
OdpowiedzUsuńhttps://dobrewiadomosci.net.pl/35531-glodowka-przynosi-korzysci-zdrowotne-i-przedluza-zycie-badanie-komorek-nagrodzone-nagroda-nobla/?fbclid=IwAR2imglmNxleK8aTzqe7Nc7fiTY-3Ot-cmicJL2BsaplXJX9_53IfTKMVFM
To poniekąd potwierdza moją obserwację, że długowieczni często w swych wspomnieniach mówią o tym, że jedli niewiele, czyli siłą rzeczy skazywali się na okresowe głodówki.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCo o tym sądzisz Stefanie? Przeczytałem kilka artykułów tego gościa i brzmi to całkiem sensownie. Naczelna teza o "zapierdalaniu" zgadza się też z ogólnym doświadczeniem w wielu różnych dziedzinach, nie tylko kulturystyce. Jeśli chce się coś osiągnąć w jakiekolwiek dziedzinie, to o ile nie jest się urodzonym talentem, trzeba się na tym skupić wręcz absolutnie i władować w to tyle energii, ile możliwe. Facet pisze o tym w sposób bardzo dosadny, ale trudno się z nim nie zgodzić. Robiąc coś na pół gwizdka nie możemy się spodziewać dobrych wyników.
UsuńNiemniej ciekawi mnie Twoja opinia odnośnie tych punktów:
1. Używanie pasa w celu nauczenia napinania rdzenia. Wg opisu niby ma to sens, ale jednak to trochę wątpliwa metoda. W ten sposób mięśnie brzucha zawsze pracują w pasie i de facto nie uczymy się ich używać normalnie. Może do nauki techniki byłoby to ok, ale wydaje mi się, że lepiej nauczyć się porządnie spinać brzuch bez pasa.
2. Co sądzisz o tych wallsquatach?
3. Co myślisz o jego podejściu do treningu pleców? Do tego, że podciągać się trzeba często doszliśmy już dawno, ale tu jest coś więcej, a plecy tego faceta, nawet jeśli trochę zalane, to i tak świadczą pozytywnie o tym podejściu:)
No ja Intrudera bardzo lubię, facet tak jedzie po sterydowych leszczach, że aż miło. I naprawdę wierzę w jego naturalność, szczególnie - na podstawie wpisu Wodyna, którego Logos sam wrzucałeś jakiś czas temu - koks nie poprawia aż tak wyników siłowych, za to ma niebagatelny wpływ na sylwetkę - a no cóż, Intruder nie ma wybitnej sylwetki :-) Masa jest, ale definicji całkowity brak.
UsuńPozwolę odpowiedzieć ci Marku po mojemu, zanim Stefan napisze:
1. Używam pasa w ostatnich seriach przysiadu i faktycznie, po prostu czuję kiedy rozluźniam brzuch, bo przestaję napierać rdzeniem na pas. Pas to nie jest czarna magia, która nie wiadomo jak działa, dla mnie to narzędzie, które daje feedback czy jestem przy danym ciężarze porządnie spiąć brzuch. Co ciekawe, używanie pasa pozwoliło mi na rozbudowę mięśni brzucha, takie subiektywne wrażenie.
2. Stefan chyba sam kiedyś je zalecał? Ale tutaj raczej nikt nie ma problemu z poprawną techniką przysiadu, tj. siadaniem biodrami w tył.
3. A jakie ma podejście do pleców, bo nie pamiętam? Duże ciężary, jak kiedyś wysłałem mu wiosło do oceny to był bardzo zadowolony, a wykonywałem je dokładnie według wytycznych Stefana.
Z plecami pisze, że im więcej tym lepiej, bo przemęczyć się ich nie da, a to najlepszy sposób na ich rozwój.
UsuńJasne, że trzeba od siebie wymagać i ostro walczyć. Z tym trudno się nie zgodzić. Bez ciężkiego treningu nie ma postępów. Byle tylko wiedzieć kiedy sobie odpuścić na jakiś czas, bo inaczej można się zajechać.
Usuń1. Raczej w tej kwestii zdania nie zmienię. Nie sądzę, by należało się uczyć techniki i od początku ćwiczyć z pasem. To nie tylko kwestia siły mięśni brzucha, ale pewnych wyuczonych reakcji neuromuskularnych. Jeśli nie ćwiczymy tylko po to, by być silnymi na siłowni, ale też poza nią, gdy trzeba coś ciężkiego podnieść czy przenieść to nie można się zdać na pas, gdy go po prostu nie będzie pod ręką. Większość kontuzji powstaje nie przy dużych ciężarach, ale właśnie przez lekceważenie małych. Dlatego naprawdę w pierwszych latach lepiej ćwiczyć bez pasa. Co innego, gdy ciężary stają się naprawdę duże. Wtedy ma sens zakładać pas na ostatnie ciężkie serie. Raczej nikt w życiu nie podnosi 200kg. Wtedy można nauczyć się odpowiednio korzystać z pasa.
2. To jest bardzo dobra rzecz, byle potem jeszcze nie zapomnieć o pogłębieniu przysiadu, jak już się nauczy siadać w tył :)
3. Fakt, że plecy wymagają więcej pracy niż przód, choć znałem i takich co samym podciąganiem trzy razy tygodniu mocno rozwinęli plecy. Na pewno trudno je zajechać, ale ostatnie każdy mięsień da się zajechać. Zresztą... pierwszy zawsze siada CUN a nie dany mięsień. Im większa złożoność ćwiczenia, większe ciężary, to szybciej zajeżdża się układ nerwowy. Kiedyś robiono takie badania, że mięśnie bardzo zmęczonych ludzi pobudzano prądem. Mięśnie dalej mogły pracować, ale impulsy nerwowe były już za słabe.
Tak tylko nadmienię, Intruder XXL idzie w trójbój i chce ważyć 180kg i wtedy wejść na "bombę" aby się dobić jeszcze i zwiększyć wyniki. Blog Stefana jest o kulturystyce naturalnej, a nie o byciu największym dzikiem na siłowni:) więc wszystkich uwag nie możemy brać pod uwagę. Chociażby nie da się ćwiczyć tak jak on, dbając o dietę aby być w miarę wyciętym. Ja nie jestem w stanie na ten przykład spać 6-7h na dobę (6 to już dużo u mnie w tygodniu), ze względu na prace i obowiązki w domu, a co mówić o spaniu po 10-12h jak by trzeba było przy tak ciężkim i objętościowo dużym treningu. Wszystko trzeba dopasować pod siebie. Wymagać, rozwijać się i ciężko pracować, ale nie zajechać się.
