Mit
starej szkoły
Obecnie
każdy kto zajmuje się sportami siłowymi odwołuje się do tzw.
starej szkoły. Robi tak niezależnie od tego, czy ma jakiejś
pojęcie o tym czym była lub nie była - czy też nie. Zresztą...
cały wywód należałoby rozpocząć od pytania, czy w ogóle
istniało coś takiego jak stara szkoła. Już na tym etapie
natrafiamy na trudność. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to
pytanie. Nie było czegoś w rodzaju zinstytucjonalizowanej szkoły
czy metody. Warto też pamiętać, że z biegiem czasu wokół
minionych sław i ich wyczynów narastają legendy, które utrudniają
oddzielenie faktów od zmyśleń. W Polsce sporo w tym względzie
namieszał Stanisław Zakrzewski zmyślając co niemiara. Niekiedy
podając obciążenia nie zwracał uwagi na to, że w Zachodnich
publikacjach były liczone w funtach a nie kilogramach.
Na
pewno siłacze końca XIX wieku i pierwszej połowy XX, byli nieco
inni niż my. Inni w tym znaczeniu, że jedzenie jakie spożywali
było czystsze. To samo poniekąd można powiedzieć o środowisku.
To wpływało na hormony i na ogólne zdrowie i sprawność. Stop!
Nie wszystko było takie różowe. Mnóstwo fabryk zanieczyszczało
miejskie powietrze bardziej niż obecnie. Mleko w miastach często
było skażone prątkami gruźlicy (stąd narodziła się moda na
pasteryzację mleka) i często "poprawiane" farbą. Zawsze
byli tacy, co chcieli nieuczciwie zarobić. Więc lepsze warunki niż
my mieli ci, co wychowywali się poza wielkimi ośrodkami
przemysłowymi. Na pewno mięso, a większość siłaczy tamtych
czasów żywiła się głównie mięsem i jajkami, było lepsze niż
obecnie. Bez antybiotyków i konserwantów. Bez syntetycznych
hormonów. To samo można powiedzieć o warzywach, czy nawet o
chlebie. Tak! Chleb tamtych czasów miał w porównaniu z dzisiejszym
śladowe ilości glutenu. W drugiej połowie XX wieku ilość glutenu
wzrosła w zbożach o kilkaset procent za sprawą hybrydyzacji. Stąd
obecnie tyle problemów z jelitami. Fakt, że czasem chleb dla
biedoty zaprawiano wiórami, ale to już inna historia.
Wspominam
o tym, by pokazać, że rzeczywistość zawsze jest bardziej złożona
niż się wydaje i niż chcieliby wyznawcy prostych ideologii. Tym
niemniej wyczyny ówczesnych mocarzy robią wrażenie. Z czego się
to brało? Jak to się działo, że mimo mniejszej masy niż
współcześni siłacze, podnosili często większe od nich ciężary?
Nie można ich przecież oskarżać o korzystanie z dopingu.
Odpowiedź na te pytania może być poniekąd odpowiedzią na pytanie
o tzw. metodologię starej szkoły.
Bez
"naukowych" badań
Nasze
czasy szczycą się metodologią opartą o "naukowe badania".
Jak już wiele razy wspominałem - nie jestem przeciwnikiem badań
naukowych, o ile prowadzone są rzetelnie i uczciwie. O ile w ogóle
sami naukowcy wiedzą co i jak mają badać. W moim odczuciu młody
doktorant, który nie ma za sobą przynajmniej 10 lat ciężkich
treningów na siłowni, nie może przeprowadzić sensownych badań
nad skutecznością metod w sportach siłowych. Nie wie o co naprawdę
chodzi, nie ma szerokiej perspektywy. Jego krótkofalowe badania mają
niewielką albo żadną wartość dla kogoś kto trenuje długie
lata. W tym wypadku zawsze doświadczenie będzie górowało nad tzw.
nauką. Sam mając za sobą staż 30 lat treningu, z pewnymi
przerwami, z okresami bezkrytycznego powielania pewnych bzdur, z
czasem przeprowadzania różnorakich eksperymentów, niekiedy mam
wrażenie, że ciągle bardzo mało wiem o sportach siłowych. Dodam
jeszcze, że większość tych bzdur, które mi tylko zaszkodziły,
była właśnie oparta o "naukowe badania".
Nasi
przodkowie nie mieli ani dostępu do internetu pełnego fotelowych
ekspertów ani do wspomnianych wyżej badań. Robili to co przynosiło
efekty. Nie znaczy to wcale, że byli nieomylni i należy obecnie
powielać bezkrytycznie ich metody. Uczciwie też trzeba stwierdzić,
że wiemy tylko trochę o tym jak naprawdę trenowali. Każdy
podchodził do tematu nieco inaczej. Jedno na pewno ich łączyło -
ćwiczyli dużymi ciężarami, ale jednocześnie rzadko podnosili
swoje maksy. Zwykle też mieli bardzo dobry apetyt. Jedli dużo
mięsa, a nie sojowe odżywki białkowe, co nieraz pozwalało im
dożyć osiemdziesięciu czy dziewięćdziesięciu lat w całkiem
dobrej formie. Lepszej niż niejeden współczesny dwudziestolatek.
Wielu z nich piło hektolitry surowego mleka, co miało swoje plusy,
jak i minusy, o czym już wyżej wspominałem.
Wiedzieli,
że trzeba dźwigać duże ciężary. Często też, wbrew zaleceniom
wielu współczesnych fanatyków jakości, robili ruchy częściowe,
by ciężary były jeszcze większe. Dlatego rzadko sięgali po
wysokozakresowe serie, choć i tu były wyjątki, jak choćby Sandow.
Jednak i on raczej w rozkwicie swej kariery nie robił już serii po
100 powtórzeń, a jego zalecenia do takiego treningu był raczej
skierowane do dzieci, młodzieży i początkujących.
Wysokie
i niskie zakresy
Sam
długie lata trenowałem na wysokich zakresach odnosząc z tego
korzyści. To co ostatnio piszę nie jest zaprzeczeniem moich
wcześniejszych zaleceń dla niektórych, by robić dłuższe serie.
Rzecz bardziej w tym, by dostosować ciężar i zakres do swoich
aktualnych potrzeb i możliwości. Niekiedy w celu pobudzenia danego
opornego mięśnia trzeba zafundować mu długie serie, a dopiero,
gdy ruszy w górę, poddać go reżimowi dużych ciężarów.
Ważna
jest również wydolność układu nerwowego, jak i stan zdrowia. Nie
każdy może robić ciężkie pojedyncze single. Nawet jeśli może
fizycznie, to po pewnych czasie - na początku wydaje się to łatwe
- psychika zaczyna się buntować. Dlatego nie każdy da radę tak
trenować dłużej. Do tego dochodzi kwestia stażu. Zwykle trzeba co
najmniej kilku lat, by miało sens zmierzyć się z taką metodą. Są
to sprawy, które już nieraz poruszałem i tłumaczyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz