Piąty miesiąc za mną. Nadal mam wzorową frekwencję, nie opuściłem żadnego treningu. Jedynie jeden skróciłem o połowę, bo nie czułem się na siłach.
Ból barku, na który skarżyłem się od powrotu, wreszcie minął. Jeszcze niedawno, gdy byłem zadowolony z poprawy, czułem pobolewanie po pierwszej serii dipów, musiałem to rozruszać. Obecnie żadnego pobolewania, bardzo mnie to cieszy.
Niestety kontuzja palca nie ustępuje. Jak zapowiedziałem w poprzednim poście, znacznie zjechałem z ciężarem w martwym ciągu i skupiłem się na wiosłowaniu. Palec pięknie się goił, ból był już marginalny, więc podjąłem nieśmiałą próbę powrotu do ciężaru roboczego sprzed urazu. Dźwignąć dźwignąłem, ale ból się trochę nasilił. Czuję, że gdybym to kontynuował, problem by się odnowił. To zaczyna być frustrujące. Kiedyś brałem w martwym nawet więcej i czegoś takiego nie było, coś muszę robić inaczej... No cóż, wciąż muszę uważać i dociec, co się zmieniłem w mojej technice.
Poza tym znowu zjechałem z ciężarem w przysiadach. Tym razem nie z powodu bólu, po prostu przyznałem przed sobą, że ego bierze górę i technika cierpi. Co prawda moje przysiady nigdy nie będą wzorcowe, ale nie czułem już stabilności.
Do podciągania jeszcze nie wróciłem, zastąpiłem je takim ćwierć podciąganiem, z ciałem poziomo i stopami na podwyższeniu. Nie wiem, jak to się nazywa, podejrzałem to w jakimś poradniku. Oczywiście staram się dobrze spinać rdzeń i pracować łopatkami. Służy mi to, plecy, ręce i brzuch obrywają, a palec odpoczywa. Pobawię się w to jeszcze z parę tygodni, a potem zobaczę, czy moje podciąganie się poprawiło.
No i warto jeszcze donieść, że sylwetka się wciąż polepsza, a sadło spada. W poprzednim poście pochwaliłem się, że z brzucha zeszło mi 12 cm, teraz już 17 cm :)
Patryk poczytaj sobie moje wpisy na temat kontuzji łokcia. Jest nawet mój osobny artykuł na blogu opublikowany przez Stefana. Najkrócej rzecz ujmując, jeżeli rana jest zagojona i zabliźniona, to nie ma nic gorszego niż nadmierne oszczędzanie miejsca urazu. Stopniowe zwiększanie obciążeń, dużo ćwiczeń na ten obszar (nie tylko martwe ale też jakieś ściska że, gumy czy co tam wymyślisz). Do tego terapia manualna albo przynajmniej samodzielny mocny masaż miejsca urazu i punktów spustowych na tej ręce.
Nie oszczędzam palca, przeciwnie, ostatnio nawet trochę przeszarżowałem. Chodzi o to, że nie mogę ignorować bólu jak robiłem to wcześniej, bo uraz prędzej czy później i tak mnie powstrzyma. Doszło do tego, że musiałem użyć słowa kontuzja, bo nawet mycie rąk czy trzymanie widelca sprawiało mi dyskomfort.
Z treningu na trening dokładam w MC i pomału zbliżam się do dawnych wyników, ale natychmiast przerywam ćwiczenie, gdy ból staje się wyraźny, bo każde kolejne powtórzenie może się skończyć pogorszeniem sytuacji. Po prostu nie walczę już z organizmem, tylko słucham go.
Nie wiem, czy użyłeś słów rana i zabliźniona jako przenośni, więc na wszelki wypadek sprecyzuję, że to uraz stawu między paliczkami serdecznego palca. Prawdopodobnie gdy już puszcza mi chwyt, to miejsce przejmuje większość ciężaru. Ten palec wiele razy uratował mnie przed opuszczeniem sztangi z hukiem (trenuję w domu i często w nocy), jednak w końcu powiedział dość. Widocznie przeciążenie. Próbuję wyczuć, dlaczego to właśnie to miejsce i akurat w tej dłoni najbardziej obrywa, no i koryguję ewentualne przyczyny.
Pisząc o ranie miałem na myśli świeży stan zapalny. Nie chodziło mi o otwartą ranę :) Na Twoim miejscu spróbowałbym terapii manualnej u dobrego fizjo. To co napisałem wyżej, jest bardzo ogólne. Nie mogę odnosić się do Twojego konkretnego przypadku, natomiast dobrze by było, żeby zrobił to ktoś specjalizujący się w przywracaniu sportowców do stanu użyteczności :) Pozdrawiam i życzę zdrowia.
Już sobie wyobrażam te pogardliwe spojrzenia, niecierpliwe westchnięcia i lekceważący ton, gdybym poszedł do fizjoterapeuty z przeciążonym palcem. "Niech Pan przestanie wykonywać to ćwiczenie".
Owszem, nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli ma się siano. Kiedyś byłem u ortopedy, żeby zbadał mi kręgosłup. Miałem wrażenie, że tylko mu zawadzam, szybko mnie odprawił krótkim stwierdzeniem, że nic złego nie dostrzega. Ale to była darmowa wizyta.
Mógłbym też pojechać hen, hen do tego Wodyna i pomachać mu przed nosem sałatą, żebym wepchnął mnie i mojego palca w grafik gdzieś między strongmanów i trójboistów, a potem wypróbował na mnie swoje jutubowe czary. Ale nie mam sałaty.
A nawet gdybym sałatę miał, zastanowiłbym się setki razy. bo nie mam czegoś równie istotnego - zaufania do lekarzy. Już pandemia pokazała, co to za jedni. Dopóki mam wybór, nie chcę mieć z tym sprzedajnym światkiem do czynienia.
Również pozdrawiam i życzę zdrowia (czy przypadkiem już w samym słowie "pozdrawiam" nie kryje się życzenie zdrowia? Hmm). Również pozdrawiam i
Pisałem o fizjoterapii. Gdybyś poszedł do ortopedy, najlepsze co by Cię mogło spotkać, to rekomendacja, żeby iść do fizjoterapeuty i to tylko pod warunkiem, że orto byłby sensowny. A w realu dostałbyś pewnie jakiś zastrzyk albo by Cię w ogóle zignorował, tak jak napisałeś. Natomiast terapia manualna ma kilka zalet. Po pierwsze wcale nie jest droga - sesja to średnio 100-150 zł, przy czym leczenie wymaga zwykle 3-4 wizyt w 7-10 dyniowych odstępach. Drugą zaletą jest to, że terapeuci, którzy się tym zajmują, zwykle mają dużą świadomość jak taki "ból w paluszki" potrafi dać w dupę. Wreszcie trzecią zaletą jest to, że przy odrobinie uwagi można się w trakcie takiej terapii dużo nauczyć o własnym ciele i w przyszłości samemu ją na sobie w ograniczonym stopniu przeprowadzać. Ja na przykład nauczyłem się z niemal 100% skutecznością likwidować u siebie (i u mojej żony) napięciowy ból głowy powodowany nadmiarem pracy biurowej.
Ok. Nadal jednak mam wątpliwości, czy ganianie z tym palcem po specjalistach ma jakiś sens. Pośrednia i bezpośrednia przyczyna bólu są jasne. A przyczyny bólu się eliminuje, co oznaczałoby wyeliminowanie martwego ciągu. No i co byłoby do roboty przy tak niewielkiej powierzchni ciała? Coś mówiłeś o Wodynie i jego sposobach na poprawę siły chwytu, ale powiedzmy sobie szczerze, ilu fizjoterapeutów zajmuje się takimi rzeczami?
Myślę, że z tym to muszę sobie sam poradzić, ostrożnie dobierając obciążenie, tak aby palec nie odpoczywał, ale i nie cierpiał.
Zrobisz oczywiście jak uważasz, ale z tego, co wyżej napisałeś, przyczyna kontuzji wcale nie jest taka jasna. Masz pewnie rację, że bezpośrednią przyczyną jest przejmowanie przez ten punkt obciążenia, kiedy reszta chwytu puszcza, ale czy zastanawiałeś się dlaczego tak się dzieje? Możliwości jest mnóstwo, od punktów spustowych, przez uciśnięte nerwy po złe ustawienie szyi i wiele, wiele innych. Dobrych terapeutów manualnych wcale nie jest tak trudno znaleźć. Najlepiej przed umówieniem się na wizytę zadzwonić i spytać, czy może pomóc w tego rodzaju przypadku. Nie wiem czy w końcu czytałeś ten artykuł, o którym mówiłem, ale w moim przypadku przyczyną tzw. łokcia golfisty był punkt spustowy umiejscowiony pod lewą łopatką. Są też przypadki, gdy ludzi bolały żeby, bo mieli problemy ze stopami. To daje do myślenia, jeśli chodzi o spektrum możliwych przyczyn takich problemów. Wyleczyłem łokieć w kilka tygodni i zapłaciłem za to sumarycznie około 600 zł.l (4 wizyty plus kilka fal uderzeniowych). W Polsce, nie u Wodyna ;) A dodam jeszcze, że mój przypadek był dość ciężko, bo przed podjęciem terapii manualnej lekarz ortopeda zmasakrował mi ten łokieć mnóstwem zastrzyków sterydowych.
Doceniam, że poświęcasz czas, aby mnie przekonać, dlatego powiem otwarcie: wizyta u fizjoterapeuty jest na odległym, szarym końcu listy moich wydatków. I nieprędko to się zmieni. Z różnych przyczyn. Najważniejsza jest taka, że nie mam kilkuset złotych na zbyciu, kolejna to wspomniany brak zaufania, a poza tym to byłoby dla mnie stresujące, powiedzmy, że nie pcha mnie do ludzi.