UsuńOj co do tego "naturala" to powiem tylko tyle, że dziś każdy dzieciuch potrzebuje idola, stąd właśnie pojawiają się wszelkiej maści Intrudery i Patryki 2703. Każdy natural. I żerują na naiwniakach. Jeden zarabia na nich kasę, a drugi czyli Intruder na ten moment buduje swój "mit" , potem pojedzie na zawody, zrobi jakiś tam wynik, może nawet wygra i będą prowadzenia online, szkolenia z zakresu treningu itp. Oczywiście nie wystartuje w IPF, żeby był chociaż cień szansy na naturalność, tylko wyjdzie w zawodach nietestowanych i będzie że wygrał z koksujacymi zawodnikami. Idę o zakład że tak będzie. Ale jak mówię każdy potrzebuje swoich idoli i będzie ich bronił za wszelką cenę, tacy już jesteśmy.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie ma sensu nikogo oskarżać jeśli nie ma się żadnych konkretów anonimowy. Wprawdzie faktem jest, że ta historia treningowa, którą wcześniej opisał Kamil, trochę pasuje do stereotypowego koksa. Nie szło mu przez ileś lat, a potem nagle, niemal z dnia na dzień, zmienił podejście i dołożył 200kg na sztandze w głównych bojach? Do tego ta narracja o "zapieprzaniu" i robieniu absolutnie każdego treningu aż do kompletnego wyczerpania. Jasne, że trzeba od siebie dużo wymagać, ale prawdą jest też, że w ten sposób ćwiczy się na koksie. Nie oskarżam o nic tej konkretnej osoby, ale osobiście wolę do takich historii podchodzić z dystansem. Któryś polski, nie pamiętam już, czy trojboista czy strongman, powiedział kiedyś, że wszyscy twierdzą, że są czyści, a dupa skłuta jak sito :)
UsuńDenerwuje też arogancja i twierdzenie, że tylko wyniki świadczą o wiedzy danej osoby. Pisząc takie bzdury gość zapomina, że istnieją też inne powody wykonywania ćwiczeń siłowych niż tylko śrubowanie maksów.
W połączeniu z kompletnym olewaniem odżywiania i najwyraźniej zdrowia jako takiego, naprawdę ciężko uznać takiego faceta, jako swojego idola. Co komu daje dzwìganie ogromnych ciężarów, jeśli nie łączy się to z ogólnym zdrowiem i sprawnością? Ktoś słusznie zauważy, że to nie moja sprawa do czego dążą inni, ale jeśli już dyskutujemy o takich fenomenach, to warto zwrócić uwagę, że w ostatecznym rozrachunku, facet raczej robi sobie krzywdę niż dba o zdrowie.
Mi się to porostu wszystko kupy nie trzyma. To wygląda tak jakby miał progres tylko dlatego że się bardzo postara. No nie wydaje mnie się. Cudowna metodyka westside barbell, ok jest sprawdzona i na 100 % użyta we właściwy sposób działa, ale jak dla mnie to już bez przesady. Jestem uczulony na tego typu gadki że zapierdalaj i będzie szło, bo to nie jest takie proste że mocniej zepniesz pośladki i cyk masz progres 20 kg w 2 miesiące, a ten gość tak ma.I miał tak kilka razy. Także jak dla mnie to bujda na resorach. Ludzie tworzą "idealne życie" w sieci, na instagramie, więc różnie to może być. Co do tego jakie kto ma cele i do czego dąży, to każdy ma swój rozum i robi to co chce i co jest dla niego najlepsze. Ten blog i porady treningowe ma służyć maksymalnemu zdrowiu. I super, stąd zawsze idealna technika,nie robienie 1 RM, MC bez przechwytu itp. Ja się z tym nie zgadzam, ale nie dlatego że to jest złe, tylko że to ogranicza progres. Ktoś, np ja jest w stanie podjąć ryzyko, a ktoś woli trenować super bezpiecznie, każdy ma wybór.
UsuńAle z czym wy macie problem? Ilu z was AŻ TAK zapierdala? Serio, czasem - jak się najem, wyśpię i mam dobry dzień - to zrobię sobie taki ostry trening, że potem mam ochotę się porzygać. Ale nie jestem w stanie tak mentalnie się spiąć, żeby każdy dzień treningowy był taki. Jak patrzę na ludzi na siłowniach to może jest kilku, którzy faktycznie dają z siebie prawie wszystko - i zwykle po tych ludziach widać efekty. Nie spotkałem jeszcze na swej drodze nikogo, kto ćwiczył do oporu, jadł ile trzeba i nie miał rezultatów. Ludzie kombinują z niedoborami mikro i witamin, z nie taką genetyką, z brakiem predyspozycji, z suplementacją gównem - a w praktyce okazuje się, że leżą fundamenty - trening i dieta.
UsuńJak ktoś woli trenować super bezpiecznie to niech nie nazywa tego treningiem, bo to bliżej profilaktyki i rehabilitacji niż treningu. Co innego idealna technika w cuban pressie, a co innego w MC czy siadzie.
Z resztą - znacie kogoś, kto dźwiga spore ciężary, wygląda jak goryl i powie "przede wszystkim idealna technika"? ;-)
Kamil przyznałbym Ci rację, gdyby nie końcówka Twojej wypowiedzi. To częściowo właśnie dobra technika pozwala dojść do dużych ciężarów. Zresztą, jak ktoś już opanuje technikę to po wielu latach wie na pewne odstępstwa, ale wtedy gdy już zna swój organizm i wie na co może sobie pozwolić.
UsuńNie wspominając o tym, że praktycznie wszyscy bardziej uznani trenerzy zawsze podkreślają pierwszeństwo techniki. Pierwsi z brzegu Wodyn czy Puma, nie wspominając już o takim Girondzie! Nawet ten Twój znajomy co zdanie podkreśla znaczenie prawidłowej techniki. Z własnego doświadczenia wiem, że w momencie, kiedy choć odrobinę odpuszczam technikę dla ciężarów, postępy są krótkotrwałe i bardzo szybko zaczynają się problemy i kontuzje.
