Cele
- realne i nierealne
Jedną
z trudniejszych do opanowania umiejętności jest stawianie sobie
odpowiednich celów. Cele mogą być zbyt ambitne lub za mało
ambitne. W pierwszym wypadku w grę wchodzi nasze ego. W drugim
lenistwo. Każdy kto trenuje sporty siłowe chce być wielki i silny.
Wprawdzie panie nieco inaczej do tego podchodzą, ale na pewno też
chcą widzieć wyniki. Choćby w postaci zgrabnej figury w lustrze.
Jednocześnie mamy zaprogramowany ewolucyjnie mechanizm
minimalizowania wydatkowania energii. Jest to związane z tym, że
przez tysiąclecia dostęp do żywności był ograniczony, a
zdobywanie jej dość trudne. Dlatego ciągle w głębi duszy każdy
z nas jest trochę leniem. Inna sprawa, że występuje też mechanizm
optymalizacji wydatkowania energii. Im więcej się ruszasz, im
więcej podnosisz, tym bardziej - po okresie adaptacyjnym - zmniejsza
się wydatkowanie energii dla czynności, które często wykonujemy.
Być może to - wbrew wcześniej wspomnianym założeniom
ewolucjonistów o wrodzonym lenistwie człowieka - wyjaśnia,
dlaczego wiele ludów pierwotnych, a także społeczności
rolniczych, po dniu ciężkiej pracy ma jeszcze ochotę spotykać się
na tańcach i zabawach ruchowych. Urzędnik pracujący w biurze
ciężko toczy się do samochodu, a potem w domu opada na fotel. Jest
bardzo zmęczony. Natomiast człowiek biegający cały dzień po
lesie za pożywieniem lub ciężko pracujący na polu, idzie
wieczorem potańczyć.
Zrozumienie
procesów adaptacyjnych jest istotne także ze względu na planowanie
żywienia. Wcale nie jest powiedziane, że skoro więcej się
ruszasz, musisz też więcej jeść. Tu również upada tradycyjna
metoda liczenia kalorii. Przeprowadzono badania porównujące
wydatkowanie energii u prymitywnych ludów koczowniczych i człowieka
Zachodu prowadzącego siedzący tryb życia. Okazało się, że jest
podobne. Wprawdzie, jeśli nagle zmienimy siedzący tryb życia na
bardziej aktywny wydatkowanie energii wzrośnie, ale tylko na jakiś
czas. Pewnym wskaźnikiem będzie poziom zmęczenia. Łatwo zauważyć,
że to co początkowo bardzo męczy, po kilku miesiącach jest o
wiele łatwiejsze i generuje niższy poziom zmęczenia.
Tyle
dygresja. Wróćmy jednak do planowania celów. Na początku, gdy
rozpoczynamy treningi, jesteśmy pełni motywacji. Szczególnie jeśli
naczytamy się mądrości na temat planów pozwalających zdobyć
13kg mięśni w 3 miesiące i innych bzdur. Gdy przyrosty nie są aż
tak widowiskowe, motywacja zaczyna spadać. Po latach różnych
obserwacji nie jestem zwolennikiem nagłych zmian w diecie. Jeśli
ktoś zaczyna ćwiczyć, niech się skupi na tym. Natomiast zmiany
żywienia powinno się wprowadzać dopiero po pewnym czasie. To
pozwoli na spokojną adaptację do nowego stylu życia i ograniczy
poziom stresu fizjologicznego i psychicznego. Wiele osób
zmieniających wszystko na hura w jeden dzień, zazwyczaj zniechęca
się po kilku tygodniach lub miesiącach.