Dobra wiadomość jest taka, że z palcem coraz lepiej. Wczoraj świetnie się czułem, więc dokładałem obciążenia, żeby sprawdzić, ile podniosę zanim poczuję ostry ból. Na koniec pokonałem 146 kg, a to wyraźnie więcej niż mój ciężar roboczy sprzed urazu, i nic nie poczułem.
Zacznę wracać do większych obciążeń, ale wprowadzę w planie modyfikację. Wcześniej miałem do wykonania 3 serie po 2 powtórzenia, obecnie będzie to tylko jedna seria. Oczywiście należy do tego doliczyć serie rozgrzewkowe - w każdej dokładam 20 kg i redukuję powtórzenia, aż dojdę do serii roboczej. Wolę jedną, bo chwyt nie zdąży na tyle osłabnąć, aby sztanga znowu wisiała na ostatnich palcach.
Stefan, powiedz, czy jeśli z powodu problemów finansowych przez jakieś kilka tygodni będę jadł wyraźnie mniej, postępy szlag trafi? Na głowie stawałem, by to kilo mięsa i podrobów było (przypominam, że jestem waga ciężka, i tak byłem poniżej zapotrzebowania), ale w listopadzie i przed świętami pewnie nie wydolę. Wciąż mam zapał do treningów, ale muszę wiedzieć, że to ma jakiś sens nawet w kryzysie.
Oczywiście, że postępów szlag nie trafi. Może będziesz rósł trochę wolniej, a może nawet - paradoksalnie - szybciej. Będzie to nowy impuls. Już dawno odeszło się od tego, by jeść na maksa przez cały rok. Na pewno siła będzie się dalej rozwijała. Masz też szansę, by obniżyć BF. Dopiero bardzo mocne ograniczenie pożywienia spowoduje utratę masy mięśniowej, szczególnie gdybyś przestał trenować.
Dzięki Stefan. Niby człowiek wiedział, że przyjdą cięższe okresy i dieta ucierpi, ale gdy się miesiącami wkłada w to wszystko tyle starań, trudno zachować spokój.
Pomaga mi myśl, że przecież po to trenuję naturalnie i dbam o michę, żeby być silniejszym pod każdym względem i gotowym na wszelkie trudności, a nie słabeuszem, który załamuje się przez bolący palec czy mniejsze porcje na talerzu. To styl życia twardego człowieka, a nie jedynie podnoszącego duże ciężary.
Poza tym ja również pomyślałem, że będzie to okazja, żeby przyspieszyć zrzucanie sadła. Zabawne, że dopiero gdy człowiek chudnie, dochodzi do niego, jak bardzo się roztył. Chwaliłem się, że obwód pasa zmniejszył się o 17 cm, a jednak wciąż długa droga przede mną. Przyda się impuls.
Łatwo o odpowiednią podaż energetyczną, wystarczy dogotować kartofli czy kaszy, no i nie zamierzam przestać trenować, więc zapewne nie zmarnieje. Jak zawsze problem dotyczy tego cholernego białka, ale to przecież nie doping, żeby manipulacja dawką miała mnie zmienić w przeciągu tygodni. Myślę, że dam radę.
Właśnie zapomniałem dodać, żebyś nie zajadał głodu większymi ilościami ww, bo tylko nabierzesz tkanki tłuszczowej. Na początku ogranizm może się domagać więcej jedzenia, ale jak wytrzymasz to przejdzie.
Ogółem trzymam się planu, ale dokonuję modyfikacji w zależności od postępów i formy. Tu coś dodam, tam odejmę. Niektóre ćwiczenia wywaliłem, bo zupełnie mi nie leżały, a dodałem inne, które sprawiają mi frajdę. Trzon planu zostaje nienaruszony, bo od początku bardzo mi odpowiada pomysł Stefana. Na pewno jeszcze długo nie spróbuję innych planów.
Palec o wiele mniej boli, na co dzień go nie czuję. Pobolewa jedynie po MC, ale znośnie. Dzięki modyfikacjom jest mało prawdopodobne, żebym się znowu załatwił.
Z dietą nie jest jeszcze źle. Sadło nadal schodzi, mam już prawie 20 cm mniej w pasie, a tak bardziej obrazowo - zapinam się na piątą dziurkę w ulubionym pasku, a pół roku temu z ledwością udawało mi się zapiąć na pierwszą. Choć jeszcze sporo mi zostało, już czuję się jakbym nic nie ważył, heh.
Po 7 miesiącach moja waga zmniejszyła się o 20 kg, obwód pasa o 22 cm, a bicepsa o 1,5 cm (to akurat nie cieszy). Jestem też w najlepszej formie w życiu, pobiłem wszystkie swoje dawne wyniki. Ale też nigdy nie byłem równie systematyczny i zdeterminowany. Oczywiście nie ogłaszam jeszcze sukcesu, wciąż długa droga przede mną.
Ostatnio częściej zdarzają mi się odstępstwa od diety, ten przedświąteczny okres jakoś nastraja mnie do obżarstwa, ale staram się nad tym panować. Na szczęście udało mi się nie przybrać na wadze. Na wigilię bardziej poluzuję.