Usuńa ja wrzucę 2 inne tematy, wiecie o tym, że nie płuka się ust pod myciu zębów? Aby fluor lepiej podziałał:)
OdpowiedzUsuńhttp://matkadentystka.pl/2017/09/7-bledow-zwiazanych-myciem-zebow-skoncz-nimi/
Kawa, odwieczny temat. Za poleceniem Redy kupiłem sobie kawę FORT i połowę wywaliłem bo miała posmak pleśni, zepsucia itd. Nie wiem, czy źle trafiłem czy ona tak ma... Ale więcej nie kupię. Za to w Biedrze kupiłem w promo za 20zł 0,5 kg kawy Dallymayr i powiem Wam, że jest świetna do kawiarki bo grubo zmielona i przy tym smaczna i dość mocna.
A ja przetestowałem kawę, o której pisał Stefan - GIMOKA. I faktycznie jest dobra :), a i cena niezła (około 25zł).
UsuńGeneralnie to prawda, fluor przez pewien czas tak jakby pozostaje w jamie ustnej chroniąc przed próchnicą. Z resztą, polecam obejrzeć:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=qJzGIJ022jM
Niestety, ale w starciu z nauką i badaniami wiele naturmedycznych rozwiązań i teorii rozbija się o w drobny mak.
Ja tam uważam fluor za szkodliwy. Dodatkowo masz w pastach SLS, nie wiem czy dobrze on działa na śluzówki, wolę nie testować na sobie.
Usuńhttps://biotechnologia.pl/kosmetologia/sls-sles-i-inne-substancje-pieniace-w-kosmetykach,15403
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAkurat szkodliwość fluoru już wiele razy została potwierdzona. Osobiście od kilku lat szczotkuje zęby tylko mokrą szczoteczką i potem płuczę wodą z dodatkiem wody utlenionej. Zęby dzięki temu ma w lepszym stanie niż gdy myłem taką czy inną pastą.
UsuńTak, szkodliwość fluoru została potwierdzona, tak samo, jak szkodliwość soli, wody czy każdej innej substancji - w nadmiarze. Badania są jednoznaczne, określają dawkę toksyczną - i w praktyce nikt z nas koło niej nawet nie stał. Badania także jednoznacznie wskazują, że żadna inna substancja nie jest tak skuteczna w zwalczaniu i profilaktyce próchnicy jak fluor.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńLukass, którą konkretnie kawę polecasz? Mnie mielona interesuje:
Usuńhttps://allegro.pl/kategoria/kawa-kawa-mielona-74033?string=gimoka&bmatch=baseline-dict42-sup-1-5-1024
Usik, ja piłem ziarniste ze sklepu https://marven.pl/Kawy/Producent/Gimoka.
UsuńPiłem Gran Gala (czarne opakowanie) i Gran Bar (czerwone opakowanie). Jak dla mnie Gala trochę lepsza, ale obydwie są ok. Będę testował dalej :)
Widzę, że są też odpowiedniki mielonej na allegro.
Na sklepie marven są też opisane pod kątem zawartości robusty. (Gala 60%, Bar 80%)
Na allegro wychodzi taniej. Kupowałem tylko w ziarnach i mogę stwierdzić, że różnie to wychodzi. Czasem trafi się na paczkę, gdzie kawa jest fenomenalna, a czasem taka sobie. Niby ta sama kawa, ten sam rodzaj, a co paczka to inaczej. Natomiast mielonych Gimoka jeszcze nie kupowałem.
UsuńJeśli chodzi o fluor, polecacie jakąś pastę bez fluoru?
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńBez fluoru są pasty Ziaja, a przynajmniej były. Nie wiem jak teraz.
UsuńJa używam ecodenta do kupienia u brat_pl na allegro. Fajna jest.
UsuńNie wszystkie pasty Ziaja są bez fluoru. Z tego, co kojarzę, to chyba tylko te dla dzieci. Jakiś czas z nich korzystałem i są całkiem smaczne :)
UsuńPróbowałem przez jakiś czas stosować wodę utlenioną, ale było to już za dużo dla mojej partnerki :) Teraz poszliśmy na kompromis i kupujemy zwykłe pasty bez fluoru. Z reguły w każdym sklepie jest co najmniej jedna taka. Ostatnio trafiliśmy pastę z dodatkiem węgla. Bardzo przyjemna w użyciu.
O, dzięki Panowie. U mnie na przykład fluor powodował białe plamki na zębach.
UsuńZ tym węglem też używałem, ale gdzieś trafiłem na niepochlebne opinie a propos wpływu tego węgla na zdrowie i same uzębienie. Nie pamiętam o co chodziło, ale tak po koleżeńsku informuję.
UsuńW nawiązaniu do artykułów na temat kryzysu męskości:
OdpowiedzUsuńhttps://dziennikbaltycki.pl/ewa-kempistyjeznach-autorka-testosteron-klucz-do-meskosci-jesli-kiedykolwiek-dojdzie-do-katastrofy-pierwsi-zgina-mezczyzni/ar/13727072
Ciekawy artykuł. Moja żona wyczytała, że:
Usuń- faceci powinni jeść czerwone mięso ale baraninę lub dziczyznę, bo krowy i świnki są karmione paszami z estrogenami (fitoestrogenami), a z białego tylko indyk. Chyba że macie dostęp do krów pasących się na trawie.
- woda którą pijemy zawiera estrogeny, robiono badanie ryb (leszczy) żyjących przy spływie wody z oczyszczalni ścieków i były tam same samice
- warzywa krzyżowe blokują przemianę testo w estrogen
- nabiał również wpływa na zwiększenie estrogenów
- o wodzie z plastiku i ksenoestrogenach już nie mówię.
Pytanie czy jest coś, co blokuje wchłanianie estro?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOstatnio słuchałem też wywiadu z tą Panią Doktor. Dość ciekawie mówiła, o tym co wpływa na spadek testosteronu.