Najważniejsze
co należy sobie uświadomić i zapamiętać w kwestii wytyczania
celów, to zasada, że cele powinny się zmieniać ewolucyjnie, a nie
rewolucyjnie. To znaczy, że jeśli do tej pory nie trenowałeś, to
zaplanuj sobie na początek 2 lekkie sesje na tydzień, a nie od razu
7 sesji na maksymalnych obciążeniach. Daj sobie czas na poznanie
swoich możliwości. Fizycznych i psychicznych. Cele muszą być
zgrane z aktualnymi możliwościami. Jeśli masz czas na 3 sesje w
tygodniu, to nie planuj 16! Błędy popełniają nie tylko
początkujący. Jeśli masz za sobą 10 lat ciężkich treningów, to
nie oczekuj wielkich przyrostów. Nie wierz w magiczne sposoby na
nagłe zwiększenie masy i siły.
Cele
muszą być realne, czyli możliwe do osiągnięcia. Ani zbyt
ambitne, ani za mało ambitne. Co jakiś czas należy korygować
listę celów. Nie ulega wątpliwości, że kontuzje, choroby, czy
inne nagłe zdarzenia losowe mogą nagle wszystko pokrzyżować. Taka
jest dynamika życia i musimy się z tym pogodzić. Czasem sam fakt,
że zamiast dużych ciężarów musimy poddać się żmudnej
rehabilitacji może znacznie pogorszyć naszą motywację. Wtedy
trzeba sobie to uświadomić i założyć, że to także ma pozytywny
wpływ na sylwetkę i zdrowie i to w dłuższej perspektywie
czasowej. Już samo bardziej pozytywne podejście do rehabilitacji
zwiększy nasze zaangażowanie, a więc i skuteczność terapii.
Mogę
więcej...
Kilka
razy w życiu popełniłem ten błąd. Wszystko szło bardzo dobrze
na treningach, więc pojawiła się myśl, że w takim razie mogę
coś dodać, zwiększyć ilość sesji i pójdzie jeszcze lepiej. Raz
takie podejście od razu skończyło się kontuzją. Niektórzy mają
skłonność do niedoceniania swoich możliwości, a inni do
przeceniania. Właściwie to każdy z nas w jakimś stopniu przejawia
obie te skłonności. Na treningach zapominamy o tym, że zmęczenie
się kumuluje. Sumuje się ze zmęczeniem wywołanym pracą zawodową,
nauką i innymi obowiązkami. Nagły przypływ motywacji, gdy już i
tak robimy dużo, może być niebezpieczny. Dochodzi wtedy do
kontuzji lub innej choroby. Przeciążony układ immunologiczny
przestaje sobie radzić z infekcjami i zamiast kolejnych treningów
lądujemy w łóżku. Praca na swoją psychiką nie polega tylko na
wyciśnięciu z siebie jak najwięcej. Musimy się także nauczyć
wyhamowywać w sytuacji, gdy bierzemy na siebie za dużo. Nie można
się rozpędzić do maksymalnej prędkości, jeśli nie ma się
sprawnych hamulców lub nie potrafi z nich korzystać. Wymagaj od
siebie dużo, ale także naucz się zwalniać od czasu do czasu, by
odpocząć. Propagującym zasadę, by ciągle więcej, ciągle ciężej
aż do totalnego wyczerpania należałoby nakopać w miejsce, w
którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę.
Nie
chodzi o to, by sztywno trzymać się planu, ale też nie należy
nadmiernie od niego odbiegać w chwilach euforii. To zawsze w końcu
się mści. Po to przygotowuje się przemyślany plan, by potem się
go trzymać. Wykonać dokładnie tyle ile trzeba, niezależnie od
tego czy jesteśmy na motywacyjnym szczycie, czy w dołku.
Jakiś czas temu uświadomiłem sobie bardzo ważną cechę mojej psychiki związaną z motywacją. Mianowicie zauważyłem, że przemawiam bardzo często niezbyt zdrowy perfekcjonizm. Zwykle normalnie podchodzę do planowania i realizacji planów, ale czasami, zwłaszcza kiedy jestem bardzo obłożony obowiązkami i nie udaje mi się tych planów do końca realizować albo mam z tym problem, bardzo ciężko pogodzić mi się z tym, że wszystkiego nie udało się zrobić , co poważnie szkodzi motywacji. Trochę tak jakbym chciał zrobić wszystko, a nie mógł zrobić niczego.