8 miesiąc był najtrudniejszy. Święta i zmiana roku zmusiły mnie do poluzowania, a potem trudno mi było od razu wrócić na właściwy tor. Rozbudziłem głód na domowe żarcie i słodycze. Wciąż zdarza mi się ulegać pokusom raz na kilka dni. Ponadto wiele razy przesunąłem dni treningowe, co wcześniej zdarzało mi się bardzo rzadko i w wyjątkowych sytuacjach. Co poradzić, i nie chciałem, i nie mogłem odpuścić świętowania, nie żyję w koszarach.
Mimo to udało mi się zmniejszyć obwód pasa jeszcze o 2 cm i zanotować postępy siłowe. Można to chyba nazwać cudem. Kusi mnie, żeby sobie jutro jakieś ciastko kupić i chyba wymięknę. Ale trening zrobię, do tego zapału mi nie ubyło. No to jedziemy.
Jeśli Cię kusi podjadanie to jedz jajka albo mięso. Możesz też wypić tłustą śmietanę i będzie spokój. Chęć podjadania często wynika z niedoborów białka.
Dzięki Stefan. Niestety tu nie chodzi o podjadanie, głodny nie chodzę, tylko zwyczajną chcicę na niedozwolone potrawy. Mięso, jajka i nabiał jem na co dzień.
Możliwe, że kiedyś mówiłem, że byłem uzależniony od słodyczy. Udało mi się to okiełznać dzięki unikaniu pokus i drobnym przyjemnościom - do śniadań dorzucam po jednym serku waniliowym bez niepożądanych dodatków, ma sporo białka, a wieczorem piję słodzoną kawę z masłem. Wiem, że powinienem unikać cukru, ale wiem też, ile jestem w stanie wytrzymać.
Unikanie pokus to niemniej istotny punkt w tej walce. Jednak podczas Świąt poszedłem na całość, no i rozbudziłem demony. Myślę, że z czasem to się uspokoi. Na szczęście zakupy robię gdzieś raz na tydzień.
9 miesiąc minął mi w rytmach Boysów - "niech żyje wolność, wolność i swoboda". Podjadałem, oszukiwałem (cheat days), przesuwałem bądź skracałem treningi, zniechęcałem się. Ten czas nie przyniósł wielu powodów do dumy.
Ale.
Mimo to wciąż notuję powolny progres siłowy, a nawet udało mi się schudnąć kolejne 3 kg. Jak już sobie odpuszczałem, to na krótko, żeby nie pożałować na treningach. Już nadto posmakowałem trudów wielkich powrotów - nie wiadomo, o ile zjechać z ciężarem, ból, zadyszka, zakwasy, koszmar. Uciekam przed tym i dobrze mi idzie. Chcę móc w końcu pochwalić się pełnym rokiem stażu.
Dobrze, że robi się ciepło, wszystkiego będzie się bardziej chciało.
10 i 11 miesiąc to był najtrudniejszy okres, pierwszy raz zanotowałem regres - musiałem zmniejszyć ciężary, trochę przytyłem, mniej trenowałem. Na szczęście kolejny miesiąc zaczął się bardzo dobrze, forma i chęci wracają, niech żyje wiosna.
Stefanie, policzyłem sobie, że normalnie (czyli bez podjadania) dostarczam nie więcej niż 100 g węglowodanów przy wadze około 120 kg. W mojej diecie pochodzą one głównie z warzyw (surowych i na patelnię) oraz niewielkiej ilości owoców.
To był intuicyjny wybór, bo byłem otłuszczony i mam tendencję do tycia, a zależało mi, żeby sylwetka się odsłoniła. Nie sądzisz jednak, że tych węglowodanów jest za mało? Wiesz, czasem o tym rozmyślam, bo węglowodany są ogólnie uważane za istotne. No i mimo tłustych posiłków (wieprzowina) oraz tłustej kawy przed treningiem zdarza mi się odczuwać brak energii.
Z drugiej strony, gdybym podbił węglowodany, to kosztem innych makro, żeby się nie zalewać, bo już poruszam się na granicy zapotrzebowania. Co o tym wszystkim sądzisz?
Nie sądzę, by było za mało. To przekonanie o niezbędności większych ilości wynika z marketingowej nagonki i fałszowanych badań. Brak energii może mieć różne przyczyny. Zbyt krótki okres i jeszcze się nie przestawiłeś. Albo brak jakichś mikroelementów. Zła jakość snu. Za duża objętość treningów. Zbytnia monotonia w życiu, za dużo stresu, mało relaksu itd. Możliwości jest sporo.
Piąty miesiąc za mną. Nadal mam wzorową frekwencję, nie opuściłem żadnego treningu. Jedynie jeden skróciłem o połowę, bo nie czułem się na siłach.