UsuńWłaśnie to co napisał Usik i o czym pisał Stefan, ale też inne kwestie, np. jaki wysiłek podnosi testosteron wolny a jaki wysiłek obniża. Ponoć umiarkowany wysiłek aerobowy podnosi testosteron wolny. Kwestie diety, itd. Dokładniej opisała to w książce:
"Testosteron Klucz do męskości". Ewa Kempisty-Jeznach
umiarkowany wysiłek areobowy czyli spacery:)
UsuńIndolo 3-karbinol zawarty w warzywach krzyżowych działa ogólnie jako inhibitor estrogenów.
UsuńSzkoda, że artykuł Pani Doktor jest tak asekurancki. Jedz mięso, ale tylko 3 razy w tygodniu, bo więcej to już niepoprawnie politycznie. Chodź na spacerki, ale przypadkiem niczego ciężkiego nie dźwigaj, bo ci testosteron spadnie, każdy kto podnosi więcej jak 20kg to już na pewno musi się szprycować! Tymczasem prawda jest taka, że spacerek jeszcze nikomu specjalnie testosteronu nie podniósł, choć ma pewne zalety zdrowotne. Natomiast ciężki trening siłowy faktycznie zmienia profil hormonalny na plus.
Czyli warzywa krzyżowe, są dobre czy nie
UsuńSą dobre. Warto jeść w większych ilościach, chyba, że ktoś ma na której z nich uczulenie.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie świetne. :) Jakoś na razie długo mi się ładuje na stronę. Jak się uda wrzucić na bloga to podam linka.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńJuż gotowe. Powinno działać https://diablizakatek.blogspot.com/2019/11/wedug-wilka-audio.html
OdpowiedzUsuńCześć wszystkim. Czy ktoś z czytelników bloga ma obycie z budowaniem wytrzymalosci pod sporty jak koszykówka lub lekko atletyka w wydaniu jak bieganie na 400 metrów? Ewentualnie czy znacie jakas literature o tej tematyce. Jeżeli chodzi o siłownie, to zakłada, że największe przelozenie na sile pod sporty bedą miały i tak ćwiczenia złote. Problem mam wydolnoscią, po prostu mnie odcina i musze coś z tym zrobić. Dlatego rozpoczynam poszukiwania na wlasną rękę, niemniej może jakieś poszlaki tutaj uda się znaleźć :)?
OdpowiedzUsuńĆwiczenia złote zawsze warto robić. To fundament siły. Natomiast pod wytrzymałość siłową najważniejsze są interwały odpowiednio dobrane do danej dyscypliny. Wreszcie zwinność, czyli biegi ze zmianą kierunku, biegi wahadłowe itp. To się odpowiednio składa w mikro i mezocykle. Możesz np. zajrzeć do książek Bompy. Ogólnie literatury jest sporo, ale musiałbym poszukać. Na początek na pewno Bompa wystarczy o ile oleje się to co napisał o żywieniu w sporcie.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitam, jakie źródła węglowodanów polecacie?
OdpowiedzUsuńPolecam FAQ dieta
UsuńCzy liczymy węglowodany z dalej warzyw jak brokuł, kalafior
OdpowiedzUsuń<--FAQ - nie, nie liczymy
UsuńStefanie potrzebuje porady moja koleżanka ma taki wyglądająca insulinę
OdpowiedzUsuńNa czczo 25.04 norma 2.6-24.9
Po próbie krzywej cukrowej po godzinie 154.20 po 116.50 przy takie samej normie czyli maksimum 24.9.
Więc bardzo źle to wygląda, na jeszcze zespół policystycznych jajników, do tej pory jadła bardzo źle, cukier batoniki i tak dalej od jakiegoś miesiąc pomagam jej trochę i przeszła na LC , była u lekarza polecił jej przejście na ketoze, czy myślisz że to dobry pomysł czy lepiej ograniczyć weglowodany do 80g gram na dzień. Przez ostatnie 3 miesiące udało się jej schudnąć 7 kg z 75 na 67.
Mam jeszcze jedno pytanie, co do śniadań pracuje na budowie, wstaje o 5:45 i jem śniadanie, potem mam przerwę o 9 i znów jem, ostatni posiłek tak o 20, więc przerwa to około 10 godzin w posiłkach. Od zawsze jadłem śniadania, ale teraz myślę czy nie przestać jeść posiłek o 6 rano i dopiero o 9 jeść śniadanie.
Ketoza nie każdemu jest potrzebna do szczęścia. Inna rzecz, że być może lekarz zalecił ketozę nie tylko ze względu na cukier ale też z powodu tych jajników. To trzeba na spokojnie z nim ustalić i dopytać. Na pewno skrajna ketoza z niską ilością białka na dłuższą metę nie jest dobra, poza niektórymi chorobami. Tak samo zbyt niskie ww u kobiety. Jednak, jak napisałem - pytanie dlaczego dokładnie zalecił ketozę.
UsuńJeśli tak się przyzwyczaiłeś i się dobrze czujesz to nie ma sensu rezygnować ze śniadań, choć w drodze eksperymentu możesz spróbować i wtedy zjeść więcej w kolejnych posiłkach.
Myślę że warto spróbować z tym śniadaniem później, bo puki co przerwy mam tylko 9 h bez jedzenia, w artykułach o diecie zalecales 11-13
UsuńŻeby odpalić procesy Autofagii to i 13h trochę za mało, a jak nie na tym Ci zależy, to się nie przejmuj i jedz tak jak Ci wygodniej
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNo z czego rozmawiałem z dziewczyną to ta lekarka mądrze w miarę mówiła, nawet mówiła że najważniejsza jest dieta, węgla niskie 30-40 gram a leki tylko na początku.
UsuńRobił może ktoś, kto regularnie stosuje witaminy dla koni badanie 25(OH)D3 ?
OdpowiedzUsuńJak ktoś szuka dobrego prezentu to polecam książkę takiego Pana:
OdpowiedzUsuńStuart McGill - Postaw na plecy, to jest kompendium co i jak robić jeśli komuś dolega dolny lub inny odcinek kręgosłupa, bardzo praktyczna rzecz i przede wszystkim - fachowa. Dobre wydane 60 zł.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzy prawdą jest, że mało klarowne (akurat mam z mlekovity) jest niezdrowe, rakotworczy? Że to jakiś tłuszcz utwardzony?
OdpowiedzUsuńJeśli mamy do czynienia z prawdziwym masłem klarowanym, a nie jakąś podróbką, to nie jest prawda.