OdpowiedzUsuńTendencja do takiego myślenia jest u mnie bardzo silna i kiedyś słabo sobie z tym radziłem i pokazałem w marazm. Lata pracy nad sobą nauczyły mnie, że w takich chwilach trzeba po prostu zacisnąć zęby i skupić się na aktualnie wykonywanej czynności. Wziąć głęboki oddech, przestać myśleć o nieudanych planach i zrobić tyle, ile się uda. Nauczyłem się tak postępować, mimo że nie zdawałem sobie sprawy że źródła problemu.
Teraz pytanie, w jaki sposób pracować nad sobą, żeby wyleczyć nie tylko objawy ale również przyczynę? Nauczenie się pewnej samodyscypliny i to przysłowiowe zaciskania zębów w trudnych momentach bardzo pomaga, ale czasami zanim zdam sobie sprawę, że pora to zrobić, zdarza mi się kompletnie niepotrzebnie marudzić i psuć humor wszystkim naokoło, czyli głównie partnerce:)
Postaram się tę sprawę też uwzględnić w kolejnych częściach.
OdpowiedzUsuńNasunęła mi się jeszcze pewna uwaga do Twojego tekstu. Wydaje mi się, że ta dodatkowa aktywność ludzi chodzących się bawić po całym dniu ciężkiej pracy nie jest związana z trybem życia, ale raczej z formą relacji społecznych w danej grupie. Pracując w dużej korporacji zauważyłem, że występują ogromne różnice w zachowaniu ludzi pracujących w podobnych projektach, na podobnych pozycjach i w niemal identycznych warunkach. Istnieją projekty w których zdecydowana większość załogi bezpośrednio po pracy idzie się bawić, tańczyć i pić, a są takie gdzie większość ludzi się alienuje i po pracy zwyczajnie wraca do domu opaść ciężko w fotelu. Charakter i warunki pracy są przy tym w zasadzie identyczny, jak już wyżej wspomniałem.
OdpowiedzUsuńZastanawiając się nad tym nie mogę jakoś znaleźć większych różnic między takimi grupami. Wiek ludzi podobny, waha się przeciętnie od 25 do 40 lat, płcie mniej więcej po równo. Bardzo wyraźne są za to różnice w organizacji stosunków społecznych w takich grupach. Są korporacje takie jak np. krakowskie Capgemini, które wręcz słynie ze świetnej atmosfety i dbania o ludzi, a są takie, gdzie powietrze jest aż ciężkie od korposzczurzego odrętwienia.
Myślę, że do jakiegoś stopnia tego rodzaju różnice można wyjaśnić na podstawie prostego czynnika: na ile ludzie, przebywający ze sobą w danej społeczności, rzeczywiście ze sobą współpracują. korporacje bardzo różnią się pod tym względem. Są takie, gdzie do wykonania większych zadań po prostu potrzebni są ludzie o zróżnicowanych specjalizacjach, którzy muszą nawzajem sie uzupełniać. Są też takie, gdzie te wzajemne zależności nie są aż tak silne, ale poszczególne jednostki mają okazję wyspecjalizować się w jakiejś dziedzinie (w języku korporacji mówi się, że ktoś odpowiada za jakieś konto albo scope) i taka osoba jest niejako ekspertem, który staje się przez to ważnym członkiem grupy, trudnym do zastąpienia i z którym trzeba się liczyć. Takie osoby też się oczywiście mogą wspierać i współpracować, ale raczej wynika to np. z dużego obciążenia na jakimś koncie, a nie ze struktury pracy.