OdpowiedzUsuńBól barku, na który skarżyłem się od powrotu, wreszcie minął. Jeszcze niedawno, gdy byłem zadowolony z poprawy, czułem pobolewanie po pierwszej serii dipów, musiałem to rozruszać. Obecnie żadnego pobolewania, bardzo mnie to cieszy.
Niestety kontuzja palca nie ustępuje. Jak zapowiedziałem w poprzednim poście, znacznie zjechałem z ciężarem w martwym ciągu i skupiłem się na wiosłowaniu. Palec pięknie się goił, ból był już marginalny, więc podjąłem nieśmiałą próbę powrotu do ciężaru roboczego sprzed urazu. Dźwignąć dźwignąłem, ale ból się trochę nasilił. Czuję, że gdybym to kontynuował, problem by się odnowił. To zaczyna być frustrujące. Kiedyś brałem w martwym nawet więcej i czegoś takiego nie było, coś muszę robić inaczej... No cóż, wciąż muszę uważać i dociec, co się zmieniłem w mojej technice.
Poza tym znowu zjechałem z ciężarem w przysiadach. Tym razem nie z powodu bólu, po prostu przyznałem przed sobą, że ego bierze górę i technika cierpi. Co prawda moje przysiady nigdy nie będą wzorcowe, ale nie czułem już stabilności.
Do podciągania jeszcze nie wróciłem, zastąpiłem je takim ćwierć podciąganiem, z ciałem poziomo i stopami na podwyższeniu. Nie wiem, jak to się nazywa, podejrzałem to w jakimś poradniku. Oczywiście staram się dobrze spinać rdzeń i pracować łopatkami. Służy mi to, plecy, ręce i brzuch obrywają, a palec odpoczywa. Pobawię się w to jeszcze z parę tygodni, a potem zobaczę, czy moje podciąganie się poprawiło.
No i warto jeszcze donieść, że sylwetka się wciąż polepsza, a sadło spada. W poprzednim poście pochwaliłem się, że z brzucha zeszło mi 12 cm, teraz już 17 cm :)
Patryk poczytaj sobie moje wpisy na temat kontuzji łokcia. Jest nawet mój osobny artykuł na blogu opublikowany przez Stefana. Najkrócej rzecz ujmując, jeżeli rana jest zagojona i zabliźniona, to nie ma nic gorszego niż nadmierne oszczędzanie miejsca urazu. Stopniowe zwiększanie obciążeń, dużo ćwiczeń na ten obszar (nie tylko martwe ale też jakieś ściska że, gumy czy co tam wymyślisz). Do tego terapia manualna albo przynajmniej samodzielny mocny masaż miejsca urazu i punktów spustowych na tej ręce.
OdpowiedzUsuńNie oszczędzam palca, przeciwnie, ostatnio nawet trochę przeszarżowałem. Chodzi o to, że nie mogę ignorować bólu jak robiłem to wcześniej, bo uraz prędzej czy później i tak mnie powstrzyma. Doszło do tego, że musiałem użyć słowa kontuzja, bo nawet mycie rąk czy trzymanie widelca sprawiało mi dyskomfort.
OdpowiedzUsuńZ treningu na trening dokładam w MC i pomału zbliżam się do dawnych wyników, ale natychmiast przerywam ćwiczenie, gdy ból staje się wyraźny, bo każde kolejne powtórzenie może się skończyć pogorszeniem sytuacji. Po prostu nie walczę już z organizmem, tylko słucham go.
Nie wiem, czy użyłeś słów rana i zabliźniona jako przenośni, więc na wszelki wypadek sprecyzuję, że to uraz stawu między paliczkami serdecznego palca. Prawdopodobnie gdy już puszcza mi chwyt, to miejsce przejmuje większość ciężaru. Ten palec wiele razy uratował mnie przed opuszczeniem sztangi z hukiem (trenuję w domu i często w nocy), jednak w końcu powiedział dość. Widocznie przeciążenie. Próbuję wyczuć, dlaczego to właśnie to miejsce i akurat w tej dłoni najbardziej obrywa, no i koryguję ewentualne przyczyny.
Dzięki za zainteresowanie.
Pisząc o ranie miałem na myśli świeży stan zapalny. Nie chodziło mi o otwartą ranę :)
OdpowiedzUsuńNa Twoim miejscu spróbowałbym terapii manualnej u dobrego fizjo. To co napisałem wyżej, jest bardzo ogólne. Nie mogę odnosić się do Twojego konkretnego przypadku, natomiast dobrze by było, żeby zrobił to ktoś specjalizujący się w przywracaniu sportowców do stanu użyteczności :)
Pozdrawiam i życzę zdrowia.
Już sobie wyobrażam te pogardliwe spojrzenia, niecierpliwe westchnięcia i lekceważący ton, gdybym poszedł do fizjoterapeuty z przeciążonym palcem. "Niech Pan przestanie wykonywać to ćwiczenie".
OdpowiedzUsuńOwszem, nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli ma się siano. Kiedyś byłem u ortopedy, żeby zbadał mi kręgosłup. Miałem wrażenie, że tylko mu zawadzam, szybko mnie odprawił krótkim stwierdzeniem, że nic złego nie dostrzega. Ale to była darmowa wizyta.