OdpowiedzUsuńJest takie prawdziwe do kupienia w sklepie? Polecicie coś?
OdpowiedzUsuńMyślę, że takie, jakie kupujesz jest ok. Zgodnie z prawem nie wolno określać masłem niczego, co nim de facto nie jest, więc byłoby to duże ryzyko ze strony producentów, gdyby dawali jakieś miksy zamiast masła. Również cena masła klarowanego w sklepie wskazuje, że raczej jest to porządny produkt. Warto też zawsze patrzeć na skład, a jeżeli to jeszcze kogoś nie przekonuje, to pozostaje klarować samemu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że takie, jakie kupujesz jest ok. Zgodnie z prawem nie wolno określać masłem niczego, co nim de facto nie jest, więc byłoby to duże ryzyko ze strony producentów, gdyby dawali jakieś miksy zamiast masła. Również cena masła klarowanego w sklepie wskazuje, że raczej jest to porządny produkt. Warto też zawsze patrzeć na skład, a jeżeli to jeszcze kogoś nie przekonuje, to pozostaje klarować samemu.
OdpowiedzUsuńCo myślicie o stosowaniu l-karnityny?
OdpowiedzUsuńMyślę, że na tak skonstruowane pytanie wcale nie powinienem odpowiadać. Stosowanie na co konkretnie? Na polipy w nosie, na łysienie czy może, bo kolega też stosuje?
UsuńCzy stosowaliscie kiedyś metodę z podziałem na górę i dół? Przy czym na zasadach - najpierw skupiamy się na górze (przez 2-3 miesiące), a potem na nogach. Oczywiście robiąc podstawowe ćwiczenia na całe cialo niezaelzenie od podziału. Ale skupiając większą ilość ćwiczeń na przypadającą odpowie dii górę lub dół?
OdpowiedzUsuńJak dla mnie przekombinowane. Już lepiej na pewnym etapie stosować specjalizacje.
UsuńRozumiem, a czy przewinął się na forum plan ogólny ze specjalizacają odpowiednio na górę i na dół ciała?
UsuńKolego, nie wiem czy rozumiesz czym są specjalizacje. To plany, gdzie czasowo (na przykład przez kilka tygodni, rzadko dłużej) celowo doprowadza się do bardzo dużego obciążenia danej grupy mięśni. Raczej nie operuje się przy tym mglistymi pojęciami góra/dół, ale raczej konkretnymi grupami, tj. np. barki, klatka, plecy, a jeśli chodzi o ramiona i nogi, z reguły nie robi się naraz specjalizacji na mięśnie, które są wobec siebie antagonistyczne (np. biceps/triceps). Co więcej, wprowadza się je wtedy, kiedy jest na to wyraźna potrzeba, np. jakaś grupa odstaje albo jest wyraźnie słabsza.
UsuńDruga sprawa, że każda dobrze rozpisana specjalizacja to sprawa bardzo indywidualna, zależna od potrzeb, historii treningowej, więc raczej kopiowanie cudzych planów mija się z celem.
Dlatego nie oczekuj, że ktoś poda Ci tutaj dwie przykładowe specjalizacje, jedną na górę ciała i możesz robić je na przemian. W najlepszym wypadku niewiele osiągniesz takim podejściem. W gorszym możesz nie osiągnąć nic, albo nabawić się kontuzji i dysbalansów mięśniowych. Te ostatnie są przy tym właściwie pewne, bo podstawą treningu siłowego u zdrowej osoby zawsze powinny być nogi i rdzeń. Dlatego na pierwszym miejscu wśród złotych ćwiczeń jest przysiad, a na drugim martwy ciąg.
Jeśli mimo to upierasz się przy takim podejściu, napisz więcej o sobie, swoich treningach i oczekiwaniach. Wtedy możesz uzyskać konkretniejszą poradę. Pytanie przede wszystkim, dlaczego tak bardzo zależy Ci na takim, a nie innym podziale? Czy to coś więcej niż kwestia chwilowej fascynacji?
Panowie z Warszawy, polecicie jakiegoś fizjo do punktów spustowych?
OdpowiedzUsuńhttps://www.znanylekarz.pl/krzysztof-krzystyniak/fizjoterapeuta/warszawa
UsuńWitam, podacie procentowe podawanie witamin, na przykład biorę 50000 UI wit A to ile do tego trzeba wit.D, tak samo z witamino E. Czy biorąc witaminę B muszę coś do niej przyjąć aby się wchloneła. Tak ogólnie Stefanie fajnie by było abyś zagłębił się w ten temat w artykule, co z czym się je w temacie witamin.
OdpowiedzUsuńAktualnie przyjmuje jedną tab. A.D.E.K
Zieby
Wit C z 4g.
Dodatkowo witaminę E
Płatki drożdżowe
I Sól Epsom bo chlorku nie bardzo problem z tarczycą.
Jeszcze moja trycholog poleciła mi cynk.
Chce dokończyć Adek i zaczac brać te witaminy z podkowy, co warto kupić z tego sklepu? Tabletki czy proszek.
Czy dobrze to rozumiem kupuje na przykład:
Beta karoten 10% (Witamina A) - naturalny
W 1 gramie naszego beta karotenu 10% jest – 166.666 IU (jm) witaminy A
np. 25.000 IU witaminy A = 150 mg – 0,15g
To czyli muszę przyjąć 0,30 grama żeby dostarczyć 50000 UI.
Kolejna sprawa to co powiesz na te wyniki
TSH 3.640 norma 0,460 - 3,250 uIU/ml
FT3 4,31 2,66 - 4,33 pg/ml
FT4 1,50 1,04 - 1,65 ng/dl
FSH 1,32 1,50 - 12,40 mIU/ml
LH 3,81 1,70 - 8,60 mIU/ml
Estriadol 29.03 11,30-43,20 pg/ml
Prolaktyna 13,91 4,04 - 15,20 ng/ml
Insulina na czczo 25,3 2,6-24,9 mU/I
Sód 139 135 -146 mmol/l
Potas 4,99 3,70-5,20 mmol/l
Wapń całkowity 10,09 8,50-10,50 mg/dl
Fosfor nieorg. 3,59 2,70-5,40 mg/dl
Magnez 2,33 1,60-2,60 mg/dl
Żelazo 135,9 65 - 175 ug/dl
Glukoza 105 70-99 mg/dl
Cholesterol całk. 123 120-200 mg/dl
Chol. HDL 22 <35 ryzyko chorób serca
Chol. nie HDL 101 <100 dla osób z bardzo dużo ryzykiem
Chol. LDL 75 0-135
Trojglicerydy 128 40-160
Erytrocyty i monocyty lekko powyżej
Testosteron 16,69 9,9-29,9 nmol/l
Test. Wolny 15,98 9,1-32,2 pg/ml
Andostendrion 2,5 0,7-3,6 ng/ml
SHGB 23,99 11,4-52,3 nmol/l
Jakieś wskazówki, na 24 mam wizytę u Endokrynologa z tarczycą, ograniczylem węgla i je je jak wcześniej o 12 w południe. Staram się spać 8h , praca na budowie, obecnie nie mam za bardzo jak trenować, tylko pompki, przysiady.