Na przeciwnym biegunie są wreszcie takie korporacje, gdzie pracownicy są przysłowiowymi klepaczami. Łatwymi do zastąpienia, którzy wykonują nudną, powtarzalną pracę, za której ogólny zarys nie są osobiście odpowiedzialni. Nie jest do nich przypisane żadne konto, za to dostają do rozwiązywania case'y/tickety/sprawy, czy jakkolwiek by tego nie nazwać. Każda taka sprawa z osobna nie jest szczególnie złożona i jedynie ich znaczna ilość sprawia, że potrzeba do nich sporej liczby ludzi. Żadna z tych osób nie ma jednak okazji się w niczym specjalnie wyspecjalizować, bo można przeszkolić do takiej pracy w zasadzie każdego. W efekcie ludzie pracujący w takich warunkach po pierwsze nie muszą ze sobą współpracować (nie licząc faktu, że siedzą w tym samym bagnie), a po drugie żadna osoba nie ma okazji zająć pozycji eksperta, co oznacza, że poważnie zaburzone są relacje społeczne. W takiej firmie ktoś pracujący od 5 lat może mieć w gruncie rzeczy identyczną pozycję społeczną, co new joiner z kilkumiesięcnym stażem pracy. Przekłada się to bezpośrednio na relacje między ludźmi i wydaje się bezpośrednią przyczyną bardzo złej sławy korporacji jeśli chodzi o zdrowie psychiczne. Szczęście w nieszczęściu, że ta "klepanina" jest w coraz większym stopniu outsorce'owana do Indii, a u nas utrzymują się już raczej te dwa pierwsze rodzaje pracy, co przekłada się na stopniowy wzrost jakości pracy w korporacjach. Możliwe, że w jakimś stopniu ma to nawet związek z boomem na aktywność fizyczną i dbanie o siebie. Podsumowując, warunki pracy i sytuacja społeczna danej jednostki mają według mnie decydujący wpływ na jej motywację. Sam tryb życia, czy jest to praca fizyczna czy siedząca, nie ma aż takiego znaczenia.
Pewnie masz sporo racji, ale rodzi się pytanie o rodzaj tej zabawy po pracy. Czy po prostu wszyscy siadają w knajpie i piją kawę czy coś mocniejszego, czy też są to formy bardziej aktywne? Pamiętam z czasów pracy w zakładzie produkcyjnym, że ci co pracowali fizycznie wychodzili po 8 a czasem więcej godzinach sprężystym krokiem, natomiast ci z biur ledwo człapali krok za krokiem.
OdpowiedzUsuńNie można zapominać, że rodzaj podejmowanej aktywności bardzo silnie zależy od czynników społecznych, więc czy to będzie sport czy taniec czy jeszcze coś innego nie ma aż takiego znaczenia. Chodzi mi przede wszystkim o realną obserwacje: niektórzy wychodzą z pracy biurowej tak, jak opisujesz, niemalże człapiąc na czworakach, a inni są weseli, aktywni i mają energię, żeby niemal codziennie spotykać się po pracy i bawić w ten czy inny sposób.
OdpowiedzUsuńOsobiście trafiłem niestety do ten pierwszej grupy, jeśli chodzi o charakter mojej korporacji. Staram się z tym walczyć, ale czasami wymaga to wręcz nadludzkiego wysiłku, żeby znaleźć w sobie motywację do czegokolwiek po spędzeniu całego dnia w takim środowisku. Paradoksalnie najbardziej pomagają mi w tym ciężkie treningi. Paradoksalnie bo po wyjściu z takiego biura czuję się, jakby przyjechała po mnie ciężarówka (To jest bardzo realne, fizyczne zmeczenie). Za to po wykonaniu takiego treningu zmęczenie mija jak ręką odjął. Głównym problemem jest jednak zawsze, żeby się do tego treningu zmotywować.
Oczywiście, że tak czynniki społeczne jak i nastawienie psychiczne odgrywają tu kolosalną rolę. Chodziło mi jednak na razie o podkreślenie tego, że zwykle im więcej człowiek robi fizycznie, tym więcej mu się chce. Rzecz jasna w końcu każdego dopada zmęczenie :) Widzę po sobie, że jak miałem okresy bardzo mało aktywne to też nawet mi się nie chciało wstawać. Natomiast im więcej się ruszam i ćwiczę, tym więcej mi się chce :) Czasem później nawet trzeba się hamować, by nie przesadzić.
OdpowiedzUsuń