Mógłbym też pojechać hen, hen do tego Wodyna i pomachać mu przed nosem sałatą, żebym wepchnął mnie i mojego palca w grafik gdzieś między strongmanów i trójboistów, a potem wypróbował na mnie swoje jutubowe czary. Ale nie mam sałaty.
A nawet gdybym sałatę miał, zastanowiłbym się setki razy. bo nie mam czegoś równie istotnego - zaufania do lekarzy. Już pandemia pokazała, co to za jedni. Dopóki mam wybór, nie chcę mieć z tym sprzedajnym światkiem do czynienia.
Również pozdrawiam i życzę zdrowia (czy przypadkiem już w samym słowie "pozdrawiam" nie kryje się życzenie zdrowia? Hmm).
Również pozdrawiam i
Pisałem o fizjoterapii. Gdybyś poszedł do ortopedy, najlepsze co by Cię mogło spotkać, to rekomendacja, żeby iść do fizjoterapeuty i to tylko pod warunkiem, że orto byłby sensowny. A w realu dostałbyś pewnie jakiś zastrzyk albo by Cię w ogóle zignorował, tak jak napisałeś.
OdpowiedzUsuńNatomiast terapia manualna ma kilka zalet. Po pierwsze wcale nie jest droga - sesja to średnio 100-150 zł, przy czym leczenie wymaga zwykle 3-4 wizyt w 7-10 dyniowych odstępach. Drugą zaletą jest to, że terapeuci, którzy się tym zajmują, zwykle mają dużą świadomość jak taki "ból w paluszki" potrafi dać w dupę. Wreszcie trzecią zaletą jest to, że przy odrobinie uwagi można się w trakcie takiej terapii dużo nauczyć o własnym ciele i w przyszłości samemu ją na sobie w ograniczonym stopniu przeprowadzać. Ja na przykład nauczyłem się z niemal 100% skutecznością likwidować u siebie (i u mojej żony) napięciowy ból głowy powodowany nadmiarem pracy biurowej.
Ok. Nadal jednak mam wątpliwości, czy ganianie z tym palcem po specjalistach ma jakiś sens. Pośrednia i bezpośrednia przyczyna bólu są jasne. A przyczyny bólu się eliminuje, co oznaczałoby wyeliminowanie martwego ciągu. No i co byłoby do roboty przy tak niewielkiej powierzchni ciała? Coś mówiłeś o Wodynie i jego sposobach na poprawę siły chwytu, ale powiedzmy sobie szczerze, ilu fizjoterapeutów zajmuje się takimi rzeczami?
OdpowiedzUsuńMyślę, że z tym to muszę sobie sam poradzić, ostrożnie dobierając obciążenie, tak aby palec nie odpoczywał, ale i nie cierpiał.
Zrobisz oczywiście jak uważasz, ale z tego, co wyżej napisałeś, przyczyna kontuzji wcale nie jest taka jasna. Masz pewnie rację, że bezpośrednią przyczyną jest przejmowanie przez ten punkt obciążenia, kiedy reszta chwytu puszcza, ale czy zastanawiałeś się dlaczego tak się dzieje? Możliwości jest mnóstwo, od punktów spustowych, przez uciśnięte nerwy po złe ustawienie szyi i wiele, wiele innych. Dobrych terapeutów manualnych wcale nie jest tak trudno znaleźć. Najlepiej przed umówieniem się na wizytę zadzwonić i spytać, czy może pomóc w tego rodzaju przypadku.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy w końcu czytałeś ten artykuł, o którym mówiłem, ale w moim przypadku przyczyną tzw. łokcia golfisty był punkt spustowy umiejscowiony pod lewą łopatką. Są też przypadki, gdy ludzi bolały żeby, bo mieli problemy ze stopami. To daje do myślenia, jeśli chodzi o spektrum możliwych przyczyn takich problemów.
Wyleczyłem łokieć w kilka tygodni i zapłaciłem za to sumarycznie około 600 zł.l (4 wizyty plus kilka fal uderzeniowych). W Polsce, nie u Wodyna ;)
A dodam jeszcze, że mój przypadek był dość ciężko, bo przed podjęciem terapii manualnej lekarz ortopeda zmasakrował mi ten łokieć mnóstwem zastrzyków sterydowych.
Doceniam, że poświęcasz czas, aby mnie przekonać, dlatego powiem otwarcie: wizyta u fizjoterapeuty jest na odległym, szarym końcu listy moich wydatków. I nieprędko to się zmieni. Z różnych przyczyn. Najważniejsza jest taka, że nie mam kilkuset złotych na zbyciu, kolejna to wspomniany brak zaufania, a poza tym to byłoby dla mnie stresujące, powiedzmy, że nie pcha mnie do ludzi.