Dodam jeszcze że zrobiłem się podatny na przeziębienie i zapalenie oskrzeli.
UsuńZadając takie pytania, wychodzisz z założenia - zupełnie błędnego - że każdy człowiek jest dokładnie taki sam. Żyje w tych samych warunkach, ma te same predyspozycje genetyczne, tę samą pracę, taką samą gospodarkę hormonalną i tak samo aktywne poszczególne szlaki metaboliczne. Nie dość tego, że zawsze jest ta sama pora roku, je dokładnie to samo, z tych samych źródeł itd itp wymieniać można długo. Gdyby tak było to wszyscy wyglądaliby tak samo i chorowali dokładnie na to samo. Zrozum, że tak nie jest. Nikt nie poda Ci dokładnie ile czego trzeba brać - chyba, że jest internetowych "ekspertem" albo niedouczonym mądralą. Sam musisz stopniowo regulować podaż poszczególnych mikroskładników i proporcje pomiędzy nimi.
OdpowiedzUsuńW sklepie dla koni nie kupuj witamin w proszkach. To są często dodatki paszowe i nawet smakowo trudno je przyjmować. Masz tabletki i tam na opakowaniach masz podane ile czego jest. Nie trzeba tworzyć i wyliczać. Nie jest też tak, że beta-karoten to ileś tam procent retinolu. One po prostu działają nieco inaczej. Niektórym lepiej służy jedna forma, a innym druga.
Masz mocno namieszane w hormonach. Mając problemy z tarczycą nie możesz się bawić na ślepo zmieniając żywienie czy inne składniki środowiska. Cholesterol masz tak niski, że dziwne, że jeszcze chodzisz. To jest jakiś poważny zespół chorobowy i nie mogę się bawić w doradzanie na podstawie kryształowej kuli. Być może restrykcja węglowodanów na tym etapie Ci pomoże, a może mocno zaszkodzić. Być może badanie aktywności hormonu FGF21 mogłoby podpowiedzieć cokolwiek w ustaleniu czy można bezpiecznie obcinać węglowodany.
Już sam nie mam pojęcia co robić, dieta tłuszczową- białkowa a cholesterol bardzo niski, insuliodpornosc, gubię się już w tym szczerze mówiąc.
OdpowiedzUsuńCzy przy wadze 110 kg 100g wegli będzie bezpieczne?
UsuńJakich lekarzy zalecalbys odwiedzić, zaczynam od Endokrynologa.
UsuńSkupiasz się głównie na diecie i to na pewno jest ważne. Jednak problem może stanowić także styl życia. Na to również musisz zwrócić uwagę. Ilość ruchu, odpowiedni sen, stresujące środowisko itp. To wszystko tworzy całość.
OdpowiedzUsuńNie odpowiem Ci dokładnie co i ile jeść. To w dużej mierze zależy również od tego jak żyjesz, czy i ile trenujesz. Niski cholesterol może świadczyć o silnych procesach zapalnych w organizmie. Nie wiem też ile z tych 110kg to tłuszcz. Pomierz sobie fałdy tłuszczowe. Wtedy można coś ustalać. Być może te 100 gram wystarczy a może być za mało. Dużo zależy od sprawności szlaku metabolicznego beta-oksydazy. Jeśli jest słaby, to może być mało.
Skoro idziesz do endokrynologa to najpierw zobaczysz co powie. Nie ma sensu od razu wybierać się do pięciu różnych lekarzy.
Od około 1,5 miesiąc zacząłem wracać do dobrego stylu życia, wcześniej była masakra, zacząłem palić około roku popalałem z przerwami, od około ponad tygodnia skończyłem z tym. Piłem sporo alkoholu weekndami teraz staram się ograniczyć żeby dawka nie przekroczyła 300ml, raz ma tydzień, wiadomo czasem pewnie trafi się więcej. Sen to był masakra trzy dni w tygodniu spanie po 4 godziny, kładąc się o 4 rano, reszta tygodnia już w normie 7-8h teraz staram się zawsze wysypiac dobrze. Dieta do niedawna niby białko-tłuszcz ale bardzo częste odstępstwa,mało warzyw, teraz to wszystko poprawiam.
UsuńCzytam twoje blogi od dawna, dajesz bardzo dobre rady, nie oczekuje od Ciebie gotowego rozwiązania wiem że to nie możliwe. Co do treningów od trzech miesięcy się urwał, wyjazd za granicę, teraz tylko pompki, przysiady po nowym roku mam zamiar wrócić do treningów. Czy mógłbyś mi założyć dziennik chwilowo może nie trrningowy, tam opisał bym wszystko dokładnie że mną związane.
OdpowiedzUsuńTo podaj jakiegoś nicka, pod którym będziesz występował :)
OdpowiedzUsuńMoże być Dan25.
UsuńKiedy publikujesz komentarz możesz wybrać w polu "odpowiedź jako" opcję nazwa/adres URL i tam podać swojego Nicka (adres URL nie jest konieczny). Alternatywnie można wykorzystać konto Google. Ma tą przewagę, że nie trzeba udowadniać, że się nie jest robotem :)
UsuńForumowicze, poszukuję godnej polecenia książki, która wprowadziłaby w temat alergii skórnych (przede wszystkim chodzi mi o twarz). Czy mielibyście coś takiego do polecenia?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńStefanie, co sądzisz o wykonywaniu facepulli ale w sposób izometryczny, przykładowo 30 sekund na ściągniętych łopatkach, albo nawet max. ile damy radę, aby wzmocnić mięśnie w okolicy łopatek? Czy w taki sposób można poprawić wyciągnięte barki i "rozjechane" łopatki?