OdpowiedzUsuńDobra wiadomość jest taka, że z palcem coraz lepiej. Wczoraj świetnie się czułem, więc dokładałem obciążenia, żeby sprawdzić, ile podniosę zanim poczuję ostry ból. Na koniec pokonałem 146 kg, a to wyraźnie więcej niż mój ciężar roboczy sprzed urazu, i nic nie poczułem.
Zacznę wracać do większych obciążeń, ale wprowadzę w planie modyfikację. Wcześniej miałem do wykonania 3 serie po 2 powtórzenia, obecnie będzie to tylko jedna seria. Oczywiście należy do tego doliczyć serie rozgrzewkowe - w każdej dokładam 20 kg i redukuję powtórzenia, aż dojdę do serii roboczej. Wolę jedną, bo chwyt nie zdąży na tyle osłabnąć, aby sztanga znowu wisiała na ostatnich palcach.
Stefan, powiedz, czy jeśli z powodu problemów finansowych przez jakieś kilka tygodni będę jadł wyraźnie mniej, postępy szlag trafi? Na głowie stawałem, by to kilo mięsa i podrobów było (przypominam, że jestem waga ciężka, i tak byłem poniżej zapotrzebowania), ale w listopadzie i przed świętami pewnie nie wydolę. Wciąż mam zapał do treningów, ale muszę wiedzieć, że to ma jakiś sens nawet w kryzysie.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że postępów szlag nie trafi. Może będziesz rósł trochę wolniej, a może nawet - paradoksalnie - szybciej. Będzie to nowy impuls. Już dawno odeszło się od tego, by jeść na maksa przez cały rok. Na pewno siła będzie się dalej rozwijała. Masz też szansę, by obniżyć BF. Dopiero bardzo mocne ograniczenie pożywienia spowoduje utratę masy mięśniowej, szczególnie gdybyś przestał trenować.
OdpowiedzUsuńDzięki Stefan. Niby człowiek wiedział, że przyjdą cięższe okresy i dieta ucierpi, ale gdy się miesiącami wkłada w to wszystko tyle starań, trudno zachować spokój.
OdpowiedzUsuńPomaga mi myśl, że przecież po to trenuję naturalnie i dbam o michę, żeby być silniejszym pod każdym względem i gotowym na wszelkie trudności, a nie słabeuszem, który załamuje się przez bolący palec czy mniejsze porcje na talerzu. To styl życia twardego człowieka, a nie jedynie podnoszącego duże ciężary.
Poza tym ja również pomyślałem, że będzie to okazja, żeby przyspieszyć zrzucanie sadła. Zabawne, że dopiero gdy człowiek chudnie, dochodzi do niego, jak bardzo się roztył. Chwaliłem się, że obwód pasa zmniejszył się o 17 cm, a jednak wciąż długa droga przede mną. Przyda się impuls.
Łatwo o odpowiednią podaż energetyczną, wystarczy dogotować kartofli czy kaszy, no i nie zamierzam przestać trenować, więc zapewne nie zmarnieje. Jak zawsze problem dotyczy tego cholernego białka, ale to przecież nie doping, żeby manipulacja dawką miała mnie zmienić w przeciągu tygodni. Myślę, że dam radę.
Właśnie zapomniałem dodać, żebyś nie zajadał głodu większymi ilościami ww, bo tylko nabierzesz tkanki tłuszczowej. Na początku ogranizm może się domagać więcej jedzenia, ale jak wytrzymasz to przejdzie.
OdpowiedzUsuńNo i pęka pół roku.
OdpowiedzUsuńOgółem trzymam się planu, ale dokonuję modyfikacji w zależności od postępów i formy. Tu coś dodam, tam odejmę. Niektóre ćwiczenia wywaliłem, bo zupełnie mi nie leżały, a dodałem inne, które sprawiają mi frajdę. Trzon planu zostaje nienaruszony, bo od początku bardzo mi odpowiada pomysł Stefana. Na pewno jeszcze długo nie spróbuję innych planów.
Palec o wiele mniej boli, na co dzień go nie czuję. Pobolewa jedynie po MC, ale znośnie. Dzięki modyfikacjom jest mało prawdopodobne, żebym się znowu załatwił.
Z dietą nie jest jeszcze źle. Sadło nadal schodzi, mam już prawie 20 cm mniej w pasie, a tak bardziej obrazowo - zapinam się na piątą dziurkę w ulubionym pasku, a pół roku temu z ledwością udawało mi się zapiąć na pierwszą. Choć jeszcze sporo mi zostało, już czuję się jakbym nic nie ważył, heh.
Po 7 miesiącach moja waga zmniejszyła się o 20 kg, obwód pasa o 22 cm, a bicepsa o 1,5 cm (to akurat nie cieszy). Jestem też w najlepszej formie w życiu, pobiłem wszystkie swoje dawne wyniki. Ale też nigdy nie byłem równie systematyczny i zdeterminowany. Oczywiście nie ogłaszam jeszcze sukcesu, wciąż długa droga przede mną.
OdpowiedzUsuńOstatnio częściej zdarzają mi się odstępstwa od diety, ten przedświąteczny okres jakoś nastraja mnie do obżarstwa, ale staram się nad tym panować. Na szczęście udało mi się nie przybrać na wadze. Na wigilię bardziej poluzuję.
8 miesiąc był najtrudniejszy. Święta i zmiana roku zmusiły mnie do poluzowania, a potem trudno mi było od razu wrócić na właściwy tor. Rozbudziłem głód na domowe żarcie i słodycze. Wciąż zdarza mi się ulegać pokusom raz na kilka dni. Ponadto wiele razy przesunąłem dni treningowe, co wcześniej zdarzało mi się bardzo rzadko i w wyjątkowych sytuacjach. Co poradzić, i nie chciałem, i nie mogłem odpuścić świętowania, nie żyję w koszarach.
OdpowiedzUsuńMimo to udało mi się zmniejszyć obwód pasa jeszcze o 2 cm i zanotować postępy siłowe. Można to chyba nazwać cudem. Kusi mnie, żeby sobie jutro jakieś ciastko kupić i chyba wymięknę. Ale trening zrobię, do tego zapału mi nie ubyło. No to jedziemy.
Jeśli Cię kusi podjadanie to jedz jajka albo mięso. Możesz też wypić tłustą śmietanę i będzie spokój. Chęć podjadania często wynika z niedoborów białka.
OdpowiedzUsuńDzięki Stefan. Niestety tu nie chodzi o podjadanie, głodny nie chodzę, tylko zwyczajną chcicę na niedozwolone potrawy. Mięso, jajka i nabiał jem na co dzień.
OdpowiedzUsuńMożliwe, że kiedyś mówiłem, że byłem uzależniony od słodyczy. Udało mi się to okiełznać dzięki unikaniu pokus i drobnym przyjemnościom - do śniadań dorzucam po jednym serku waniliowym bez niepożądanych dodatków, ma sporo białka, a wieczorem piję słodzoną kawę z masłem. Wiem, że powinienem unikać cukru, ale wiem też, ile jestem w stanie wytrzymać.
Unikanie pokus to niemniej istotny punkt w tej walce. Jednak podczas Świąt poszedłem na całość, no i rozbudziłem demony. Myślę, że z czasem to się uspokoi. Na szczęście zakupy robię gdzieś raz na tydzień.
9 miesiąc minął mi w rytmach Boysów - "niech żyje wolność, wolność i swoboda". Podjadałem, oszukiwałem (cheat days), przesuwałem bądź skracałem treningi, zniechęcałem się. Ten czas nie przyniósł wielu powodów do dumy.
OdpowiedzUsuńAle.
Mimo to wciąż notuję powolny progres siłowy, a nawet udało mi się schudnąć kolejne 3 kg. Jak już sobie odpuszczałem, to na krótko, żeby nie pożałować na treningach. Już nadto posmakowałem trudów wielkich powrotów - nie wiadomo, o ile zjechać z ciężarem, ból, zadyszka, zakwasy, koszmar. Uciekam przed tym i dobrze mi idzie. Chcę móc w końcu pochwalić się pełnym rokiem stażu.
Dobrze, że robi się ciepło, wszystkiego będzie się bardziej chciało.
10 i 11 miesiąc to był najtrudniejszy okres, pierwszy raz zanotowałem regres - musiałem zmniejszyć ciężary, trochę przytyłem, mniej trenowałem. Na szczęście kolejny miesiąc zaczął się bardzo dobrze, forma i chęci wracają, niech żyje wiosna.
OdpowiedzUsuńStefanie, policzyłem sobie, że normalnie (czyli bez podjadania) dostarczam nie więcej niż 100 g węglowodanów przy wadze około 120 kg. W mojej diecie pochodzą one głównie z warzyw (surowych i na patelnię) oraz niewielkiej ilości owoców.
OdpowiedzUsuńTo był intuicyjny wybór, bo byłem otłuszczony i mam tendencję do tycia, a zależało mi, żeby sylwetka się odsłoniła. Nie sądzisz jednak, że tych węglowodanów jest za mało? Wiesz, czasem o tym rozmyślam, bo węglowodany są ogólnie uważane za istotne. No i mimo tłustych posiłków (wieprzowina) oraz tłustej kawy przed treningiem zdarza mi się odczuwać brak energii.
Z drugiej strony, gdybym podbił węglowodany, to kosztem innych makro, żeby się nie zalewać, bo już poruszam się na granicy zapotrzebowania. Co o tym wszystkim sądzisz?
Nie sądzę, by było za mało. To przekonanie o niezbędności większych ilości wynika z marketingowej nagonki i fałszowanych badań.
OdpowiedzUsuńBrak energii może mieć różne przyczyny. Zbyt krótki okres i jeszcze się nie przestawiłeś. Albo brak jakichś mikroelementów. Zła jakość snu. Za duża objętość treningów. Zbytnia monotonia w życiu, za dużo stresu, mało relaksu itd. Możliwości jest sporo.