OdpowiedzUsuńTo zależy co jest przyczyną tego rozjechania. Ogólnie może być, ale jak to z izometrią nie za długo. Po 2-3 tygodniach traci sens bo zatrzymują się postępy. Potem lepiej robić jakieś normalne ćwiczenia.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie wiem co było w filmie, ale jakoś szybko został usunięty.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNa razie działa. Zrzuciłem na dysk, to sobie obejrzę na spokojnie.
OdpowiedzUsuńArtystyczny performance około 13 minuty tego filmu dobrze obrazuje co się dzieje z mózgiem na diecie wegańskiej :)
OdpowiedzUsuńAle jak inaczej ma to wyglądać, skoro w ponad połowie przypadków, kiedy zdarzało mi się dyskutować z wegetarianami i weganami, kiedy dochodziło do kwestii witaminy B12, padało pytanie: a co to takiego? Zdarzyło mi się nawet poznać wegankę, która odżywiała się wyłącznie ziemniakami, kapustą, czosnkiem i chlebem. Kwintesencja zdrowia jak sobie możecie wyobrazić :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzyspiesza, pod ograniczenie emisji można podpiąć wszystko.
Usuńhttp://www.portalspozywczy.pl/mieso/wiadomosci/holandia-protest-rolnikow-przeciwko-ograniczeniach-w-hodowli-zwierzat,176233.html
"Według portalu Dutchnews rolnicy podjęli protest w reakcji na sugestię partii koalicyjnej Demokraci 66 (D66), by o połowę zmniejszyć wielkość hodowli zwierząt w Holandii, aby sprostać zobowiązaniom do zmniejszenia emisji związków azotu do środowiska."
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńSpokojnie, jak już nic innego nie pozostanie, pozostali przy życiu mięsożercy zjedzą roślinożerców, jak za starych dobrych czasów :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWiesz, ja się śmieję, ale to nie znaczy, że nie dostrzegam problemu. Rzecz w tym, że fakt, iż obecnie tzw. ekologizm święci triumfy i jest na fali, niekoniecznie oznacza, że uda im się doprowadzić do całkowitego przestawienia światowej gospodarki, zwłaszcza w tak krótkim czasie, między innymi dlatego, że w gruncie rzeczy nie są w stanie wprowadzać takich zmian na szerszą skalę. Pojedyncze państwa mogą sobie wprowadzać jakieś tam uchwały. Holandia ogranicza pogłowie bydła? A ileż tego bydła tam mają w Holandii? Zmartwię się dopiero, kiedy usłyszę o wprowadzeniu wysokich ceł importowych na mięso z Ameryki Południowej albo o wprowadzaniu takich ograniczeń na naszym podwórku. Mały pies często głośno szczeka, a najgorsze co mogłoby spotkać ekologów to wygrana i całkowite zredukowanie produkcji mięsa, bo na co by wtedy ujadali?
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMoże być w przyszłości również problem z jedzeniem roślin: https://wolnemedia.net/rosliny-krzycza-w-stanie-zagrozenia/
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDobry dzień w nowym roku :) Czy ktos z czytelnikow bloga mial okazje zetknać się z książkami Poliquin-a, traktującymi o treningu ramion? Może ktos mial okazje je przeczytać i chcialby podzielić się wrażeniami? Chodzi mi o pozycje: Bigger, Stronger Arms - the Poliquin Way lub Winning the Arms Race: The Ultimate Training Program for Arm Size and Strength. Dostepne tylko na amazonie, ale cena niestety sprawia, że nie są one w moim zasięgu. Idąc z duchem sezonowych postanowień, trzeba poprawić karabiny :) Jestem ciekaw Stefan na chwilę obecną zapatrujesz się na trening ramion. Ja niestety zderzylem się ze smutną prawdą, że praktykujać dipsy/pociąganie już niewiele jestem w stanie ruszyć ramiona do przodu.
OdpowiedzUsuńA jak dokładnie robisz dipsy i podciągania?
UsuńZ mojej perspektywy, duża ilość serii i powtórzeń i żadne inne ćwiczenia nie są potrzebne. Jak dowieszam duże ciężary, jednocześnie robiąc tylko kilka ruchów, to łapy nie rosną, za to plecy i klata całkiem fajnie. Robiąc np. 10x10 to ramiona rosną w pierwszej kolejności.
Tak jest przynajmniej u mnie :)
Jeśli masz dużo kasy to oczywiście można zamówić, a jeśli nie, to lepiej te pieniądze wydać na witaminy czy mięso. Poliquina czytałem lata temu i na pewno jakąś wartość jego książki mają, ale ogólnie teraz widzę, że są mocno przecenianie. Wiele z tego co opisuje jest tak naprawdę dedykowane pod sterydy. Niektóre osoby - nie wymieniając dokładnie - zaczęło koksować dopiero po kursach u Poliquina.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o rozwój ramion, to nie bawiłbym się w zbyt dużo izolacji. Przez lata popełniałem ten błąd. Obecnie ramiona najlepiej reagują u mnie na krótkie dociski tricepsowe, na skrócone przenoszenia i na dynamiczne zarzuty. Duże submaksymalne ciężary i dużo krótki serii. Oczywiście takie rzeczy, jak modlitewnik też się przydają, ale to tylko kosmetyka. Dobra specjalizacja na ramiona, ale oparta na ciężkich ćwiczeniach, plus odpowiednia motywacja, by się zmusić do naprawdę ciężkiego treningu i da się ruszyć ręce nawet po wielu latach treningów.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie dyskutuję z dietetykami, bo dyskusja ma sens tylko wtedy, gdy obie strony wiedzą o czym mowa. Która strona nie wie, to już się sam domyśl. Rozumiem, że podkreślasz problem i jest to sprawa ważna, ale nie dajmy się wpędzić w panikę i jakiś tani katastrofizm. W końcu nastąpi przełom i odwrót od wege-propagandy. Weź sobie przykład margaryny. Przez długie lata dietetycy i lekarze zalecali ją jako zdrowszą od masła. Dziś już nikt się nie odważa - poza reklamami - opowiadać takich bzdur.
OdpowiedzUsuńNatomiast akurat jedzenie larw i owadów to wcale nie jest taka zła opcja, tylko na razie człowiek Zachodu jest na to zbyt rozwieziony.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńReda, to nie jest kwestia tego, co się komu wydaje, ale raczej pewnego dystansu do problemu. Tak, masz rację, ekologizm jako ideologia wzrasta na sile i na znaczeniu oraz, jak każda dobra ideologia, zawiera masę bzdur pomieszanych z innymi mniej lub bardziej rozsądnymi postulatami, które są tłuczone ludziom do głowy.
OdpowiedzUsuńCzy to oznacza, że taka ideologia będzie bardziej skuteczna od innych? Żyjemy na rozdrożu - idelogia neoliberlna dopiero co odniosła sukces, a już pomału chyli się ku upadkowi. To samo dotyczy ruchów chrześcijańskich. Tyle piszesz o Franciszku, ale czy nie dostrzegasz, że uczepienie się przez Watykan ekologii to tak naprawdę desperacka próba utrzymania się na powierzchni? Tu nie chodzi o ocenianie jakiejkolwiek ideologii, ale nie ulega wątpliwości, że oddziaływanie kościoła słabnie we współczesnym świecie i to słabnie już od wielu, wielu lat.
Co do Grety, to dopiero co doznała załamania nerwowego, bo tak mało jej się udało osiągnąć, więc nią również bym się tak bardzo nie przejmował. Zalecenia WHO mogą sobie być jakie chcą, ale w skali światowej, jeśli chodzi o gospodarkę, tak naprawdę niewiele się zmienia. Od lat tłucze nam się do głowy, żeby nie jeść mięsa i jajek i czy coś to zmienia? Najbardziej poszkodowany jest na tym jak na razie przede wszystkim zdrowy rozsądek.
Sugeruję zacząć szukać problemów społecznych tam, gdzie realnie występują, takich jak wzrastająca rola AI czy udział Big Data i algorytmów w podejmowaniu decyzji politycznych i społecznych. Kwestie zaleceń dietetycznych mogą z tym łatwo zostać powiązane, ale to nie one są źródłem problemu. To trochę tak, jakbyś chciał zwalić na masowe karmienie młodych facetów grochówką problemy występujące w armiach.
Osobna zupełnie sprawa, to fakt, że wiele postulatów ekologicznych (tak jak dawniej feministycznych) jest bardzo do rzeczy. Dalego mi od wege, ale obrzydza mnie myśl np. o trzymaniu kur zamkniętych w klatkach, w których nie są w stanie się poruszać. Dlatego mając wybór zawsze jak ognia unikam jajek z 3 na pieczątce. Gdybym miał taki sam wybór dotyczący mięsa bez wahania przestawiłbym się na takie, które daje mi pewność, że nikt się nad zjadanym przeze mnie zwierzęciem nie znęcał. To tylko jeden z wielu przykładów, ale ważne jest podkreślanie konkretnych problemów, a nie odwoływanie się do emocji i uogólnień. Zamiast histeryzować o zabijaniu zwierząt, można się zastanowić co da się zrobić, żeby to zabijanie odbywało się w sposób normalny, a nie sprawiający, że odechciewa się już tego mięsa jeść. Podobny przykład możnaby dać z zanieczyszczeniami klimatu. Wszyscy płaczą o CO2 i wzroście temperatury, a mało kto rozumie, że prawdziwym (i znacznie bardziej namacalnym) problemem są otaczające nas zanieczyszczenia w powietrzu. Niewiele obchodzi mnie globalna temperatura, zwłaszcza że nie wierzę, żeby człowiek miał na nią aż taki wpływ, jak się przyjmuje, ale kiedy wychodzę z domu i zaczynam się dusić, to coś jest poważnie nie tak. To są realne problemy z którymi można walczyć bez ideologii. Kraków jako pierwsze (i chyba jak dotąd jedyne) miasto w Polsce wprowadził zakaz palenia paliwami stałymi i zrobił to w konkretnym celu, a nie dla żadnej wyśnionej ideologii. I takie podejście gorąco wszystkim rekomenduję.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń1. Nie bardzo rozumiem jak doszedłeś do wniosku, że nie rozumiem, że ludźmi można manipulować. Cała rzeczywistość się na takich manipulacjach opiera.
OdpowiedzUsuń2. Fakt, że jest to normalne zjawisko społecznie niekoniecznie znaczy, że nie ma w tym nic złego. Dużo zależy od celu, jaki przyświeca indoktrynującym. Jeśli jest to stworzenie dobrze funkcjonującego narodu z silnym poczuciem tożsamości to jedna sprawa, ale jeśli celem jest ogłupienie ludzi w celu wyciągnięcia z nich kasy, jest to patologia.
3. Takie zalecenia, o jakich piszesz, są publikowane od kilku dziesięcioleci, a spożycie mięsa wzrasta. Uważam, że jeśli działa tu jakiś mechanizm manipulacyjny, to chodzi o wytwarzanie w ludziach poczucia winy: jedzenie mięsa jest konieczne i naturalne. Jeśli przekona się człowieka, że to coś złego, łatwiej będzie skłonić go do kupowania suplementów, przepisywania różnych leków, czy proponować nieskuteczne metody lecznicze, jeszcze bardziej napędzające rynek farmaceutyczny. W tej układance nikomu nie zależy, żeby ludzie naprawdę odstawili mięso. Jak dotąd te zalecenia, rekomendacje, badania, raporty i wszystkie inne dokumenty nie ograniczyły dostępu ludzi do mięsa ani o jotę i nic nie zapowiada by miało się to zmienić. Dlatego nadmierne przejmowanie się nimi jest oznaką właśnie katastrofizmu i wpadania w panikę, a Stefan nie "odjechał" tylko bez zbytniego rozpisywania się to wypunktował. Jeżeli uważasz, że jest inaczej, podaj proszę jedno prawo, przepis czy podatek, które realnie ogranicza dostęp do mięsa przeciętnego Polaka. Na razie od lat trwa dyskusja o podatku od cukru i jakoś nikt nie umie go wprowadzić. Przepis, nie rekomendację, bo rekomendować to sobie każdy może bez żadnych konsekwencji.